Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-03-07 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 3788 |
Jej jedyny mąż - to podły gad marny, co nie jest w stanie nawet samego siebie utrzymać przy życiu, leń śmierdząco śmierdzący i zwykły, prosty, jak ta konstrukcja cepu, cham. Wiecznie skłócony z władzami takimi, siakimi, owakimi i z całym światem, który `jemu nigdy nie pomagał` (kłamstwo wierutne, bo sam chętnie, niepytany, szeroko i często rozpowiada dookoła, jak to za tej komuny np. leczono go w takiej dziurze PSM Dzierżążno latami z gruźlicy - podobnie zresztą jak w tamtych czasach wszystkich innych Polaków, po wojnie straszliwie zagruźliczonych - leczono skutecznie i tylko i wyłącznie na koszt państwa, i całe 10 lat darmowo jak to się był kształcił `na hydraulika` i jak to wówczas przydzielano mu kolejne służbowe bezpłatne mieszkania etc.) - wiecznie z realem skłócony, zawsze roszczeniowy wobec kolejnych żon, od własnych dzieci pożyczający na wieczne nieoddanie 20 zł... taki mąż jest jak trzęsienie ziemi, jak tornado! Głupie kolejne jego małżonki, te `blondynki`, jednak wciąż na nowo i wkołomacieju wierzyły przez całe dziesięciolecia, że komu jak komu, ale im to już na pewno tego ich chłopa-cepa uda się i ucywilizować, i na łono społeczeństwa stęsknione przywrócić.
Córka dorosła bardzo chora, stary - mąż-wąż, wszystko idzie nie tak! gorzej: nie ma pracy dla nikogo, a z czegoś trzeba żyć, opłaty za czynsz i nieczynsz wysokie, i leczyć u drogiego bardzo bioenergoterapeuty chore jedyne to ich duże już 30-letnie dziecko mus! Emerytura matki, jak to w budżetówce, lichutka i nie z tej gumy... No, kicha!
Kasia co prawda DWA dni w tygodniu pracuje: w niedziele wte i nazad przeszło 60 km jeździ na raty kupionym `tico` do zamierającego wielkiego miasta do jakiegoś tam kolejnego w jej CV kościoła, gdzie gra na organach (i ta jej robota - a jakże! - po chrześcijańsku zawsze tylko `na czarno`), w poniedziałki zaś tym samym `tico` wte i nazad dobre 120 km kursuje do jakiejś wiochy i tam uczy dzieciaki szkolne śpiewu. Samochód spłaca, naturalnie, nie stary-ojciec gad, a ta emerytka-matka, matka też płaci za córki wynajętą kawalerkę, bo przecież `dziecko` musi się w tym staropanieństwie swoim kiedyś usamodzielnić.
W strasznym `smoleńskim 2010 roku` widocznie puściły w końcu wszystkim definitywnie już nerwy - i z wielkim tym płaczem kobieta Skała przyszła... do mnie. A ja?? Cóż mogłam jej zaproponować? Ja?? `Słoik dżemu? zniszczone swetry dwa??` Zapytałam... czy chciałaby ze mną pojechać... do Zbyszka? Całe 350 km dalej na wschód od tego naszego `grajdoła`?? Na pewno jak tego tlenu potrzebowała jakiejś odmiany, jakiegoś całkiem innego otoczenia, jakichś wokoło Obcych, którzy już by jej nie szarpali o kasę, o jakieś 20 złotych, nie marudziliby o swoich nieskończonych potrzebach i nie osaczali. Nie znała tych nadwiślańskich stron wcale, nie miała pojęcia, jak to daleko i jakie warunki tam zastanie - jak desperados rzuciła się na tę ratunkową brzytwę-propozycję... i pojechałyśmy.
Była prawdziwie wakacyjna, piękna pogoda, daleka podróż autokarem - z Mądrusią na przyprzążkę - mimo tłoku całkiem przyjemna; mieszkanie puste dwupoziomowe u Zbyszka (który był wypłynął na Mazury) natychmiast zaczęła poduszkami przyozdabiać i po swojemu przemeblowywać, razem ze mną pucować; słowem, była wniebowzięta i stare prawie 800.letnie polskie z korzeniami i konarami miasto pokochała po prostu z mety, jak swoje. Mówiła, że czuje się tutaj tak, jakby razem z nami się na tych ulicach wychowała (co nie zmienia faktu, że wychowaliśmy się całkiem gdzieś indziej :) Podobało się jej wszystko: czcigodna starówka z klasy `Zero` zabytkami, tramwaje, promenada nad Wisłą, w oddali przełom rzeki i pejzaże, most, ogród botaniczny i teatr... Kiedy mówiłam jej, że miasto to w czasie wojny w 75% leżało w popiołach i gruzach, widziałam po jej oczach, jak bardzo ją to zabolało...
W sumie spędziłyśmy w ten sposób magiczne dwa tygodnie - i kobieta Skała wróciła `do siebie`...
Wydaje mi się to być początkiem czegoś większego. Czy tak? Mam kilka uwag: Nie pisze się "konstrukcja cepu" tylko "konstrukcja cepa". Piszesz za długie zdania. Np. "Wiecznie skłócony z władzami takimi, siakimi, owakimi i z całym światem, który `jemu nigdy nie pomagał` (kłamstwo wierutne, bo sam chętnie, niepytany, szeroko i często rozpowiada dookoła, jak to za tej komuny np. leczono go w takiej dziurze PSM Dzierżążno latami z gruźlicy - podobnie zresztą jak w tamtych czasach wszystkich innych Polaków, po wojnie straszliwie zagruźliczonych - leczono skutecznie i tylko i wyłącznie na koszt państwa, i całe 10 lat darmowo jak to się był kształcił `na hydraulika` i jak to wówczas przydzielano mu kolejne służbowe bezpłatne mieszkania etc.) - wiecznie z realem skłócony, zawsze roszczeniowy wobec kolejnych żon, od własnych dzieci pożyczający na wieczne nieoddanie 20 zł... taki mąż jest jak trzęsienie ziemi, jak tornado!". Dochodząc do końca zapomina się już początek.
No, ale to był sam Wielki Hemingway!! Ja - ani ten Hemingway, ani inny jakiś mocny wielki facet - mam problemy ze staniem obunóż :)