Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | proza |
Data dodania | 2016-04-08 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2455 |
Teoria względności
Gdy się ludzi ocenia
Z różnych punktów widzenia --
Ciekawa rzecz, jak się skala
Pewnych wartości zmienia.
Wada staje się cnotą,
A zaletą -- głupota.
O przeciwniku -- gdy zacny --
Mówimy, że idiota.
O stronniku, gdy trudno
Przyznać nam, że rozsądny --
Nie powiemy, ze cymbał.
Powiemy: `Z gruntu porządny`.
Gdy się mądrym człowiekiem
Chlubi wrogi nam obóz --
Stwierdzamy, że `inteligentny`
I dodajemy: `łobuz`.
Gdy się w naszym obozie
Łobuz szasta wybitny --
Mówimy: `Twardy człowiek.
Zdolny -- mówimy. -- Sprytny`.
Gdy nasz przeciwnik się potknie,
`Zdrajca!` -- głosimy krzykiem.
Gdy stronnik zdradzi, stwierdzamy:
`Nie był naszym stronnikiem`.
I to nas niesłychanie
Na duchu podtrzymuje,
Że przeciw nam zawsze
Idioci tylko i szuje.
A z nami, wszyscy albo
Roztropni, albo dumni,
Albo z gruntu porządni,
Albo bardzo rozumni.
***
Dziwne, jak punkt widzenia
Automatycznie zmienia
Skalę naszych kryteriów
Uznania czy potępienia.
Gdy my konfiskujemy --
Zasługa to narodowa.
Kiedy nas konfiskują --
Gwałcą swobodę słowa.
Kiedy nas zamykają --
Tyrani! Despoci! Kaci!
Kiedy my zamykamy --
Tośmy furt demokraci.
Kiedy my `Precz!` wrzeszczymy --
Tośmy patrioci polscy.
Ci, co `Precz` wrzeszczą na nas
Wywrotowcy warcholscy.
`Dwa a dwa cztery` u nas --
To dogmat, to teologia.
`Dwa a dwa cztery` u wroga --
Wulgarna demagogia.
***
Przyznać komu, po męsku,
W sposób najprościej rozsądny,
Że choć wróg nasz -- rozumny,
Choć przeciwnik -- porządny,
I walczyć z nim, aż do końca,
do końca ceniąc go szczerze --
Na to nas nie stać. To w naszym
Nie leży charakterze.
Nasza zasada: siebie
Ze wszystkiego rozgrzeszać,
Ale na przeciwniku
Psy -- o to samo -- wieszać.
Marian Hemar
https://marucha.wordpress.com/2013/05/19/marian-hemar/
Co takiego drzemie w naszym społeczeństwie, że nie umiemy wyjść z zaklętego kręgu inercji i łatwizny? Dla mnie odpowiedzią jest dążenie do wygody, stadny pęd do osiągania łatwego szczęścia po trupach. Dla mnie winny temu zjawisku jest obecny, oszalały, infantylny POSTĘP - NA - SKRÓTY.
Na czym polega POSTĘP? Na mozolnym wykuwaniu obywatelskiej pomyślności, na nieegoistycznym pragnieniu powszechnego dobra, na dalekowzrocznym rozumieniu, czym jest. Czego chcemy? Sprawiedliwości bez utopijnego bredzenia i nawiedzonej pląsawicy sprzecznych argumentów. Po co? A choćby po to, by dobrobyty i samopoczucia obrastały nam w pewność, że istniejemy nie w tym celu, by się nażreć byle czego, stworzyć byle co i zejść byle jak.
Tymczasem możemy zaobserwować proces odwrotny, postępowanie opierające się na świadomym odrzucaniu tych zdobyczy, które jeszcze nie tak dawno temu stanowiły powód do dumy. Jesteśmy świadkami regresu, nieprzerwanej cofki kompromitowanych ideałów. Lecz wbrew sabotażowej pracy grupki nieudaczników, świat trzyma się mocno, Polska nadal ma sens i nie ginie.
*
Po wielu trudach związanych z likwidacją czerwonej stonki, mamy teraz ustrój, w którym prosperujemy w oderwaniu od interesowania się tym, co nas gnębi.
A zapowiadało się nieźle. Osowiałe społeczeństwo zerwało z apatią, roznosił je optymizm, entuzjazm, poczuło swoją moc i zawładnęła nim powszechna życzliwość. Zanosiło się na raj. Raj spełnionych marzeń. Nie na biedę, wyzysk i strach przed utratą pracy, lecz na normalne życie. Życie bez szacherek, oszustw, biurokratycznych narośli. Każdy miał szczęście w plecaku i tylko od niego zależała przyszłość. Wszyscy czuli się wolni, mieli przed sobą cel, rysowały się przed nimi różowe perspektywy, byli u siebie i zdawało się, że na zawsze zapanowała mądrość, równość, sprawiedliwość, że nie może być inaczej.
