Przejdź do komentarzyRenta
Tekst 2 z 2 ze zbioru: Takie tam...
Autor
Gatuneksatyra / groteska
Formaproza
Data dodania2018-03-08
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1291

Zjazd po papie, zakończony upadkiem z dachu nawet by go ucieszył, gdyby przy tym oznaczał koniec kariery. Miał już po dziurki w nosie swojej roboty, a skomplikowane złamanie sugerowało nie tylko odszkodowanie, czy długie leniuchowanie na zwolnieniu lekarskim, ale i rentę. Tyle że właśnie. Jedynie sugerowało.

Młodziutka pani psycholog przyjęła go w malutkim gabinecie, gdzie zza sterty zawalających biurko akt, zdawały się wystawać jedynie jej okulary. Ogromne, różowe, w których, gdyby nie blade skrawki twarzy i przypominające mu o zawodzie włosy, wyglądałaby jak jedna z postaci najnowszych Gwiezdnych Wojen. I wcale nie dlatego, że był ich fanem, ale po prostu.

— Mamy niewielki problem, panie Popijawa — oznajmiła na samym wstępie. — Noga zdrowieje?

— Tak jakby — odpowiedział. — Ale może być gorzej, jak mi pani nie da na czymś usiąść. — Rozejrzał się po pomieszczeniu. — Nie ma pani kanapy?

— Nie, panie Popijawa, nie przyszedł pan tutaj polegiwać — odpowiedziała, dodając na jego głupią minę: — Na kolanka też pana nie wezmę.

— Nie spodziewałem się...

— Właśnie — skwitowała, sama jedynie wiedząc co i znikając za stertą akt.

Przez chwilę nic się nie działo. Dochodziły go jedynie odgłosy otwierania i przeszukiwania szuflad, zakończone lądowaniem na aktach szkatułki. Kobieta ukazała się ponownie.

Wyszła zza biurka i podrapała się w zadumie po policzku.

— Mam orzec przed komisją, czy jest pan osobnikiem skłonnym do symulanctwa — oznajmiła, biorąc do ręki szkatułkę. — Jak się stoi?

— Źle, pani doktor i...

— Ta sterta. — Wskazała pierwszą z brzegu. — Proszę sobie zrobić siedzisko, to trochę potrwa...

Zastosował się, cóż mu innego pozostało. Pani psycholog zdjęła tymczasem okulary, odłożyła je na zwolnione miejsce na stole i otworzyła szkatułkę. Wyjęła z niej mały foliowy woreczek z białym proszkiem, otworzyła i wysypała nieco zawartości na blat. Sięgnęła za biurko, skąd wyciągnęła torebkę, a z niej dowód osobisty, którym uformowała z kopczyka proszku dwie ścieżki. Spojrzała na Popijawę w chwili skręcania z wyjętej z portmonetki „stówki” rulonika.

— Widzę na pańskiej twarzy sporo uczuć — oznajmiła z krzywym uśmiechem. — To, jak będzie, przyznaje się pan bez bicia? — Pochyliła się, głośno wciągając obie ścieżki do nosa. — Ach! — zakrzyknęła. — Jak raz chleba ugryźć! — Naślinionym palcem zebrała resztki proszku i wtarła sobie w dziąsła. — Słucham... — Sięgnęła ponownie do szkatułki, skąd wyjęła owalny przedmiot wielkości gałki ocznej. — Panie Popijawa?! — podniosła głos.

Chciał odpowiedzieć ostro i jednoznacznie, ale nie odpowiedział wcale. Psycholożka wyjęła jedno z oczu i włożyła na jego miejsce wyjęte ze szkatułki. Zamrugała kilkakrotnie i orzekła.

— Ciężko to widzę, ale zobaczymy, co na to komisja. Chodźmy — rozkazała, kierując się do drzwi, nie bacząc na trudności mężczyzny przy podnoszeniu się ze sterty akt.

