Przejdź do komentarzyCzerwień - Rozdział I
Tekst 1 z 1 ze zbioru: Czerwień
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2011-09-05
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń2590

CAŁOŚĆ DO KUPINIA NA: WYDAJE.PL ZAPRASZAM!!!


http://wydaje.pl/ebooks/show/311/Czerwien


Wersja ilusrowana


ROZDZIAŁ 1



Świt.

minęła noc i coś się zmieniło.


Chwile przed śmiercią dłużyły się, lecz z jaką precyzją widziała wszystko, co ją otaczało. Na zmrożonym, czarnym niebie zajaśniały pierwsze gwiazdy. Wpatrywała się w nie urzeczona, czując ucisk kamieni pod sobą. Ich chłód zupełnie zabijał strach, ale i chęć do życia.

Dlaczego nie umierała? Miała tyle ran…

- Ale nam tu show odstawiłaś!

Głos nie należał do niej, a rozbrzmiewał tylko

w jej głowie! Chwilę potem usłyszała kroki. Były miarowe, niespieszne; raz-dwa-raz-dwa. Nieznajomy miał buty podbite metalowym obcasem, echo niosło się więc nieznośnie wśród kamiennych ścian.

- Zaczekałaś na mnie, to miłe.

Wiedziała, że przystanął tuż obok, lecz go nie widziała. Dostrzegła tylko cień ludzkiej postaci na tle migoczącego światła.

- Cholera!

Tamten zaśmiał się krótko.

Nie potrafiła rozpoznać, czy głos należał do kobiety, czy do mężczyzny. Otworzyła usta i wydała z siebie zachrypnięty bełkot, który miał brzmieć jak: „Kim jesteś, cholera?” Irytowało ją, że nie może zobaczyć jego twarzy. Nawet wtedy, gdy osobnik przyklęknął tuż nad jej głową

i pochyliwszy się głęboko, dotknął zimnym nosem jej czoła, nic nie widziała.

Poruszyła bezgłośnie wargami.

- Kim jesteś?

W jednej chwili powietrze wypełnił zapach cedru

i mandarynek, tak dobrze jej znany. Była zaskoczona,

a jednak gdyby mogła, zareagowałaby panicznym śmiechem.

- To nic wielkiego – szepnął nieznajomy. – Powiedział, że chce, abyś się zemściła.

Przymknęła ciężkie powieki i nabrała głęboko powietrza.

- Powinnam była się domyślić. – Jej głos był słaby, wyrwany z gardła ostatkiem sił. – Ale jestem taka zmęczona...

- Więc co mam teraz z tobą zrobić? – Spytał stanowczo demon, wchodząc jej w zdanie. – Zatrzymałem już twoją śmierć, czy oddalić też ból, byśmy mogli poważnie porozmawiać, Vladano?

Skinęła głową niemal automatycznie. Po chwili usłyszała nieznany dźwięk, przypominający trochę pękanie szkła

i poczuła, że ciężka, lodowata dłoń spoczęła na jej piersi. Wówczas, poza uczuciem ulgi, powoli, zza ściany mroku, zaczęła dostrzegać wyraźne rysy twarzy. Czarne kosmyki włosów, muskające nienagannie białe oblicze, opalizujące miodowo-złote oczy skryte za szkłami barwionych na niebiesko okularów, wąskie wargi, nordycki nos i wszystkie te szczegóły, które nadawały demonowi wygląd człowieka. Jednak w żaden sposób Vladana nie określiłaby tego, co widzi, mianem „ludzkie”.

- Zadam to pytanie dwa razy – przemówił znów, tym samym metalicznych szeptem, a jego oddech stał się niesamowicie gorący. – Czy chcesz zawrzeć kontrakt? Damien wspominał ci, co to „kontrakt”?

- Tak. – Odparła cicho.

- Znasz zasady?

- Ja… tak… w pewnym sensie.

- Wiesz, jaka jest cena?

- Domyślam się, że to nie mogą być pieniądze.

Demon musnął czubkiem nosa jej ucho, jak kot znaczący teren.

- Dziwi mnie, że silisz się na dowcip… Ale nie, to nie pieniądze.

- I dobrze. Nie mam pieniędzy.

Mimo szczelnie zamkniętych powiek, zobaczyła, że wyszczerzył śnieżnobiałe zęby w szerokim, niepokojącym uśmiechu.

- Wiem. Kiedy przyjdzie czas, będę chciał coś, co masz.

- Mojej duszy? – Uprzedziła odpowiedź. Demon wydał się nieco zaskoczony.

- Opowiedział ci o tym?

- Domyśliłam się.

- Tak więc, Vladano Hart, chcesz zawrzeć kontrakt, ze wszystkimi tego konsekwencjami i przywilejami?

Poczuła nagłą suchość w ustach. Otworzyła

je gwałtownie i tak samo szybko zacisnęła w poziomą kreskę. Jej zdrętwiały, niczym kawałek drewna, język zaczął mechanicznie uderzać to o podniebienie, to o korony zębów.

- Twoje imię? – Zapytała go w myślach. Odczekał chwilę, a gdy jej wargi ułożyły się w odpowiednie słowo, odpowiedział:

- Mów mi Gabriel, pani.

Wrażenie nieziemskości, jakie jeszcze przed chwilą roztaczał demon, zniknęło bez śladu. Oto pochylał się nad nią zwyczajny człowiek! Wytrzeszczonymi oczami przyglądała się, zupełnie bezbronna ale i zafascynowana, personie stworzonej przez istotę, której natury nie pojmowała.


Sny.


Wziął ją na ręce i owinąwszy własnym płaszczem, wyniósł poza mury kościoła. Zapadł zmrok i zrobiło się zimno. Mimo lata, nocne powietrze było niemal mroźne. Uderzając w twarz, pachniało zbliżającą się jesienią. Przynosiło jednak ulgę.

Vladana, wychylając się w miarę możliwości poza sylwetkę demona, raz po raz spoglądała na świątynię.

Z zewnątrz nic poza ogromną dziurą w dachu, której pochodzenie można było łatwo uzasadnić, nie zdradzało wydarzeń ubiegłej doby. Okolicę wypełniały zwyczajowe dźwięki pobliskiego lasku; W trawie grały świerszcze, gdzieś w oddali hukały sowy.

