Przejdź do komentarzyPodwójne życie
Tekst 2 z 2 ze zbioru: Powieść.
Autor
Gatuneksensacja / kryminał
Formaproza
Data dodania2016-11-08
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2248

Prolog



Ich romans trwał nieprzerwanie od kilku miesięcy. Spotkali się w zaciszu jej mieszkania, które znajdowało się na luksusowym osiedlu w najstarszej dzielnicy Katowic. Przestronne, dobrze umeblowane oraz nowoczesne. Jednak było w nim coś niespójnego. Coś, co burzyło harmonię tego na pierwszy rzut oka sielankowego życia w pięknym apartamentowcu. Tam tylko pozornie sen stawał się rzeczywistością, a wszelkie smutki odpływały na statku Morfeusza, aby po chwili mogły zniknąć w czeluściach gęstej mgły pokrywającej ocean rzeczywistości. Po przekroczeniu progu odczuwało się magiczną moc, która niszczy wszystko, czego się dotknie. Powodowało to, że w pomieszczeniach panowała wroga atmosfera, a mieszkanie wydawało się obce. Biel ścian potęgowała wrażenie, że mieszkanie stoi puste, puste, nieużywane, niezamieszkane. Brak zdjęć oraz innych osobistych rzeczy mieszkańców jedynie wzmagało to uczucie. Z katalogu Ikei biło większe ciepło, aniżeli z tego prawie stumetrowego mieszkania, gdzie każdy centymetr, aż się prosił do tchnienia w nie życia.

Jej małżeństwo, z każdym upływającym miesiącem chyliło się ku rozpadowi. Początkowe zauroczenie przeistoczyło się w obojętność i z każdym mijającym dniem niszczyło ich związek. Dla jej męża, wysoko postawionego i cenionego funkcjonariusza, ważniejsza stała się kariera niż ona – niegdyś najważniejsza osoba w jego życiu. Całe jego życie, w którym zabrakło miejsca dla drugiej osoby, spłyciło się do pracy. Żyli razem, a jednak osobno. Mijali się w kuchni, czy przedpokoju, zachowując się jak zupełnie sobie obcy lokatorzy. Ona, poświęcając się swojemu mężowy, zupełnie rezygnując z siebie, ze swojej pracy, ze swoich pasji, zajęła się domem, a jej nienaganny wygląd oraz nienachalna uroda – która obdarzyła właścicielkę w delikatne rysy – spędzały sen z powiek i doprowadzały do zawrotów głowy niejednego mężczyznę.

To coś, co zburzyło ową harmonię domu, zrujnowało również małżeństwo, co w konsekwencji pchnęło ją do zdrady, która przerodziła się w płomienny romans. Romans naznaczony tragedią…

Nigdy by siebie nie opisała, jako kobietę mogącą posunąć się do czegoś takiego. Słysząc historię wśród znajomych, zawsze się dziwiła „tym” kobietą. Dlaczego? Teraz jednak rozumiała, a mało tego potrafiła je nawet wytłumaczyć, ponieważ teraz ona może wliczyć się do „tych” kobiet. Stała się kobietą zdradzającą – tą kobietą – do których jeszcze kilka miesięcy temu odczuwała wstręt.

Spotkanie zaplanowali już kilka dni wcześniej, a dokładniej drugiego dnia września. W dniu, w którym widzieli się po raz ostatni. Wiał wtedy chłodny wiatr, który rozganiał ciemne chmury z nieba, z których zerwał się deszcz. W powietrzu można było wyczuć nieubłaganie zbliżającą się jesień. Choć lato jeszcze gościło na kartkach kalendarz, to już za nim tęskniła. Za słońcem.  Za ciepłym, ochładzającym deszczem. Oraz za jego zapachem. Kochała tę woń. Zawsze po deszczu szła na spacer, mogłaby tak spacerować w nieskończoność.  W ciszy w swoim towarzystwie. Wróciła do pustego mieszkania, na próżno szukać męża, pomyślała. Usiadła na kanapie, na twarzy pojawił się mimowolnie uśmiech. Uśmiech zwiastujący spotkanie z nim, z mężczyzną, u boku, którego świetnie się czuła. Znów miała dwadzieścia lat. Towarzyszące uczucie dodawało skrzydeł. Czerpała chwile zupełnie nie przejmując się jutrem. Pozwoliła sobie za chwilowe życie bez zmartwień, bez zobowiązań. Zupełnie odsunęła od siebie dorosłość, aby zatopić się w namiętnej młodości, okresie wolnym od problemów.

Zjawił się u niej pod pretekstem pilnego wyjazdu służbowego i nie zastanawiając się nad konsekwencjami, zdradzał żonę. Mieli dwa dni tylko dla siebie; postanowili je spędzić w mieszkaniu, które stało się świadkiem zdrady, a ściany, gdyby mogły krzyczeć, krzyczałyby z przerażenia. Przecież oboje mieli rodziny. Doskonale wiedzieli, że robią źle, jednak nie przerywali żarliwego romansu. Pozwolili ponieść się chwili i niczym na puchatej chmurce kochali się w rytm leniwie sączącej się z radia melodii.

Cieszyli się sobą. Traktowali to jak świetną zabawę, przygodę. Nie planowali niczego więcej. Dla nich liczyło się tu i teraz – liczyła się chwila, która zmieniła kochanków w nastolatków. Pragnęli siebie, jednakże nie zdawali sobie sprawy, że swoimi czynami ranili innych ludzi, którymi się otaczali, wbijając ostry nóż w plecy – ostrze rozszarpujące skórę, pozostawiające głęboką krwawiącą ranę.

Zawsze sobie powtarzali, że się nie kochają. Brak tego słowa, które zostało zarezerwowane dla dwojga ludzi darzących się uczuciem, sprawiał, iż nie widzieli zła w swoim zachowaniu. Z każdym dniem, z każdą minutą, z każdą sekundą coraz bardziej uzależniali się od siebie. Wspólne spotkania powoli stawały się jak narkotyk. Potrzebowali siebie tak, jak narkoman potrzebuje heroiny, która wstrzyknięta do krwiobiegu czyni go szczęśliwym oraz wolnym. Zaspokajali swój głód.

Leżeli na łóżku – nadzy, przykryci satynową pościelą w kolorze fiołków; barwie władzy oraz luksusu. Odwrócił się na prawy bok, ręką podtrzymał głowę.  Serdecznym palcem muskał jej udo. Zapędzając się w rejony mącące rozum każdego mężczyzny, poczuł jak uda kochanki nagle się wzbraniają.

– Co my wyprawiamy? – zapytała, niewinnie odgarniając kosmyk włosów za ucho.

Ich czerń kontrastowała z jasnym kolorem pościeli oraz śnieżnobiałą cerą, która była jak płótno dla malarza. Ledwo zauważalne piegi pokrywające jej ciało były niczym jasno święcące gwiazdy w ciemną noc.

Pytanie uleciało i niezauważone wypłynęło przez otwarte okno sypialni, mieszając się z innymi – mniej ważnymi lub ważniejszymi problemami. Firanka delikatnie powiewała na chłodnym wietrze, który otulał ich nagie ciała. Jak na wrzesień temperatura panująca na dworze nie rozpieszczała, a przeszywający chłód domagał się cieplejszych ubrań.

– Chciałam o nas powiedzieć. – Ciągnęła temat, wpatrując się w biel sufitu.

Bała się jego reakcji. Czy słusznie? Machinalnie zamknęła oczy. Pod powiekami przelatywały obrazy z życia. Slajd za slajdem. Nagle pomyślała o mężu. Przypomniała sobie o wszystkich pokrzywdzonych mężczyznach i o „tych” kobietach. Na chwile zapomniała, że połączyła się z nimi, lecz gdy spojrzała na niego, nagiego, szybko wróciła do teraźniejszości.

Rzucając kochance gniewnie spojrzenie, wspiął się na łokciach. Pod wpływem ciężaru ciała biceps lekko się napiął, uwidoczniając wysportowaną sylwetkę mężczyzny. Zmierzwione włosy delikatnie opadły, tworząc karykaturalny obraz człowieka, którego kilka słów może odmienić jej życie.

– Zwariowałaś? – Jego wzburzenie uderzyło jej do głowy.

Echo słowa odbijało się po ścianach sypialni i uderzyło w kobietę z podwojoną siłą. Kłując w uszy, zagościło w nich.

Zabolało ją to słowo, choć może nie tyle słowo, ile ton, w jakim zostało wypowiedziane. Złość, która gwałtownie wypłynęła z jej ciała, wypełniła cały pokój. Czuła, jakby niewidzialną dłonią wymierzono jej siarczysty policzek, pozostawiając czerwony palący ślad. Usiadła na łóżku, spojrzała w jego brązowe oczy. Zobaczyła w nich wrogość. Było w nich coś jeszcze, sama nie wiedziała, co dokładnie. Natomiast w jej oczach malowała się złość oraz obrzydzenie – do niego, ale przede wszystkim do siebie.

– Słucham? Co powiedziałeś? – Wybuchła gwałtownie, a jej uczucia niczym lawa wypływająca z wulkanu zalewały pobliską wioskę (kochanka), jednocześnie niszcząc wszystko.

Kołdra zsunęła się jej do pasa. Przez złość nie zorientowała się, że wystawiła biust na widok. Jego wzrok odruchowo zawędrował na kobiece kształty, czym jeszcze bardziej się rozzłościła. Czuła się jak przedmiot, erotyczną zabawką. Rzecz nabytą w sex shopie i odłożoną do szafy po igraszkach. Zakryła się pościelą. Gest przyczynił się do pozbierania, jak sądziła resztek godności.

– Przepraszam. Nie chciałem, aby tak to zabrzmiało – tłumaczył się. Jednak słów nie można cofnąć.

– A jak? – Lawa sączyła się z serca.

– Oboje wiedzieliśmy, na co się piszemy – cedził. – Przyrzekliśmy sobie, że jeżeli wydarzy się coś więcej, zerwiemy ze sobą. Pamiętasz? – mówił, panując nad głosem. Dokładnie dobierał słowa, aby podkreślić sens wypowiedzi.

Bezwładnie położyła głowę na poduszce – nagle wydawała się cięższa niż kiedykolwiek. Włosy łagodnie ułożyły się na fiolecie pościeli. Świadomie nie odpowiedziała. Doskonale pamiętała, co sobie przyrzekli. Teraz tego żałowała. Co sobie myślała? Była wściekła na siebie i tylko na siebie. On wywiązał się z umowy – nie kochał jej. Niestety nie mogła tego powiedzieć o sobie. Kochała. Z każdym dniem coraz mocniej. Pragnęła zatopić się w jego silnych ramionach, czuć jego zapach, który doprowadzał ją do wrzenia – rozpalał iskrę namiętności. Chciała być blisko niego. Słyszeć jego głos, czuć na skórze jego oddech.

