Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2014-11-03 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3417 |
Musiałem kupić nowe auto, bo stare już ledwo żyło. Dlatego odwiedzałem komisy, giełdy i rozpytywałem ludzi. Po kilku dniach zadzwonił mój kolega Paweł, który w takich sprawach lubi służyć pomocą.
- Mój kolega, lekarz spod Poznania, ma do sprzedania prawie nowego golfa - powiedział z dumą zbawiciela w głosie.
Paweł chętnie chwali się swoimi znajomościami w „wyższych sferach”, a słowa „lekarz” lub „mecenas” w jego mniemaniu oznaczają wszystko co dobre. Auto jest, zatem na pewno dobrze utrzymane, na pewno nie miało wypadku i mogę je kupić bez obaw. Co więcej, kolega przyjeżdża nim za kilka dni do pobliskiej miejscowości, a Paweł może mnie tam zawieźć? Cóż za okazja! Samochód jest z lekarskiej ręki i na dodatek przyjeżdża prawie pod dom. Pojechaliśmy. Golf był faktycznie dobrze utrzymany i palił na dotyk. Nie umiałem rozpoznać, czy nie był po wypadku, bo się na tym nie znam. Paweł jednak był tego pewny, bo to przecież było auto jego kolegi i lekarza.
- A czyste ono? - zapytałem. - Bo auta z zagranicy bywają kradzione.
- Panie! Ja często jeżdżę do Düsseldorfu i niemiecka policja już kilka razy mnie sprawdzała! - usłyszałem w odpowiedzi.
- Ja ci gwarantuję, że wszystko jest w porządku - dodał Paweł. - My z Mietkiem znamy się jak łyse konie. No nie, Mieciu?
No i kupiłem tak zachwalanego golfa, a w domu opiliśmy z Pawłem transakcję.
Po kilku tygodniach pojechałem nowym nabytkiem do Niemiec. Pozałatwiałem wszystkie sprawy, wziąłem nową partię towaru i w niedzielny poranek wjechałem na przejście graniczne Fürth im Wald - Folmava. Niemiecki policjant wziął moje dokumenty i poszedł do swojej budki, by je sprawdzić. Wtedy, gdy w byłych krajach demoludu namnożyło się samochodów przywożonych z Niemiec, była to normalna procedura. Sprawdzanie trwało jednak trochę za długo i zaczynałem się niepokoić. Po kilkunastu minutach przyszedł cywil z moimi dokumentami w ręce.
- Oberinspektor Liegl. Kriminalpolizei - przedstawił się i podsunął mi pod nos policyjną odznakę. - To auto wygląda na kradzione. Proszę o kluczyki.
Posłusznie wykonałem polecenie, ale zrobiło mi się gorąco. Policjant usiadł za kierownicą i podjechał pod swoje biuro.
- Zaaresztuje mnie pan? - zapytałem i już widziałem siebie w czyściutkim niemieckim więzieniu.
- Nie. Większość ludzi nie wie, że ma kradzione samochody. Pan nas nie interesuje, tylko auto - odpowiedział policjant.
- A co z nim będzie? - dopytywałem się, choć domyślałem się odpowiedzi.
- Auto zostanie zatrzymane, bo według naszych danych jest kradzione. Jutro sprawdzimy to jeszcze u Volkswagena w Wolfsburgu, bo dzisiaj jest niedziela i tamtejszy komputer jest niedostępny - usłyszałem w odpowiedzi.
- A jeżeli będzie czyste? - pytałem dalej.
- To je panu oddamy. Niech się pan jednak nie łudzi, bo takiego przypadku jeszcze nie było - pocieszył mnie oberinspektor, usiadł do komputera i zaczął pisać protokół.
Pracował powoli i jednocześnie zabawiał mnie rozmową. Opowiadał, że którejś nocy podjechał tu pewien Czech autem z czeską rejestracją. Po sprawdzeniu dokumentów okazało się, że to auto należy do jakiegoś mieszkańca Kolonii. Policja zadzwoniła do niego, obudziła, i rozmowa przebiegła mniej więcej tak:
- Czy pan jest właścicielem takiego to a takiego samochodu?
- Tak.
- Gdzie on teraz jest?
- Jak to gdzie? W garażu!
- Czy może pan to sprawdzić?
- O! Scheiße! - rozległo się po chwili w słuchawce. - Ukradli go!
- Ten Czech zdążył ukraść auto, założyć czeskie tablice i dojechać aż tu, podczas gdy właściciel spał w najlepsze - zakończył historyjkę oberinspektor.
Policjant skończył protokół i dał mi go do podpisania.
- Kiedy będzie ostateczne decyzja? - zapytałem.
- Może pan zadzwonić we środę. Teraz proszę wyjąć wszystko z auta i jest pan wolny - usłyszałem w odpowiedzi.
