Przejdź do komentarzyDwie rozmowy
Tekst 2 z 4 ze zbioru: Złomiarz
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2017-11-03
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1585

Marek Klacz miał niewielkie wymagania, co do finezji pitych drinków. Zwyczajnie zalał wódkę sokiem z pomarańczy i zapadł w fotelu, odziedziczonym jeszcze po pradziadku. Wpatrzył się w małą replikę napoleońskiej armatki, najpierw podarowana bezdomnemu za pomoc w naprawie laptopa, a potem, dziwnym zbiegiem okoliczności, otrzymaną w charakterze imieninowego prezentu. Może tak zapytać Kingi, skąd ją ma? Chociaż, z drugiej strony, nie chciał zmuszać córki do wymyślania bajek, co mogło ją wprawić w zakłopotanie. To przecież oczywiste, że bezdomny złomiarz zaniósł ten kawałek kolorowego metalu na złom i sprzedał. Antykwariaty obszedł wcześniej sam Klacz, licząc na to, że wymieni armatkę na coś innego. Ot, chociażby na jakiś brakujący znaczek do serii, w jednym z jedenastu posiadanych klaserów. Wszędzie jednak twierdzono, że armatka to zwyczajny kawałek złomu, nic ponadto. Tak więc trudno podejrzewać, że jakiś antykwariusz zakupiłby ja od zwyczajnego obdartusa. Marek Klacz był znanym w całym województwie właścicielem agencji ochrony. Cieszył się sławą dobrego człowieka, który daje pracę ludziom pokrzywdzonym przez los. Nagrody i wyróżnienia otrzymywane corocznie przez jego firmę brały się stąd, że przejął po ojcu Agencję Ochrony Stal, która czerpała sowite zyski z pobierania dotacji PFRON na zatrudniane osoby niepełnosprawne. Wiązało się to z regularnymi konfliktami z tymi klientami agencji, którzy oczekiwali zapewnienia bezpieczeństwa. Z kolei ci, co sami pobierali dotację za zatrudnienie firmy również je pobierającej, raczej nie mieli do niego zastrzeżeń. Czasem tylko, jak trzeba było zrobić wrażenie, czy też pogonić kota drobnej bandyterce, Klacz zatrudniał różne bardziej kompetentne osoby. 


- Gdy razem szli, objęci w pół... - wokalista Papa Dance zaśpiewał początek „Nietykalnych“. Dźwięk tego dzwonka telefonu oznaczał, że do Klacza dzwoni Józek Łeb. Dawny kolega z ZOMO i nie tylko, wielokrotnie musiał walczyć z ludźmi, którzy kpili sobie z jego nazwiska, wyjątkowo pasującego do szczególnie dużej czaszki. Za starych czasów, Józek, szczególnie jeśli był podpity, po prostu pięściami wymierzał sprawiedliwość. Pokonywał go mało kto, a jeśli już, to szybko wchodził w poczet osób wrogo nastawionych do ustroju socjalistycznego. Z dalszymi tego konsekwencjami. Współcześnie Józek Łeb pełnił funkcję Regionalnego Kierownika Bezpieczeństwa sieci dyskontów „Brzoskwinka“. 


- Co dobrego, Józek? - zapytał Klacz, pociągnąwszy łyka niezbyt wykwintnego drinka. Gorzałka lekko zapiekła przełyk, zaraz potem ogrzała, wreszcie rozluźniła delikatnie. 


- Zawraca mi dupę kierowniczka tego sklepu niedaleko kościoła. Chce wypierdolić kuternogę, bo mu znowu uciekł złodziej. Weź go, może gdzieś przenieś, Marek ! - jakiś poeta by stwierdził, że Łeb dudnił głosem jak kilka beczek piwa, puszczone samopas, stromą pochylnią z małymi wybojami, zaznaczonymi chrząknięciami między wyrazami. 


- Problem w tym, że on już wszędzie był... Rozumiesz mnie, chyba że ja nie mogę ot tak wywalić kaleki, bo jest nieudolny? - westchnął do słuchawki Klacz. 


- Może daj go na jakiś szlaban. Masz szlabany? - zadudnił do słuchawki Łeb, tym razem bez chrząknięć. 


