Przejdź do komentarzyMałe Biesy 7
Tekst 7 z 10 ze zbioru: Małe Biesy
Autor
Gatuneksensacja / kryminał
Formaproza
Data dodania2011-06-28
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń3020

(…) 

 

Cyna była wściekła. Jej dziewczyna, Anka nie przyszła na spotkanie. Nawet nie zadzwoniła z tej swojej renomowanej kancelarii, w której od pół roku odwalała czarną robotę dla wysługującej się korporacjom papugi.  

Agnieszkę przez cały dzień męczyła sprawa bezczelnej skargi, jaką wysmarował na nią Glista razem z kumplami. A teraz, gdy nabrała chęci na chwilę odprężenia, Anka ją olała. Cyna oczami wyobraźni widziała twarze przedsiębiorców z firmy castingowej Star Media Studio wykrzywione żabim rechotem na samą myśl, że doprowadzą do dyscyplinarki w kryminalnych. Jeśli awantura zakończy się degradacją, to przy okazji rozwalą już i tak nie idealny zespół.  

Cynie poprawić humor mogły tylko dwie rzeczy: seks albo bójka z przypadkowym fagasem. Z braku kandydatki do uczestnictwa w pierwszej pozycji z listy jej życzeń Cyna, aby brak ten sobie wynagrodzić odruchowo stała się niezwykle zaczepna w stosunku do otaczających ją mężczyzn. Wprost pałała chęcią do złożenia odcisku swojej małej pięści na czyimś nadto wyprostowanym nosie.  

Bramkarze w klubie Subway znali Cynę i Agnieszka zawsze przechodziła przez ich selekcję. Podeszła do baru i spojrzeniem kobry zlustrowała horyzont oczekując na pierwszą lepszą zaczepkę. Wiedziała, że długo czekać nie będzie. Jej osoba w zagadkowy sposób prowokowała wszelkiej maści popaprańców. 

W pomarańczowej poświacie, w rytm elektronicznej muzyki falował tłum, w którym co druga rybka była potencjalnym sparingpartnerem na dzisiejszy wieczór. W ławicy ludzi krążyli niczym rekiny podpici żołnierze drobnych organizacji mafijnych. Łyse łby wystawały ponad podrygującą tłuszczę. Cyna postanowiła tego wieczoru ich unikać, dość już narobiła sobie kłopotów zadzierając z Glistą i jego ludźmi. Pod ścianami, w wejściach do toalet i ciemnych zaułkach czekała na klientów drobna dilerka.  

U barmana zamówiła trzy setki i pozwoliła wódce rozkołysać świadomość. Kiedy jakiś palant położył na niej swe spocone cielsko próbując dotrzeć do baru, dziewczyna zepchnęła go z siebie ostrym jak szpon ramieniem. Ku jej rozczarowaniu mężczyzna grzecznie wycofał się, przyjmując bezpieczny dystans.  

Reakcja tego faceta tylko powiększyła jej irytację. Nie zastanawiając się dłużej Cyna wyciągnęła swoją komórkę i wybrała zapisany rano numer. Następnie przypomniała się cycatej blondynce, tej samej, którą rano wyratowała z wiodącego na manowce castingu. Dziewczyna wydała się lekko zaskoczona, ale w końcu przyjęła zaproszenie do klubu. Obiecała, że dojedzie na miejsce w ciągu pół godziny.  

Cyna, niepewna, do czego zmierza zamówiła sobie jeszcze dwie wódki. „Marysia” – przypomniała sobie. Dziewczyna miała na imię Marysia.  

 

 

Witczak zamiast jechać do Tygmontu postanowił spędzić czas pożytecznie. Pozostało parę pytań, których nie zadał Monice Kawie podczas przesłuchania. Wiedział, że kobieta pracuje jako inspicjent w Teatrze Współczesnym. Miał trochę szczęścia. Przedstawienie zakończyło się dobre czterdzieści minut temu, ale portier w wejściu służbowym zapewnił go, że Kawa wraz z paroma osobami z obsługi przebywała jeszcze na zapleczu. Swoją wypowiedź podkreślił wymownym gestem, który jednoznacznie określił cel trwającego właśnie spotkania. Monika oddawała się swojemu zgubnemu nałogowi.  

Kierując się zdawkowymi wskazówkami portiera policjant wszedł w labirynt wąskich, zacienionych korytarzy na zapleczu teatru. Zagubiony znalazł się nagle na ciemnej scenie, naprzeciwko tonącej w czerni widowni. Po obu stronach piętrzyły się wysokie dekoracje, wydzielające intensywny zapach kurzu i substancji impregnujących. Na widowni paliły się jedynie drobne lampki znaczące drogę ewakuacyjną. Zero zaczął stepować, po czym zawstydzony szczeniackim wybrykiem wycofał się w ciemności kulis.  

Znalazł korytarz, na którego końcu majaczyło światło i dudniły dźwięki stłumionej rozmowy. Kiedy uchylił drzwi zobaczył oświetloną jedynie lampką z dużego akwarium kanciapę, a w niej trzech mężczyzn rozpijających drugą butelkę wódki. Nie był pewny kto się kogo bardziej przestraszył, jednak zaraz nastąpiły śmiechy i zaproszenia do stołu: początkowa reakcja była tylko grą, w końcu byli w teatrze. Pracownicy techniczni poinformowali go, że o wizycie Witczaka zawiadomił ich telefonicznie portier. Niestety, Monika Kawa właśnie wyszła. Zero, przekonany, że asystentka Rosołowskiej próbowała uniknąć spotkania przeprosił i udał się do wyjścia.  