– Pamiętasz, co jeszcze sobie przyrzekliśmy? – rzucił z niechęcią i surowością. Tępo wbił wzrok w ścianę i ujrzał jedyne zdjęcie w mieszkaniu. Przedstawiało dwie postacie – kobietę i mężczyznę – którym jedna decyzja odmieniła życie, a bieg późniejszych wydarzeń rzucił na nie klątwę.

Wstała. Zatrzymała się przy łóżku i odwróciła w stronę mężczyzny. Zignorowała swoją nagość. Włosy zakryły oczy zaczerwienione od łez. Zaledwie kilka chwil temu oddałaby za niego wszystko. Cały świat. Całą siebie. Uświadomiła sobie, jak cienka jest granica między miłością a nienawiścią, która w tym momencie miotała całym jej ciałem. Owa iskra namiętności przeistoczyła się w pożar niechęci oraz wstrętu. Płonęła. Popatrzyła głęboko w jego oczy – ujrzała w nich strach przeplatany ze wściekłością oraz to coś, czego nie potrafiła nazwać. To właśnie sprawiło, że się przestraszyła. Blask w oczach przyczynił się do zimnego potu spływającego po jej plecach. Jakby w oczach kochanka czaił się dziki i żądny krwi zwierz; jakby to on nim był, a ona instynktownie zaczęła przed nim uciekać. Chciała się schronić w najodleglejszym kącie, aby być bezpieczną. Przez ciało przeleciały miliony nieprzyjemnych dreszczy. Czuła się, jakby stała obnażona w ciemnym zimnym lesie, a z każdej strony dolatywały nieprzyjacielskie odgłosy.

Bezbronna.

Bezradna.

Jak mogła być taka głupia? Taka nierozsądna?

W powietrzu latały iskry nienawiści oraz złości, od których zarówno on, jak i ona się poparzyli, a które pozostawią paskudne blizny – na sercu, w duszy i w pamięci.

– Nie martw się, twoja żona się nie dowie. – Zaciskając zęby, przygryzła wargę, która pod wpływem nacisku przybrała siny kolor.

Jej gniew zmieszał się z krwią i wraz z nią krążył po całym ciele – od palców aż po czubek głowy.

Ciężar spadł z serca, a w umyśle kochanka było słychać jego upadek – głośny rozprzestrzeniający się na kilka kilometrów hałas. Bardzo kochał swoją rodzinę. Myśli zbombardowały go jak setki ładunków zrzuconych z samolotu – przez głowę przeleciała myśl, iż może wszystko stracić. Miał córeczkę, za którą szalał, a oczyma wyobraźni widział blaknący blask jej blond loków. Przypomniał sobie dzień, w którym przyszła na świat. Od pierwszych chwil ją pokochał. Stała się jego oczkiem w głowię. Gdy zabrał swoją malutką córeczkę na ręce i poczuł jej bijące serce, łzy popłynęły z oczu. Płakał tylko dwa razy w życiu. Za pierwszym razem, kiedy dowiedział się o ciąży, a za drugim w tym najważniejszym dla niego dniu.

Szkoda, że dopiero teraz uzmysłowił sobie, że popełnił błąd. Jednak zdawał sobie sprawę, że więź, która łączyła go z kochanką, była bardzo silna i niełatwo przyjdzie mu odciąć się grubą krechą i pozostawić wszystko w tyle, i zapomnieć – tak jak zapomina się o wytartych jeansach. Czy owa więź przerodziła się w miłość, a on podświadomie się oszukiwał?

– Między nami wszystko skończone. Ubieraj się i wynoś! Nie chcę cię znać. Rozumiesz? Wynoś się! – grzmiała.

Ze łzami w oczach pobiegła do łazienki. Trzaskając drzwiami, spowodowała, że zdjęcie spadło na podłogę, rozbijając się na tysiące kawałeczków. Delikatnie zsunęła się po drzwiach na podłogę. Palące łzy lały się ciurkiem po policzkach. Znalazła się w potrzasku. Między ówczesnym życiem, pustym domem, mężem, który stawał się coraz bardziej obcą osobą. A dzisiejszym dniem, dzisiejszą chwilą i drugim mężczyzną, równie obcym. Tak samo, jak jego, nienawidziła siebie. Straciła do siebie szacunek. Ona, kobieta gardząca kochankami, może stanąć w jednym rzędzie z nimi.

Tak bardzo ją zranił.

***


Tamtejsze wydarzenia przesądziły o ich losie. Dzwonił, chciał przeprosić, chciał wziąć wszystko na barki, jednak, za każdym razem odzywała się poczta i jej damski mechaniczny głos: „Abonent chwilowo poza zasięgiem”. W gruncie rzeczy cieszył się, że w telefonie słyszał pocztę głosową. Nie wiedział, co by miał powiedzieć. Przepraszam. Przecież, to takie trywialne.

Gdyby mógł cofnąć czas. Choć godzinę. Choć pięć minut.

Pewnego dnia, dokładnie osiemnastego września, zebrał się w sobie i postanowił przeprosić. Z ułożonymi wcześniej słowami, pewnie wysiadł z samochodu. Trzymając w ręku ogromny bukiet krwiście czerwonych róż, stanął pod budynkiem. To, co zobaczył, wprawiło go w osłupienie. Kwiaty, rozsypując się, upadły na ziemię. Podobnie, jak kwiaty, upadły również słowa.  Leżały na chodniku, czekając na powolną śmierć, która wcześniej swoim mrocznym płaszczem pokryła kochanków.

Dalsze wydarzenia przerosły byłego kochanka. Nie spodziewał się takiego finału.



Rozdział 1



– Halo, policja?

– Tak. Co się stało?

– Znalazłem…

– Halo, halo. Kto mówi?

Sygnał się urwał. Telefonistka usłyszała w słuchawce przeraźliwy sygnał oznajmujący przerwane połączenie.

Od tego telefonu wszystko się zaczęło.




Rozdział 2

Poniedziałek



Wiosna. Świat zaczyna budzić się po długim, zimowym śnie. Wychodzi z ukrycia i niczym niedźwiedź rozbudza się – przeciąga, aby na dobre wstać. Mróz oraz śnieg ustępują miejsca radośnie śpiewającym ptakom oraz ciepłemu słońcu, które swoim blaskiem zachęca do rozpoczęcia nowego dnia, można rzec – nowego życia. Drzewa wypuszczają pierwsze liście – świat nabiera barw: czerwień, żółć, róż, fiolet oraz zieleń, kolor nadziei, która w mgnieniu oka pokrywa drzewa oraz krzewy. Cudowny widok po brzydkiej, szarej jesieni oraz śnieżnej, mroźnej zimie. Widok, który w jednym momencie powoduje uśmiech na twarzach setek, a może nawet tysięcy ludzi.

Wiosna to królowa kolorów.

Michał Boruc, zmęczony porannym bieganiem, postanowił przez chwilę odpocząć; wspiął się na piętro po drewnianych schodach i położył się na wygodnym, wyścielonym białą poszewką łóżku w szaro-brązowej męskiej sypialni. Pozwalając sobie na chwilę zapomnienia, nie zorientował się, kiedy oczy same zaczęły się zamykać. Zasnął.

– Jak ja lubię wiosnę – powiedział do siebie, przeciągając się na łóżku. Obudzony nielicznymi promieniami słońca, które wdarły się do sypialni przez zasłonięte ciężką zasłoną okno, powtórzył. – Jak ja lubię wiosnę.

Sen, choć niedługi, bardzo relaksujący, a jakże potrzebny – dla niego samego, a także dla rozpalonych mięśni, które zaledwie kilka chwil temu pracowały na zwiększonych obrotach.

Usiadł na skraju łóżka ze spuszczonymi bosymi stopami. Przejechał nimi po miękkim szarym dywanie, którego włosie otuliło stopy. Przetarł dłońmi oczy. Rozejrzał się po sypialni – przez dłuższą chwilę przypatrywał się swoim brązowym zasłonom, które skutecznie hamowały promienie słoneczne – niczym fosa broni zamek – aby na dobre nie rozgościły się w pomieszczeniu: po czym udał się do łazienki, by wziąć prysznic. Właśnie szorował zmęczone porannym treningiem ciało i pozwalał ciepłej wodzie, by spływała swobodnie, zmywając jeszcze goszczący na jego twarzy sen, gdy usłyszał dzwonek telefonu komórkowego. Zawsze kładł go w tym samym miejscu, co – jak twierdził – ułatwiało życie. Sądził, iż każdy dorosły człowiek, za którego się uważał, powinien być poukładany. W jego życiu było dużo dziwnych, ale jakże potrzebnych nawyków: po powrocie do domu kładł klucze oraz portfel w tym samym miejscu, a dokładniej – na komodzie koło drzwi; telefon komórkowy zawsze trzymał w prawej kieszeni, ponieważ był praworęczny, co ułatwiała jego wyjmowanie, a kiedy szedł spać, kładł go na szafce nieopodal łóżka – oczywiście po prawej stronie, stronie, po której spał od zawsze. To dopiero kropla w morzu dziwactw, jego dziwactw. W pewnym wieku człowiek nabiera przyzwyczajeń i pewne gesty nabierają płynności.

Te rytuały pozwoliły mu usprawnić życie, ponieważ jest wiele rzeczy użytku codziennego, bez których nie potrafił żyć, takich jak wcześniej wspomniane klucze, portfel czy telefon. W momencie poszukiwania komórki mógł sobie pomóc, dzwoniąc na nią. Niestety nie zadzwoni sobie na zgubione klucze lub portfel. Choć uważał, że nie ma nic gorszego, niż poszukiwanie po całym domu dzwoniącego telefonu, to – jak już wiadomo – nie miał z tym problemu.

Wyszedł z łazienki – która znajdowała się na prawo od dużego okna – z ręcznikiem wokół bioder, bosymi stopami robiąc mokre ślady na drewnianej podłodze. Woda skapywała z jego ciała oraz mokrych brązowych włosów, a że miał je trochę dłuższe, to zachlapał prawie całą łazienkę.

Michał spojrzał na wyświetlacz starej nokii – telefonu, który towarzyszył mu od kilku lat. Michał nigdy nie był człowiekiem, który przywiązywał wagę do drobnych rzeczy, a gonitwa za technologią w ogóle go nie interesowała, co najwyżej śmieszyła. Telefon służył mu wyłącznie do kontaktowania się ze światem. Może, dlatego, że był starej daty? Ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Wręcz chełpił się tym.

– Adamczyk? Czego on może chcieć? – mruknął pod nosem. – Halo – rzucił nieśpiesznie do telefonu, leniwie się przeciągając; tłumiąc ziewanie, dodał: – Stało się coś?