- Jak się czujesz, pani? – Zapytał Gabriel, lecz nie była mu w stanie odpowiedzieć.

Jej serce ruszyło na nowo, nowym, silnym rytmem, jednak wraz z przywróceniem luksusu życia, powróciła ułomność ludzkiego ciała. Vladana czuła się skrajnie wyczerpana

i mimo, iż demon obchodził się z nią, jak z kruchą, porcelanową laleczką, przy każdym jego kroku odczuwała wzmożony ból.

- Chcę do domu! – Przekazała mu w myślach

i wtuliła głowę w jego twardą pierś.

Niespodziewanie, poczuła jakby otoczyła ją chmura chłodnego dymu. Po chwili, i ona, i Gabriel, stali już na jednej z głównych ulic miasta Ystard. Nim jednak Vladana zdążyła się zorientować w sytuacji, oślepił ją rząd gazowych latarni, aż jęknęła żałośnie i zarzucając sobie na głowę płaszcz Gabriela, skryła się pod nim przed światem.


W równie krótkim, co poprzednio czasie, znaleźli się

w pobliżu opustoszałej dzielnicy 0. Vladana niewiele już wówczas widziała, nie była więc pewna, czy wzrok aby jej nie mylił.

Budynek, do którego przyniósł ją Gabriel, ni jak nie przypominał kamienicy, w której mieszkała. Owszem, był równie mocno zniszczony, jednak wydawał się o wiele większy i opustoszały. Od frontu posiadał niewielkie, lecz niesamowicie zarośnięte podwórze, od tyłu natomiast, całkiem spory, choć równie zaniedbany ogród.

Weszli tyłem. Przez werandę.

W środku panowała grobowa cisza. Meble przykryto białymi płachtami, na których osiadła już kilkumilimetrowa warstwa kurzu i pajęczyn. W kominku zalegały niedopalone gazety i polano, najprawdopodobniej po ostatniej wizycie dzikich lokatorów. Vladana wiedziała już, że to z całą pewnością, nie jej dom.

Gabriel, najwyraźniej znając rozkład pomieszczeń, albo przynajmniej się go domyślając, skierował kroki na górę, na piętro, gdzie mieściły się sypialnie. Dając długie, szybkie susły, trząsł schodami tak bardzo, że kobieta obawiała się przez chwilę, iż zaraz runą i czekać ją będzie mało przyjemne spotkanie z twardą ziemią, co oznaczałoby dodatkowe obrażenia, na jej i tak już poturbowanym ciele.

Wreszcie znaleźli się w jednym z przestronnych pokoi,

o metrażu małego mieszkania. W półmroku, widoczne były zarysy potężnych mebli i bogactwo ich reliefowych zdobień. Gdyby nie dławiący zapach stęchlizny i kurzu, można by uznać, że przeniosło się w czasie, do jakiegoś arystokratycznego domu z początku XX wieku.

Demon ułożył swą nową panią w ogromnym, małżeńskim łożu z baldachimem, po czym starannie przykrył ją narzutą z zielonego adamaszku. Kobieta już po chwili zaczęła dusić się kurzem i pyłem, który uleciał z nie pranego od lat materiału. Wbrew temu, co krzyczało jej ciało, musiała usiąść, by złapać kolejny oddech. Gabriel tymczasem stał z boku, zupełnie niewzruszony. Gdy kaszel ustąpił, niemal siłą przycisnął głowę Vladany do miękkich poduch.

- Muszę cię teraz opuścić – rzekł spokojnie. Kobieta poczuła, jak drży jej serce. – Ale nie martw się, wrócę do ciebie – dodał po chwili, co wcale jej nie uspokoiło. Resztkami sił złapała demona za rękaw koszuli, chcąc zatrzymać go przy sobie, lecz on ujął tylko delikatnie jej rękę. – Nie bój się, pani. Powiedziałem przecież, że wrócę. Nie mógłbym cię okłamać, nie jestem człowiekiem.

Znów do jej nozdrzy dotarł zapach pieprzu

i mandarynek, co sprawiło, że rozbudzone zmysły natychmiast się przytłumiły.

- Musisz być silna, bo w ostatecznej rozgrywce zostaniesz zupełnie sama ze swoim demonem.

Schował jej dłoń pod narzutę, ucałowawszy uprzednio wierzch, po czym rzeczywiście odszedł.

Ale wrócił. Dokładnie tak, jak obiecał.


Śniła. Ten sen był prezentem, jaki zrobiło jej przeznaczenie. Czasem śniła o rzeczach błahych, zupełnie nieistotnych; o utraconych marzeniach, obawach, o sobie. Najczęściej jednak nawiedzały ją wizje z tamtych kilku dni, które okazały się być ostatnimi. Widziała swój dom, dziecięcy pokój… Damien siedzący w starym, zniszczonym fotelu był niespokojny. Nie mógł spać. W nocy przewracał się z boku na bok i obejmował ją, a zwłaszcza jej ogromny brzuch, coraz częściej i mocniej, jakby wiedział o zbliżającej się katastrofie. Bardzo dobrze pamiętała wyraz jego oczu, gdy mówił, że najbezpieczniejszym dla niej miejscem będzie jakaś świątynia. Chodziło o miejsce kultu, nieważne, jakiej religii.

Później, stała już w tym zapomnianym przez świętych miejscu; W niewielkim kościółku, wręcz leśnej kaplicy, wybudowanym z kamieni i drewna, gdzieś na skraju Ystard. Nie rozumiała, dlaczego Damien wybrał tak odległe miejsce, ale ufała, że wiedział, co robił.

Rozmyślając o tym w chwili śmierci, przyszło jej na myśl, że być może nie umiał, nie był w stanie zapobiec nieszczęściu, i z jakiegoś powodu właśnie święty Juda był najodpowiedniejszy do czegoś, co wciąż stanowiło dla niej zagadkę.

Snu jednak nigdy nie dokończyła. Zawsze wymuszała na swoim nękanym umyśle, by przerywał koszmar, dokładnie w chwili, gdy opętane ciało Damiena przymierzało się do ciosu. Bo ono było opętane! Powtarzała sobie, jakby coś wewnątrz niej nie chciało w to uwierzyć. Ale przecież na własne oczy widziała, jak smuga rażącego światła, najpierw wyrwała jej mężowi duszę, a później wypełniła ciało!

