Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2015-03-06 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2696 |
PRZEBUDZENIE
W rozczochraną przez wilgotny wiatr głowę nocy wsiąkają niewyraźne szmery. Chwilami niepokojący pogłos skrada się niczym lis, wślizguje się w każdy zakamarek drewnianego domu, podwórza, ogrodu, łąki i skraju lasu.
Od trzeciej noc znajduje mnie w sypialni na poddaszu i przystaje przed moim łóżkiem. Przysłuchuje się niepewnemu, jakby pełnemu wahań biciu serca. Chwilami jakby z dezaprobatą i troską, kiwa głową. Czyżby już zaczynała pytać, kto zostanie na tej łące, która jest przedpolem pełnym światła i przestrzeni, leżącym pomiędzy zbrojną w ludzką bezmyślność i chciwość wsią, a bezbronnym lasem.
Jakby tutaj właśnie szukał w tej chwili towarzystwa, budzi mnie Stasiu Woliński. Nim zdołałem nastawić uszu na skrzypiący po drewnianych schodach odgłos jego kroków, stukanie ciężkich butów ucichło i Stasiu bezszelestnie pojawił się przy mnie, stając nieruchomo obok nocy. Pochylili się nade mną jak jakieś konsylium. Pytam w myślach noc, po co tu przy mnie przystanęła i jeszcze przyciągnęła Stasia, lepiej by sobie poszła gdzieś dalej od mojej chaty, w las, gdyż źle mi się w tej chwili kojarzy, a poza tym .... Czyżby Stasiu przyszedł po swoją czapkę ? Kto daje i odbiera, przypominam sobie zgubione gdzieś w młodości powiedzenie, ten ... nie śmiem dokończyć. „ Kurna nać” - wtóruje mi głos pewnego młodzieńca, przecież to on przedostatniej wiosny mi ją podarował.
Oto Staś, w sile wieku, okaz zdrowia, tyle ruchu na powietrzu, postawny, wysoki, dumny, godny herbu, a w czysto polskim sercu sama szczerość. Po jego śmierci serce z rozpaczy schowało się przed wszystkimi w las, gdzie do dzisiaj czuje się jego ręce i wzrok. Kto teraz poprowadzi nas do lasu z lornetkami, nie bliżej jak na odległość pięciuset metrów, w okolice jedynego tutaj gniazda orłów w leśnictwie Dziewiętlin ?
Kiedy w styczniu serce Stasia zatrzymywało się już na zawsze w lesie, zdążył podobno jeszcze powiedzieć żonie, że noc przyszła do niego ( było około trzeciej ), z całą aleją czerwonych róż. Na ten widok zacharczał, jakby z zachwytu, bowiem tylu róż w życiu nie widział. Chciał jeszcze przytulić się do żony, ale przyjechała karetka.
Niby cisza wokół, a niepokoi mnie stan tej dzisiejszej ciemności, tyle w jej sercu wieloznacznych szmerów. Próbuję wyczuć blady puls powyżej zgięcia lewego nadgarstka. Ciemna, gęsta rozmowa ze Stasiem otacza mnie i kłuje do rana, chociaż Stasiu dość szybko sobie gdzieś poszedł, gdyż, jak każdy leśnik, nie umiał długo usiedzieć w jednym miejscu.
Rano z trudem jakoś wygrzebuję się z gęstwiny, a świat wesoło mnie wita, jakby nigdy nie było tej ani innej nocy. Ratuje mnie słońce, od zawsze podążające za mną aż tutaj znad Wołynia.
Raz jeszcze staje tuż nad lasem i swoimi delikatnymi palcami, którymi wcześniej dotykało Zdołbrznów, Dubno, Mizocz, Buderaż, Starą i Majdańską Hutę, a także Kamienną Górę, wyciąga mnie z gęstwiny strasznej nocy, próbującej pochłonąć wszystko wraz ze mną.
Zakładam zieloną czapkę leśniczego. W liściach dębu, nad daszkiem, orzeł Stasia czuwa nad wszystkim. Snuję się jak ranna mgła nad stawem i oglądam świeże tropy saren, dzików, odchody lisa oraz zrytą w poszukiwaniu dżdżownic, pędraków i gryzoni, łąkę. W zielonkawej wodzie stawu, przy brzegu, wśród sitowia czekają na swój dzień galaretowate kule żabiego skrzeku. Setki maleńkich, ciemnych kulek owadów wodnych w ciągłym ruchu igrając z żywiołem, przypomina jakby coraz bardziej kruche monety życia, rozmieniane z każdą chwilą na drobne...