Jednak to, co zapowiadało się tak pięknie, straciło wymarzony sens, bo legalna część narodu postanowiła strzelić sobie w stopę i uwierzyć w przecudne hasła pisowskich owieczek. Dała się zwieść, omamić potulnymi obietnicami, że nie chodzi o kolejne rozszarpywanie Ojczyzny. Nie o prywatne zaspokajanie ambicji, nie o traktowanie kraju jako folwarku do partyjnego obsadzania stanowisk czy zwycięskiego dzielenia profitów.
W efekcie tych obietnic pojawiło się Niezapowiadane Stowarzyszenie Solidnych Inaczej. Pod pretekstem naprawy, zaczęło burzyć dotychczasowe dokonania. Nastąpił arogancki okres renowacji rzekomych zgliszcz odziedziczonych po liberalnych poprzednikach. Z furią godną lepszej sprawy, wierząc, że gdy chce się wyreperować dach, należy zerwać podłogę, zabrało się za skłócanie, dzielenie, rozwalanie ludzkich więzi. Nie bawiąc się w odsiewanie prawdy od fałszu, hurtem, do korzeni, do fundamentów, zdemolowało, poraniło, zohydziło, obśmiało wszystko, co dotychczas było słuszne, więc dla nich niewygodne.
Pod skocznym hasełkiem ulepszenia Państwa, obróciło w perzynę cały niezaprzeczalny dorobek pokoleń; miast naprawiać, jeszcze bardziej obniżyło rachityczny poziom kultury, nauki, zainteresowań.
Subtelność, honor, patriotyzm nawet, znienacka stały się pojęciami oddalonymi od ich rzeczywistości. I sprawili, że znowu nikomu nic się nie chce: znów jesteśmy sfrustrowanymi kibicami zaprzepaszczonych ideałów.
*
Niegdyś albo się było porządnym, albo łajzą. Dzisiaj porządnym można być na sejmowej sali, a wychodząc za jej próg, paserem; teraz można uchodzić za pobożnego podczas mszy, a gdy w kościele pusto - być szelmą łupiącym skarbonki. Dawniej łachudra nie miał spokojnego życia, bo społeczny ostracyzm i groźba pręgierza wyzwalały z niego – skrupuły: pięć razy poszedł po rozum do głowy, zanim naraził się na izolację.
Dzisiaj nie musi chować się przed cechowaniem pleców i obcinaniem uszu, ponieważ bezpośrednio po łajdactwie idzie na proszony raut, przybijają mu piątkę, gawędzą z nim, a on, po wpłaceniu kaucji za grzech, pędzi na swój odczyt o etyce; niczego się nie obawia, gdyż sądzi, że skoro nie ma winy i kary za nią, to i zbrodni także nie ma.
Coraz częstszym zjawiskiem jest przemoc. Ujawnia się i potęguje brutalizacja życia. Chamstwo i agresja staje się standardem. Żyjemy pomiędzy gonitwą po zadyszkę i zawał, a luzackim traktowaniem chorych nawyków dzieci uzbrojonych w pały na spacerowiczów, naszych milusińskich robiących mizerię z domowego kota, lecz już nie z tygrysa.
Drzewiej nic się nie opłacało. Z góry wiadomo było, że ryzyko przekracza zysk. Teraz kalkuluje się nawet plajta.
Doliniarz, którego przyłapano na zalotach do cudzej portmonetki i którego Policja goni beczkowozem przez pół miasta, nie idzie odsiadywać swojej niewinności, ale, śmiejąc się z sądu, krokiem dumnym i obrażonym, wraca po ukryty w krzakach, zwędzony portfel domagając się przeprosin za szykany i gardłuje o naruszonej godności.
Snajper walący z fuzji do przechodniów jest zaszokowany gdy słyszy, że to niegrzecznie kropić do ludzi.
Bandyta idzie do pudła na zdrowotny urlop, by odpocząć przed kolejnym zabójstwem. Złodziej kradnący miliony nie wędruje za kraty, ale wygrzewa swoje skrupuły pod tropikalną palmą. Babcia przyłapana na zwędzeniu batonika, raźno smaruje do ciupy. Za bycie prymusem w pierdlu, czyli - Wzorowym Kryminalistą, zbrodzień wychodzi na przepustkę i w ramach resocjalizacji szlachtuje następną ofiarę.
*
Do spółki z aktualnymi reformatorami zgadzamy się na nonsensy, regulaminy, procedury, przepisy i ustawowe buble pozwalające niszczyć z takim trudem budowane państwo.
Powodem obecnego stanu rzeczy jest brak odpowiedzialności za cokolwiek. Wszechobecna pogarda dla Człowieka. Winna jest nasza bezmyślna zgoda na wypaczenie pojęć takich, jak tolerancja, demokracja, sąd; nie respektujemy praw Człowieka, lecz skrupulatnie przestrzegamy praw Gangstera.
*
O diagnozach zjawisk mówimy poważnie, jeżeli są zgodne z naszymi nastawieniami, gdy potwierdzają nasze sądy i zgadzają się z naszymi przemyśleniami. Lekceważmy je, spychamy do parterowego poziomu swojej ignorancji, gdy są z nimi sprzeczne. Powstają wówczas krotochwilne potworki, fajansiarskie eufemizmy, zamazane omówienia.