Ta wizja pojawiała się, ilekroć Vladana zmrużyła po zmroku powieki. Zawsze też odkrywała, że po przebudzeniu, dłonie z całej siły przyciska do podbrzusza. Kiedy wreszcie zdała sobie sprawę, co jest tego przyczyną, popadła

w apatię.

Damien nie chciał zabić jej, tylko ich dziecko.



Nie wiedziała, po co, ani dokąd udał się Gabriel tamtego dnia, gdy przyniósł ją do tego obcego domu. Kiedy wrócił, nie odezwał się słowem na ten temat. Podejrzewała oczywiście, że chodziło o coś więcej, niż tylko sprowadzenie ekipy remontowej, ale nie chciała pytać. Jednak w demonie zaszła pewna zmiana. Początkowa bezpośredniość, która rzuciła się Vladanie w oczy, niczym rój pszczół, zniknęła gdzieś bez śladu. Oczywiście, zajmował się nią z najwyższą starannością, lecz milcząc przy tym, jak grób. Dwa razy dziennie, rano i wieczorem, dokładnie ją mył, nacierał maściami i dbał o to, by włosy miała zawsze uczesane. Wszystko to bez cienia spontaniczności. Ograniczone gesty

i słowa do niezbędnego minimum. Dzień dobry, dobranoc, proszę otworzyć usta, lekarstwo, proszę tak nie krzywić ust, to pomaga i tym podobne.


Ostatnią połowę sierpnia i prawie cały wrzesień, Vladana spędziła w łóżku lecząc doznane rany. W tak zwanym międzyczasie, tylko raz opuściła sypialnię. To było wtedy, gdy Gabriel wyniósł ją skoro świt do innego, równie zapuszczonego pokoju, by pod wieczór odtransportować na miejsce. Ku zaskoczeniu kobiety, w przeciągu tych kilku godzin, pomieszczenie zostało gruntownie wysprzątane, pościel i zasłony wymienione, wpuszczono też do środka światło i świeże powietrze. Podobnie uczyniono z innymi pokojami.

Przeważnie przesypiała całe dnie, bo sny nawiedzały ją wyłącznie po zmroku. Budziła się tylko na czas posiłku

i higieny. Noce najczęściej wypełniało bezsensowne słuchanie muzyki z winylowych płyt na starym adapterze lub „nocnych spotkań z książką”, słuchowiska miejscowej rozgłośni radiowej. Nad ranem była tak wyczerpana, że kolejny dzień mijał, jak poprzedni. Nie było w tym nic zdrowego. Fizycznie, jej stan się poprawiał, lecz psychicznie popadała coraz głębiej w czarną dziurę.

Jednak pod koniec września, stanęła wreszcie

o własnych siłach.

Astronomiczna jesień przyszła o świcie, w momencie, gdy słońce przeszło ze znaku Panny w znak Wagi. Vladana, jak zwykle, nie spała w nocy. Wyczekiwała, aż powietrze zmieni zapach i będzie mogła podziękować za ekliptykę, dzięki której na Ziemi występowały pory roku. Rano, przy akompaniamencie śpiewu parki rudzików, zagnieżdżonych

w gęstwinie ogrodowych krzewów, zjadła samotnie śniadanie, rozkoszując się jednocześnie promieniami wschodzącego słońca. Dopiero około godziny dziesiątej, kiedy miejskie życie rozbudziło się na dobre, a pogoda znacząco pogorszyła, umknęła w próżnię swojej sypialni, by na następnych kilka godzin, zapaść w leczniczy sen, aż do momentu, gdy dzwony z pobliskiej katedry zaczną nawoływać wiernych chrześcijan do wzięcia udziału we mszy świętej. W tym też czasie, ze względu na dokładnie zaplanowany schemat dnia, Gabriel przychodził spytać, gdzie Vladana chciałaby zjeść podwieczorek, przy czym nigdy nie zapomniał wspomnieć, że świeże powietrze, to najlepsze lekarstwo. Dotarło to do niej jednak dopiero tego pierwszego dnia jesieni.

Słońce wciąż grzało mocno, lecz wiatr skutecznie obniżał odczuwalną temperaturę. Vladana, owinięta

w cienki zamszowy płaszcz, w kolorze kamelowym, siedziała na kamiennej ławie w tej części ogrodu, gdzie znajdował się przydomowy cmentarz. Kilka starych tablic, spośród których odczytać dało się zaledwie dwie, niczym grzyby, chowały się wśród wysokiej, spalonej słońcem trawy. Vladana zauważyła je już wcześniej, co wzbudziło w niej ciekawość, jednak teraz znów czuła tylko rozpacz.

Ukochana żona, matka…”

To był jeden z tych, na których czas nie zatarł liter. Kobieta, w sumie jeszcze dziecko, niespełna siedemnaście lat, umarła przy porodzie. Tuż obok, znajdowała się mogiła dziecka. Fakt ten sprawił, że Vladana na chwilę utraciła kontakt z rzeczywistością. Nieświadomie upadła na kolana

i zaczęła drżeć, jakby z zimna, czy wstrząsana szlochem.

Nie płakała jednak, ani nie odczuwała chłodu. Po prostu wspomnienie własnego losu, okazało się być wciąż zbyt dużym ciężarem. Miała dławiące wrażenie, że pęka jej serce.

W tamtym momencie, zaczęła naprawdę żałować, że nie odeszła na podłodze w Świętym Judzie.

Suche liście zaszeleściły nagle pod czyimiś stopami.

Ktoś zbliżał się do niej. Czuła to, również poprzez intensywne mrowienie na plecach. Niepewność wyrwała ją

z otępienia i wprawiła w stan wzmożonej czujności. Mechanicznym ruchem okręciła się i spojrzała w przestrzeń. Wzrok jej napotkał na pozbawioną liści akację, a później przesunął się w stronę domu. Nagle, tuż nad uchem, usłyszała dzwonienie. Napięła mięśnie i sprężystym ruchem wyprowadziła niespodziewany cios ręką. W chwili, gdy koniuszki jej palców dotknęły skóry intruza, czyjaś silna dłoń schwyciła ją za nadgarstek.

- Przyniosłem podwieczorek.

