Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2015-03-10 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 3063 |
Czernice
Niektórzy już zaczynali się pakować i wyjeżdżać do większych skupisk ludności. Nad okolicą czuć było unoszące się duchy Bohdana Chmielnickiego, Maksyma Krzywonosa, Mazepy i innych okrutnych wodzów, wskazujących znaczoną krwią, drogę pomniejszym neokozackim watażkom.
Oni tymczasem w jednym z tamtych dni pojechali głęboko w las, pod osłoną którego najczęściej skradali się w pobliże ich domów prześladowcy. Zachciało im się zwyczajnie czarnych jagód, swojskich czernic, a pora właśnie na nic innego, tylko na czernice, była tego dnia najlepsza. Z nazbieranych w tym dniu czernic, pierogi oddawały człowiekowi najwięcej przefiltrowanego przez igły świerków i sosen, łagodnego słonecznego światła i siły, były najbardziej soczyste i najdelikatniej pękały w ustach, rozlewając się po języku najprzyjemniejszą, słodko kwaśną polewą, zmieszaną z żółtym od jaj, pszenicznym ciastem .
Tak już było u nich zawsze ze wszystkim od urodzenia, że potrafili samym swoim instynktem wplecionym w rytm przyrody, przekazywanym z pokolenia na pokolenie, wybierać na wszystko najlepszą porę. Gdyby nie wybrali się wtedy na czernice, Olo nie urodziłby się chyba na kilka dni wcześniej, aniżeli przewidziała położna Rebeka, i byłby zapewne dzisiaj dobrze opancerzonym wewnątrz siebie i na zewnątrz, Rakiem. Przez wysiłek, jakiego wymagało zbieranie czernic, który zapomniawszy w pewnej chwili o swoim stanie Ołeksandra uczyniła, aby nie być zbieraczką czernic gorszą od innych, przyśpieszyła jego narodziny. Pomimo, że napominana była kilka razy i przez dziadka Ado i przez babcię Celestynę, jakby nie zważając na ich ostrzeżenia, dokądś się tego dnia śpieszyła; a może to jemu zaczęło się nie wiadomo dlaczego, śpieszyć na nieprzyjazny już wtedy, a przecież nadal jeszcze bajkowy świat. Ten dzień, przedostatni dzień na to, aby narodził się jeszcze jeden dowód pozornie lub rzeczywiście dualistycznej natury świata, bliźniak, czyli dwóch w jednym, jasność i ciemność, dobro i zło, materia i duch, był zgodnie z wszystkimi znakami natury najlepszy, aby wybrać się całą rodziną na czernice. Podobnie, jak patrząc po wielu latach na losy Ola, trudno było przypisać mu inny dzień narodzin, jak właśnie tamten niby przypadkiem, z powodu wyjazdu na czernice, wybrany dzień.
Dziadek zostawił wóz z opędzającymi się od much końmi, postukującymi o dyszel oraz pobrzękującymi uprzężą na polanie, w miejscu gdzie mogły popaść się skubiąc trawę i różne lecznicze zioła. Zanurzyli się całą rodziną w pachnący, rozśpiewany ptasimi głosami las, pełen rozległych jagodników, sięgających miejscami aż do kolan i do garnuszków zbierali soczyste czernice. Co jakiś czas kilka jagód trzeba było wrzucić do ust, nie z łakomstwa, ale aby popróbować i niejako przy okazji zachwycić się ich wybornym smakiem. Z napełnionych po brzegi garnuszków, przesypywali jagody do emaliowanych wiader, niczym wielkie ziarna czarnego kawioru. Wiadra te nazywali dojnicami, gdyż służyły one również do udoju krów. Po jakimś czasie po palcach ich rąk oraz po zabarwieniu ust i języków, każdy mógł poznać, co tego dnia robili.
Musieli przerwać zbieranie jagód, kiedy Ołeksandrę chwyciły silne bóle. Leżącą na wozie na wiązce słomy i cały czas pojękującą, wiózł dziadek tak szybko, jak tylko mogły nadążyć konie, modląc się, aby jak najrychlej już znaleźć się w Mizoczu i zastać w domu Rebekę - położną.
Kiedy urodził się Olo, dziadek Ado popatrzył nocą w gwiazdy i przepowiedział: – Oj, będziecie mieli z nim niemało w życiu kłopotu..., ale dobrze, że już wreszcie znalazł się na świecie mój wnuk. Ja już za bardzo zmęczony, ale od teraz spokojniejszy. Tylko mi go nie pozwólcie nikomu zmarnować.
Gdy w połowie czerwca każdego roku, od jakiegoś czasu wchodził w las i czuł pod nogami miękkość igliwia, a na łydkach lekkie muśnięcia jagodowych krzewów, za każdym razem zaczynał jakimś na nowo ze zdziwieniem odkrywanym , nieznanym dotąd zmysłem, zagłębiać się jakby w sam środek czegoś, co było połączeniem smaku i zapachu czarnych jagód i lasu i czymś jeszcze lub może początkiem czegoś, co było czymś więcej, znacznie więcej, dzięki czemu zawsze od nowa, przenosił się o tyle lat, ile akurat właśnie sam liczył oraz wstępował nie tylko myślami, ile jakimiś pierwotnymi odczuciami w tamten las, z którego kiedyś wyszedł na świat.
Można ich wysyłkę zamawiać w Wydawnictwie My book, także wchodząc na stronę internetową portalu Publixo.com