Powoli wyciągałem kartony z towarem, kanister, zapasowe koło, narzędzia, swoje rzeczy osobiste i kupka na placyku przed biurem rosła. Liegl patrzył na to niby obojętnie, ale widziałem, że go to bawi.
- Czy mogę od Pana zadzwonić? - zapytałem.
- Proszę, ale krótko - odpowiedział.
Zadzwoniłem do niemieckiego partnera i opowiedziałem mu, co się stało. Był bardzo zaskoczony, ale obiecał pomóc i kazał czekać. Usiadłem więc na mojej kupce i czekałem. Policjanci pokazywali mnie sobie palcami i śmieli się ze mnie, a ja czekałem. Po kilku godzinach przyjechał czeski współpracownik mojego Niemca, zabrał mnie z całym dobytkiem i odwiózł do Polski.
- Naraiłeś mi kradzione auto! - zadzwoniłem zaraz do Pawła. - Niemcy mi je zabrali! Ten twój lekarz mnie okłamał!
Paweł przyjechał za kilka minut i długo nie mógł zrozumieć, co się stało.
- Zabiję drania! Tyle lat go znam i rękę bym sobie dał za niego uciąć! - wściekał się.
Doczekałem do środy i zadzwoniłem do Liegla.
- Pańskie auto jest czyste. Może je pan odebrać - usłyszałem w słuchawce.
Ucieszyłem się i rozzłościłem jednocześnie. Niepotrzebnie wracałem do domu. Przecież mogłem poczekać w Folmavie. Autobusami, pociągami i autostopem, w dwa dni dotarłem do granicy. Tam dowiedziałem się, że mój samochód jest na policyjnym parkingu w Cham. Dotarłem tam autostopem. Parking był zapchany pojazdami o rejestracjach z całej Europy i gdzieś miedzy nimi powinien był stać mój golf. Był! Cały i zdrowy! Dyżurny policjant wydał mi kluczyki i kazał podpisać dokumenty odbioru. Na granicy poszedłem do oberinspektora i domagałem się wyjaśnień.
Okazało się, że mój golf to składak, którego nadwozie i silnik pochodzą z różnych aut. Na szczęście żadne z nich nie było kradzione.
- Ma pan wielkie szczęście. Ja w swojej karierze jeszcze takiego przypadku nie miałem - powiedział Liegl.
- Czy da mi pan jakieś zaświadczenie, że auto jest czyste? - zapytałem.
- Oczywiście i zaraz poprawimy dane w naszym komputerze. Porządek musi być - odpowiedział Liegl z typową powagą niemieckiego urzędnika.
Dostałem urzędowe pismo z pieczęcią, w którym pan oberinspektor napisał, że mój samochód jest w porządku.
- Odzyskałem auto - zadzwoniłem do Pawła zaraz po powrocie. - Ale wódkę stawiasz ty.
Paweł nie zaprotestował.
Po kilku tygodniach znowu jechałem do Niemiec przez to samo przejście graniczne. Podjechałem, niemiecki policjant wziął dokumenty i zniknął w znanej mi budce. Po chwili wyszedł, kazał otworzyć maskę i sprawdził numery silnika. Wrócił do budki, a ja już wiedziałem, co będzie dalej. Czekałem jednak cierpliwie i po chwili zobaczyłem znajomego cywila z moimi dokumentami w ręce.
- Oberinspektor Liegl. Kriminalpolizei - przedstawił się jak poprzednio. - Pańskie auto jest kradzione.
Wybuchnąłem śmiechem.
- Proszę wysiadać! - zdenerwował się Liegl. - Kpi pan sobie ze mnie! Co pana tak bawi?
- Nie wysiądę - odpowiedziałem i podałem mu pismo z jego podpisem.
Czytał je uważnie i jego mina z groźnej zmieniała się w głupią.
- Widzę, że Pan już ten temat przerabiał - powiedział starając się utrzymać urzędową powagę.
- Tak. Przerabiałem to z panem. I mieliście zmienić dane w waszym komputerze, bo porządek musi być - dodałem złośliwie.
- Jechać! - odburknął oberinspektor, ale słowo „przepraszam” jakoś nie przeszło mu przez gardło.
Następnym razem jechałem tamtędy już innym samochodem i nie miałem okazji sprawdzić, czy dane w komputerze zmieniono. Wątpię w to jednak, mimo że w Niemczech porządek musi być.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
Nie, mój oberinspektor był "bavorakem" - jak to mówią Czesi.
Tak czy inaczej: Sinn für Humor muss man haben.
Pozdrawiam.
oceny: bezbłędne / znakomite
czysta
Również pozdrawiam. :)
Z tą czystością, to chyba masz rację.
Pozdrawiam.