Rozszerzone dotychczas źrenice kobiety skurczyły się,

a mrowienie ustało. Spokojnie opuściła rękę i ułożyła ją na kolanie, równolegle do drugiej, po czym przesunęła się na drugi koniec kamiennej ławki, by zrobić miejsce dla Gabriela.

- Robi się już chłodniej – powiedział, podając jej zmyślnie wykonaną filiżankę we wrzosowym odcieniu. Napój pachniał mocno i oszałamiająco, parzył w język. Obok, na małym wózku, stał talerz z kanapkami.

Kobieta wzruszyła ramionami.

- Koniec września. Jak powiedziałby poeta: Lato wydało już ostatnie tchnienie. Dlaczego nie uprzątnąłeś tego skrawka?

- Nie chciałaś, bym to robił. – Wyjaśnił.

Mruknęła tylko pod nosem. Nie pamiętała, by coś takiego mówiła, lecz przyjęła tę odpowiedź za wystarczającą.

- Czy lepiej się już czujesz?

Skinęła powoli głową.

- Ja mam się dobrze, ale ty chyba zacząłeś siwieć.

Gabriel przeczesał dłonią włosy. Rzeczywiście, posrebrzyły mu się skronie, co dodawałoby wiele uroku jego ludzkiej postaci.

- Zużyłem sporo energii w kościele. – Wytłumaczył szybko i uśmiechnął się uspokajająco. – Nie martw się, odzyskam witalność gdy już…

- …Skonsumujesz mnie?

Wydał się zmieszany, ale przytaknął.

- Owszem.

- Zastanawia mnie tylko, czy nie wpłynęło to na twoje zdolności. Czy będziesz w stanie dobrze mi… służyć.

Milczał.

- Masz obowiązek mówić mi prawdę, więc odpowiadaj!

- Nie… – zawahał się – proszę się nie obawiać, jeśli zawiodę, kontrakt się rozwiąże.

- To nie najlepsza pociecha.

- Nie jestem Bogiem, pani. Tylko skromnym demonem.


Zaczęło się już ściemniać. Kolejne, poważne oddechy jesieni przeszyły ciało Vladany dogłębnym zimnem, aż poczuła to w kościach i musiała mocniej wtulić się w swój zamszowy płaszcz. Gabriel już dawno zostawił ją samą

i powrócił do domu. Nie wiedziała, czym się obecnie zajmował, ale przejawiał wzmożone zainteresowanie pracami domowymi. Nie przeszkadzało jej to, bo nigdy nie była dobrą gospodynią, ale musiała przyznać, że było to niecodzienne zajęcie, jak dla demona.

Mimo stałego spadku temperatury i dominującego zmęczenia, Vladana jak mogła, opóźniała moment

opuszczenia cmentarzyka. Już bez tak gwałtownych wybuchów emocji, ale wciąż przejęta, przyglądała się nagrobkom matki i dziecka, porównując ich sytuację do swojej. Bez ustanku myślała też o mężu. Pragnęła wypielęgnować w sobie wspomnienie o nim. Zwłaszcza to, co zrobił w Świętym Judzie. Chwilę, w której przebił jej brzuch włócznią, wyrwaną z rąk kościelnej figury, po czym przemienił się w posąg z popiołu. Nie potrafiła płakać, łzy jakby zamarzły jej w oczach. Żałobą było jej otępienie.

Wreszcie zimno i dziwne osamotnienie wzięło górę

i kobieta postanowiła wrócić do swojego nowego domu. Gdy szła wąską, ziemistą ścieżką, w stronę werandy, przyszło jej do głowy, że powinna chyba zapytać Gabriela, skąd wziął pieniądze na to eleganckie lokum, jego błyskawiczny remont i wszystkie inne rzeczy, lecz jej rozważania przerwało pojawienie się osobliwej postaci

u szczytu schodów.

Ociężale, kobiecy wzrok przemknął się po nagim ciele, poczynając od kształtnych stóp, lędźwi, wąskiej talii, sterczących piersi, długiej szyi i aż do twarzy, wokół której kłębiły się pukle białych włosów. Postać milczała i tylko jej nieludzkie oczy, umieszczone na twarzy, jak z kościelnej figury, spoglądały uważnie na Vladanę, pełne niepokojącego spokoju.

- Powiedział mi, że w końcu się tu zjawisz – wyszeptała kobieta, czując, jak jej gardło szczelnie się zaciska. – Z czym przychodzisz?

Osobnik w sekundę spłynął w dół schodów

i stanął tuż przy niej. Jego wyrzeźbiona, jak z kości słoniowej dłoń, spoczęła na jej ramieniu. Miał przerażająco zimne palce. Vladana czuła ich chłód nawet przez warstwę okrycia.

- Z czym przychodzisz? – Powtórzyła ostrzej, drżącym głosem. – Coś stało się w kaplicy? Chodzi o mój kontrakt,

o moją śmierć?!

Delikatny uśmiech pojawił się na nieludzkiej twarzy przybysza. Dostrzegłszy to, Vladana była bliska paniki.

- Trafiłaś w sedno, pani.

Oblicze nieznajomego zmieniło się. Stało się bardziej „ludzkie”, choć w dalszym ciągu brakowało mu detali związanych z człowieczeństwem. Jego pierś nie unosiła się

w oddechu, nie pachniał, nie rzucał cienia… Położył drugą dłoń na ramieniu kobiety, a wówczas ta poczuła tak przeszywający ból w sercu, że o mało nie zawyła. Upadła pod naciskiem mroźnej siły do stóp przybysza i wciąż porażona nieznaną mocą, nie była w stanie się podnieść.

- Anioły i demony, to mediatorzy pomiędzy ludźmi

i bogami. Ich natura jest taka sama, są jedną i tą samą istotą. – Głos miał wibrujący i wszechogarniający, rozrywał czaszkę. – Jednakże NAS od NICH różni to, że MY gromadzimy ludzkie dusze dla ISTOTY STWORZENIA, ONI bezczelnie pożerają boskie pierwiastki, by móc oddać się namiętności, jaką jest byt w ludzkim ciele. Czy rozumiesz swój błąd, pani Vladano?

Nie mogła się poruszyć. Nie mogła oddychać, jej serce nie chciało bić. Dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy umierała na posadzce w kościele świętego Judy!