- Jakiś by się znalazł. Staję do dwóch przetargów, ale to jest dopiero kwestia do obgadania. Słuchaj, ja mu mniej godzin na razie dam, dopóki cos nie wymyślę, ok? 

- Rób, jak chcesz. Niech ta kurwa przestanie do mnie wydzwaniać, bo mam jej dosyć! 


- Bądź spokojny. Obmyślę coś. 

Kiedy rozmawiał Klacz z Łbem, rozdzwoniły się dwa inne telefony. Złodziej Parker, zawdzięczający przezwisko dwóm piórom Parkera, skradzionym komisji wyborczej wyborów samorządowych, zdjął czerwone buty i rzucił plecak na wysłużony tapczan, w kawalerce na poddaszu odrapanej kamienicy. Wykręcił numer do Kulawego, czyli ochroniarza poznanego przez Bolka przy nieudanym pościgu, właśnie za Parkerem. 

- Kto dzwoni?! - Kulawy odziedziczył manierę krzyku do słuchawki, jeszcze z epoki dominacji budek telefonicznych o wiecznie zakłóconej jakości połączeń. 

- Uciekłem ci dzisiaj z towarem. - powiedział Parker ze stoickim spokojem — Miałem na sobie czerwone buty, a pod schodkami stał jakiś dziad z wózkiem złomu. 

- Chcesz się poddać ?! To znaczy... zapłacić, żeby sądu nie było?! 

- Nawet się nie zapytałeś, skąd mam twój numer. A poddać to się mogę osiemnastce w parku, panie ochroniarzu. Chcesz zarobić i mieć łatwiej w robocie? Tylko się nie drzyj więcej do słuchawki. 

Zarobić i mieć łatwiej to brzmiało zachęcająco. Kulawy serdecznie przeklinał całą robotę w Stali, Klacza, a zwłaszcza kierowniczkę sklepu. Co właściwie zależy posłuchać, jakie to ma być więcej, łatwiej? Odkąd potrąciła go drezyna kolejowa, kiedy pijany wracał ze stolarni u brata, wszystko mu było jedno. Brat rentę załatwił, bo miał dobre chody u lekarzy. Na tym pomoc życiowa się skończyła, a ich drogi rozeszły na zawsze. Kulawy trawił samotność. Czasami zapijał. Ostatnio jednak pijał niewiele. Oczywiście nie napełniało mu to automatycznie kieszeni. Bieda jest ślepa i głupia. Zupełnie jak sprawiedliwość. 


-Siedzieć za to nie pójdę? - postarał się nie krzyknąć do słuchawki. 


- Cos ty, panie ochroniarzu? Dasz mi tylko wasz grafik. Chcę dokładnie wiedzieć, kiedy ochrona w sklepie jest, a kiedy jej nie ma. A ty dostaniesz ode mnie stówkę co miesiąc za współpracę. Lub łomot, jak odmówisz. 


-Uderzysz kalekę? 


Parker zamilkł na chwilę. Spojrzał w kierunku sufitu. Mucha kołowała chwilę obok żyrandola, wreszcie usiadła na nim, wchodząc na fiołkowy listek namalowanego kwiatka. 

-Zgniotę cię, kurwa. Jak muchę. Zastanów się. 

Kulawy chciał cos powiedzieć, ale Parker rozłączył rozmowę. Tadeusz Pac, bo tak się Kulawy nazywał, z reguły nie gardził w życiu gotówką. Kariera konduktora kolejowego pełna była epizodów takich, o których nie mówi się głośno. A to kilkunastu weselników pojechało bez biletu z Wrocławia do Przemyśla, a to za litr odstępnego w przedziale służbowym podróżowało sto litrów bimbru na Wybrzeże. Bywało, że w tajemniczy sposób ginęły przesyłki. Z Tadkiem można było wszystko załatwić. To się nie zmieniło także wtedy, jak został kierownikiem rzeźni, nie mając żadnego pojęcia o handlu mięsem. 

Napisał Parkerowi SMS. Że zgadza się, jak najbardziej, oraz czeka na kontakt.

  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Proza naga jak kryształ, a wszystkie jej drogi i wątki wiodą do cesarskiego Rzymu!
avatar
Oby:)
Jest jeszcze piekło. Na przykład niespełnionych talentóww:/
© 2010-2016 by Creative Media
×