Podszedł do okna. Odsunął zasłonę, wpuszczając poranne słońce do pomieszczenia. Wpatrywał się w swoje ledwo zauważalne odbicie w szybie okna     . Był zadowolony ze swojego wyglądu, choć włosy gdzieniegdzie zrobiły się rzadsze, a zmarszczki z roku na rok się pogłębiały, to nie miał, na co narzekać. Napiął biceps i od razu pomyślał, że musi nad nim jeszcze popracować. Ostatnio skupił się na mięśniach brzucha, robiąc codziennie po dwieście brzuszków. Wszystko stopniowo, pomyślał.

Po drugiej stronie usłyszał stanowczy głos komendanta.

– Chyba cię nie obudziłem? – zapytał, choć doskonale wiedział, że to nie prawda. Wszyscy na komisariacie znali Michała i wiedzieli, że codziennie wcześnie rano biega. Dziś zrobił dziesięć kilometrów i od bardzo dawna nie był z siebie tak dymny. Do domu przyszedł szczęśliwszy, z trzeźwym umysłem. Sport wyzwalał w nim bardzo dobre emocję. Mimo swojego wieku, po przebiegnięciu kilku kilometrów, czuł się, że może przenosić góry. Zapominał o swoim roczniku i znowu miał naście lat.

– Nie – odpowiedział szorstko. Tym razem nie potrafił zdusić ziewania i ziewnął do słuchawki.

– Słuchaj… – Przerwał, po czym kontynuował, nie zważając na ziewanie rozmówcy – Jest paskudna sprawa. Musisz przyjechać na komisariat – zakomunikował, niewzruszony cierpkim tonem Michała, mając ku temu ważne powody.

– Ale ja…

– Wiem – przerwał stanowczo. – To jest polecenie służbowe. Chyba chcesz znowu pracować?

Szalenie lubił zdecydowanie u szefa. Uważał, że komendant posiada kilka dobrych cech, które sprawiały, iż był bardzo dobrym dowódcą, a zarządzanie zasobami ludzkimi miał we krwi. Jest typem człowieka potrafiącym porwać tłumy. Budził zaufanie, potrafiąc przy tym wzbudzić w drugiej osobie strach. Adamczyk od piętnastu lat piastował stanowisko komendanta, a opinia silnego – twardo stąpającego po ziemi człowieka jedynie pomagała w wykonywaniu obowiązków. Choć Michał dopiero od pięciu lat pracował w bielskiej policji, to zawiązali z komendantem dosyć bliską relację. Może, dlatego, że obaj byli bardzo dobrymi policjantami i że wzajemnie odczuwali respekt do siebie nawzajem.

– Tak, chcę. – Odparł niepewnie. – Jestem zdziwiony, że dzwonisz.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.

– Jesteś świetnym policjantem, a my mamy tu naprawdę niezłe gówno. Słuchaj – zrobił teatralną przerwę – wiem, że minęło niewiele czasu od… – Znowu zrobił przerwę. – Obaj wiemy, że kiedyś musisz wrócić do pracy – dokończył, zupełnie zmieniając temat. – A to jest odpowiedni moment. Czekam na ciebie o dziewiątej w swoim gabinecie. Tylko się nie spóźnij. Wiesz, jak tego nie lubię – rzucił na koniec rozmowy.

Kolejna cecha, którą sobie cenił u innych, a już w szczególności u komendanta. Sam starał się być punktualny, więc wymagał tego również od innych. Skoro umawiał się z kimś na dziewiątą, to zrozumiałe było, że nie na piętnaście po, czy na wpół do dziesiątej. A spóźnialstwo uznawał za brak szacunku dla drugiego człowieka, ale i do siebie. Jako policjant pracujący już w zawodzie od kilkunastu lat, wyrobił w sobie prawdziwe cech silnego, pewnego mężczyzny. Potrafił też być wrażliwy, nie bał się słowa „kocham cię” oraz swoich łez. Dzięki tym cechą zawsze kręcił się wokół niego wianuszek kobiet. Od wczesnych lat mógł pochwalić się licznymi miłościami, dłuższymi lub krótszymi. Pierwszą poważną dziewczynę miał w gimnazjum , którą mimo biegu lat, do dziś wspomina z sentymentem. Może, dlatego, że była pierwszą?

– Dobrze, będę – odpowiedział podekscytowany.

Czas powrotu do pracy. Wielki dzień, na który – popełniając błąd – czekał od dłuższego czasu. W odpowiedzi usłyszał jedynie sygnał – komendant rozłączył się.

– Jak ja nie lubię, gdy on rozłącza się bez słowa – powiedział do siebie. Komendant posiadał jednak kilka wad, aczkolwiek te złe strony jego osobowości były zupełnie niwelowane, a wręcz spychane na poczet tych dobrych. Nie ma przecież ludzi idealnych.

Z szafy stojącej koło łóżka wyciągnął jeansy, koszulę z krótkim rękawem, a z wieszaka ściągnął sztruksową marynarkę. Zerknął na wpadające przez okno słońce i rzucając marynarkę na łóżko, zrezygnował z zamiaru założenia jej. Z komody zgarnął zegarek marki Swiss, który dostał pięć lat temu na swoje czterdzieste urodziny.


***

Do wyznaczonej godziny spotkania, Michał miał jeszcze trochę czasu. Postanowił zejść do kuchni i zjeść porządne śniadanie. Jak przystało na prawdziwego sportowca, lub raczej mężczyznę aktywnego sportowo, wiedział, że śniadanie jest najważniejszym posiłkiem dnia – to ono daje siły na szarość dnia powszedniego

Kiedyś przeczytał w książce, że pierwszy posiłek pomaga rozbudzić organizm, dlatego powinien być obfity oraz naładowany witaminami. Doskonale wiedział, że musi składać się głównie z węglowodanów złożonych, ponieważ są znacznie wolniej rozbijane na glukozę niż węglowodany proste, przez co dostarczają energii powoli oraz zaspokajają organizm przez cały dzień.

Michał, jako amator zdrowego trybu życia dobrze się odżywiał, codziennie biegał, a dwa razy w tygodniu wykonywał ćwiczenia sprawnościowe, które zapewniały mu dobrą kondycję, siłę oraz dobre – zdrowe samopoczucie. Wszystkie ćwiczenia starał się wykonywać na świeżym powietrzu, czego był ogromnym miłośnikiem. Mieszkał w sąsiedztwie gór, więc dlaczego tego nie wykorzystać. Zaledwie kilka metrów od lasu leżała jego działka; można powiedzieć, że jego pełnoprawnym sąsiedztwem był las, a pełnoprawnymi sąsiadami – zwierzęta w nim żyjące, które notabene często wpadały z niezapowiedzianymi wizytami. Ponadto nie przepadał za siłownią oraz całą otoczką z nią związaną – przechwalaniem się markowymi ubraniami, pokazywaniem wszystkim swoich mięśni; uważał, że dobry trening to taki, w którym odpowiednio się zmęczy, a kwaśny zapach wydobywający się z każdego centymetra ciała będzie jego dopełnieniem.

Dom, w którym mieszkał i który tak bardzo kochał, był spełnieniem jego marzeń. Był dokładnie taki, jakim go sobie wymarzył: niewielki, jednak wystarczająco duży, znajdujący się blisko lasu, a zarazem tylko kilka minut drogi od centrum – oczywiście, gdy nie było korków. Co rzadko się zdarzało w mieście, gdzie schronienie znalazło blisko dwieście tysięcy ludzi.  Kilka lat temu dał upust swoim fantazjom i kupił sobie – jak mówił – miejsce na ziemi. Początkowo dom był bardzo drogi, jednak upór oraz umiejętność negocjacji zaowocowały umową kupna. Dzięki oszczędnościom, a także drobnemu kredytowi, pozwolił sobie na spełnienie marzeń. Choć nie był zwolennikiem pozyskiwania pieniędzy w taki sposób, to czego nie robi się dla ziszczenia marzeń, które czasami są na wyciągnięcie ręki

Michał zawsze dążył do wyznaczonych celów z podwójnym zapałem. Żył tyle na tym świecie, że doskonale wiedział, czego oczekuje od życia.

Dzięki swojemu poukładaniu i ambicjom, dla których mogłyby się wydawać wygórowane, mógł odhaczać w myślach wszystkie zdobyte szczyty oraz cele. Zrywał najwyżej wiszące jabłko, ponieważ kusiła go jego czerwień oraz bardzo słodki smak. Nigdy nie szedł na łatwiznę.


Rozdział 3


Komisariat sąsiadował z urzędem skarbowym (chyba jedną z najbardziej znienawidzonych przez człowieka instytucji). Mieścił się na skrzyżowaniu dróg Rychlińskiego i Żywieckiej, nieopodal ulicy 11 Listopada, głównego deptaka, gdzie po obu stronach rozciągają się liczne sklepy, sklepiki kawiarnie oraz rozmnażające się w oszałamiającym tempie banki i apteki.

Michał stanął przed głównym wejściem prawie stuletniego budynku. Na samym szczycie schodów stały cztery kolumny dodające majestatyczności oraz splendoru. Okazały gmach praktycznie wyrastał z ziemi. To dzięki niemu budynek wyróżniał się na tle innych – mniej okazałych i mniej ciekawych budowli – co sprawiło, że dla ludzi przyjezdnych, choć również dla miejscowych, nie do pomyślenia było, że w tak pięknym i tak bogato zdobionym budynku znajdowała się siedziba policji. Z siedziby przy ulicy Rychlińskiego – małego budynku, gdzie zimą chłód przedzierał się przez stare mury, a latem było cieplej niż na zewnątrz – policja przeniosła się kilka lat temu. Władze miasta zadecydowały, że po generalnym remoncie w owym budynku osiedli się policja. Jednak zdanie mieszkańców było zupełnie odmienne. Jak wynikało z przeprowadzonej ankiety, ludzie pragnęli, aby w tym budynku znajdowało się muzeum, biblioteka czy choćby centrum kultury.

Odwrócił się plecami i spojrzał w niebo. Ujrzał na nim smugę dymu pozostawioną przez przelatujący samolot oraz naszą dzienną gwiazdę, która całymi siłami starała się oświetlić każde – choćby najciemniejsze – miejsce w mieście, aby również ono mogło cieszyć się życiem.

Ciepły wiosenny dzień.

Michał bardzo szybko pogratulował sobie decyzji o niezabraniu marynarki; poza domem znajdował się dopiero od dziesięciu minut, a już pod pachami pojawiły się mokre plamy.