- Nie winimy cię za twój wybór – rzekł anioł ludzkim głosem i szturchnął Vladanę stopą, by ta przetoczyła się na plecy. Skórę miała koloru popiołu, policzki były przesadnie czerwone, źrenice rozszerzyły się tak bardzo, że nieomal pochłonęły całą tęczówkę. W głowie kołatała jej się jedna myśl. Jedno imię.

Gabriel!!!

- Twoja dusza została zabrana, w chwili śmierci. Odzyskanie jej oznaczałoby zabranie jej spod mocy Pana – świat powrócił do równowagi. Vladana w dalszym ciągu nie mogła się poruszyć, lecz teraz przynajmniej nie obezwładniała jej moc anioła, który obszedłszy ją naokoło, przykucnął swobodnie i zaczął palcem bawić się

w wysuszonej ziemi. – Nie wiem czy ci to tłumaczył… – podjął przerwany wątek – świadomość istot takich, jak ja, czy on może być wspólna. Gdy zawarł już z tobą kontrakt otrzymał od nas wiadomość, że trzyma przy życiu tylko „kłodę” bez duszy. Widzisz, przez własne niedopatrzenie zatrzymał twoją śmierć chwilę za późno. Dusza zdążyła już ulecieć. – W tym momencie przerwał swoją zabawę i znów nieludzkimi oczami spojrzał na kobietę. Jego wargi drgnęły niespokojnie, jakby chciał dodać jakiś komentarz, jednak

w ostatniej chwili zrezygnował. – Madame Vladana, Gabriel nie przywrócił cię do życia, ty wciąż tkwisz w chwili śmierci! On stworzył tylko złudzenie. Oszukał twój umysł.

Nikt, poza Istotą Stworzenia, nawet aniołowie, czy demony, nie mają mocy tworzenia nowego życia. Ja, muszę przyznać

w nieprzyjemny dla ludzi sposób, usunąłem tę iluzję. Spójrz, taka jest prawda. Nie oddychasz, twe serce nie bije, krew nie płynie. Nie żyjesz i jednocześnie nie jesteś martwa.

Oczy kobiety stały się jeszcze większe. Źrenice zdawały się pęknąć, a ich czerń zalać błyszczące białko tak, że w tym momencie Vladana przypominała przerażonego potworka

z dwiema onyksowymi kulami wciśniętymi w oczodoły. Krew w jej żyłach eksplodowała, emocje dusiły płuca

i pożerały serce. Wciąż w myślach wołała swojego demona po imieniu.

- Ponieważ zaniedbanie wyszło z obu stron, dajemy ci prawo wyboru. Poszukamy twojej duszy i gdy już dopełnisz swej zemsty, zostanie ona, wraz z całą świadomością, przekazana w ręce Gabriela. Lub też… – tu anioł uśmiechnął się z satysfakcją i wyciągnął smukłą dłoń

w stronę Vladany – mogę w tym momencie „ruszyć” twój czas i w ten sposób wszystko będzie tak, jak należy. Wybieraj.

Zacisnęła mocno powieki, aż poczuła jak sól

z jej własnych łez nieomal wypala oczy. Próbowała wyobrazić sobie siebie, jak spalana własną nienawiścią, spoczywa ciepła i soczysta w brzuchu demona. Mała ciemna klitka, do której nie dociera światło, emocje, ciepło i tylko dźwięk nieistniejącego pulsu, gruba, błyszcząca żyła Gabrielowego mistycznego serca, byłaby jej towarzyszem. Widziała to wszystko przerażona i nagle do jej umysłu, wkradła się straszliwa wizja innego końca tej historii.

- Wybieraj! – szeptał bez ustanku anioł. – Wybieraj! – Powtarzał, jak szaleniec, chcąc przeinaczyć obraz myśli.

Dokonała wyboru.

- Więc kości zostały rzucone.

Uniosła wzrok i ujrzała, że już wcale nie leży,

a stoi, podtrzymywana za ramiona przez Gabriela. Jego oblicze stało się podobne do nieludzkiego oblicza anioła. Zaskoczona wyrwała się, nim zdążyła nawet o tym pomyśleć. Dała kilka kroków w tył i uderzyła plecami

w postać stojącą za nią. Znów uskoczyła, czując na plecach ciarki. Anioł wystawił ku niej dłoń, a jego białe palce już dotykały twarzy kobiety. W chwili, gdy Vladana poczuła lodowaty chłód na policzku, ręka zatrzymała się.

Przełknęła głośno ślinę. Gabriel przytrzymywał boskiego posłańca za nadgarstek, a jego burzliwa aura zdawała się rozpraszać aurę anioła.

- Rozkazuj, pani. – Rzekł ostro.

Zawahała się.

- P… puść go. N-niech… niech szuka twojej zapłaty.



Znów śniła, choć doskonale wiedziała, że jest dzień.

To nie powinno się zdarzyć, ale ta wizja była wyjątkowa. Leżała w łóżku, w tym starym domu, w którym przebywała od TAMTEGO zdarzenia w kościele. Do pokoju wpadało mnóstwo popołudniowego, słonecznego światła. Powietrze było świeże, pachniało ostatkami lata.

W nogach łóżka stał mężczyzna. Jego twarz była bez wyrazu; emanowała pewnym ciepłem, lecz nie okazywała przy tym żadnych emocji. Mężczyzna w rękach trzymał ogromny bukiet róż na długich, grubych łodygach. Kwiaty były piękne, ale niepokojące. Wielkie, w pełni rozwinięte pąki, lśniły intensywnymi kolorami, a ich słodki zapach powoli rozchodził się po pokoju. I Vladana, i człowiek, patrzyli na siebie nie wykonując żadnego znaczącego gestu. Czas, jakby się zatrzymał.

Nagle, mężczyzna uniósł ręce w górę i zamaszystym ruchem rzucił bukiet w powietrze. W tym samym momencie, Vladana wystawiła ku niemu tęskne ramiona, próbując jednocześnie wykrzyczeć jakieś słowa. Ogromne łoże, zasłane zielonym adamaszkiem, zostało skąpane

w płatkach róż; żółtych, czerwonych, różowych i białych. Pachniały jeszcze mocniej i nie posiadały kolców, bo te niespodziewanie gęsto wbiły się w odkrytą pierś kobiety, tworząc krwawiący znak kontraktu. Nie czuła bólu, ale nieświadoma płakała przez sen. Mężczyzna o spokojnej twarzy oddalał się coraz bardziej, aż w końcu zniknął.


