Przejdź do komentarzyAnsambl
Tekst 34 z 115 ze zbioru: Pozostało w pamięci
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2016-12-29
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2439

(fragment wspomnień)


Przed wejściem wisiał duży plakat z informacją o dzisiejszej atrakcji „Zapraszamy! Wystąpi „Narodnyj Ansambl Biełarusskoj Piesni”. Nigdy jeszcze nie słyszałem takiego zespołu na żywo, więc moje zainteresowanie wzrosło. Weszliśmy do środka. Duża sala była już całkowicie zapełniona, miejscowi stali nawet pod ścianami. Dla nas, gości zza granicy i stryjka z żoną oraz cioci, zarezerwowano jednak miejsca w pierwszym rzędzie. Dobrze być przyjezdnym z daleka!

Rozsiedliśmy się wygodnie. Minęło kilkanaście minut i na scenę wbiegł truchtem cały zespół. „Wbiegł truchtem” to duży eufemizm. Deski zadrżały pod rytmicznym tętentem nóg ponad czterdziestu pieśniarek. O Matko! Spodziewałem się ujrzeć młodziutkie, szczupłe i nadobne dziewczyny, a wbiegły dojrzałe matrony o kształtach, których nawet sam Rubens nie wstydziłby się namalować. A niech to! Musiałem obejść się smakiem co do wrażeń wizualnych, o jakich marzy każdy młokos, któremu pod nosem i na twarzy pojawiają się pierwsze oznaki dorastania. Może wcześniej urodzonym wystarczały piękne suknie, w które pieśniarki były wystrojone, ale nie mnie. W moim wieku większe zainteresowanie wzbudzają konkrety… liczy się netto, a nie tara.

Westchnąłem cicho. No nic, może zadowolą mnie chociaż pięknymi pieśniami. To też nie będzie źle, a dzisiejsze straty wizualne powetuję w inny sposób. Przecież będziemy na Białorusi cały miesiąc. To mnóstwo czasu na zawarcie znajomości z miejscowymi, dużo młodszymi przedstawicielkami odmiennej płci. Kiedy wchodziłem na salę, widziałem wiele twarzyczek, które były całkiem, całkiem, a do tego w wieku odpowiednim dla mnie. Nie będzie tak źle, jeszcze nawiążę bliższe kontakty, poznam tutejsze zwyczaje… Ale to później. Teraz posłucham, jak ansambl śpiewa.

Chórzystki zaśpiewały. Dyrygent wzniósł pałeczkę, przyboczna orkiestra zagrała na ludowych instrumentach, ku sufitowi uniosły się piękne głosy, rozpisane na alty, mezzosoprany i soprany. A niech to! Głosy może i piękne, ale… Byłem nastawiony na „coś ludowego” w stylu rosyjskich pieśni lub ukraińskich dumek. Natomiast melodie, które usłyszałem, w ogóle nie były w moim guście. Bardziej przypominały wysiłkowe pienia na głosy niż przyjemne i proste, łatwo wpadające w zwykłe ucho rytmiczne nutki. Jak mam to wytrzymać?!

Rozglądnąłem się ukradkiem po widowni. Starsze osoby siedziały zasłuchane, ale młodsi, podobnie jak ja, nie mieli zbyt nabożnych min. Kurde! Gdybym siedział w jednym z tylnych rzędów, może angielskim sposobem mógłbym się ulotnić. Ale z przedniego rzędu, na widoku, z najlepszych miejsc gościnnie nam udostępnionych?!

Wziąłem na wstrzymanie. Obrałem punkt nad głowami zapiewajłek i, zapatrzony w niego, znieruchomiałem w pozornym zasłuchaniu. Próbowałem myśleć o czymś innym, bardziej przyjemnym, ale zawodzenie dochodzące ze sceny nie pozwalało mi się skupić. No nie, ciągle mnie rozpraszają! To ma być gościnność? Pewnie gospodarze z Domu Kultury jeszcze myślą, że nieba mi uchylili!

Dotrwałem do przerwy. Uff, wreszcie chwila odpoczynku od przenikliwych dźwięków, które przez prawie godzinę świdrowały moje uszy. Szybko wyszedłem na dwór, wraz z większością miejscowych. Niektórzy z młodych wiekiem nie poprzestali na oddychaniu świeżym powietrzem – tak się rozpędzili, że nie potrafili wyhamować i nogi unosiły ich dalej i coraz dalej od budynku. Ci mają się dobrze! Siedzieli w tylnych rzędach, ich nieobecność na drugiej części koncertu nie rzuci się tak w oczy, jak puste krzesło w pierwszym rzędzie. Krzesło specjalnie zarezerwowane dla jednego z gości, którym byłem.

Popatrzyłem tęsknie za oddalającymi się postaciami. Dobrze, że ci, którzy pozostali, zaczęli ze mną rozmawiać, pytać o to i owo. Wiadomo, zagraniczniak ze mnie, chcieli się dowiedzieć, jak żyją ludzie w innym kraju. Dobre i to, byłem w centrum zainteresowania. Ale gdzie jest Janek? Siedział gdzieś z tyłu, ale nie widziałem, żeby wychodził. Może został na widowni? A może też się urwał? Nie, chyba nie. Dzwonek na koniec przerwy!

