Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2016-04-28 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1946 |
Moje maski nauczyły się grać perfekcyjne role, bardzo mile rozczarowane, iż beze mnie łatwiej im oszukiwać i ranić innych. Odarte z zalet, zawistne, potrafią nabijać się ze wszystkich moich potrzeb i pomysłów. Niczego, nikomu, za nic, bo to chore. Mówią „tak” jak kobieta, choć targają nimi tysiące wątpliwości, niepewne słowa „nie”, nie ufające samym sobie kiedy nie czas na łzy i uśmiechy. O swoich stanach emocjonalnych nie zwykły nigdy zbyt emocjonalnie informować. Inne maski powinny się z tego cieszyć i wciąż prosić o więcej. Maski, niby Napoleon z Tworek, zdają się niezwykle cierpieć z powodu milczenia bębnów plemiennych. No cóż, dawniej chociaż w ten sposób mogły dać znać innym maskom, że nie należy do przyjemności wypowiadanie monologów przy stołach ze zbyt wielką ilością biesiadników. Bezwiednie mieszają łyżkami, wiedząc, że i tak nie podarują żadnej skwarce. A jak już się przyczepią, to wykpią, wyszydzą i wyśmieją do samego końca. Ta najważniejsza ma dziś pięćdziesiąt dwa lata, jest łysa i brzydka, w dodatku częściowo bezzębna lecz wie, że jej tatuś ma duży szmal i dzięki niemu nikt szczególnie tej jej szpetoty nie zauważy. Jest zatem wciąż „na topie”. Dlatego właśnie TOP, czyli Towarzystwo Ochrony Przyrody już dawno powinno jej przyznać status chronionego gatunku. I to zanim zaczną na dobre obowiązywać coroczne, obowiązkowe terminy odstrzałów. Tak chroniona maska potrafi zebrać wszystkich myśliwych do kupy i przywalić im raz, a dobrze.
Czasami maski bywają nieco chamskie, najczęściej wobec innych masek, które nie znają jeszcze ich perfidii. Te pierwsze za takie podejście same potrafią się nienawidzić. W ich tekturowych sercach zalęgło się totalne niespełnienie. Słuchają własnych, złowrogich introdukcji, która mogłaby im służyć za upragnioną ilustrację prawdziwych aktorskich popisów, rodem prosto z Hollywood. Walczą z wiatrakami sprawniej niż Don Kichot, a odwołania aktorskie czy postaciowe są dla nich bardziej niż oczywiste. Może jest to jakieś dalekie echo ich niemoralnych fascynacji, echo, które na dodatek ciągle przeplata się z chorymi pomysłami na życiowe postawy. Byle szybkie, równe i okrutne. Młockarnie z pneumatycznych młotów, turbinowy kafar, perfekcyjny w swojej roli jak niegdyś oddziały ZOMO.
Szybko nadchodzi blisko pięćset metafor na ich totalną stłuczkę wątłymi grymasami. Dopiero wtedy przyjdzie im się zaokrąglić, być niczym okrągłe zero. Póki co grają, a główna maska pozostaje perfekcyjnie niewzruszona.