Pas dymu pozostawiony przez przelatujący samolot – jakby po otwarciu starego pudełka ze wspomnieniami – przypomniał Michałowi o pewnej sytuacji. Energicznym ruchem ręki odgonił wspomnienia; oczyszczając umysł, stanął na pierwszym stopniu schodów. Teraz musiał skupić się na jednym. Na powrocie do pracy.

Zamknął oczy i łapczywie wciągnął powietrze nosem – słysząc jednocześnie charakterystyczny dźwięk towarzyszący tejże czynności – po czym wypuścił je ustami.          Przyzwyczajony do świeżego powietrza, którym otaczał się przez ostatnich kilka tygodni nieustannie, od razu poczuł zanieczyszczenie, jakie wisiało nad miastem. Poczuł je każdym centymetrem ciała, każdą porą. Dziwił się, jak wielka jest różnica w powietrzu, w sposobie oddychania tutaj i w jego oazie spokoju, w jego miejscu na ziemi. Szokował Michała również fakt, że oba miejsca dzieliła tak niewielka odległość – dokładnie pięć kilometrów. Nigdy nie zdawał sobie sprawy z tej różnicy. Dlatego zapragnął przetransportować się z powrotem do domu. Odwróciwszy się plecami do drzwi, spojrzał na pędzące miasto oraz na pędzących w nim ludzi.

Wszedł.

Cały budynek zajmowała policja. Na wejściu uderzył go chłód panujący w budynku. Od porannego telefonu był bardzo podekscytowany myślą o powrocie do pracy, ale zarazem czuł się niepewnie. Pokój, do którego zmierzał, znajdował się na parterze. Zawsze się zastanawiał, dlaczego w trzypiętrowym budynku znajdowała się winda. Czy ludzie są aż tak leniwi?

Punkt dziewiąta stanął pod gabinetem komendanta. Zamknął za sobą drzwi, na których dwoma srebrnymi gwoździami została przybita tabliczka: Tomasz Adamczyk – Komendant. Zachęcony gestem ręki usiadł na jednym z dwóch krzeseł stojących naprzeciw biurka. Choć krzesła były takie same, to Michałowi zdawało się, że to po lewej jest wygodniejsze, dlatego właśnie je wybrał. Gabinet jak na państwowy marny budżet sprawiał wrażenie bogato umeblowanego, a beżowy kolor ścian, drewniana podłoga oraz dobór mebli wprost idealnie do siebie pasowały. Przez przestronne okno, które znajdowało się naprzeciw drzwi, wpadało naturalne wiosenne światło, a jego blask sprawiał wrażenie, iż jest częścią umeblowania – nierozerwalnym elementem schludnego pokoju. Pod oknem stało masywne olchowe biurko, które idealnie wpasowało się w klimat budynku krzyczącego: spójrz, jaki jestem ładny i drogi. Odnosiło się wrażenie, iż zostało specjalnie wykonane przez architekta budynku, aby stało i cieszyło oko w tym pokoju. Na biurku leżał laptop marki Asus w towarzystwie zdjęć, notatnika, kalendarza, kilku dokumentów, eleganckiej zielonej lampy oraz telefonu. Typowe rzeczy. Michał zawsze żartował, że zielona lampa komendanta jest żywcem wyciągnięta z filmu czy jakieś powieści.

Pomieszczenie doskonale odzwierciedlało naturę Tomka – lubił luksus, drogie rzeczy, a także świadomość, iż dobrze czuje się w pokoju, w którym spędza większość dnia; gdzie słońce niepostrzeżenie zamienia się miejscem z księżycem; gdzie dzień ustępuję nocy.

Obok stały dwa krzesła, które przysporzyły Michałowi tyle problemu w wyborze tego wygodniejszego. W prawym rogu koło drzwi znajdowała się kanapa w piaskowym kolorze, a obok stał szklany stolik. Po lewej stronie, rozciągając się na całą ścianę, stał segment z ważnymi dokumentami. Wszystko sprawiało wrażenie bardzo przytulnego pokoju, gdzie można oddawać się przyjemnej lekturze.

– Przepraszam, że musiałeś czekać, ale miałem bardzo ważny telefon – powiedział komendant odkładając słuchawkę. – Może usiądziemy na kanapie? – Zaproponował Adamczyk, wstając oraz wyciągając rękę w stronę gościa.

Panowie zajęli miejsca na kanapie. Komendant nalał wody do dwóch szklanek stojących na stole. Jedną podał Michałowi. Ten przeniósł wzrok z komendanta na szklankę, po czym upił łyk, jak mawiał, napoju życia. Dziennie starał się wypić przynajmniej litr wody, aby dostatecznie nawodnić organizm. Przypomniał sobie, że ostatnio czytał artykuł o trzydziestu powodach, dla których warto pić wodę. Na szybko w głowię, między upiciem łyku wody, a spojrzeniem na komendanta, próbował sobie przypomnieć wszystkie argumenty za piciem wody.

– Sprawa jest poważna – ciągnął dalej Adamczyk, wybudzając Michała z zamyślenia – pierwszy raz nie wiem, co mam robić. W co włożyć ręce. Wiem tylko jedno – spojrzał na Michała – jeżeli coś spierdolę, to będzie mój rychły koniec. Dlatego zwracam się właśnie do ciebie.

Zorientował się, że Michał chce coś powiedzieć. Podniesionym do góry palcem wskazującym dał znak, aby zaczekał.

– Wiem, że jesteś jeszcze na przymusowym zwolnieniu – mówił dalej. – Cały zarząd podjął decyzję o twoim powrocie do pracy. Wszyscy wiemy, co się stało i rozumiemy, ale musisz kiedyś wrócić. Jesteś jedyną osobą w tym mieście, która może pomóc. A jak wiesz, bardzo liczę się z twoim zdaniem.

– Rozumiem. Z chęcią wrócę do pracy – odparł Michał; dumny, iż komendant miał o nim takie zdanie. Czuł, jak słowa opadają ciepłem na jego serce, jak łechcą jego próżność.

– To dobrze, że się zrozumieliśmy. Bo, jak wiesz, to nie była prośba, tylko polecenie.

Komendant zdobył się na lekki uśmiech, który jeszcze bardziej uwidocznił głębokie zmarszczki koło jego oczu. Podszedł do okna i oparł się o parapet. Popatrzył na Michała i zaczął mówić dalej.

– Pracuję w policji od ponad trzydziestu lat i nigdy nie byłem w takiej sytuacji. W sobotę… – Rozległo się pukanie do drzwi.

Nim zareagowali, do pokoju dziarsko weszła Katarzyna Gawęda, a wraz z nią – zapach twardo stąpającej po ziemi kobiety. Ubrana w ciemne przewiewne spodnie, lekką koszulkę oraz bardzo ciężkie niepasujące do reszty ubioru buty. Krótkie włosy uwidaczniały jej wystające kości policzkowe oraz szpiczasty nos. Choć nie była typową pięknością – a niektórzy mężczyźni klasyfikowali ją po prostu, jako nieatrakcyjną kobietę – to mimo wszystko posiadała przysłowiowe „to coś”. Błysk w oczach świadczył o szalonej duszy.

– Panie komendancie, mam złe wieści – zakomunikowała.

– Cholera, co jest?! – zapytał, choć widząc twarz policjantki, odgadł powód wizyty.

– Znaleźli kolejne ciało. – Słowa osiadły swoim ciężarem na barkach Tomka. Przygniotły go.

Komendant przeniósł wzrok z policjantki na Michała. Po jego wyrazie twarzy można było wyczytać, iż sprawa naprawdę jest poważna.

– Dobrze, dziękuję – zwrócił się do kobiety. – Zaczekaj na mnie pod drzwiami.

Zapadła cisza. Milczenie przerwał Tomek.

– A więc już widzisz, o co mi chodzi – przerwał, a na jego czole pojawiła się pozioma głęboka zmarszczka. – Poczekaj chwilę – dokończył.

Wstał i popędził do drzwi.

Wyszedł.


***


Nagle świat zaczął wirować. Na twarzy Michała pojawiły się krople potu. Zbladł.

Zdezorientowany nalał sobie jeszcze wody do szklanki, którą trzymał w trzęsącej się dłoni. Nie wiedział, co się dzieje. Od wyjścia komendanta minęło zaledwie pięć minut, lecz dla niego okazały się wiecznością. Starł pot z czoła. Tętno podskoczyło, a przed oczami pojawiły się białe punkty. Delikatnie osunął się na oparcie skórzanej kanapy, jednocześnie wylewając resztkę wody na podłogę.

Serce się uspokoiło. Podniesione ciśnienie zaczęło wracać do normy. Nalał sobie jeszcze jedną szklankę wody. Wypił ją jednym haustem i usiadł wygodniej na kanapie. Oddech powoli zaczynał się normować, a wzrok – wyostrzać. Czekał.

– Przepraszam – powiedział komendant, wchodząc. Zamknął drzwi i podszedł do Michała.

– Nic się nie stało. Proszę przejść do konkretów – odparł w pełnym opanowaniu Michał.

– Jak już mówiłem, pracuję w policji od ponad trzydziestu lat i nigdy nie byłem w takiej sytuacji. – Komendant kontynuował, siadając koło gościa; rozmówca zaczął się niecierpliwić, Tomek to zauważył i przeszedł do sedna sprawy. – W sobotę znaleźli ciało młodej kobiety. Blondynka, dwadzieścia trzy lata. Przez całą swoją karierę nie widziałem czegoś podobnego. Kobieta zginęła w strasznych okolicznościach. Jej ciało było w opłakanym stanie. Miała połamane prawie wszystkie kości – przerwał na kilka sekund – choć połamane to za mało powiedziane – dokończył, spuszczając wzrok, jakby chciał oddać hołd zamordowanej. – Ponadto na jej ciele były liczne rany cięte oraz siniaki, a twarz miała… miała zmasakrowaną. Rozumiesz, zidentyfikowaliśmy ją dopiero po badaniach DNA – rzekł podniesionym tonem.

Zza drzwi dolatywały przytłumione odgłosy rozmów oraz stukot obcasa uderzającego o podłogę. Wydawało się, jakby drzwi stały się swego rodzaju barierą między dwoma alternatywnymi światami – tego tu i tego po drugiej stronie.

– Nazywa się – kontynuował, jednocześnie zająknąwszy się – a w zasadzie nazywała: Agnieszka Jagodzińska. Jej rodzina zgłosiła zaginięcie w piątek o godzinie szesnastej. Na początku nie braliśmy tego na poważnie. Dziewczyna poszła na imprezę w czwartek. Myśleliśmy, że odsypia u koleżanki albo poznała jakiegoś chłopaka. I wiesz, poszła do niego na noc. Wiesz, jaka jest dzisiejsza młodzież – podsumował komendant, starając się wytłumaczyć z pomyłki, jakby to miało przywrócić życie. Choć czasu nie mógł cofnąć, to mógł przynajmniej wyzbyć się poczucia winy, która nie chciała go opuścić.