Zasapany wszedł za nią do dużej salki. Widać było, że na co dzień spełniała raczej funkcje rekreacyjne, gdyż znajdujący się w niej długi stół, był sprzętem do gry w snookera. Siedziała na jego krawędziach grupka kobiet i mężczyzn w białych kitlach. Pani psycholog zajęła ostatni wolny skrawek.

— I jak? — zwrócił się do niej osobnik zajmujący centralne miejsce. W ręku trzymał poradnik zatytułowany: „Jak obierać bezpiecznie ziemniaki`.

— Symulant — padła odpowiedź. — A na dodatek nerwus. Wpadł do mnie jak wicher i chciał zaciągnąć do łóżka.

— Co pani...?! — zaprotestował Popijawa.

— Nie zgodziłam się, co oczywiste, na co zareagował zwaleniem na podłogę akt, a to nie wszystko! — Pozostali pochylili się ku niej z zainteresowaniem i współczuciem. — Uwalił na nie tyłek i pierdnął. Co najmniej cztery razy.

— Taaak... — Siedzący najbliżej kobiety Cyfrotyżyński, jak Popijawa wiedział, główny księgowy szpitala pod wyzwaniem Niespożytego Kalafiora, poklepał ją przyjaźnie po ramieniu. — Raz, może dwa, byłoby dopuszczalne, ale czego się można spodziewać po człowieku z takim nazwiskiem...

— Nie wybierałem go sobie! — warknął Popijawa.

— Trzeba było zmienić — przyłączyła się do dysputy stara kobieta, zajmująca skrajne miejsce. — Ja zmieniałam ośmiokrotnie — wyjawiła. — Za każdym zamążpójściem i po zejściu... Panie, świeć im... — Przeżegnała się, a reszta członkiń i członków komisji przyłączyła się do rytuału. Pochylili głowy w zadumie, z wyraźnym zamiarem dłuższej kontemplacji.

— Tak się składa, że nie mogłem wyjść za mąż! — przerwał im to brutalnie Popijawa. Zareagowali obrzuceniem go spojrzeniami pełnymi niesmaku. Padło kilka krótkich zdań:

— Pieprzony seksista!

— Trzeba było przyjąć nazwisko żony!

— Mogłeś, pan, wyemigrować do Kalifornii!

— A co bym tam robił, niby?! — zdenerwował się kominiarz. — Z moim zawodem...?!

— Zmieniał go, nie łaził po dachach i nie skakał z nich, żeby sobie załatwiać rentę inwalidzką! — Mężczyzna, który to powiedział, aż zerwał się z miejsca, z wycelowanym oskarżycielsko palcem w petenta.

— Nie zrobiłem tego specjalnie!

— No, jacha! — Całe, złożone z siedmiu osób gremium, zaryczało nieudawanym śmiechem.

— Co, to ma znaczyć?! — wybuchnął Popijawa. — Śmieszy was czyjeś kalectwo?!

— Stoi na dwóch nogach, ma dwie ręce i drze się na całe gardło! — zabrał głos inny. — Ot i kaleka...!

— Właśnie! — poparło go kilka głosów, a tymczasem pani psycholog wyjęła ze szkatułki drugi owalny przedmiot, dokonując ponownej wymiany. Kominiarz mógłby przysiąc, że wymieniła drugie oko.

— Jak pani to widzi? — zwrócił się do niej Centralny.

— Cóż, panie ordynatorze... — Kobieta zamrugała. — Ja tu widzę niedorzeczną próbę wymuszenia zapisu korzystnego wyłącznie dla petenta, a nie naszego kraju. Ordynarną próbę ingerencji we własne akta, poprzez sprofanowanie naszych ustaleń i zasłanianie się chęcią odpoczynku dla nogi, która, jak widzimy, jest cała, zdrowa i na miejscu, a na dodatek, nie jest nawet protezą.

— To skandal! — poparli ją inni.

