Przejdź do komentarzyCzyste auto
Tekst 5 z 9 ze zbioru: Moje Niemcy
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2014-11-03
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń3391

Musiałem kupić nowe auto, bo stare już ledwo żyło. Dlatego odwiedzałem komisy, giełdy i rozpytywałem ludzi. Po kilku dniach zadzwonił mój kolega Paweł, który w takich sprawach lubi służyć pomocą.

- Mój kolega, lekarz spod Poznania, ma do sprzedania prawie nowego golfa - powiedział z dumą zbawiciela w głosie.

Paweł chętnie chwali się swoimi znajomościami w „wyższych sferach”, a słowa „lekarz” lub „mecenas” w jego mniemaniu oznaczają wszystko co dobre. Auto jest, zatem na pewno dobrze utrzymane, na pewno nie miało wypadku i mogę je kupić bez obaw. Co więcej, kolega przyjeżdża nim za kilka dni do pobliskiej miejscowości, a Paweł może mnie tam zawieźć? Cóż za okazja! Samochód jest z lekarskiej ręki i na dodatek przyjeżdża prawie pod dom. Pojechaliśmy. Golf był faktycznie dobrze utrzymany i palił na dotyk. Nie umiałem rozpoznać, czy nie był po wypadku, bo się na tym nie znam. Paweł jednak był tego pewny, bo to przecież było auto jego kolegi i lekarza.

- A czyste ono? - zapytałem. - Bo auta z zagranicy bywają kradzione.

- Panie! Ja często jeżdżę do Düsseldorfu i niemiecka policja już kilka razy mnie sprawdzała! - usłyszałem w odpowiedzi.

- Ja ci gwarantuję, że wszystko jest w porządku - dodał Paweł. - My z Mietkiem znamy się jak łyse konie. No nie, Mieciu?

No i kupiłem tak zachwalanego golfa, a w domu opiliśmy z Pawłem transakcję.

Po kilku tygodniach pojechałem nowym nabytkiem do Niemiec. Pozałatwiałem wszystkie sprawy, wziąłem nową partię towaru i w niedzielny poranek wjechałem na przejście graniczne Fürth im Wald - Folmava. Niemiecki policjant wziął moje dokumenty i poszedł do swojej budki, by je sprawdzić. Wtedy, gdy w byłych krajach demoludu namnożyło się samochodów przywożonych z Niemiec, była to normalna procedura. Sprawdzanie trwało jednak trochę za długo i zaczynałem się niepokoić. Po kilkunastu minutach przyszedł cywil z moimi dokumentami w ręce.

- Oberinspektor Liegl. Kriminalpolizei - przedstawił się i podsunął mi pod nos policyjną odznakę. - To auto wygląda na kradzione. Proszę o kluczyki.

Posłusznie wykonałem polecenie, ale zrobiło mi się gorąco. Policjant usiadł za kierownicą i podjechał pod swoje biuro.

- Zaaresztuje mnie pan? - zapytałem i już widziałem siebie w czyściutkim niemieckim więzieniu.

- Nie. Większość ludzi nie wie, że ma kradzione samochody. Pan nas nie interesuje, tylko auto - odpowiedział policjant.

- A co z nim będzie? - dopytywałem się, choć domyślałem się odpowiedzi.

- Auto zostanie zatrzymane, bo według naszych danych jest kradzione. Jutro sprawdzimy to jeszcze u Volkswagena w Wolfsburgu, bo dzisiaj jest niedziela i tamtejszy komputer jest niedostępny - usłyszałem w odpowiedzi.

- A jeżeli będzie czyste? - pytałem dalej.

- To je panu oddamy. Niech się pan jednak nie łudzi, bo takiego przypadku jeszcze nie było - pocieszył mnie oberinspektor, usiadł do komputera i zaczął pisać protokół.

Pracował powoli i jednocześnie zabawiał mnie rozmową. Opowiadał, że którejś nocy podjechał tu pewien Czech autem z czeską rejestracją. Po sprawdzeniu dokumentów okazało się, że to auto należy do jakiegoś mieszkańca Kolonii. Policja zadzwoniła do niego, obudziła, i rozmowa przebiegła mniej więcej tak:

- Czy pan jest właścicielem takiego to a takiego samochodu?

- Tak.

- Gdzie on teraz jest?

- Jak to gdzie? W garażu!

- Czy może pan to sprawdzić?

- O! Scheiße! - rozległo się po chwili w słuchawce. - Ukradli go!

- Ten Czech zdążył ukraść auto, założyć czeskie tablice i dojechać aż tu, podczas gdy właściciel spał w najlepsze - zakończył historyjkę oberinspektor.

Policjant skończył protokół i dał mi go do podpisania.

- Kiedy będzie ostateczne decyzja? - zapytałem.

- Może pan zadzwonić we środę. Teraz proszę wyjąć wszystko z auta i jest pan wolny - usłyszałem w odpowiedzi.

Powoli wyciągałem kartony z towarem, kanister, zapasowe koło, narzędzia, swoje rzeczy osobiste i kupka na placyku przed biurem rosła. Liegl patrzył na to niby obojętnie, ale widziałem, że go to bawi.

- Czy mogę od Pana zadzwonić? - zapytałem.

- Proszę, ale krótko - odpowiedział.

Zadzwoniłem do niemieckiego partnera i opowiedziałem mu, co się stało. Był bardzo zaskoczony, ale obiecał pomóc i kazał czekać. Usiadłem więc na mojej kupce i czekałem. Policjanci pokazywali mnie sobie palcami i śmieli się ze mnie, a ja czekałem. Po kilku godzinach przyjechał czeski współpracownik mojego Niemca, zabrał mnie z całym dobytkiem i odwiózł do Polski.