Michał doskonale znał dzisiejszą młodzież. Miał już kilkanaście takich spraw.      Rodzice zgłaszają zaginięcie, martwią się, myślą o najgorszym, a po kilku godzinach zguba wraca do domu cała i zdrowa. A jedyne, co jej dolega, to ogromny kac…

– Przepraszam, ale muszę zapalić – powiedział Tomek, wstając.

– Dobra, będę czekał – odparł Michał i powędrował wzrokiem za przełożonym.

Komendant, mimo swojego nałogu, który mu towarzyszył praktycznie przez całe życie, nie tolerował, gdy ktoś palił w pomieszczeniu, dlatego i on nie palił. Nie znosił dymu tytoniowego unoszącego się w pokoju. Jego wszędobylskiego zapachu wbijającego się w tapetę, dywan, firanki i kanapę.

Podszedł do biurka, wziął papierosa i zapalniczkę – którą dostał od swojej żony na pięćdziesiąte urodziny – i udał się do palarni.

Jadwiga – żona Tomka – choć była przeciwna nałogowi męża, to bardzo go kochała i zawsze, w każdej dziedzinie, go wspierała. A na znak tej wieloletniej miłości – choć z kilkoma potknięciami – dała mu w prezencie zapalniczkę marki Zippo w kolorze ciemnego brązu – jednym z ulubionych kolorów Tomka – oraz krótki liścik: „Pomimo twoich wad, bardzo cię kocham, ale palenie mógłbyś rzucić”.

Kierując się w stronę drzwi, stanął w połowie drogi i spojrzał na Michała.

– Ty w tym czasie zapoznaj się z aktami. Leżą na biurku w zielonej teczce. Będę ze pięć minut – dokończył, znikając za drzwiami.

Michał wstał z kanapy, wziął akta, zaczął czytać i już chciał wrócić na nią z powrotem, kiedy drzwi się uchyliły. Spojrzał w ich stronę i zobaczył wystającą głowę Ani Wicień, a na jej twarzy – delikatny promienny uśmiech.

– Witam, panie Michale – powiedziała, nadal się uśmiechając.

– Witam – odpowiedział.

Ania weszła do gabinetu, trzymając w ręku tacę, a na niej dwie filiżanki kawy. Zapach kawy unosił się po całym gabinecie. Okazał się świeży, aromatyczny oraz mocny. Michał nagle przypomniał sobie, że dzisiaj nie pił jeszcze kawy. Postawiła filiżanki na szklanym stoliku. Stanęła delikatnie na palcach, by ucałować policjanta w policzek. Poczuł bliskość drugiej osoby. W ostatnim czasie bardzo mu tego brakowało.

– Jak dobrze cię widzieć – rzekła ciepłym głosem. Szczerość tych słów oraz gestu sprawiły, iż Michał poczuł się nad wyraz dobrze.

Jej zapach był wprost powalający. Piękny, wiosenny, cudowny. Taki silny, a zarazem delikatny. Doskonale ją odzwierciedlał.

– Przyniosłam wam kawy.

– Dziękuję.

Podobnie jak Michał, Ania była świetną policjantką, dlatego znakomicie się dogadywali. Swój ciągnie do swego, a w ich przypadku to powiedzenie doskonale się sprawdzało. Choć jeszcze tego nie wiedzieli, to wiele rzeczy ich łączyło i z pewnością wkrótce do tego dojdą.

Ania to bardzo ładna kobieta – pomyślał. Zgrabna, urodziwa, sympatyczna. A bijący blask może oślepić nawet niewidomego. I do tego w moim guście – zaśmiał się w duchu. Oboje byli w podobnym wieku.  Idealna kandydatka na żonę, kochankę, a może nawet matkę. Kto wie? O czym ja myślę – zganił się w duchu.

– Co się stało? – zapytała, zobaczywszy jego zamyśloną twarz. – Nad czym myślisz? – dodała po chwili.

Lekko się uśmiechnęła, pokazując jednocześnie nieskazitelność białych zębów. Śnieżna biel doskonale współgrała z naturalnie różowymi oraz pełnymi ustami. I to nie chirurgicznymi, tylko naturalnymi.

– Przepraszam, zamyśliłem się – odpowiedział, nie usłyszawszy dokładnie pytania.

– Właśnie zauważyłam. A nad czym, jeśli można wiedzieć?

– Nad niczym przyjemnym – skłamał. Ręką wskazał akta leżące obok na kanapie.

– Wiem, paskudna sprawa – podsumowała. Nagle uśmiech znikł z jej twarzy, a na jego miejsce wtargnęła ponura mina.

Przerwał im głos dochodzący od strony drzwi – wrócił komendant. Ostentacyjnie zamknął drzwi i zagadnął.

– Widzę, że przyniosłaś kawę. Bardzo dziękuję – stwierdził, podchodząc do Ani, i położył rękę na jej ramieniu. – Powiedz wszystkim, aby byli gotowi za godzinę. Już najwyższy czas zebrać wszystkie informacje, którymi dysponujemy.

– Dobrze, powiem.

Wychodząc, odwróciła się i spojrzała na Michała. Na pierwszy rzut oka widać, że takie spojrzenie rzuca jedynie kobieta zakochana lub co najmniej zauroczona.

– Naprawdę, dobrze cię widzieć. – Wyszła, zamykając za sobą drzwi.

W pomieszczeniu jeszcze bardzo długo unosił się jej zapach, który łaskotał panów po nosie.

– Złota dziewczyna – rzekł Tomek, zajmując miejsce na kanapie. – Jesteście chyba w podobnym wieku. Mam rację? – dopytywał. Michał udał, że nie usłyszał pytania. – Dobra, dobra, tak tylko pytam. Rozumiem, że nie zdążyłeś zapoznać się z aktami sprawy. Ponieważ jakaś niewiasta ci przeszkodziła, jak mniemam – powiedział kąśliwie.

Od dłuższego czasu wiedział, że między nimi coś jest, albo w niedalekiej przyszłości może być. Nic mu tak nie poprawiało humoru, jak widok tych dwoje, którzy zachowywali się jak para szczeniaków. A Tomek miał taką przypadłość, że śmiechem reagował na stres. Jest to pewnego rodzaju odskocznia od dramatycznych wydarzeń, którymi ostatnio żyje on i cały komisariat. A wkrótce całe miasto.

– Niestety nie zdążyłem – odpowiedział, akcentując słowo „nie”.

Jednak żarty należało odłożyć na bok i wrócić do ciężkiego tematu – obaj zdawali sobie z tego sprawę.

– Jak już mówiłem nie braliśmy tego zaginięcia na poważnie, aż do feralnego dnia, w którym otrzymaliśmy dziwny telefon od mężczyzny. Był przerażony, a z tonu jego głosu można było wyczytać wszystko, co najgorsze. Połączenie nie trwało długo, ale jedno słowo przesądziło o wszystkim. Od razu dodałem dwa do dwóch i się nie pomyliłem. Zabrałem Wojtka i pojechaliśmy na miejsce, z którego otrzymaliśmy sygnał.

– Sygnał? – Zapytał Michał, nie ukrywając zdziwienia, które malowało się na jego twarzy. Dosyć długa rozłąka z policyjnym żargonem robiła swoje.

– Tak, sygnał. – Tomek zmarszczył brwi. – Telefonistce, która odebrała telefon wyświetlił się na mapie sygnał, z którego zostało zarejestrowane połączenie. Nie zastanawiała się długo i przekazała informację dalej. Słuchaj – przerwał – widoku, który ujrzałem, nie zapomnę do końca życia. W tamtym momencie poczułem jak żołądek podchodzi mi do gardła, a przed oczami zobaczyłem mroczki. Poczułem się, jakbym dostał tępym narzędziem w tył głowy. Nie wytrzymałem – zająknął się – i… i musiałem zwymiotować. Oszczędzę ci powtórnych opowieści o stanie zwłok. Ale niestety będziesz musiał zapoznać się z tą sprawą. Dodam jedynie, że kobieta zmarła z powodu licznych obrażeń wewnętrznych. W tej teczce – chwycił zieloną teczkę i podsunął ją Michałowi pod nos – znajdują się dokładne opisy i zdjęcia.

Michał poczuł nagły przypływ adrenaliny. Powoli zaczął analizować wszystkie informacje. Obudził się niczym niedźwiedź z długiego zimowego snu i tak jak zwierz instynktownie zaczyna szukać pożywienia, tak on wracał do swojej życiowej roli policjanta. Zawód, który wykonywał – podobnie jak jego dom – był spełnieniem najskrytszych marzeń. Zasypiał, budził się i żył, aby być policjantem. Bardzo przeżył rozłąkę z odznaką, jednak wiedział, że popełnił błąd, a za błędy należy słono płacić. Nieprawdopodobne jak kawał metalu, a w zasadzie jego brak, może odmienić życie.

W głowie kłębiły mu się tysiące myśli, setki pytań. Zagłębił się w meandrach pracy policjanta – w logicznym oraz sprawnym myśleniu i doskonałym wczuciu w daną sytuację. Nagle przybrał starą maskę, odkopał z kurzu, aby na nowo wcielić się w rolę policjanta.

– Sobota to jeden z moich najgorszych dni albo nawet najgorszy – ciągnął komendant. – Od razu wiedziałem, że nikt nie znęca się nad kobietą ot tak. Zdawałem sobie sprawę, iż jest to grubsza sprawa. I w tej kwestii również się nie pomyliłem. Kilka godzin później otrzymaliśmy telefon o zaginięciu. Wszystko pasowało. Wiek, płeć, kolor włosów. Wiedziałem, że to będzie kolejna ofiara tego psychopaty. Należało tylko czekać.

– I to ciało, o którym mówiła Kasia, to ta dziewczyna?

– Nie – odpowiedział bez zbędnych ceregieli. Zobaczył zamyślenie na twarzy rozmówcy i postanowił wyjaśnić. – Ta dziewczyna, której zaginięcie zostało zgłoszone w sobotę, po znalezieniu pierwszych zwłok, została znaleziona wczoraj. Martwa. Wszystko się zgadza, takie same obrażenia. Wszystko się, kurwa, zgadza – powtórzył, jakby wypowiadał magiczne zaklęcie, które odmieni wszystko, a smutki odejdą w zapomniane.

Napili się kawy, która z czasem zrobiła się zimna. A jej aromat uleciał z filiżanki, tak samo jak nadzieja ulatuje z dzisiaj wypowiadanych słów. Przez moment panowała grobowa, wręcz nieprzyjazna, cisza. Aby nie stało się niezręcznie, Adamczyk mówił dalej.