Nie nazywamy rzeczy po imieniu. Wyrażamy się językiem politycznie poprawnym. Językiem kołtuńskim, bo nieprecyzyjnym, bo współczesną dulszczyzną, bo nie powiadamy, że bandyta, to bandyta i kropka, ale że to ochroniarz własnego mienia.
Ochlapus nie oznacza odważnego mięczaka bijącego żonę w trakcie lub po zakończeniu libacji, lecz jest budzącą współczucie ofiarą nałogu, niemal poczciwiną z drobnymi problemami i w zasadzie - równym kolesiem z filigranowym odchyłem. Kimś na kształt ojca bezdzietnej rodziny.
Używamy niepoprawnego języka: zadowalamy się wypowiedziami nie wprost, stekiem frazesów, pseudonaukowymi deliberacjami, nagminnym przejęzyczeniem i niezrozumiałą aluzją wymagającą komentarza.
Nawiedziła nas niewyraźna moda na buńczuczne, bezpodstawne głoszenie oczywistych bzdur. Paranoicznych dupereli przedstawianych jako KONKRET. Tak więc przypuszczenia są brane za niezbite fakty. Nie traktuje się ich jak bezczelnego wciskania kitu, lecz jak DOWODY, zaś ten, co nie uznaje hipotezy za pewnik, mija się z prawdą.
Reasumując: nasze prawne „przyzwolenie na zidiocenie” zaowocowało dawaniem zbirom kary w zawieszeniu, stwarzaniem im komfortowych warunków garowania w gabinetach odnowy, a uczciwym - dawaniem w kość i życiem w rezydencji pod mostem.
*
Po moich felietonach otrzymuję anonimowe listy z wyzwiskami. Pomiędzy wiąchami świadczącymi o bezradności tych demagogicznie kaszlących indorów znajduję pouczenia w rodzaju: Najłatwiej jest krytykować i burzyć, ale zrobić coś pozytywnego… Zgadzam się. Sęk w tym, że ci domorośli znachorzy nie robią NIC poza pluciem jadem, podczas gdy ja stale i wytrwale podkreślam: Pragnę móc poznawać obce kultury. Tak, jak Herodot, godnie, z podniesionym czołem podróżować po jej Historii. Czerpać z niej to, co szlachetne. Nie akceptować tego, co mizerne. Przyjmować do sumienia, że są inni ode mnie. Lepsi, gorsi, lecz bracia. Nie chcę ich szufladkować i wynosić się ponad.
W moralnych czyściochach napisałem o chwilowo rządzących: Orwell przewraca się w grobie ze śmiechu, bo tak się zakałapućkali w rozważaniach, która z ich twarzy jest prawdziwa, a która naciągana, że nie dziwota, iż muszą co chwilę dementować, tłumaczyć, rewidować swoje arbitralne wypowiedzi.
Jestem za wprowadzaniem zmian, ale nie tymi nieodpowiedzialnymi metodami polegającymi na siłowym łamaniu prawa, dzieleniu ludzi na lepszych i gorszych, sianiu społecznego zamętu i ustawicznym obniżaniu dotychczasowej rangi naszego kraju. Optuję za poprawą bytu szarego obywatela, lecz nie za kryminalnym zastępowaniem poprzednich nieudaczników – nowymi.
oceny: bezbłędne / znakomite
W tekście padają także zdania, którym każdy może przyklasnąć. "Powodem obecnego stanu rzeczy jest brak odpowiedzialności za cokolwiek. Wszechobecna pogarda dla Człowieka." Choć dalsze zdania precyzują obecny stan:"Winna jest nasza bezmyślna zgoda na wypaczenie pojęć takich jak tolerancja, demokracja, sąd."
Tak, ale pogarda dla człowieka winna jest na wszelkich poziomach życia społecznego.
Spotykam się od pewnego czasu ze zjawiskiem sprowadzania wszystkiego w kontaktach z innymi do "rzeczowości". Bądź rzeczowy, bez emocji, przyjrzyj się na chłodno tej sprawie. Uwaga sama w sobie nie jest zła. Niestety, dosłownie rozumiana doprowadza do tego, że mówimy "jeśli masz kłopoty ze mną, to twoja sprawa." Olewamy krytykę. I nie jesteśmy po to, aby rozwiązywać czyjeś problemy. Z życzliwym uśmiechem mówimy: "Musisz sam rozwiązać ten problem, wtedy będziesz silniejszy. Przejmij odpowiedzialność". Doprowadza to do braku empatii i braku odpowiedzialności za innych. Ale tutaj wychodzę za bardzo poza temat tego eseju.
/tekst pisany po polsku adresowany jest do Polaków, ale przecież dotyczy wad k a ż d e g o człowieka, jakiej narodowości by nie był/
Wszyscy jesteśmy jacy, tacy i owacy,
niestety, ż a d n e teksty tego NIE ZMIENIĄ