Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2015-11-08 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2173 |
Można przypuszczać, iż w końcu nie zawaham się przed prawdziwością stwierdzenia, że jest już ze mnie jakiś kaprawy, niedołężny weteran. W dodatku ze skłonnością do wielu nieciekawych, ale ciągle dla mnie samego urozmaiconych posunięć. Przyznam się szczerze, że już po prostu nie potrafię jednoznacznie sklasyfikować motywów swojego postępowania. Młodsi wprawdzie nie wytykają mi jeszcze nieznajomości obsługi nowoczesnych urządzeń technicznych, ale im dalej w las, tym więcej suchych gałęzi. Kontynuuję zatem swój zaszufladkowany, przydługi monolog, który nie opowiada o źródłach i swojej roli w świecie, broń Boże nie poucza nikogo jak trzeba i jak się powinno. Lecz mamrotanie weterana już nikomu nie może wystarczyć. On może jedynie pogadać o tym, że przeżył ileś tam krwawych bitew.
Każdy mówi w sposób, na jaki go stać. U mnie to prawie medialna mieszanka, plasująca się na najniższych pozycjach w rankingu najgorszych tancbud i burdeli. Na pierwszym etapie osiągam jeszcze lotne premie pejzażu, (zresztą osadzony na siodełku coraz bardziej stwardniałym od kopniaków losu szlachetnym zakończeniem pleców), ale już zbyt silnie kontrastujący z czołówką peletonu. Terytorium sukcesu dawno już zajęte, a jego granice wyznaczono przeszło ćwierć wieku temu, kiedym był niemalże dziecięciem w kolebce. Sugeruję własne przekształcenie, rozpoczęcie dziennika podróży sentymentalnych i roztrząsanie niegdysiejszych dokonań. (Byłem wszak niemal oseskiem, kiedy wszyscy zajmowali dogodne miejsca do wysokich lokat, a byli i tacy, co wiedzieli, który cokół będzie im wkrótce przynależny). Dziś wyróżnia mnie zero oryginalności i indywidualności. Osądzony już za życia czuję się niczym jeszcze jeden produkt produkcyjno – reklamowo – programowej maszyny. Nie istnieje już we mnie, kiedyś niemalże zniewalające, połączenie postmodernistycznej nonszalancji i wystudiowanego, pozytywnego szaleństwa. Odeszło, zbutwiało. Normalka. Lata uciekają coraz szybciej i wiem już, że wszystkiego nie uda się robić albo chociaż dokończyć.
Dziś moje życie to jak oglądanie zwariowanej komedii o samotnym rozbitku, który na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych znalazł się, wraz ze swoim ukochanym walkmanem, na bezludnej wyspie, gdzieś na środku nienazwanego jeszcze morza. Im bardziej dokucza mu samotność tym z większym zapamiętaniem przewija taśmę, jednocześnie tracąc bezpowrotnie moc baterii. Ale wszystko, czego może dzisiaj posłuchać, to tylko kicz i infantylia reklamowych jingli. Bo rozbuchana komercja zrobi coś dla ciebie tylko za naprawdę dużą kasę, np. tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć złotych i dziewięćdziesiąt dziewięć groszy za sztukę. I nie będziesz miał do czynienia nigdy z żadnym sukcesem, kiedy telefon urywa się non stop i pojawiają się wciąż nowe propozycje jingli, tak natrętne, że wprost nie można opędzić się od wątpliwego pochodzenia szmalu za publiczne pokazanie gołego zadka. O weteranach z burzą, panującą jeszcze w mózgu wszyscy wolą jak najszybciej zapomnieć.
Czym wiec jeszcze nowym zaskakiwać? Starym kotletem historyjek rodzajowych to raczej nie zrobi się kariery na przyjęciu u olejnego Prezydenta. Muszę więc zachować absolutny spokój i wyważoną staroświeckość, bo wszak moje pokolenie jakiś durnych ekscesów nigdy mi nie wybaczy. Wiele rzeczy już nie uchodzi. Chociażby za takie podejście do tematu należy mi się odrobina uznania, bo nie każdy tak potrafi. Naprawdę, nie chcę przesadzić z energią. Chociaż miałem nieodparte wrażenie, iż moje życiowe pięć minut było zupełnie bez pomysłu. Jednak teraz powoli weryfikuję tą krzywdzącą opinię. Wszak wydałem pięć książek, nagrałem kilka niezłych płyt, namalowałem obrazy, które wiszą u moich znajomych i jakoś nikt ich z tamtą dotąd nie ściągnął i nie wyrzucił. Co mam robić? Czyścić i przekładać z pudełka do pudełka zwoje odznaczenia i medale? (Nastrój nieprzespanej nocy snuje się koło mnie przez kilka godzin, nie znamionując niczego pozytywnego). Oczywiście, zostanę wierny swoim przyzwyczajeniom, więc będę nadal pisał, komponował i malował - rzeczy błahe, nieurodziwe, uroczo wręcz patetyczne jeśli chodzi o nastroje. Prawdę powiedziawszy wcale się nie zmieniam, a to dostarcza łatwych argumentów tropicielom moich błędów i przeróżnym, czytaj: perfidnym epigonom i naśladowcom, u których polotu za grosz. Wychodzi im to naprawdę przednio, to ściganie we mnie uczuć powinności dziejowej. Ale niech nie oczekują wielkich cudów. Czując sie perfidnie oszukany jakoś nie po drodze mi do jakiejkolwiek urny. Albo się ludziskom kiedyś przejadłem, albo zostałem odgrzany kotletem historyjek i całą masą różnych podróbek. Została mi tylko krwawa bitwa ze znienawidzonym, lecz, w gruncie rzeczy, słabym i tchórzliwym wrogiem. I tu nie ma mowy o wyrzynaniu się nawzajem ale o jakimś lekkim dystansie. O matko, zaraz jeszcze przyjdzie się za to pokajać, za tą piękną aż do nieprzytomności walkę. Lecz wielowymiarowość przeciwnika uśpiona i ożywa tylko wraz z kolejnym zachodem słońca. Taka walka dla nadwrażliwych, którzy nadal nie udają, że znają się na wszystkim i wszystkich, albo rządza wszystkim na zasadzie feudalnego ustroju.
Walka do absolutnego wykrwawienia, z szansą na pyrrusowe zwycięstwo. Taka walka z wiatrakami!
cdn...