– Dziś to już jest trzecia ofiara. Na razie nie mamy potwierdzenia co do okoliczności zgonu. Ale jestem pewien. Na miejsce pojechali Adrian i Wojtek. Musiałem przydzielić zadania, dlatego musiałem wyjść na chwilę. – Przerwał, wziął głęboki oddech, odczekał kilka minut i zaczął mówić dalej. – Mamy do czynienia z seryjnym mordercą, Michał. Bielsko to nie pieprzona Warszawa. Dlaczego akurat tu? – pytał samego siebie. – Słuchaj, mówię ci to jako przyjacielowi, a nie policjantowi. – Zrobił pauzę, a jego twarz przybrała wyraz, którego Michał nigdy do tej pory nie widział.

Zastanawiał się, co jest przyczyną przerażenia, jakie ujrzał w oczach komendanta oraz usłyszał w jego głosie. Co mogło tak zatrwożyć kolegę? Wiedział, że Adamczyk pracuje w policji już kilka ładnych lat. Podejrzewał, a nawet wiedział, że widok zwłok nie mógł wywrzeć na nim aż tak silnego wrażenia. Więc co? – Zachodził w głowę.

– Mam córkę… – Przerwał, przejechał dłonią po krótko ostrzyżonych siwych włosach; włosach cienkich, które z czubka głowy przeprowadzały się na kark.

Komendant to bardzo postawny mężczyzna i niejeden młodzieniec mógłby pozazdrościć tych silnych oraz pewnych ramion, które nie ugną się przed nikim ani niczym. Pomimo swych sześćdziesięciu lat, pod koszulą nadal zarysowywał się twardy biceps i umięśniona klatka piersiowa. Jednakże ząb czasu nie szczędził mu zmarszczek, którymi była poorana cała jego twarz. W tym jasnym dziennym świetle, kiedy słońce oświetlało pomieszczenie, wyglądał na starszego, niż był w rzeczywistości. Dopiero teraz Michał zobaczył, jak bardzo się zmienił – ujrzał w nim małego bezbronnego chłopczyka, który ugina się przed ciosem nieznajomego silnego mężczyzny. Ciosem, który może zniszczyć – potłuc na małe kawałeczki, niczym porcelanową filiżankę czy lalkę. Śmierć oraz cierpienie, których był świadkiem, przez lata odcisnęły piętno na jego twarzy – wtargnęły szturmem do życia.

Michał już wszystko rozumiał – wiedział, dlaczego komendant podchodzi do sprawy tak emocjonalnie i, co najważniejsze, wcale mu się nie dziwił.

– Nie wiedziałem, że masz córkę? – rzucił po chwili. Nagle jego wzrok stał się nieobecny. Jakby wyszedł i pobiegł na zewnątrz. Myśli wirowały w głowie Michała.

– Ponieważ ci o tym nie wspominałem. – Tomek zdobył się na uśmiech, który trochę rozwiał jego chwilową bezbronność. – Wróćmy do sprawy – powiedział twardym tonem. Sprawy prywatne na bok. – Chłopczyk poszedł w drugą stronę. Odszedł. – Przygotowałem zespół, który zostanie przydzielony tylko do tej sprawy. Chciałbym, aby był najlepszy. Składa się z sześciu osób. Czterech pracujących w terenie, czyli Wojtek, Adrian, Ania i oczywiście ty. Pozostałe dwie osoby to Katarzyna i Dorota, obie panie pozostają na miejscu. Chciałbym również, abyś to ty pokierował ludźmi. Jeśli oczywiście będziesz jeszcze kogoś potrzebował, to mów. Ta sprawa jest priorytetem.

– Rozumiem – odparł Michał, a na potwierdzenie słów skinął głową.

Panowie się pożegnali – komendant zmienił pozycję i usiadł za biurkiem, natomiast Michał udał się do sąsiedniego pomieszczenia.



Rozdział 4



Pokój, w którym miało odbyć się zebranie, znajdował się na końcu korytarza – na drugim piętrze. Oprócz owego pomieszczenia – na które wszyscy mówili „pokój interwencyjny” – na piętrze mieściło się jeszcze kilka wydziałów, a mianowicie Wydział Kryminalny, Wydział do walki z Przestępczością Narkotykową, Wydział do walki z Przestępczością Gospodarczą i Korupcją oraz Wydział Ruchu Drogowego. Na pierwszym piętrze znajdowały się: Wydział Prewencji, Wydział Sztabu Policji oraz Wydział do walki z Przestępczością Przeciwko Życiu i Zdrowiu. Natomiast zespół Teleinformatyki, Kard i Szkolenia oraz Finansów i Zaopatrzenia mieścił się na trzecim – ostatnim piętrze, a kierownictwo, sekretariat oraz Policyjna Izba Dziecka – na parterze.

Z biegiem czasu pokój interwencyjny zmienił swoją nazwę na salę konferencyjną, a spowodowane było to faktem, iż jego pierwotne założenie się nie sprawdzało. Bielsko-Biała jest na ogół spokojnym miastem, tak więc bardzo rzadko policjanci korzystali z tego pomieszczenia, ponieważ sytuacja tego nie wymagała. A nowa nazwa stąd, albowiem odbywały się w nim głownie spotkania oraz cotygodniowe zebrania całego zespołu.

Pomieszczenie było bardzo przestronne i w odróżnieniu do pokoju komendanta, można w nim wyczuć niewystarczający budżet, ponieważ urządzone było bardzo skromnie. A pierwsze słowo, które ciśnie się na usta po wejściu, to minimalizm, choć z pewnością trafniejszym określeniem byłoby: cięcie kosztów. Na samym środku stał zwykły czarny stół konferencyjny, a przy nim osiem krzeseł o niebieskim obiciu, które były piekielnie niewygodne oraz szalenie kanciaste. Do pokoju wpadało światło przez dwa dosyć duże okna. Natomiast na prawej ścianie została przymocowana suchościeralna biała tablica. Biały kolor ścian sprawiał, iż pomieszczane wydawało się na większe, niż było w rzeczywistości.

Pierwszy pojawił się Michał. Rozejrzał się po pokoju, a jego uwagę przykuły przybrudzone ściany – jedną z wad białego koloru w odróżnieniu od innych jest jego łatwość w brudzeniu się. Zajął miejsce plecami do okna, aby słońce go nie oślepiało.

– Nadszedł czas na zapoznanie się ze sprawą – powiedział do siebie, otwierając teczkę, choć czuł, że zna ją doskonale. Sprawnie przerzucał kartki, zatrzymując się jedynie przy raportach. Rzucając przelotne spojrzenia na zdjęcia, odkładał je na bok.

Po kilkunastu minutach pokój stopniowo się zapełniał. Brakowało jeszcze tylko Wojtka Głąbka i Adriana Podworskiego, którzy pojechali na miejsce znalezienia zwłok, oraz Tomka Adamczyka. Pomiędzy zebranymi policjantami zaczęły się rozmowy; skupiały się głównie na Michale oraz jego nagłym powrocie do pracy. Pytali, jak się czuje oraz co porabiał przez kilka ostatnich miesięcy, natomiast on ze znudzeniem oraz lekkim poirytowaniem odpowiadał, że wszystko w porządku. Każdy z zebranych okazał się nagle jego wielkim przyjacielem, a w ostatnim czasie nie raczyli nawet zadzwonić. Cześć, jak się czujesz? Co słychać? To tak wiele.

Ania, bacznie obserwując Michała, zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno u kolegi z pracy jest wszystko w porządku. Widząc jego niepewne gesty i przyciszony głos, sądziła, że Michał przybrał jedynie maskę. Co skrywało się pod nią? Przymknąwszy na krótką chwilę oczy, zrozumiała, że nim Michał przyzwyczai się do nowej sytuacji, minie kila dni.

Choć wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, w jakim celu się spotkali, to świadomie jak ognia unikali tematu zebrania. W obecnej chwili nie chcieli o tym myśleć, a tym bardziej rozmawiać – jednakże byli świadomi, że za chwilę będą musieli zetknąć się z brutalną rzeczywistością oraz spojrzeć w jej przepełnione złem, a także śmiercią oczy.

– Witam wszystkich – powiedział komendant, wchodząc, a za nim kroczyli Wojtek i Adrian, którzy przyjechali ze świeżymi informacjami. Miny mieli nietęgie. Świadomość śmierci krążyła w żyłach tej trójki. Za komendantem unosił się zapach świeżo wypalonego papierosa. Michał skrzywił się na ten zapach, ponieważ był ogromnym przeciwnikiem papierosów.

Za całą trójką wpłynęła lepka oraz paskudna atmosfera – w pomieszczeniu umilkły głosy, a owa atmosfera osiadła na zebranych, jak kurz osiada w piwnicy na starych pudłach. Śmierć wypełniła pomieszczenie. Zgładziła ich uśmiechy.

– Na wstępie chciałem powiedzieć, że nasze przypuszczenia okazały się trafne. Przykro mi to mówić, ale mamy kolejną ofiarę.

W pokoju doszło do nagłego poruszenia. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że to zbyt duży zbieg okoliczności – jeśli zostanie zgłoszone zaginięcie młodej kobiety pasującej do opisu, będzie to równoznaczne z jej śmiercią. A dokładniej: z brutalną oraz nieludzką śmiercią. W jednym momencie nadzieja, która gościła w sercach policjantów, rozpłynęła się jak bańka mydlana puszczona w powietrze, pozostawiając jedynie gorzki smak bezradności oraz bezkarności mordercy grasującego w niegdyś spokojnym mieście.

Trzy dni śledztwa, trzy ofiary.

– Cisza! – wrzasnął komendant, spacerując po pomieszczeniu. W tym samym momencie Wojtek i Adrian zajęli miejsca obok siebie. – Uspokójcie się! – krzyknął jeszcze głośniej niż za pierwszym razem. Ania odniosła wrażenie, że jakby krzyknął jeszcze głośniej, to mógłby stłuc wszystkie szyby.

Zawsze, kiedy odbywało się zebranie, komendant spacerował po pokoju. A wszyscy siedzący i słuchający musieli wodzić za nim wzrokiem. Spacerował niczym nauczyciel w trakcie sprawdzianu, którego jedynym oraz najważniejszym zadaniem jest wyłapanie tych nieuczciwych, co bezczelnie ściągają, gdy ten się odwróci.

– Jak już widzicie – mówił dalej – do pracy wrócił Michał. Od teraz to on jest odpowiedzialny za zespół i przejmuje tę sprawę. Wszystkie pytania oraz wątpliwości kierujcie do niego.

– Słucham?

– O co chodzi Adrianie? – zapytał komendant w momencie, kiedy wszystkie pary oczu spojrzały na policjanta niezadowolonego z decyzji Tomka. Wzrok kolegów i koleżanek powinny policjanta zacząć parzyć, jednak jego nieopierzenie oraz zuchwałość, zupełnie sobie z tego nic nie robiły.

