Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2016-11-01 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2392 |
Zygmunt, jak większość kresowiaków, zaraz po wojnie szykował się do wyjazdu na ziemie odzyskane. To samo robili jego bracia z rodzinami. Szykowała się też cała rodzina żony i prawie cała wieś. Nie chciała wyjechać tylko jego siostra z trojgiem małych dzieci. Postanowiła zostać, bo zaraz po wejściu Ruskich, jej męża Leona wzięto do wojska, a najstarszy syn Kostek jeszcze za Niemca poszedł do partyzantki. Obydwaj nie wracali, a ona czekała na nich i nie chciała wyjeżdżać.
- Kobieto, to już prawie rok po wojnie - tłumaczyli jej krewni. - Ci, co poszli razem z twoim Leonem do wojska i przeżyli, już wrócili. Kostek też już dawno powinien wrócić. Nie masz, na co czekać. Masz jeszcze troje małych dzieci, nie poradzisz tu sobie sama. Pakuj się i jedź z nami.
- Ale ja nie dostałam żadnego pisma z wojska, że Leon nie żyje - odpowiadała. - Jak wróci, to gdzie będzie mnie szukać? Tylko tutaj. I Kostek tak samo.
Cała rodzina wyjechała, a ona została. Nie doczekała się ani męża, ani syna. Leon przepadł bez wieści, a Kostka koniec wojny zastał w mazowieckich lasach. Jego oddział przeczekał tam przejście frontu i był gotowy do walki z nowym wrogiem, czyli sowietami i komunistyczną władzą. Niektórym prostym żołnierzom strzelanie do Polaków - choćby i komunistów - nie było w smak i kilku z nich zdezerterowało.
- Ci tchórze daleko nie ujdą - mówił dowódca, stojąc przed frontem oddziału. - Nasi ludzie są wszędzie. Schwytamy ich nawet za granicą i rozstrzelamy. Nie wolno wątpić - kontynuował ku pokrzepieniu serc swoich żołnierzy. - Trzeba poczekać rok lub dwa. Amerykanie trochę odsapną i ruszą na Ruskich. Wróci z Londynu prawowity rząd, zaprowadzimy w Polsce porządek i wrócimy do domów jak bohaterowie. Ludzie będą nas jeszcze po rękach całować.
Tymczasem okoliczna ludność nie paliła się do całowania partyzanckich rąk. O ile za Niemca - choć z duszą na ramieniu - trochę im pomagała, to teraz zaczęła traktować ich wrogo. Po latach okupacji, rozstrzeliwań i wywózek do Oświęcimia ludzie chcieli żyć w spokoju. Nie chcieli nowej wojny i takim spóźnionym bojownikom o jakąś nieokreśloną inną Polskę, grunt zaczął się palić pod nogami. W Kostkowym oddziale brakowało wszystkiego i głód zaczął zaglądać w oczy. Wtedy dowódca postanowił zaopatrzyć się u nowego wroga. Na jego rozkaz oddział napadł na sowiecką ciężarówkę z żywnością, zabił kierowcę i żołnierzy obstawy, i zabrał, co się dało. Wtedy rozpętało się piekło. W lasy ruszyli sowieccy i polscy żołnierze, i prędko dopadli napastników. Wywiązała się nierówna walka. Gdy pod przeważającym ogniem padł dowódca i kilku kolegów, Kostek postanowił uciekać. Rzucił karabin i czapkę z orzełkiem w koronie, i zanurkował w zarośla. Uciekał tak długo, aż dotarł pod Kielce, do ciotki, która mieszkała tam od przedwojny. Ciotka przechowała go przez kilka dni, oprała i odkarmiła. Potem dała cywilne ubranie i trochę grosza, i kazała się wynosić. Znała już adres Zygmunta na ziemiach odzyskanych i poradziła siostrzeńcowi, żeby tam pojechał. Kostek po kilku dniach dotarł do celu, odczekał w lesie do nocy i dopiero wtedy zapukał do wujkowych drzwi. Wujek nie widział go już kilka lat i z trudem go poznał. Zaprosił do kuchni, a ciotka nalała mu kapuśniaku.
- No, to gadaj, co cię tu przyniosło - powiedział Zygmunt, gdy Kostek skończył jedzenie. - Tylko jak na spowiedzi, bo kłamstwo poznam.
Kostek opowiedział wszystko i ze spuszczoną głową czekał wujkowego wyroku.
- A niech to smród ogarnie! - zaklął Zygmunt. - Wojaczki ci się zachciało! I jeszcze teraz, po wojnie, mało ci było! Leon poszedł do wojska, bo musiał, ale ty? On przepadł, ty się ukrywasz, a matka tam z trójką drobiazgu została na zatracenie. Może ją Ruscy przez ciebie do łagru wywiozą. Oni tam pewnie już wiedzą, w jakiej bandzie byłeś. Do dupy z taką polityką! Na razie możesz tu zostać, ale spać będziesz w stodole. I śpij w butach, żebyś nie musiał boso uciekać, jak po ciebie przyjdą - dodał na zakończenie.
Kostek nie wiedział, jak ma wujkowi dziękować. Zaczął coś bąkać, chciał w rękę całować, ale Zygmunt tylko nasadził czapkę na głowę i poszedł do obory. Mimo, że nowy przybysz nie wychodził poza podwórze, to po kilku dniach do Zygmunta zaszedł sołtys. Siadł przy kuchennym stole, zapalił i zagadnął:
- Zimno dziś jakoś i mokro.
Zygmunt, zrozumiawszy przymówkę, wyjął z kredensu butelkę wódki i nalał po kieliszku. Wypili i sołtys zaczął rozmowę:
- Kręci się tu u ciebie jakiś obcy. Kto to?