— No pewnie, że nie jest! — wrzasnął Popijawa.

— Co przyznaje nawet i sam, hmmm, poszkodowany i już sama nie wiem, co w tym wypadku mam powiedzieć...?

— Niesłychane!

— To jawna próba wyłudzenia!

— Przykładnie ukarać!

— To może mi ją utnijcie?! — zaproponował wrzaskliwie Popijawa.

— I jeszcze sobie kpi...!

Gremium nachyliło się do siebie, skupiając ciasno i naradzając, a Popijawę tak już noga napierdzielała, że miał dość renty i zapragnął wrócić do domu. Albo, żeby mu ją rzeczywiście ta banda szajbusów ucięła. I nawet zjadła. Za rentę.

Uśmiechnął się pod nosem na tę myśl, prosto w twarze bacznie obserwujących go ludzi.

— Nie dostanie pan renty — oznajmił twardo ordynator. — Chyba że przyjdzie pan bez nogi.

Tym razem to Popijawa zarechotał.

— Co polecacie? Pociąg, tramwaj? Może trajzegę? Mam szwagra na wsi to i pod kosiarkę wpaść można... — zamilkł, gdyż towarzystwo jakoś nie łapało jego poczucia humoru.

— W sali naprzeciwko trzymamy przedmioty wyjęte ludziom z tyłków — doradzał inny, z przepraszającym gestem wobec pań. — Może i to niezbyt teges, ale czego to sobie ludzie nie wsadzają, zdziwilibyście się państwo... Proszę zajrzeć, panie Popijawa, może znajdzie pan coś, czym przynajmniej trwale nogę okaleczy. Bo to złamanko... — Cmoknął z politowaniem.

Popijawa miał dość. Wzruszył ramionami i wyszedł. Z zamiarem bezzwłocznego powrotu do domu i zawodu, ale ciekawość wzięła górę i uchylił nieznacznie feralne drzwi.

W oczy rzuciła mu się halabarda.

----------

— Nie, błagam, nie!!! — Powalona na podłogę psycholożka, zasłoniła się rękami. Prawą, ordynatora Krzyworękiego i lewą, doktora habilitowanego nauk statystycznych, magistra-inżyniera Lewoskrętnego.

— Pani nie — zgodził się z nią Popijawa. — Pani podpisze mi świstek o mojej niepoczytalności.

— Oczywiście!

Pomógł jej wstać i po kilku minutach, nieco tylko wymięty nerwowymi ruchami rąk lekarki i lekko zakrwawiony dokument, znalazł się w jego kieszeni.

— Mam dość krwi — powiedział, a gdy kobieta uśmiechnęła się z ulgą, wbił jej w głowę kolec tylnej części halabardy.. Jeszcze stała, gdy dwoje oczu wypadło z miejscówek i potoczyło się po parkiecie, nieruchomiejąc przy jednej ze ścian. Gdy wychodził, patrzyły na niego oskarżycielsko.

— Kłamałem — odpowiedział im.

----------

W wariatkowie żyło mu się całkiem nieźle. Żarcie było smaczne i nie za mało, a siostry dokarmiały go dodatkowo alabastrowymi drażetkami, odświętnie zastępowanymi w kolorach: cytrynowym, kardynalskim, rdzawym czy mahoniowym, a już po osiągnięciu pewnego wieku, także lazurowym. Tym ostatnim w chwilach powrotu do zawodu, gdy trzeba było na żądanie coś przetkać.

  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Skecz kabaretowy gotowy
w sam raz jak ululał...
ek! ek!... (sorki...)
w sam raz jak ulał
na wieczór z Popijawą marcowy :)

Ps. W Dniu Wszystkich Świata Kobiet, oby żyły w lepszych zawsze tylko czasach w szczęściu i zdrowiu sto lat - i 200:)
avatar
cieszę się, że Wam podeszło.
© 2010-2016 by Creative Media
×