Przerwaliśmy pogawędkę i wróciłem na widownię. Spojrzałem w stronę rzędu krzeseł, gdzie poprzednio siedział Janek. Nie ma go? A to huncwot, jednak się urwał. A mnie nie wypada. Dobrze, wytrwam do końca … o ile będzie to druga i ostatnia część występu. Usiadłem i ponownie wytężonym wzrokiem wpatrywałem się w już poprzednio wybrany punkt na scenie. Gdyby mi ktoś w tym czasie zrobił zdjęcie, mógłby rozpowszechniać je i przedstawiać jako wzorzec prawdziwego melomana, całkowicie zasłuchanego w ukochanej muzyce. Powinienem otrzymać medal „Za zasługi dla propagowania kultury narodu białoruskiego” lub co najmniej zostać wyróżniony dyplomem uznania…

Gwałtownie zostałem wybudzony ze snu na jawie przez rzęsiste brawa. Już? Koniec? Pięknie, świetnie, cudownie! Moje dłonie szybko chwyciły rytm i dostosowały się do już klaszczących. Brawo, brawo, bravissimo! Wspaniały występ! Co za cudowna chwila… moje oklaski uzewnętrzniały tylko radość z występu ansamblu… a dokładniej z jego zakończenia. Mała rzecz, a jak czasem potrafi człowieka wprawić w doskonały nastrój. Brawo, brawo, dzię-ku-jemy, dzię-ku-jemy!

Ansambl trochę zepsuł mi radość przez wykonanie bisu, ale była to tylko krótka chwila. Jako optymista z natury pocieszyłem się, że zamiast dwóch bisów był tylko jeden. Dobre i to. Krótsza nuda jest zawsze lepsza od dłuższej. Trzeba umieć radować się nawet z tego typu małych przyjemności. Kto tego nie potrafi, to ponurak i nic go w życiu nie będzie cieszyło!

Kiedy wreszcie na scenę przedstawiciele miejscowej władzy wnieśli ogromny kosz kwiatów, ponownie zacząłem bić brawo wraz z innymi. Tym razem moje oklaski były szczere. Jedynie w głowie kołatała natrętna myśl „Oby tylko dyrygent nie odebrał tych oklasków jako zachęty do kolejnych bisów. Oby tylko ktoś z widowni nie zaczął o to wołać”. Niepotrzebnie się niepokoiłem – nikt z widzów nie krzyknął, dyrygent przyjął kwiaty, członkinie zespołu ukłoniły się głęboko. Na tyle głęboko, na ile pozwalały matronom ich puszyste figury. Uff, to naprawdę koniec. Udało się, wytrwałem, nikt ze starszych mieszkańców nie będzie mnie przez czas pobytu wytykać palcem i plotkować o „braku kultury zagraniczniaków”.


  Spis treści zbioru
Komentarze (9)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Mój kuzyn był tak uroczyście witany na Ukrainie, że mu prawie wątroba wysiadła. Fajny i dowcipny tekst. Pozdrawiam.
avatar
Marianie, o tych powitaniach można by poematy pisać :)))
avatar
Bardzo ciekawe wspomnienie, ale trochę przesadziłeś z przecinkami. Są zbędne przed: rozpisane, wraz, całkowicie. I jeszcze jedna uwaga. Jeżeli to był dom kultury nawet z zaprzyjaźnionego wówczas kraju, to nie ma powodu, by pisać go wielkimi literami, chyba że napisze się jego pełną nazwę.
Nigdy nie uczestniczyłem w koncercie zespołu białoruskiego, natomiast oglądałem koncerty wojskowych zespołów reprezentacyjnych chyba wszystkich państw byłego Układu Warszawskiego, a ponadto Wietnamu, Chin, Mongolii i Korei. Oczywiście najbardziej zachwycał mnie chór Aleksandrowa, którego koncerty oglądałem kilkakrotnie, a ostatni raz chyba w ubiegłym roku. Jego swoistą namiastką był Ansambl Piesni i Plasti Pólnocnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej, który miał siedzibę w Legnicy. We Wrocławiu koncertował przynajmniej raz w roku, a repertuar miał podobny do zespołu Aleksandrowa. Do dzisiaj znam wiele pieśni w oryginalnej wersji z jego repertuaru, a szczególnie "Dzień zwycięstwa" i "Wojnę ojczyźnianą". I w związku z tym opiszę pewną rozmowę, którą przekazała mi moja córka. A była to jej rozmowa z córkami, czyli moimi wnuczkami:
- Wiecie, że znów rozbił się samolot?
- A kto zginął?
- A kto śpiewał "Dień pabiedy"?
- Mój dziadek.
avatar
Janko, ten "ansambl" śpiewał "ludowe pieśni białoruskie", ale to były pienia nie do zniesienia ;)
To będziesz jeszcze długo żył. Przecież przeżyłeś własną śmierć. ;)
avatar
Dobre, Hardy :D

Zgadzam się,też oczekiwałabym pięknych pieśni ludowych, dumek, czastuszek, które bardzo lubię,a zespoły ze wschodu nie mają sobie równych. No, może nasze Mazowsze i Śląsk :)
avatar
Piórko, moje oczekiwania całkowicie rozminęły się z rzeczywistością. Też byś nie wytrzymała :)
avatar
Jeśli widownia ZAMIAST GWIZDAĆ klaszcze i wyraźnie czeka na wywołane aplauzem bisy, każdy wykonawca myśli, że jest świetny i najlepszy.

Wysyłane przez publiczność wzajemnie ze sobą sprzeczne komunikaty - do żadnej komunikacji niczego nie wniosą
avatar
Niech zgadnę... ten koncert był za darmo, prawda? To było w ramach tzw. przyjaźni polsko-radzieckiej? Jeździliśmy w tamtych czasach - też za darmo - tzw. "pociągami przyjaźni" do Moskwy i Leningradu, a oni - do nas. I to każdego roku na okrągło
avatar
Emilio, oczywiście, że darmowy koncert. Odbył się w wiosce, gdzie większość stanowili Polacy - dzisiejsza Białoruś, przed wojną polska Wileńszczyzna...
© 2010-2016 by Creative Media
×