Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-08-17 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1980 |
Z obłoków nie spadliśmy tu,
udawać los człowieczy...*
Tu, gdzie mieszkam, jest wiele reliktów PRL-u, które rzucają się w oczy natychmiast i kojarzą jednoznacznie. Weźmy pierwszy z brzegu – sklep do tej pory nazywany geesowskim (dla niewtajemniczonych GS to gminna spółdzielnia z dopiskiem „Samopomoc Chłopska”). Architektonicznie - prosta geometryczna bryła – ot, wielki klocek z witrynami od schodów po dach z pełną kratownicą (dla zabezpieczenia oczywiście). Dopiero niedawno te okna zasłoniły fototapety reklamujace marki znanych produktów. Zrobiło się nowocześniej... Sklep jest samoobsługowy i dobrze zaopatrzony. Klienci raczej zadowoleni, zwłaszcza, że przylegająca do sklepu piekarnia codziennie dostarcza świeże pieczywo, które od lat tak samo smakuje. Piekarnia to też PRL, ale raczej późny...
Pod identycznym geesowskim sklepem wystawałam kiedyś w niekończącej się kolejce. Dziś kiedy choć utworzy się namiastka takiej kolejki, ludzie wpadają w złość. Demonstracyjnie wychodzą ze sklepu, dopominają się o szybsze załatwienie ich sprawy lub okazują zniecierpliwienie. A kiedyś, a kiedyś to była cierpliwość... święta i niepojęta!
Jedno się nie zmieniło. To mianowicie, że zawsze ktoś pod sklepem pełni wartę. Krótko – starsze panie wymieniające ze sobą kilka uprzejmości, dłużej zatrzymuje się młodzież, jeśli po godzinach przyjdzie im chęć posiedzieć na schodach. No i oczywiście stali bywalcy – etatowi wspomagacze budżetu państwa – tudzież rent i emerytur. Tacy muszą być!!! Mają swoje rytuały, broń Boże nie piją na pokaz, raczej się z tym kryją. Ale po trzech, czterech godzinach widać doskonale skutki ich potajemnej działalności. Ich czas nie jest czasem zmarnowanym – przeciwnie. Często obserwuję pod sklepem filozofów, polityków, znawców prawa, wynalazczości a nawet sztuki i oczywiście stosunków międzyludzkich. Właściwie to już nie posługują się polszczyzną. Ale to im absolutnie nie utrudnia im kontaktów, do dyspozycji pozostaje całe spektrum gestów i min. A poza tym bardzo dobrze się znają. Innych ludzi potrafią wzorcowo pozdrawiać, używając przy tym ich imion i nazwisk. Odprowadzają każdego klienta wzrokiem funkcjonariuszy CBA. Dla młodszych klientek bywają szarmanccy, rzucając komplementy i niedwuznaczne uwagi. Tacy sami jak pan Zdzisio z ballad Wojciecha Młynarskiego. Ostatnio przeczytałam antologię wierszy poety pt. Od oddechu do oddechu i śmiałam się do rozpuku. Wiedziałam, że Młynarski był mistrzem riposty, puenty i skrótu myślowego, ale przekonałam się, że był doskonałym obserwatorem i znawcą stosunków międzyludzkich i wreszcie miał nieprawdopodobną lekkość wyrażania najgłębszych myśli. A wracając do pana Zdzisia, który „nie hołdował nowej modzie”, za to był pijący, ale mógł wszystko i zawstydził autora doskonałą pamięcią o pewnym spotkaniu. Ten Zdzisio w PRL-u był niebanalnym pijaczkiem a po dwudziestu latach (no po osiemnastu) został nieco zdesperowanym przeciwnikiem tych k... (brzydkie słowo, które powtórzył poeta za swym rozmówcą w wierszu pt. Zdzisio po latach). W wolnej interpretacji chodzi chyba o wielkich tego świata, którzy takich małych jak Zdzisio mają za nic; ot i schyłek PRL-u - trzeźwo myślący alkoholicy.
W mojej wsi po dawnej gorzelni zostały tylko ruiny. Kiedyś prosperowała nieźle, może dlatego ta obecność celebransów butelek pod sklepem. Gdy przyprowadziliśmy się tutaj ćwierć wieku temu, właśnie z gorzelni mieliśmy wodę. Ale zupełnie nie zastanawiało mnie, czy ciecz, która płynęła z kranu, miała sto procent wody w wodzie... Dziś moja wieś ma mnóstwo wody i to wcale nie pochodzącej z gorzelni. Na początku drugiego milenium zbudowano tu zalew, potem powstały małe plaże a później wszyscy wylegli zażywać przyjemności nad wodą. Sama byłam tam kilka razy z dziećmi. Kiedyś planowano nad zalewem infrastrukturę gastronomiczno-rekreacyjną; powstała tam niewielka scena, zorganizowano kilka festynów i... I przyszła nowa władza. A z nią przyszło nowe... A raczej stare, bo jak w PRL-u nie robiło się nic, a nad zalewem zaległa cisza. Do tej pory stoją tam dwa przystanki autobusowe, identyczne jak na poboczach peerelowskich ulic. Nie wiadomo czemu miały służyć, bo siedziska były wysoko umocowane, a daszki obejmowały dwie, trzy osoby i to jeszcze naprawdę szczupłe. Najlepiej nadawały się do stawiania butelek pełnych lub pustych. Swoiste bary pod chmurką... Dzisiaj brzegi zalewiska zarosły sitowiem, już nie ma plaży, nawet dzikiej. Tylko wędkarze mają tu raj. Kamuflują swoje pojazdy i sami zaszywają się w tym sitowiu. Czy coś łowią? Nie wiem, mój mąż już przestał być wędkarzem.
Niedawno byłam w Muzeum Śląskim w Katowicach. Oprócz historii węgla sporo miejsca poświęcono w ekspozycji przedmiotom z czasów PRL-u. Urządzono całe mieszkanie, wkomponowano urządzenia, zainstalowano tu i tam relikty epoki, ale nie dostrzegłam butelek, tych po wódce z czerwoną kartką i po winie z grubego brązowego szkła. Trochę się wstydzimy naszej przywary, ale to właśnie alkohol był niekoronowanym królem PRL-u. Bez niego na pewno nie zbudowanoby domu, w którym dzisiaj mieszka nasza rodzina. Mój teść – peerelowski naczelnik gminy – wspomagał, jak mógł, ówczesnych budowniczych, byle mury pięły się do góry. Aż stanęła kamienica dwupiętrowa, w której mój postkomunistyczny mąż jest na etacie ekipy budowlano- montażowej, a ja postkomunistyczna żona pracuję jako sprzątaczka. Ot i zemsta komunizmu!
I tu właśnie znalazłoby się mnóstwo tematów, które mogę opracować metodą kuplecików lub ballad Wojciecha Młynarskiego, ale na razie zostanę przy utworach mistrza i jeszcze raz przeczytam np. wiersz pt. Trochę miejsca zawartego we wspomnianej antologii lub W sprawie sedna czy Towarzystwo przyjaźni męża z żoną a może „Alkoholicy z mojej dzielnicy siedzą na murku jak ptaszki, slangiem najczystszym mówią mi: Mistrzu, zbrakło nam trochi do flaszki...`
*cytat pochodzi z wiersza Wojciecha Młynarskiego pt. Trochę miejsca
oceny: bardzo dobre / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
Pozdrawiam