Znów trochę pogubił drogę, w końcu jednak dotarł (błądząc po szatni i pustym holu) do portierni, gdzie dowiedział się, że Monika Kawa właśnie opuściła budynek.  

Niezadowolony z tej ciuciubabki, w którą z nim zagrano, Witczak wyszedł na pustą ulicę Mokotowską i rozejrzał się w poszukiwaniu kobiety. Dojrzał jej drobną postać, jak skulona, z głową wtuloną między ramiona, przemykała w stronę Ronda Jazdy Polskiej.  

Zmusi kobietę do odpowiedzi przynajmniej na jedno pytanie, postanowił. Podążył w ślad za inspicjentką. Na drobną figurę Kawy nagle padł snop światła. Witczak zauważył, że promień pochodził z reflektora pojazdu, który właśnie mijała asystentka Rosołowskiej. Jej cień wydłużył się, sięgnął aż do pierwszego piętra kamienicy. Zaskoczona kobieta przystanęła, podobna do zahipnotyzowanej przez oślepiające światło samochodu zwierzyny płowej. Drzwi od strony kierowcy zostały otwarte i z wnętrza wozu wynurzyła się postać mężczyzny. Niezły drągal, jak ocenił go Witczak. Osobnik podszedł do Moniki. Nastąpiła szybka wymiana zdań, których Zero nie był w stanie usłyszeć. Kobieta dała ostrożny krok do tyłu. Najwyraźniej nie ufała zagadującemu ją mężczyźnie. Wtem rzuciła się do ucieczki. Mężczyzna wysunął rękę, chwycił kobietę za włosy i energicznym ruchem przyciągną jej głowę do siebie. Od ciemnych oficyn odbił się pojedynczy damski krzyk. Natychmiast pochłonęła go cisza. Monika Kawa zniknęła z ulicy, wciągnięta do samochodu.  

Wóz wyjechał z zajmowanego miejsca parkingowego, z piskiem opon wykręcił i ruszył w stronę Ronda Jazdy Polskiej. Witczak stał za daleko, nie mógł skutecznie zareagować. Całe zdarzenie trwało nie dłużej niż kilka sekund. Zdążył dobyć broni i pobiec za samochodem. Wóz jednak przeskoczył skrzyżowanie z Waryńskiego na czerwonym świetle i włączył się do ruchu na Trasie Łazienkowskiej. Monika Kawa została porwana. 

 

 

Przerażona Monika Kawa milczała przez całą drogę. W czasie porwania, po umieszczeniu w samochodzie, założono jej na głowę specjalnie przygotowany czarny worek, który miał jej ograniczyć widoczność, uniemożliwić zdekonspirowanie agentów i miejsca przesłuchania. W tym samym worku kobietę wprowadzono na trzecie piętro budynku na osiedlu Okęcie, uprzednio sprawdzając, czy po drodze nie napatoczy się jakiś ciekawski nastolatek albo właściciel czworonoga na spacerze z pupilem.  

Mieszkanie składało się z trzech ubogo umeblowanych pokojów. Monikę zamknięto w najmniejszym z nich. Z policyjnego raportu Malicki dowiedział się, że to Kawa telefonicznie zgłosiła fakt śmierci chlebodawczyni. Ale w czasie przesłuchania zasłoniła się zamroczeniem alkoholowym. Rzekomo nic nie pamiętała z przebiegu wydarzeń nocy, w której zmarła Rosołowska. Nie było czasu do stracenia, trzeba było działać. Porucznik zadecydował o zastosowaniu środków przymusu bezpośredniego. Jeśli Kawa ukrywała prawdę on potrafił zmusić ją do mówienia.  

Poprosił dwóch kolegów, aby poszli do pokoju, w którym przebywała Monika Kawa, posadzili ją na krześle i czekali. Sam przeszedł do kuchni, wybrał z półki garnek i nalał doń trzy litry wody. Z naczyniem w ręce przeszedł do pokoju, w którym dwóch funkcjonariuszy przetrzymywało kobietę. Jednego z nich poprosił, aby odchylił głowę Moniki tak, aby jej twarz skierowała się w stronę sufitu.  

– Kto zabił Rosołowską? – zadał pytanie, na które odpowiedź zakończyłaby śledztwo. Przestraszona Kawa zaczęła się wyrywać, ale agenci trzymali ją z całych sił. Malicki uniósł garnek z wodą nad twarzą kobiety i z wysokości trzydziestu centymetrów wylał całą jego zawartość na czarny worek zakrywający głowę Moniki. Kawa zaczęła się szarpać, ale trzymający ją agenci nie pozwolili na odsunięcie głowy.  

Malicki wiedział co działo się w umyśle kobiety. Strumień wody zmoczył materiał worka i przylepił go do twarzy, ograniczył możliwość oddychania, stwarzając wrażenie nieomal identyczne do uczucia topienia się. Wylawszy całą zawartość garnka Malicki wyszedł z pokoju po następną porcję wody. Kiedy wrócił kobieta szlochała.  

– Kto zabił Rosołowską? – ponowił pytanie. Kawa przestała płakać, zamarła, jakby zastanawiając się, co teraz nastąpi. – Proszę posłuchać – odezwał się Malicki. – Chcę usłyszeć wszystko, co pani wie. Jak tylko opowie pani jaki był przebieg wydarzeń, moi ludzie odwiozą panią do mieszkania na Białołęce – odpowiedziało mu gorliwe kiwanie głową. Kobieta zdecydowała się mówić. Malicki przysunął ucho do twarzy w czarnym worku i zachęcił: – Słucham. – Po sekundzie zza czarnego, wilgotnego materiału doszedł go miarowy szept.  

 

 

 

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×