– Dlaczego on?

– A dlaczego ty?! – warknął, odpowiadając pytaniem na pytanie, czym trochę spiłował temperament mężczyzny. Ania, jak i reszta policjantów czuła do komendanta ogromny respekt. Może, dlatego, że jest jej szefem, lecz bardziej skłaniałaby się ku jego doświadczeniu oraz twardej postawie. Postawie, którą bardzo sobie ceniła. Przez myśl przeleciała jej myśl, że staje się jego wrogiem. A raczej by tego nie chciała.

– On nic nie wie o sprawie – Adrian odparł trochę ciszej. Jednak złość nie zniknęła z twarzy.

– Bardzo cię przepraszam, ale nie będę się tłumaczył z moich decyzji. Na razie ja tutaj jestem komendantem, a jeżeli coś się nie podoba, to wiesz, gdzie jest skrzynia z zażaleniami. Lub raczej drzwi! Pamiętaj – rzekł, ściszając głos oraz podchodząc bliżej do Adriana – jesteś tu nowy, a nowi powinni znać swoje miejsce w szeregu. To, że jesteś dobrym policjantem, że posiadasz wspaniałe referencje, nie upoważnia cię do podważania moich decyzji. Chcę, abyś również wiedział, że nie ma ludzi niezastąpionych. – Ściszył głos jeszcze bardziej. – Z całym szacunkiem do twojej osoby oraz twoich kwalifikacji, ale ty również nie wiesz nic o tej sprawie. Na tym etapie jeszcze nikt nic nie wie – zwrócił się do ogółu. – I jak? Mówiłeś coś? – Ponownie skierował swoje słowa do konkretnej osoby. Na twarzy Doroty pojawił się lekki uśmieszek. Wymownie spojrzała na Kasie. Obie panie uśmiechnęły się pod nosem.

– Nie – odpowiedział zmieszany Adrian, a na jego policzkach uwidoczniły się rumieńce złości, które doskonale wpasowały się do jego marchewkowych włosów oraz tuzina piegów. Pokrywały one prawie całą twarz oraz resztę jego bladego, lecz muskularnego ciała. Nerwowo rozglądał się po pomieszczeniu i zebranych w nim policjantów. Spuścił wzrok i nagle poczuł, że wszyscy wlepiają w niego oczy. W tym momencie wzrok współpracowników stał się palący.

Adrian jest typem człowieka, który zawsze chce być pierwszym i zarazem najlepszym w tym, co robi. W swoim poprzednim miejscu pracy dał się poznać swoim kolegom, jako twardy policjant. Zawsze kierował się swoimi wcześniej ustalonymi zasadami. Te wszystkie cech miały poparcie w prawie stu procentowej skuteczności.

Zdenerwowany zachowaniem swojego podwładnego komendant wyszedł, trzaskając przy tym drzwiami, i udał się do swojego gabinetu. Sprawa, choć była dopiero w fazie początkującej – a jak sam podkreślił, bardzo mało jeszcze o niej wiedzieli – to już go przytłaczała. Zarówno samym bestialstwem oraz naciskami z tak zwanej góry, która siedziała mu na głowie i z uwagą przypatrywała się każdemu jego ruchowi. Ową górą był sam komendant wojewódzki. Doskonale wiedział, że jeżeli powinie się mu noga, to będzie jego rychły oraz bolesny upadek – zwiastujący koniec kariery, na którą pracował latami. Pewne sprawy poszły za daleko, doskonale o tym wiedział. Komendant wojewódzki od dłuższego czasu chciał się go pozbyć. Dotychczas nie miał ku temu wystarczających zawodowych powodów, więc do czasu, gdy morderca pozostawał na wolności, akcje Tomka spadały, a kartkę przetargową decydującą o jego zwolnieniu dzierżył nikt inny jak Dariusz Dziedzic – komendant wojewódzki. Kilka lat temu policjanci spotkali się na stopie prywatnej – Tomek niczym drzazga wbił się w grubą skórę Darka, a wspomniany wiór zalegał do dziś i przez lata był jak cierń, który przeszkadza i kłuje, nie dając o sobie zapomnieć.

Tomek wiedział, że finał tego śledztwa może być dla niego tragiczny. Jego kariera stanęła pod wielkim znakiem zapytania; można rzec, że nawet pod szekspirowskim: Być, albo nie być? – frazą, która pochodzi z jednego z najbardziej znanych utworów angielskiego pisarza, a mianowicie „Hamleta”: słowa zostają wypowiedziane przez tytułowego bohatera na początku monologu w pierwszej scenie III aktu – tak samo jak w przypadku komendanta, na początku śledztwa. Różnica natomiast jest taka, iż Hamletem miotają rozterki duchowe, a dla Tomka owe słowa mogą okazać się sądem najwyższym. Podobnie jak przestępcy, których Tomek wsadził za kratki, spodziewają się łagodnego wyroku, tak on oczekuje sprawiedliwości. Los osądzi, czy szczęśliwie – zgodnie z czasem – przejdzie na emeryturę, czy może stanie się to przedwcześnie.

Kariera malowała się w szarych odcieniach i nie wiadomo było, czy zostanie przyozdobiona odrobiną koloru.

– Słuchajcie! – Michał przejął pałeczkę. – Rozumiem, że komuś może nie podobać się moje dowodzenie. – Popatrzył na Adriana, natomiast ten skupił wzrok na drzewie rosnącym po drugiej stronie ulicy. – Trudno. Podobnie jak my wszyscy, chciałbym doprowadzić – głos mu zadrżał – mordercę za kratki i liczę na waszą pomoc. – Spauzował. – Zbierzmy wszystkie informacje.

Przez chwilę panowała przenikliwa cisza. Wszyscy jakby bali się mówić na głos. Obawiali się brzmienia swoich słów.

– Dziś zostało znalezione kolejne ciało – kontynuował. – Z wstępnych raportów, które przynieśli Adrian i Wojtek, wynika, że mamy kolejną, czyli trzecią ofiarę tego samego mordercy. Podobnie jak poprzednio, kobieta doznała licznych ran ciętych i kłutych. Myślę, że darujemy sobie dokładne opowiadanie, ponieważ wszyscy doskonale znają dalszy przebieg z poprzednich sekcji zwłok. Dodam tylko, co nie uległo zmianie: przyczyną zgonu były rozległe obrażenia wewnętrzne. – Poprawił pozycję na krześle. – Teraz zajmijmy się wspólnymi elementami, które łączą te morderstwa.

– Morderca wybiera jeden typ kobiet – zaczęła Ania. – Za każdym razem są to dwudziestotrzyletnie szczupłe blondynki. A wspólne elementy to postać z wizerunkiem Michała Archanioła na obrazku, który zawsze jest umiejscowiony w prawej dłoni kobiet, a także dwie duże litery W i P, wycięte na brzuchu ostrym narzędziem, zapewne scyzorykiem.

– Coś jeszcze? – zapytał Michał.

– Niewiele – wtrącił Wojtek. – Rozmawialiśmy z rodzinami dwóch pierwszych ofiar. – Zerknął na notatki, które trzymał w ręku. – Czyli Agnieszki Jagodzińskiej oraz Eweliny Kocurek. Obie rodziny zaprzeczyły, aby dziewczyny miały jakichś wrogów. Zarówno Agnieszka, jak i Ewelina były bardzo dobrymi studentkami, a znajomi oraz nauczyciele potwierdzają słowa rodziców. Ponadto morderstwa nie są popełniane na tle seksualnym, ponieważ w żadnym z trzech przypadków nie doszło do gwałtu, ani na tle rabunkowym. Widać, że morderca trzyma się ściśle określonego planu, za każdym razem skrupulatnie zaciera ślady. A robi to z taką pieczołowitością, że pomimo dokładnego przeczesania miejsca znalezienia zwłok, nic nie znaleźliśmy. Co do trzeciej ofiary, jeszcze nie znamy tożsamości.

– Dziękuję – powiedział Michał. – Musimy za wszelką cenę ustalić, co oznaczają te znaki, które morderca nam usiłuje przekazać. Kasia i Dorota – zwrócił się do kobiet. Obie panie zajęły miejsca koło siebie. – Macie za zadanie poszperać w Internecie na temat Archanioła Michała oraz tych liter. Może coś oznaczają?

– Nic nie oznaczają – nie zastanawiając się, odpowiedziała Kasia.

– Dobrze, ale i tak proszę o ponowne sprawdzenie, może coś przeoczyłyście. Jednak tym zajmiecie się później. Jako pierwsze: sprawdźcie, czy w ostatnim roku nie było jakichś niewyjaśnionych morderstw. Skupcie się na owych znakach, którymi dysponujemy. Może znajdziecie coś podobnego. Ponadto chcę mieć listę wszystkich, którzy w ostatnim roku wyszli z więzienia. Weźcie pod uwagę pobicia, gwałty, molestowania oraz wszystko, co wzbudzi wasz niepokój. Ustalcie również, czy rodziny i same ofiary się nie znają oraz czy nie są powiązane w inny sposób. Postarajcie się również ustalić tożsamość tej kobiety – mówił jednym tchem.

– Dobrze – odpowiedziały chórem, jednocześnie zapisując ostatnie zadanie w notesie.

Zapowiada się długi oraz ciężki dzień, a takich dni będzie jeszcze wiele.

Przed policjantami rodzi się trudne zadanie – to do nich należą dalsze losy niewinnych kobiet. Mnogość pytań oraz nakładu obowiązków świadczy o krytycznych chwilach, które będą wybrukowane potem, licznymi nieprzespanymi nocami oraz wielogodzinnymi przemyśleniami.

– Wojtek i Adrian spiszcie końcowy raport z ostatniego morderstwa. Chcę mieć go na biurku za godzinę. Potem udajcie się do dwóch poprzednich miejsc, gdzie zostały znalezione ciała. Może ktoś sobie coś przypomni – stwierdził, choć sam nie miał przekonania co do tych słów.

Wyjątkowo Michał nie spotkał się ze ścianą sprzeciwu. Cieszył się, że wszystko zostało wyjaśnione między nim a Adrianem, którego bardzo słabo znał. Adrian zawitał w szeregi bielskiej policji trzy miesiące temu. Przyjechał z małego miasta znajdującego się na północy Polski o takiej samej nazwie jak gdańskie osiedle, a mianowicie: Borkowo. Podworski w tym roku skończył trzydzieści lat, więc dla Michała był młodzieniaszkiem, dlatego nie pozwoli sobie na podskakiwanie takiemu podlotkowi. Komendant stwierdził, że jest dobrym policjantem, natomiast Michał postanowił sprawdzić to osobiście. Był ciekaw, czy znajdzie potwierdzenie w słowach Tomka.