Gdy zerwała się z łóżka, dookoła panowały ciemności. Do pokoju, przez otwarte na oścież okna, wpadał lodowaty wiatr. Wierzchem dłoni, Vladana wytarła ściągniętą od łez twarz i podeszła do parapetu. Była piękna noc. Kobieta wzięła kilka głębszych oddechów, po czym położyła się w oknie na plechach i długo, bardzo długo, wpatrywała

w rozgwieżdżone niebo. Gdy świt pojawił się wreszcie na horyzoncie sąsiednich budynków, była tak zziębnięta

i zdrętwiała, że ledwo mogła się poruszyć. Zapowiadał się za to piękny, kolejny dzień jesieni.

Rankiem, gdy Gabriel przyszedł ze śniadaniem, kobieta czekała już na niego. Szukała jakiś ubrań. Twarz miała wilgotną i zaczerwienioną, koszula nocna była wymięta

i mokra, co sugerowało, że użyła jej zamiast ręcznika.

Na twarzy demona pojawił się osobliwy uśmiech.

- Już podaję. – Rzekł miękko.

Odłożył tacę z posiłkiem, do którego od razu dobrała się Vladana i sięgnął do ciężkiego kufra, stojącego w kącie pokoju. Wyjął stamtąd komplet bielizny, rajstopy, lniane spodnie w jasnym kolorze i szary sweter z dzianiny. Starannie ułożył wszystko na krześle, stojącym obok łóżka.

- Wszystko tu jest, jak sprzed stu lat – powiedziała Vladana między jednym, a drugim kęsem naleśnika – skoro pofatygowałeś się po moje rzeczy, czemu nie przyniosłeś ich w normalnych torbach na kółkach i dlaczego, do cholery nie powiesiłeś ich w szafie?

Gabriel wzruszył nonszalancko ramionami. Jego wygląd zmienił się jeszcze bardziej, złote oczy zaczęły połyskiwać, jak dwa doskonale oszlifowane klejnoty.

- Nie było takiej potrzeby. – Odrzekł i przejechał językiem po bladych wargach. Długim i czerwonym, jak

u węża. – Lepiej się czujesz?

Vladana zatrzymała ostatni kawałek ciasta

w pół drogi. Na usta cisnęło jej się jakieś słowo. Coś… Uniosła wzrok i zachowując względny spokój starała się odgadnąć intencje z twarzy rozmówcy. Twarzy, która już nie przypominała ludzkiej, przynajmniej nie dla jej oczu.

- Kłamca! – Szept zabrzmiał donośnie i złowieszczo, ton był jak najbardziej oskarżycielski.

Wystarczyła chwila, by kobieta znalazła się przy demonie, nieprzerywalnie sondując jego postać. W oczach płonęła jej wściekłość.

- Czy coś się stało? – Spytał z bezczelnym uśmiechem

i wraz z tymi słowami został wymierzony mu siarczysty policzek. Na tyle silny, że głowa odskoczyła na bok.

- Wiesz, za co to?

Znów przejechał językiem po wargach. Wyglądało to nadzwyczaj lubieżnie.

- Oczywiście.

Skinęła głową. Serce łomotało jej w piersi, lecz cała złość wyparowała w przeciągu sekundy. Chwilę stała jeszcze twarzą w twarz z rozbawionym demonem, po czym odwróciła się na pięcie i bezceremonialnie zrzuciła z siebie koszulę. Wychudzone, blade, nagie ciało, w niemal białych promieniach słonecznego światła i unoszących się

w powietrzu drobinach kurzu, przypominało zjawę.

- Życzysz sobie czegoś jeszcze?

- Nie. Możesz, zabrać tę szmatę do prania, chcę normalnej piżamy, spodnie i koszulka… – Rzuciła szybko okiem na przygotowany zestaw ubrań, oceniając, że mimo iż to najmniejsze rozmiary, jakie posiadała w swojej szafie, to

i tak mogą okazać się za duże. – Idę wziąć prysznic. – Zgarnęła ciuchy i skierowała się w stronę połączonej

z sypialnią, niewielkiej łazienki. – Przydałoby się zwęzić ubrania albo nie, w ogóle wybrać się na zakupy.

Demon na powrót przybrał stworzoną przez siebie maskę człowieczeństwa; oblicze poważnego, pozbawionego poczucia humoru gbura o zimnym spojrzeniu. Vladana jednak czuła, że pod całą konstrukcja z mięsa, krwi i kości, pęcznieje szalone poczucie zadowolenia.


Jej demon na zakupach.


Ystard posiadało bardzo imponujące centrum handlowe, mieszczące się w starej, gorzelni. Budynek miał ponad sto pięćdziesiąt lat, wybudowany był z czerwonej cegły i stosownie przerobiony przy pomocy stali, plastiku

i szkła. W poszczególnych boksach można było znaleźć niemal wszystko. Od ubrań po sprzęty RTV i AGD, meble, artykuły budowlane oraz ogrodowe, a na książkach

i komputerach kończąc. Wśród niewielkich butików

z markową i niesamowicie drogą odzieżą, mieściły się także przestronne sklepy z ubraniami, w których młodzież szkolna traciła czas, włócząc się bez celu. Vladana, aż do momentu przestąpienia progu jednego z takich miejsc, nie zawracała sobie głowy pieniędzmi. Teraz, ostrożnie przeglądając metki na ekspozycjach, zaczęła zastanawiać się nad własną sytuacją materialną, która nigdy nie wyglądała zbyt kolorowo. Zerkając co jakiś czas na Gabriela, wahała się, czy powinna go o to wreszcie zapytać, czy też może dyskretnie sprawdzić swoją kartę bankomatową.

- A nie zapytasz, skąd dotychczas brałem pieniądze? – Trzeba było przyznać, że niezdrowa maniera czytania w jej myślach, troszeczkę irytowała.

- No skąd? – spytała, a nad jej głową pojawiła się ciemna chmura.

- Tak naprawdę, to wcale nie chcesz tego wiedzieć.

Tak jest łatwiej, prawda?