- Naraiłeś mi kradzione auto! - zadzwoniłem zaraz do Pawła. - Niemcy mi je zabrali! Ten twój lekarz mnie okłamał!

Paweł przyjechał za kilka minut i długo nie mógł zrozumieć, co się stało.

- Zabiję drania! Tyle lat go znam i rękę bym sobie dał za niego uciąć! - wściekał się.

Doczekałem do środy i zadzwoniłem do Liegla.

- Pańskie auto jest czyste. Może je pan odebrać - usłyszałem w słuchawce.

Ucieszyłem się i rozzłościłem jednocześnie. Niepotrzebnie wracałem do domu. Przecież mogłem poczekać w Folmavie. Autobusami, pociągami i autostopem, w dwa dni dotarłem do granicy. Tam dowiedziałem się, że mój samochód jest na policyjnym parkingu w Cham. Dotarłem tam autostopem. Parking był zapchany pojazdami o rejestracjach z całej Europy i gdzieś miedzy nimi powinien był stać mój golf. Był! Cały i zdrowy! Dyżurny policjant wydał mi kluczyki i kazał podpisać dokumenty odbioru. Na granicy poszedłem do oberinspektora i domagałem się wyjaśnień.

Okazało się, że mój golf to składak, którego nadwozie i silnik pochodzą z różnych aut. Na szczęście żadne z nich nie było kradzione.

- Ma pan wielkie szczęście. Ja w swojej karierze jeszcze takiego przypadku nie miałem - powiedział Liegl.

- Czy da mi pan jakieś zaświadczenie, że auto jest czyste? - zapytałem.

- Oczywiście i zaraz poprawimy dane w naszym komputerze. Porządek musi być - odpowiedział Liegl z typową powagą niemieckiego urzędnika.

Dostałem urzędowe pismo z pieczęcią, w którym pan oberinspektor napisał, że mój samochód jest w porządku.

- Odzyskałem auto - zadzwoniłem do Pawła zaraz po powrocie. - Ale wódkę stawiasz ty.

Paweł nie zaprotestował.

Po kilku tygodniach znowu jechałem do Niemiec przez to samo przejście graniczne. Podjechałem, niemiecki policjant wziął dokumenty i zniknął w znanej mi budce. Po chwili wyszedł, kazał otworzyć maskę i sprawdził numery silnika. Wrócił do budki, a ja już wiedziałem, co będzie dalej. Czekałem jednak cierpliwie i po chwili zobaczyłem znajomego cywila z moimi dokumentami w ręce.

- Oberinspektor Liegl. Kriminalpolizei - przedstawił się jak poprzednio. - Pańskie auto jest kradzione.

Wybuchnąłem śmiechem.

- Proszę wysiadać! - zdenerwował się Liegl. - Kpi pan sobie ze mnie! Co pana tak bawi?

- Nie wysiądę - odpowiedziałem i podałem mu pismo z jego podpisem.

Czytał je uważnie i jego mina z groźnej zmieniała się w głupią.

- Widzę, że Pan już ten temat przerabiał - powiedział starając się utrzymać urzędową powagę.

- Tak. Przerabiałem to z panem. I mieliście zmienić dane w waszym komputerze, bo porządek musi być - dodałem złośliwie.

- Jechać! - odburknął oberinspektor, ale słowo „przepraszam” jakoś nie przeszło mu przez gardło.

Następnym razem jechałem tamtędy już innym samochodem i nie miałem okazji sprawdzić, czy dane w komputerze zmieniono. Wątpię w to jednak, mimo że w Niemczech porządek musi być.





  Spis treści zbioru
Komentarze (7)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Śmiać się nie ma z czego, bo opowieść jak u współczesnego Franza Kafki. I to ich zakichane gadanie o obowiązkowym porządku!
avatar
Ubawiłam się. Fajnie się czyta. A tak swoją drogą, to z tym "Ordnung muss sein" jest całkiem OK. Ty miałeś "przyjemność" mieć do czynienia akurat z Niemcami z byłego DDR, gdzie z tym Ornungiem było różnie i nadal jeszcze jest... Sinn für Humor muss man haben. ;D
avatar
Dzięki Michalszko za odwiedziny.
Nie, mój oberinspektor był "bavorakem" - jak to mówią Czesi.
Tak czy inaczej: Sinn für Humor muss man haben.
Pozdrawiam.
avatar
Już to gdzieś pisałam, ale powtórzę: u nas w Polsce jedno jest tylko czyste:

czysta
avatar
Ach, Bawaria... to jakby odrębny Land, wiele w nim naleciałości po Cesarstwie Rzymskim; to byłe Królestwo; to "Państwo Wielka Bawaria" jak określił papież Benedykt XVI. Byłam w Bawarii w stanie wojennym, poznałam tam wiele Bawarczyków, to zupełnie inni ludzie, żyją wesoło i na luzie. Zawsze podkreślają swoją odrębność.
Również pozdrawiam. :)
avatar
Dzięki Emilio za wizytę i komentarz.
Z tą czystością, to chyba masz rację.
Pozdrawiam.
avatar
Michalszko, ja w mojej ostatniej pracy miałem szefa Bawarczyka, ale to nie był normalny Bawarczyk. Był nawiedzonym demokratą i antyklerykałem. Co pół roku musiałem do niego jeździć (pod Regensburg) i każde spotkanie zaczynał od słow: "A wie Pan, że w ostaniem półroczu 0,4% Niemców wystąpiło z Koscioła?"
© 2010-2016 by Creative Media
×