Autor | |
Gatunek | przygodowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-05-05 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1387 |
BESTIARIUSZ CZARNOWSKI: HENIEK
Jeszcze kilka lat temu ryk: „milicja!!!” słychać było miedzy czarnowskimi blokami. To znaczyło, że gdzieś nieopodal kręci się pijany Heniek. Na trzeźwo jakby nie istniał, ale alkohol budził w nim bestię.
Sponsoring był i jest rzadkością w temacie picia, ale kiedy Heniek stanął ze stówą w wyciągniętej dłoni i pytał: kto się ze mną napije?, brakowało odzewu. Mimo, że gardła wyschnięte i pić się chce jak we żniwa. Stałem obok niego w takiej sytuacji ponad pół godziny, ludzie nas mijali, a ci spragnieni obchodzili go szerokim łukiem. Nikt nie chciał pić za heńkowe. Bo wszyscy wiedzieli, że Heniek postawi, ale to nie kończy się tylko na kacu. Kilku z tych, którzy podjęli rękawicę, odpowiedzieli na wyzwanie w efekcie dostało skierowanie do PUK –u i wylądowało na cmentarzu w Cedzynie. Byłem świadkiem jednego z takich eventów. Jeden ze słoneczników zaczepił Heńka: dorzuć na koktajla… Heniek pieniędzy nie dał, tylko udał się do sklepu i nabył koktajli całą zgrzewkę. A potem zaczął obsługiwać kilkuosobowe towarzystwo. Tempo picia narzucił sportowe: kubal i następny, i następny. Słoneczniki są przyzwyczajeni do tego, że ustukają na jeden koktajl, po czym go piją, a potem stukają na następny, co zwykle trochę trwa. Jak to ujął mój nieżyjący już kolega, mają oni krótkie kiszki i większa ilość alkoholu na raz wywala ich z butów, a taki styl funkcjonowania pozwala im na pozostawanie na lekkim rauszu. Dawka, którą ktoś przeciętny przyjmuje bez uszczerbku na zdolnościach społecznych, dla słonecznika oznacza przekroczenie czerwonej linii. No i Heniek lał. Pierwszy koktajl weszedł gładko, a potem Heniek od razu otwarł kolejny. I kubek wciąż był w obiegu. Ten który nie wypił w całości, a tą resztkę wylewał jak opiatę na chodnik, dostawał powtórkową porcję. I oni, gotowi na jeden koktajl stanęli za sprawą Heńka przed całą zgrzewką!
Tak właśnie, dzięki tej technologii, kilku dostało skierowanie do PUK –u. Bo dawka fundowanego alkoholu i heńkowa technologia konsumpcji nie były kompatybilne dla ich możliwości.
Zdarzało się, że to nie Heniek trzymał butelkę w ręku i nie on dzielił. Że wszyscy zostawali obdzieleni po równo. Potem Heniek miał zdrapki na twarzy, bo przybijał gwoździa na parkingowej trelince. Sam bowiem też miał krótkie kiszki i tak naprawdę bawiło go, gdy inni się turlali, a on przy nich trzeźwy prawie trwał.
Stałem z nim przed jednym ze zjazdów z Jagiellońskiej, gdy z naprzeciwka nadszedł kolega z kilkuletnim synem, a ten przebiegł bez rozglądania się przez uliczkę. „Chłopcze, nie rób tak, uważaj, bo milicja zapijaczona jeździ i może cię rozjechać!” poradził mu Heniek. Oczywiście kierowała nim troska.
Spotkałem go kiedyś zawodowo. Był kierowcą beczki i zbierał z różnych firm oleje przepracowane. Dziś już nie ryczy między czarnowskimi blokami, bo chyba córka z zięciem zabrali go do Niemiec.
RADA W RAZIE NAPOTKANIA: gdy trzeźwy uśmiechnąć się – nie zrobi krzywdy, ale gdy proponuje picie, nie oddawać mu butelki i możliwości dzielenia alkoholu.
BESTIARIUSZ CZARNOWSKI. BOGUŚ
Inna ksywa: Presley. Pochodzi stąd, że ten sześćdziesięciolatek z trudem poruszający się o lasce idąc wykonuje ruchy mogące być odebrane jako parodia stylu scenicznego Elvisa.
Dotknięty przez los starszy człowiek, wracając ze sklepu nagabuje przechodniów, by wsparli go ręką pozwalającą wrócić bez wywrotki do domu. Zaczepieni dopiero, gdy się ich uczepi, czują jego pakiet feromonów: dawno nie zmieniane ubranie przesycone zapachem tanich papierosów, alkoholowy oddech. Ale on ich już trzyma i nie sposób się od niego odczepić.
Znajomi mówią, że Boguś pił od czasów, do których sięga ich pamięć. Pił wodę brzozową, wina proste, piwo, wódkę – byle alkohol, byle potarmosiło czuprynką. Tak stracił pracę i dorobił się renty alkoholowej. I pije do dziś. Za tyle akcyzy za alkohol, jaka za jego sprawą wpłynęła do budżetu państwa już dawno powinien być odznaczony jakimś srebrnym medalem przez prezydenta państwa.
On wyrusza do sklepu odległego o 200 kroków po alkohol i wracając zaczepia przechodniów, by wsparli go ramieniem w tej wędrówce. Obszar jego grasowania jest, siłą rzeczy, dość ograniczony. Ale specyficzny zestaw feromonów i gama mądrości ludycznych czynią zeń nie tyle groźnego, a uciążliwego.
W RAZIE NAPOTKANIA: ominąć, udać, że nie słyszy się jego nagabywań.
BESTIARIUSZ CZARNOWSKI. KAJTEK
Człowiek bez dna.
Spotykam raz Darka na przystanku koło „Szumena”. Nie mam się z kim napić, mówi. Od razu mówię, że na mnie nie ma co liczyć, bo ja nie chodzę w tej wadze. Znam go i wolę nie ryzykować.
Dzień lub dwa potem spotykam Roberta z makijażem pod oczy na twarzy. Mówi: piłem z Darkiem i przybiłem gwoździa. Wtedy, gdy Darek stał na ulicy i mówił, że nie ma się z kim napić. Razem wtedy wypili po litrze przeliczeniowym, bo w grę wchodził wtedy i spirytus, i wódka.
Nie wiem, czy dla niego piwo jest jeszcze w kategorii napojów alkoholowych, bo on wchłania flaszkę w czasie długości papierosa.
Kilka miesięcy temu miał zejście poalkoholowe, 5,8 promila, reanimacja. Dziś łazi i żyje. I pije.
Jest jednym z tych, którzy wódkę przyjęli jako napój izotoniczny do codziennego stosowania. I spokojnie udowadnia, że to możliwe.
W RAZIE NAPOTKANIA: nie stwarza zagrożenia, ale nie próbować upijać.