Cisza. Sztywnymi, drżącymi rękami, zaczęła przesuwać kolejne wieszaki z ubraniami.

- Myśl sobie, co chcesz, ale to mała premia. Możesz pozwolić sobie na wiele, bez obawy o swój stan materialny. Chcesz dowodu?

Nim zdążyła zareagować, wyjął z kieszeni kilka pięćsetek i dyskretnie zamachał jej nimi przed oczami. Na jego twarzy pojawił się przewrotny uśmiech.

- Świetnie się bawisz, co nie? – Burknęła

i wzruszyła ramionami.

„Trochę”, cisnęło mu się na usta, lecz to przemilczał.

- To z legalnego źródła. – Wyjaśnił krótko.

- Powiedzmy, że ci wierzę. Więc… mogę szaleć, tak?

- Jak najbardziej.

- Zmieniłeś się – wyrwało jej się.

Oczy mu się roześmiały.

- Zmieniam się w zależności od tego, jak chcesz mnie postrzegać.


Vladana ubrała sukienkę w europejskim rozmiarze 36., choć dotychczas kupowała wyłącznie 38., niekiedy małe 40. Przejrzała się w lustrze, zmarszczyła brwi, pokręciła głową, po czym raz jeszcze zajrzała w oczy kobiety, stojącej po drugiej stronie zwierciadła.

Czy naprawdę, aż tak się zmieniłam?

Dotknęła dłonią gładkiej tafli. Tamta zrobiła to samo

i zbliżyła zaskoczoną twarz do szkła. Długie, zniszczone włosy w kolorze spłowiały blond, opadały bez kształtu

i pomysłu na chudą twarz i odstające ramiona. W owej twarzy, kości policzkowe jakby „wybiły” się w górę, a oczy stały niesamowicie wielkie, bardziej wypukłe. W dodatku, pod wpływem światła, ich szary kolor odbłyskiwał czerwone refleksy.

Dlaczego dotychczas nie zauważyłam tak dużej zmiany?

W pewnym momencie, „tamta” uśmiechnęła się kącikiem pełnych warg i uspokajająco „puściła” oczko do swojej rzeczywistej postaci. Vladana westchnęła głęboko, zaskoczona. Gwałtownie rozsunęła zasłonę i wyskoczyła poza obręb przebieralni, wpadając przy okazji na młodziutką ekspedientkę.

- Czy wszystko w porządku? Jak sukieneczka? – Jej uśmiech był na tyle szeroki, co wymuszony. Vladana znów spojrzała w lustro, zaglądała w nie też dziewczyna, a świat po tamtej stronie zmienił się jeszcze bardziej. Teraz jej odbite „ja” miało obcięte króciutko włosy, niemal przy samej skórze. Zmarszczki twarzy wygładziły się i wyglądała dokładnie tak, jak wtedy, gdy wychodziła z liceum, czyli trzynaście lat temu. Była smuklejsza, powabniejsza, można by rzec „apetyczna”, a ruchy miała płynne, wręcz finezyjne.

- Myślę, że wygląda w tym pani nad wyraz korzystnie – zaszczebiotała dziewczyna. Zdawała się nie dostrzegać dziwnej postaci w lustrze, która niespodziewanie zaczęła pukać w szkiełko po drugiej stronie.

- Coś nie tak?

Odbicie, stojącego pod ścianą Gabriela także nie wyglądało normalnie. Na zarysie z czarnej mgły błyszczały, jak dwa rubiny, czerwone ślepia.

- Co ci? – Demon położył jej dłoń na ramieniu

i odruchowo skupiła wzrok na palcach pianisty. Gdy powróciła do sklepowego lustra, wszystko wyglądało zwyczajnie. Nasunęło to tylko jeden wniosek: To nie świat zaczął groteskowo się zakrzywiać, to z jej oczami działo się coś dziwnego! Albo jej demon zabawiał się w niezwykle chory sposób, taka możliwość też wchodziła w grę. Rozważając każdą z opcji, doszła do wniosku, że chwilowo zignoruje to dziwne zdarzenie.

Z niechęcią odtrąciła od siebie Gabriela i wróciła do przebieralni.

- Proszę o spodnie.

Dziewczyna posłusznie podała ubranie. Zasłonka zakryła wnętrze boksu. Demon ze zmrużonymi oczami ponownie oparł się o przeciwległą ścianę, krzyżując nogi

w kostkach.

Vladana zdjęła sukienkę, nasunęła idealnie dopasowane dżinsy i stojąc w samym tylko staniku zaczęła intensywnie przyglądać się sobie. Zwłaszcza swoim spłowiałym włosom. Niewiele myśląc, sięgnęła do torebki i wyjęła zeń duże, ogrodowe nożyce do trawy, które kupiła na straganie przed galerią, bo miała zamiar zająć się zaniedbanymi grobami. Teraz miały przydać się do czegoś innego.

- Wszystko w porządku? – Młoda sprzedawczyni dyskretnie zajrzała do środka. Jej twarz niespodziewanie pobladła. Cofając się, o mały włos, nie wpadła na stojącego za jej plecami mężczyznę.

- Co znowu? – Gabriel podtrzymał kobietę za ramiona, by nie upadła. W głosie pobrzmiewała mu irytacja. Zawstydzona ekspedientka skinęła brodą w stronę przebieralni.

- Pańska przyjaciółka…

Zmarszczył czoło i w sekundę, szybkim kocim ruchem, stanął w progu ciasnego, płytowego przedziału.

- Co ty wyprawiasz?! – Najpierw chciało mu się śmiać, gdy ujrzał, jak Vladana, pełna determinacji, obcina swoje loki w sklepowej przebieralni. Kiedy jednak na dźwięk jego głosu, zwróciła ku niemu oczy, całe rozbawienie uleciało. Te oczy były bezgranicznie puste, zaklęte w ciemności, jak określiliby to śmiertelnicy. W dodatku błyszczały na czerwono, niczym stuwatowe żarówki. Przez usta kobiety przebiegał na zmianę, to grymas, to złośliwy uśmiech. Nie wypowiedziała nawet jednego słowa, a on i tak cofnął się, jakby wiedziony jej rozkazem. To spojrzenie było harde, nie znoszące sprzeciwu, lodowate też, jak samo piekło.

- Jak płacimy? – Spytała cicho.