- Siostrzeniec.
- A na długo on tu?
- Chyba na długo.
- Takem i myślał. Zameldować go trzeba. Papiery jakieś ma?
- Nie ma.
- Takem i myślał. A wiesz ty, kiedy i gdzie on urodzony?
- Wiem, bo to mój chrześniak.
- To niech idzie do miasta i zrobi sobie fotografię. Potem niech napisze podanie, że miał przedwojenne papiery, tylko mu je ukradli. Pójdziemy razem z nim do urzędu, poświadczymy co trzeba i wyrobimy nowe papiery.
- Ty poświadczysz? Przecież ty nie z tamtych stron.
- A co to szkodzi. Toż ja z jego ojcem… . Jak mu jest?
- Leon.
- No. Ja z Leonem razem we wojsku byłem, to i mnie potem na chrzciny syna zaprosił. Trzeba sobie po sąsiedzku pomagać. Nalej jeszcze - zakończył.
Dopili wódkę, zrobili jak uradzili i po jakimś czasie były partyzant miał już nowy dowód osobisty. Kostek był pracowity i dał się lubić. Jedynie hodowane przez niego gołębie, drażniły trochę ciotkę, bo paskudziły po całym podwórku. Miał smykałkę do maszyn i motorów. Wyszukał gdzieś poniemiecki motocykl, wyremontował go i jeździł na nim do miasta i do kościoła. Młody motocyklista wpadł w oko miejscowym pannom i niejedna chętnie siadłaby mu na tylne siodełko, ale on żadnej tego nie proponował. Którejś niedzieli, idąc z kościoła, Zygmunt powiedział do chrześniaka:
- Ludzie mówią, że tobie w czasie wojny żenidło urwało, bo się do bab nie bierzesz. I dobrze, że tak gadają. Żebyś tylko czasem nie spróbował której babie pokazać, że to nieprawda.
- Niech się wujek nie martwi. Nie głupim - odpowiedział Kostek, choć bardzo zraniła jego męskość ta opinia.
Kostek przesiedział szczęśliwie u wujka do amnestii, a potem podziękował za pomoc i wyjechał, żeby gdzieś spróbować żyć od nowa.
Po kilku latach na Zygmuntowe podwórko zajechała z fantazją ciężarówka marki Star 20. Z szoferki wyskoczył Kostek i wszedł do domu, wnosząc ze sobą zapach paliwa. Jak dawniej usiadł przy kuchennym stole i jak dawniej - jak na spowiedzi - opowiedział, co przez te lata porabiał. Powiodło mu się. Zamieszkał we Wrocławiu, został kierowcą w PKS i objeździł swoim starem już chyba pół Polski. Ożenił się i miał dwoje dzieci. W dużym mieście, gdzie każdy był obcy, nikt go nie pytał o przeszłość.
- Jak ja się wujkowi odwdzięczę za pomoc? - powiedział na zakończenie. - Może kiedyś będzie potrzebny jakiś transport, to ja zawsze. A jak się ma ten sołtys, co wtedy za mnie poświadczył? Skoczyłbym do niego, podziękować.
- Ma się dobrze, ale lepiej do niego nie chodź - odpowiedział Zygmunt. - U niego teraz mieszka jego zięć milicjant. To wielki służbista i bardzo partyjny. Po co kusić złe.
- A masz jakieś wieści od matki i od rodzeństwa? - wtrąciła się ciotka. - Bo my pisaliśmy do nich kilka razy, ale odpowiedzi nie było.
- Mama nie mieszka już w starym domu, tylko w kołchozowym. Pracuje w kołchozie przy krowach i ma jeszcze swój ogródek. Najstarszy brat to już prawie kawaler i uczy się na mechanika, ale obie siostry zmarły - odpowiedział Kostek spuszczając oczy.
- Pojechałbyś do matki w odwiedziny. Może by się udało ją tu ściągnąć - ciągnęła ciotka.
- Jechałbym choćby dzisiaj, ale na wyjazd trzeba mieć paszport i wizę. Jak się składa papiery na paszport, to trzeba napisać wszystko o sobie i całej rodzinie, a milicja sprawdza to bardzo dokładnie. Doszliby o tej rozwalonej ruskiej ciężarówki, do was, do waszego sołtysa i tego fałszywego poświadczenia. Wszyscy poszlibyśmy za kratki. Boję się. Jak kiedyś doczekamy innych czasów, to zaraz tam pojadę i przywiozę mamę do Polski. Jeśli ona dożyje - dodał smutno. - Jeśli dożyje.
oceny: bezbłędne / znakomite
Praktycznie bez błędów w zapisie. Jedyne, co zauważyłem:
*po wejściu Ruskich, jej męża // gołębie, drażniły (niepotrzebne przecinki)
*z jego ojcem… . (po wielokropku nie stawiamy kropki)
*Najstarszy brat to już prawie kawaler - czy nie miało być "najmłodszy"?
PS. Czytałem i... właśnie podobne wspomnienia piszę. Może do wiosny skończę.
Pozdrawiam :)
oceny: bezbłędne / znakomite
Zawsze czytam Twoje teksty, choć nie wszystkie komentuję.
Pozdrawiam :)
Na wschodzie - Kresach walczyli nawet w pojedynkę do sześćdziesiątych lat - ci szaleńcy mieli nawet swoją nazwę .
Nie byli szaleni ani głupi - nie byli w stanie zaakceptować potwora . Tak umierała Wileńszczyzna , Nowogródek i Oszmiany.
Wyklęci to temat jeszcze do opisania a tym bardziej do przetrawienia i zaakceptowania.
Tekst nie do przyjęcia dla wielu historyków .
oceny: bardzo dobre / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite