Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-03-22 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1953 |
– Do wojska wzięli mnie na wiosnę pięćdziesiątego drugiego. Najpierw trafiłem do szkoły podoficerskiej w Modlinie. Modlin to była potężna twierdza. Tam zlewają się trzy rzeki: Wisła, Bug i Narew. Forteca była ogromna. Częściowo zniszczona. Na potężnym placu, na którym odbywały się zbiórki, chyba parę tysięcy chłopa, był wieczny kurz, albo błoto. I myśmy w tym kurzu maszerowali, biegali, czołgali się. Potem doczyścić mundur to była straszna robota. Jedzenie było podłe, a jak się coś sprzeciwiłeś, to zaraz: „Co wam się, k… (ojciec tu też kropkował), ustrój nie podoba?! Polska Ludowa wam się nie podoba!?”. Kąpiel była w Wiśle. Nawet w listopadzie gnali nas do kąpieli do Wisły. Nie słyszałem, żeby się ktoś przeziębił. Na zajęciach politycznych była tylko: „gomulszczyzna” i „spychalszczyzna”. Ale nie wiem co więcej, bo po prostu wszyscyśmy przysypiali.
– Modlin był potężną twierdzą z podziemiami kilka pięter w głąb. Większość była nieznana. Były tam magazyny, ale obok były zagrodzone korytarze z napisami „wstęp wzbroniony”, „grozi zawaleniem” albo nawet „uwaga miny”. Dwóch chłopaków poszło tam i zabłądzili. Tydzień ich szukali i znaleźli, wyczerpanych, przestraszonych. Poszli tam bez latarki, tylko z zapałkami. Na szczęście wody im nie brakowało. Było jej wszędzie po kolana.
Inne miejsce, gdzie woda stała na podłodze, był areszt ścisły. Byli oficerowie, którzy dawali go za byle co. Powiedziałeś coś nie tak, o jedzeniu na przykład – „Trzy dni ścisłego, potem będzie wam smakowało”.
– Jeden chłopak uciekł stamtąd, to znaczy ze służby, z bronią. Złapali go, był sąd na placu apelowym. Dostał karę śmierci. Jak się zdziwiłem, kiedy spotkałem go dwa lata później w Poznaniu. Byłem w delegacji z jednostki do dowództwa dywizji, gdzie miałem odebrać koce i szliśmy z pociągu przez miasto, kiedy zobaczyłem go po cywilnemu na ulicy. Jak mnie zobaczył, to zasłonił twarz kurtką i uciekł. A znaliśmy się. Rozmawialiśmy parę razy na stołówce.
– Po szkole podoficerskiej przeniesiono mnie na praktykę do Krakowa, do Rakowic. Poleciałem pierwszy i ostatni raz w życiu samolotem. Siedziałem na stanowisku strzelca, tyłem do kierunku lotu. Było zimno, huśtało, śmierdziało paliwem i spirytusem. Mało się nie porzygałem, ale jakoś się udało. Do domu przyjechałem w samą Wigilię przed południem. Nie zastałem nikogo. Tylko na kuchni stał duży gar klusek z makiem. Kapusta i inne wigilijne dania były jeszcze zimne. A ja byłem głodny, wziąłem sobie tych klusek z makiem, zjadłem wszystkie. Mama przygotowała je dla ośmiu osób. Ja już nic nie jadłem na Wigilię. Inni nie jedli klusek z makiem.
– Resztę służby odbyłem w Mirosławcu w koszalińskim. Pracowałem w administracji, prowadziłem magazyn mundurowy. Od budynków administracji do koszar było parę kilometrów przez las. Raz wracałem ze służby do koszar, był wiatr, deszcz, jesienna szaruga. Czapkę naciągnąłem na oczy, okulary miałem zachlapane, ręce w kieszeni. Nawet nie zauważyłem, że ktoś idzie z przeciwka. Oficer czepił się mnie. „Dlaczego nie oddajecie honorów! Nazwisko! Kompania!” Następnego dnia spotkaliśmy się w magazynie mundurowym. Przyszedł wymienić mundur. Resurs jeszcze nie ubiegł (regulaminowy termin używalności jeszcze się nie skończył), ale mundur miał rzeczywiście zniszczony. Wydałem mu nowy. Pogadaliśmy trochę. Okazało się, że ludzki chłop.
– Do końca służby było mi w wojsku dobrze. Z oficerami żyłem za pan brat, w końcu ode mnie zależało, czy dostaną nowy mundur, czy nie. Jak się dowiedzieli, żem krawiec, to dawali coś do naprawy, wyprasowania. Czasem zapłacili, czasem dali paczkę papierosów, czasem po prostu „dziękuję”. Koszalińskie to była wtedy pustynia i koniec świata, i oni też patrzyli, żeby jak najszybciej się stamtąd wynieść.
– Raz tylko w pułku zrobiło się zamieszanie. Były manewry, wygoniono nas na poligon. Przesiedzieliśmy kilka dni na mrozie w namiocie. Na koniec zrobiono zbiórkę. Przemawiał sam marszałek Rokossowski, ale stałem tak daleko, że nawet go nie widziałem, ani nie słyszałem.
– W wojsku poznałem Karola, też chłopaka z Krakowa. Był pracownikiem cywilnym w jednostce. W czasie wojny był na robotach w Niemczech. Trafił tam pod koniec wojny z łapanki. Pracował w fabryce umundurowania w Hamburgu. Przeżył dywanowy nalot Amerykanów (w rzeczywistości Anglików) na miasto. Stracił wtedy w znacznym stopniu słuch. Fabryka, w której pracował została doszczętnie zniszczona. On i inni robotnicy przymusowi uratowali się w piwnicach, ale kiedy naloty skończyły się, nie mogli się stamtąd wydostać. To znaczy wyszli na powierzchnię, ale nie mogli wyjść spomiędzy ścian budynku przysypanych gruzem. Siedzieli tam w kilkanaście osób kilka dni. Takich grup było dużo więcej. Z samolotów, podobno Amerykanie, zrzucali paczki żywnościowe z wodą i konserwami. Ludzie to jedli, aż z im się uszy trzęsły, dopóki ktoś, kto znał francuski, albo tylko mówił, że zna, nie powiedział, że to są ślimaki. Po tygodniu wyciągnęła ich niemiecka obrona cywilna.
– Z wojska wyszedłem w pięćdziesiątym piątym. Znowu zamieszkałem z Pawłem na Sławkowskiej i chciałem wrócić do pracy do państwówki na Szpitalną. W międzyczasie jednak zakład rozwinął się i skierowano mnie do jego filii w Nowej Hucie. Kiedy szedłem do wojska, Nowej Huty jeszcze nie było. Teraz jeździło się tam zatłoczonym tramwajem. Drzwi w tramwajach wtedy nie zamykały się i ludzie wisieli na stopniach i zderzakach. Pracowałem tam niecałe pół roku. Zdążyły mi się w tym czasie popsuć zęby. Chyba od stania w przeciągu w otwartym tramwaju dostałem zapalenia okostnej. Przeniosłem się do pracy w spółdzielni i tam poznałem twoja mamę. Tuż przedtem zmarł nagle mój ojciec.
PS.
W grudniu zacząłem spisywać opowiadania mojego ojca, które powtarzał w kółko, nie pamiętając, że przed chwila, wczoraj, tydzień temu mówił dokładnie to samo. Jego wspomnienia dotyczyły lat młodości, która mimo, że przeżył ją w „ciekawych czasach”, a może właśnie dlatego, najbardziej utkwiła mu w pamięci. Nie zaznaczył się w historii. Nie był uczestnikiem ważnych bitew, protestów, strajków. Pracował całe życie. Na pewno popełnił wiele błędów, ale wychował mnie, zapewnił wykształcenie, start życiowy. Sam, w nowej Polsce, na starość doznał potwornej krzywdy. Ani on sam, ani ja nie potrafiłem go, a właściwie obojga moich rodziców, obronić. Ale to już jest temat na inna opowieść, którą kiedyś, być może napisze moja córka. A może ja sam jeszcze zdążę. Na razie za wcześnie, bo mam nadzieję, że choć młyny boże mielą powoli, to jednak zobaczę sprawiedliwość. Spisałem te jego wspomnienia, aby coś ocalało z jego życia, z klimatu i dramatyzmu tamtych lat.
oceny: bezbłędne / znakomite
Ja robię od kilku lat to samo, tyle że w formie już beletrystycznej.
Pozdrawiam.
A wojsko zupełnie inne niż to, które było moim doświadczeniem.
oceny: bezbłędne / znakomite
- dzisiaj ludzi utożsamianych z komuną -
to ta wielka, niczym niezawiniona Krzywda krzywd.
CZEŚĆ ICH ŚWIĘTEJ PAMIĘCI !
/śp. ks. Jan Twardowski, 1999 r./