Reszta zespołu to stara gwardia, z którą miał już przyjemność pracować przez pewien czas, a którą bardzo sobie chwalił oraz cenił.

Zadania zostały odpowiednio przydzielone; wszyscy zabrali się do pracy. Nadszedł czas na Anię i Michała, którzy pojechali do Parku Mickiewicza na trzecie – jak na razie ostatnie miejsce zbrodni.

***


– Może miejsca, w których zostały znalezione ciała mają ze sobą coś wspólnego? – Michał zapytał Anię, wychodząc i jednocześnie zostawiając w tyle monstrualny budynek policji.

Ciepłe powietrze, które panowało po drugiej stronie ciężkich drewnianych drzwi, tworzyło kontrast pomiędzy chłodem płynącym z licznych klimatyzatorów umieszczonych pod sufitem komisariatu. Policjanci odczuli nieprzyjemne uderzenie gorąca, które wniknęło przez przewiewny materiał ubrania i otuliło ich skórę, sprawiając tym samym pojawienie się delikatnych, wręcz niezauważalnych, kropli potu.

– Sama nie wiem – powiedziała z niedowierzaniem. – Dlaczego tak myślisz? – Zatrzymała się w połowie schodów i zerknęła na Michała.

– Moja policyjna intuicja mi tak podpowiada. – Przerwał i przystanął koło Ani. – Wiadomo, że morderca łączy wszystkie ofiary przez dwa bardzo ważne elementy. Może miejsca też coś oznaczają? – Zadał pytanie po raz drugi, lecz tym razem pozostało bez odpowiedzi – Spojrzał na policjantkę i szybko zszedł ze schodów.

– Gdzie zaparkowałeś?

– Za rogiem. – Wskazał palcem.

Policjanci weszli do zasłużonego oraz bardzo starego samochodu Michała. Ten duet spędził razem kilka ładnych wiosen, a dokładnie: czternaście lat. Oboje byli jak para bardzo dobrych przyjaciół – świetnie się dogadywali, choć Karolina (właśnie tak nazwał swój ukochany samochodzik) często się psuła i była po prostu zawodna, to przyjaciel w ogóle nie myślał o kupnie nowego – lepszego środka transportu. Sądził, iż samochodowa emerytura nie dosięgła jeszcze Karoliny swoimi mackami. Ponadto ta dwójka jest doskonałym potwierdzeniem, że przyjaźń damsko-męska jednak istnieje.

Pojechali – licząc na cud, iż tym razem samochód nie zawiedzie – do parku Mickiewicza. Park mieścił się w centrum miasta, jednakże był miejscem ustronnym oraz wolnym od harmidru towarzyszącego miejskiej dżungli. Był bielskim odpowiednikiem nowojorskiego Central Parku – oczywiście dużo mniejszym, a także wyzbytym ze splendoru, który ima się oryginalnej wersji. Znajdował się pomiędzy ulicami Partyzantów i Leszczyńską – w pobliżu kortów tenisowych, które nijak miały się jak do standardów turnieju Wielkiego Szlema.

Zaparkowali na parkingu mieszczącym się przy restauracji należącej do właściciela kortów tenisowych. Podobnie jak korty, restauracja również pozostawiała wiele do życzenia, a dania w niej serwowane aż prosiły się o wizytę samozwańczej królowej polskiej gastronomi.

– Idealne miejsce na zamordowanie – powiedział cicho, zamykając kluczykiem samochód. Niestety z racji tego, że Karolina była stara (choć odpowiednim określeniem dla damy będzie kobieta w podeszłym wieku), nie posiadała udogodnień, którymi raczą kierowców młodsze modele. Dlatego Michał był zmuszony manualnie zamknąć samochód.

– Słucham? – zapytała Ania, wsłuchując się w śpiew ptaków.

– Mówiłem do siebie – odparł, przyglądając się zieloniutkiej trawie.

Doskonale usłyszała.

– Nie na zamordowanie tylko na podrzucenie zwłok – skwitowała, lecz nie myślała w takich kategoriach o tym parku.

Morderca zabijał wcześniej swoje ofiary. A dokonywał tego w tajemniczym, przepełnionym cierpieniem miejscu, gdzie strach oraz śmierć zaglądały ofiarom w oczy, sprawiając jednocześnie niesamowity ból. Po skończonym ceremoniale (ponieważ właśnie tak można określić brutalne czyny, których morderca dokonywał) znajdował odpowiednie miejsce na złożenie swojej ofiary. Zwłoki sprawiały wrażenie, jakby misternie je układał. Na pierwszy rzut oka widać było, że morderca przywiązuje ogromną uwagę do morderstwa i że samo ciało odgrywa ważną rolę. Jakby chciał powiedzieć: „Patrzcie i podziwiajcie, to moje dzieło”.

Przed policjantami wyrósł ogromny problem, a mianowicie: morderca swoim intelektem wręcz rzucał policjantom kłody pod nogi. Jak zauważyła Ania, zabójca podrzucał zwłoki kobiet we wcześniej zaplanowanych miejscach. Robił to w godzinach wczesnych, między piątą a szóstą rano – chwilę po śmierci kobiet – tak przynajmniej ustalili. A kierowali się godzinami telefonów ludzi, którzy znaleźli zwłoki; pierwszy i zarazem tajemniczy mężczyzna zadzwonił o piątej trzydzieści; druga – o piątej czterdzieści – zadzwoniła kobieta; natomiast tuż przed szóstą zadzwonił mężczyzna, który znalazł ostatnie ciało.

Odpowiednia pora na ciche morderstwo oraz wybranie miejsca na porzucenie – przerażającego finału swoich chorych czynów. Morderca za każdym razem wybierał miejsca ustronne, jednak na tyle widoczne, aby ciało można było bez problemu zobaczyć. Nie starał się zatuszować czy ukryć morderstw. Wręcz przeciwnie – chwalił się nimi, chciał, aby szybko zostały znalezione. Pragnął rozgłosu. Tak jak dla sportowca ważny jest medal, tak dla mordercy ważne jest ciało. Przez morderstwo chciał pokazać swoją władzę, a także splunąć w twarz policjantom i wykrzyczeć: „Nigdy mnie nie złapiecie”.

– Od czego zaczynamy? – zapytała Ania, podziwiając urodę tego miejsca.

Park był naprawdę piękny, a szczególnie wiosenną porą. Trawniki nabierały żywszej zieleni; drzewa z dnia na dzień stawały się zieleńsze oraz wydawały na świat pierwsze kwiaty, które przeplatały się ze śpiewem ptaków oraz zapachem wiosny, tworząc idealne – wręcz idyllowe – miejsce na spędzenie czasu z rodziną. Różnorodność roślin dodawała charakteru temu rajskiemu miejscu, a niewzruszone spalinami – tudzież licznymi fabrykami, z których wydobywał się gęsty zanieczyszczony dym – drzewa, krzewy i kwiaty rosły, zupełnie nie przejmując się tymi niesprzyjającymi warunkami.

Matka natura nie szczędziła widoku oraz koloru.

– Przy kortach jest restauracja. Pewnie otwierają ją w godzinach, kiedy morderca podrzucił zwłoki – kontynuowała.

– Za wcześnie.

– To może… – przerwała, aby zebrać myśli. Wzruszyła ramionami i dokończyła: – To może ktoś z obsługi już był?

– Restaurację, podobnie jak korty, otwierają dopiero o dwunastej.

– Skąd wiesz? – Weszła w słowo.

– Jak byłem na zwolnieniu – głos mu się załamał; odchrząknął – to często grałem w tenisa – dokończył speszony. Chciał, aby ten okres stał się jedynie wspomnieniem, czymś ulotnym, czymś, co może szybko wymazać z pamięci.

Wiedziała, że okres przymusowego zwolnienia bardzo wpłynął na Michała. Dla człowieka, który kocha swój zawód, tak długa rozłąka z pracą na pewno była trudna. Zdawała sobie sprawę, że dla Michała był to bardzo ciężki okres, dlatego postanowiła nie drążyć tematu. Starała się jedynie zrozumieć i pozwolić zapomnieć.

– Kawałek dalej są kamienice. Musimy tam popytać. – Nie dawała za wygraną. Jak tonący chwyta się brzytwy, tak ona chwytała się wszystkiego, co w danym momencie wpadło jej do głowy (niekoniecznie przemyślanego).

Ania była bardzo dobrą policjantką (co zauważył również komendant, przydzielając ją do sprawy), jednak – jak na kobietę przystało – podchodziła do sprawy emocjonalnie, zbyt impulsywnie oraz charakteryzowała się pochopnie podejmowanymi decyzjami. Dlatego komendant przydzielił do sprawy Michała, ponieważ wiedział, że cechuję się trzeźwością umysłu. Od pierwszej chwili, gdy tylko zobaczył Michała, zrozumiał, że trafił się w jego szeregach ogromny skarb.

– Najpierw chciałbym pójść w to miejsce – zająknął się – sama wiesz – dokończył.

– Dlaczego? – zapytała, nie kryjąc zdziwienia. – Przecież technicy już tam byli. Przeczesali dokładnie cały teren. Trzeba jak najszybciej porozmawiać z mieszkańcami tych kamienic – upierała się.

– Wiem – urwał. – Posłuchaj jest godzina dwunasta. Ludzie albo są w pracy, albo nie ma ich w domu. O godzinie, w której zostało podrzucone ciało, mieszkańcy zapewne spali lub wychodzili do pracy, lub w niej byli na trzeciej zmianie. Zauważ, że kobieta została znaleziona w miejscu, w którym nie ma ani żadnego zakładu, ani przystanku autobusowego. Czyli ludzie wychodzący do pracy nie przechodzili tędy. – Po wygłoszonym monologu spojrzał na Anię.

Morderca również o tym wiedział.

– Przekonałeś mnie, chodźmy. – Dała za wygraną.



  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Nie jestem znawcą i entuzjastą kryminałów,ponadto, jak na tekst wirtualny, jest on nieco przydługi i przez to nużący,ale jakoś przebrnąłem. Myślę, że dla ułatwienia czytelnikowi percepcji, wskazanym byłoby podzielić tekst na krótsze odcinki, by nie zniechęcać potencjalnych czytelników. Drobne niedoskonałości interpunkcji, kilka literówek, nie pozwalają na najwyższą ocenę za poprawność językową.Tekst dość sprawnie napisany, z dbałością o szczegóły. Moim zdaniem, zbyt wiele szczegółów, a za mało akcji, nie pozwala na najwyższą ocenę za poziom literacki. Ale radzę kontynuować i eksperymentować, dążyć do większej atrakcyjności i dynamiki wydarzeń. Powodzenia!
© 2010-2016 by Creative Media
×