Oblizał blade wargi.

- Mam w kieszeni gotówkę, pamiętasz?

- Daj – wystawiła rękę – i masz – wręczyła mu nożyce, którymi dokonała zbrodni na własnej głowie – posprzątaj. Poproszę tylko o jakiś sweter i nie przebieram się

z powrotem w swoje rzeczy i pójdę wybrać jeszcze kilka drobiazgów.

Karmiła się jego osłupieniem. Sprawiło jej to tyle przyjemności, że znalazła w sobie dość siły, by uśmiechnąć się do równie przerażonej sprzedawczyni.


Szybko opuścili sklep. Nikt z obsługi butiku nie ośmielił odezwać się słowem na temat jej zachowania, gdy ujrzeli ilość pakowanych do toreb ubrań i kwotę wybitą na czytniku kasy. Przebierając w rekordowym czasie wieszaki i uznając za zbędne dalsze przymierzanie czegokolwiek, Vladana zdecydowała się na jeszcze dwie pary dżinsów, dwie spódnice z rajstopami i jedną sukienkę.

Poza tym kilka koszulek bokserek, trzy bluzeczki

z długim rękawem, cztery sweterki z dzianiny, dwa obszerne swetry z plecionej na drutach wełny, wełnianą czapkę robioną na szydełku, dwie marynarki, piękny zimowy, wełniany płaszcz, wysokie skórzane oficerki na niskim obcasie, plus dodatki; skórzane i wełniane rękawiczki, kilka szalików różnej grubości, kolczyki, pierścionki, wisiorki, okulary i mniej istotne drobiazgi. Zaproponowali jej rabat, ale odmówiła. Rzuciwszy garść wysoko nominałowych banknotów, których była pewna, że suma przekracza tą, którą miała zapłacić, wyszła z butiku, polecając, by paragon

i torby wręczyć jej „służącemu”. Nie trzeba było wspominać, że wyżej wymieniony nie był z tego powodu szczególnie zadowolony. Gdy wreszcie ją dogonił, ludzka persona zaczynała tracić na wiarygodności. Oczy mu płonęły, ale najwyraźniej nikt poza Vladaną tego nie zauważał. Zresztą, nawet ona bez większych problemów ignorowała ten, jak to nazwała „zły humor”.

Jakieś dwie godziny przed zamknięciem, po długim czasie bezcelowego błąkania się po pasażu i jednej szybkiej wizycie u fryzjera i manicurzystki, wreszcie zatrzymali się na kawę w Voyage Cafe. Lokalik mieścił się w przeszklonym atrium na trzecim piętrze, który łączył oba skrzydła galerii. Mieli więc piękny widok na panoramę miasta.


Różowo-pomarańczowa łuna rozciągnęła się nad Ystard, nadając miastu spokojny wygląd. Uliczny muzyk grał na saksofonie Summer Time. W futerale instrumentu błyszczało kilka monet. Vladana bez namysłu rzuciła zmiętą dwusetkę, którą mężczyzna niemal natychmiast schował

w kieszeń. Stara sztuczka, branie na litość przechodniów prawie pustą sakiewką. Lubiła grajków z ulicy. Jej ojciec był jednym z nich. Nauczyciel muzyki. Umarł, gdy miała sześć lat.

- Czy słyszysz to samo, co ja? – Oboje podnieśli głowy

i niemal równocześnie spojrzeli w niebo. Tuż przy granicy chmur, skrzydlata postać rysowała w powietrzu nieregularne ósemki.





- Nie tylko demony oddają się „namiętności ciała”, jak widać. – Skomentował Gabriel. Vladana splotła ramiona na piersi.

- Tylko po co te skrzydła?

- Anioły i demony są pozbawione wyobraźni, muszą więc korzystać z tego, co podpowiadają im ludzkie umysły. Nawet mnie postrzegasz przez pryzmat własnej wyobraźni.

- To znaczy, że twój wygląd, odzwierciedla moje wyobrażenie dotychczas jedynie bajkowej, lecz aktualnie realnej istoty demona?

Uśmiechnął się.

- Coś w tym stylu.

Wciąż, nieprzerywalnie, jak zaczarowani, gapili się

w niebo. Wokoło, kilkuosobowa grupka ludzi, oddała się podobnemu zajęciu, mimo że nie mogli przecież dostrzec obiektu obserwacji.

- Ale po co on tam tak lata w tę i z powrotem?

- Mam zapytać?

- Daruj sobie. Może to taka jego dewiacyjna namiętność?

- Z tego, co wiem, ich jedyną namiętnością jest ślepe służenie naszemu Panu. Są chorobliwie w niego zapatrzeni. Gdyby przypadkiem zechciał na chwilę zniknąć, pewnie umarliby z rozpaczy po nim.

Vladana zamyśliła się.

- Nie jesteście tak doskonali, jak uczą tego na lekcjach religii.

- W pewnym sensie, jesteśmy bardzo ułomni. Wielu

z nas, zazdrości nawet ludziom.

- To dlatego zrywacie się ze smyczy, by działać na własną rękę? – Zapytała kobieta ze złośliwym uśmiechem. – Wiesz, że to bardzo ciekawe. A jak jest z duszami zmarłych?

- Tu zaczyna się problem. Po śmierci zmieniają się niby w takich, jak my, czyli istoty z Iskry Pana, tylko o znikomej energii, bez możliwości podobnego nam rozwoju. Jednak

z ludźmi zawsze był problem. Nigdy nie chcieli trzymać się wyznaczonych granic.

- Co konkretnie masz na myśli?

Wzruszył ramionami.

- Czasami materializują się w świecie żywych.

- Stracił jedno ze skrzydeł – zauważyła Vladana

i wskazała palcem niebo. Anioł zataczał teraz nie ósemki,

a kółka.

Liczba gapiów się podwoiła. Kilka osób, zaczęło też coś tłumaczyć pozostałym.

- To jakiś idiota, zignoruj go! – Warknął Gabriel, co przykuło uwagę innych.

Vladana przygryzła wargę.

- Wydaje mi się, że Damien coś mi o tym mówił… – zmarszczyła brwi i spojrzała pod własne nogi, starając się wydobyć z pamięci konkretną informację, lecz pokręciła

w końcu bezradnie głową. – Nie mogę sobie przypomnieć.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×