Autor | |
Gatunek | bajka |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-03-12 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 3633 |
Pewnego dnia nasz Sindbad stał jak zawsze nad brzegiem cichego morza bardzo smutny i rozżalony. Właśnie do przystani przycumował wielki obcy okręt, na którym roili się załoganci i kupcy. Wszyscy mieszkańcy portu wylegli ze swoich domów, by przywitać dalekich zamorskich przybyszów. Tragarze rozpoczęli wyładunek, a Sindbad wszystko to sztuka po sztuce pilnie notował. Kiedy już zaczął się wczesny wieczór, zapytał starego kapitana:
- Dużo jeszcze macie tych towarów w ładowniach?
- A będzie tego jeszcze dobrych kilka worków i skrzyń, ale ich właściciel utopił się. Chcemy to u was sprzedać, a pieniądze zwrócić jego krewnym z Bagdadu.
- A jak się nazywał ten nieszczęsny topielec? - zawołał z przejęciem nasz bohater.
- Sindbad Żeglarz, - odparł brodaty kapitan, patrząc badawczo na zarządcę portu.
- Toż to ja jestem tym Sindbadem! Zszedłem ze statku na ląd, kiedy postawiłeś go na kotwicy u brzegów wyspy-wieloryba, a jak ten pogrążył się w otchłani, natychmiast odpłynąłeś i nas porzuciłeś całkiem bez ratunku w morskiej kipieli! Te worki i skrzynie są moje.
- Chcesz mnie chyba wystrychnąć na dudka, bratku! - zawołał stary kapitan. - Mówił-żem ci przecież, że mam na statku towary, których właściciel utonął, ale ty chcesz to wszystko zagarnąć dla siebie! Wszyscy widzieli, że Sindbad utopił się, a z nim wielu innych jeszcze kupców! Co tu będziesz nam zmyślać, że to wszystko twoje! Nie masz, człowieku, ni sumienia, ni honoru?
- Posłuchaj mnie uważnie, a dowiesz się, że ci mówię najczystszą prawdę, - odparł spokojnie Sindbad. - Czyżbyś nie pamiętał, jak wynajmowałem twój okręt w Basrze, a naraił mi ciebie pisarz imieniem Sulejman Kłapouchy?
I opowiedział kapitanowi i zebranej wokół nich gawiedzi o wszystkim, co wydarzyło się na statku od dnia, w którym wypłynęli na morze. Dopiero wówczas załoga i stary kapitan rozpoznali Sindbada - a czas nigdy nie stoi w miejscu - i bardzo ucieszyli się, że zdołał się jakimś cudem uratować. Radości, pocałunkom i uściskom nie było końca.
Oddano mu wszystkie jego skrzynie i worki, i Sindbad sprzedał to z dużym zyskiem, a potem poszedł do pałacu pożegnać się z wezyrem El Muhdżanem i podziękować mu za jego szczodrą gościnę. Za uzyskane z handlu złote dukaty kupił wszystko, czego nie ma w Bagdadzie - i odpłynął wraz z rodakami do swojej wytęsknionej ojczyzny.
Wiele tygodni trwała ich morska podróż, jednak wreszcie okręt zarzucił kotwicę w zatoce Basry. A stamtąd nasz śmiałek na osiołkach i wielbłądach wraz ze swoimi zamorskimi drogimi towarami wyruszył do Miasta Świata, jak w tamtych starodawnych czasach Arabowie nazywali Bagdad.
Tam część swoich bogactw rozdał najbliższej rodzinie, dalekim krewnym i przyjaciołom, resztę zaś z wielkim zyskiem sprzedał.
Przeżył tyle dziwnych przygód, trudów i nieszczęść, że po powrocie poprzysiągł sobie już nigdy więcej nie opuszczać swojego ukochanego miasta.
Tak zakończyła się pierwsza podróż Sindbada Żeglarza.
Leningrad 1988