Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-07-05 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 4258 |
Dawaj łoszadź
Lubelskie, kwiecień 1945
Patrząc na stada krów pędzonych z zachodu na wschód, ojciec odzywa się:
– To nie są ich krowy, to są krowy polskie albo niemieckie, czyli wojenne łupy. Oni
tylko je prowadzą do wsi za Bug, gdzie już wyznaczyli nową granicę.
– Jeszcze wojna, a granica juź powojenna – wzdycha, jakby ze zdziwieniem, babcia.
– Czemu strelate do nich, jak oni do was nie strzelają – woła chłopiec do
czerwonoarmisty.
– Mowczi, malczik, bo budiet z wami płocho!
– Aloś, bądź cicho, bo nam jeszcze coś złego zrobią. Z nimi nie ma żartów.
– A nie będę cicho, bo się boję!
– U was papiery jest? – nagle zainteresował się jeden z czerwonoarmistów.
– My repatrianty z Wołynia, w Polszu, wot nasze papiery.
Wzrok czerwonoarmisty prześlizguje się po wyciągniętej przez ojca zza pazuchy
kartce i zatrzymuje się dłużej na ich koniu.
– Wot kakoj charoszij koń! – I aż cmoknął z zachwytu – oczy czerwonoarmisty
zaczęły nagle pożądliwie błyszczeć. Olo zadrżał ze strachu, instynktownie czując pełzające w
pobliŜu niebezpieczeństwo.
– Nu, dawaj łoszadź, ona nużna dla Krasnoj Armii!
Ojciec udaje, że nie rozumie. Wtedy on, z groźbą w głosie, krzyczy:
– Bystro, dawaj łoszadź, bo was ubijom!
– To choryj koń, balnoj – podpowiada nieśmiało ojciec.
– Koń oczeń balnoj – dodaje ciocia Klimcia.
– Charaszo, my bieriom waszego balnoho, a wam dajem naszego zdorowoho konia.
Koń za konia, budiet sprawiedliwo – mówi czerwonoarmista i zsiada ze swojej
szkapy.
– Nie nada protiwitsa krasnoarmiejcom – dodaje.
Zanim chłopiec zrozumiał, co się dzieje, czerwonoarmista siedział wierzchem na ich
koniu, a przy dyszlu ich wozu stała jego chuda, jak złowrogi cień czarownicy, szkapa.
Ojciec wlepił w chłopca spojrzenie, od którego najchętniej wlazłby w jakaś norę i
znikł.
– Widzisz Aloś, co narobiłeś swoimi wścibstwem? Ta jego szkapa może nas nie
dowieźć na miejsce.
Całe szczęście, że sołtys niedalekiej wsi Leszczany, która była po drodze, wskazał im
opuszczony dom i pozwolił zostać na jakiś czas, aby odpoczęli.
Trasę do niedalekich Leszczan „posołdacka szkapa” wytrzymała i dowiozła ich do
drewnianego domu z kwitnącymi na wiosnę malwami.
Wreszcie w Leszczanach odpoczywali, gdyż skończyła się tułaczka i nie trzeba było
codziennie martwić się o dach nad głową, gdy zbliżała się kolejna noc.
Ale po kilku dniach wrócił strach, który wcześniej dopadł ich, gdy banderowcy spalili
Kamienną Górę położoną na Wołyniu, na skraju Gór Krzemienieckich, niecałe trzydzieści
kilometrów od Krzemieńca i puścili z dymem ich dom. Okazało się, że bandy „bohaterów
UPA”, jak się ich dzisiaj nazywa w wolnej Ukrainie, przeniosły się ze wschodu aż tutaj, w
lubelskie i w pobliskie Bieszczady. Od czasu do czasu słychać było o leżącej niedaleko od
Leszczan napadniętej i spalonej polskiej wsi.
Wujek Adaś po kilkutygodniowym odpoczynku pociągnął na Pomorze szukać dla
nich innego miejsca na świecie. Takiego, gdzie nie byliby skazani na sąsiadów, którzy w
dzień będą pili z nimi wódkę, a w nocy przyjdą ich, Lachów, „wyrezać”, jak to miało
niedawno miejsce na ich rodzinnym Wołyniu.
Niedługo więc cieszyli się kwitnącymi malwami, gdyż wkrótce opuścili wieś
Leszczany. Ale zanim wyjechali, jeszcze zdążyły go pogryźć pszczoły sąsiada, pana
Kraczkowskiego. Moze były zazdrosne o córkę pszczelarza, też o imieniu Marysia. Marysia
ratowała go wtedy cierpliwie okładami z serwatki, aż przeszła mu opuchlizna.
Gdy po bolesnym pożądleniu wreszcie wydobrzał, przez jakiś czas mścił się na
pszczołach. Zamykał kwiat malwy, w którym siedziała pszczoła, skręcał końce płatków i
uwiezioną pszczołę razem z kwiatkiem wrzucał do studni. Widział, jak opadała na
powierzchnię wody i słyszał plusk. Potem wsłuchiwał się w rozpaczliwe bzyczenie owada
rozlegające się w głębi studni.
oceny: bezbłędne / znakomite
Szkoda, że jakoś nieciekawie został ten tekst wydrukowany i to razi.