Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | artykuł / esej |
Data dodania | 2018-05-26 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1644 |
CZYTAJĄC O HISTORII 2
Wśród pozycji wydawniczych traktujących o historii trafiają się prawdziwe perełki. I, dość nieoczekiwanie, niekoniecznie są to książki historyczne. Czasem historia jest przedstawiana jako istotne tło podstawowej narracji.
Jedną z nich jest „Kraków pod ciemną gwiazdą” Krzysztofa Jakubowskiego prezentująca kryminalne afery wstrząsające tym miastem – w XX wieku. W kilku przypadkach kontekst historyczny nie da się pominąć i jest tu istotny. Jak w przypadku pauperyzacji różnych społecznych grup w II Rzeczypospolitej w pierwszej dekadzie istnienia państwa, a także obowiązujący ( i dlaczego taki, a nie inny) wówczas system prawny i jego stosowanie. Wciągnięci w różne afery odesłani do cywila oficerowie, próbujący sobie radzić , także uciekając się do penalizowanych zachowań. Są też oczywiście słynni seryjni mordercy. No i bogata szata graficzna, wiele ilustracji.
Mnie najbardziej poruszył przypadek gazety żyjącej z szantażu. Tak, to było możliwe. I jeśli komuś dziś wydają się szokujące pewne medialnie wykreowane afery, to dziejące się historie w 20 –leciu międzywojennym są poza granicami percepcji. Że dziś gazety piszą o kimś w sposób szokujący? Więc pozwolę sobie zacytować fragment , doskonale obrazujący język jakim posługiwały się gazety wtedy. Oto wyjątek z rubryki „odpowiedzi redakcji” tygodnika „Głos Publiczny”, nr 40, 1926:
„Panu S. K. w Krakowie. Żałujemy, że p. Krowicki, osobisty sekretarz Witosa, wybrał sobie obrońcę prawnego w osobie I. H. pokrewnego „fachem”. Młodzieniec ten, będąc jeszcze w pieluchach wysunął się mamce z rąk i upadł na bruk i zmierzwił sobie mózg. W późnym dopiero wieku zaczął odróżniać litery i nie kładł już książki do góry nogami. Z trudem zebrawszy rozchlapany mózg dolazł do 2 1/2klasy gimnazjum i tam utknął. Po długoletnim terminie „bęckany” po plecach protekcją został „sekretarzem” od rozklejania kopert i ubijania interesów. Jako uboczny interes ufundował kuźnię plotek „Chlapipysk” i z tego żyje, choć mu płynny mózg, jak barszcz w głowie bulgocze.”
Urocze, nieprawdaż?
Drugą pozycją, gdzie historia jest tłem, aczkolwiek bardzo istotnym, są „Miasta do góry nogami” Joanny Lamparskiej i Piotra Kałuży, traktujące o europejskich podziemiach. Historia jest tu istotna, bo książka nie tylko opowiada o katakumbach, bunkrach i tunelach, ale obszernie przedstawia okoliczności ich powstania. W założeniu miał być to przewodnik o podziemnych trzewiach miast, ale dowiadujemy się także czemu miały służyć i co skłoniło ( albo wręcz zmusiło) do ich tworzenia. Bogato udokumentowana fotograficznie opowieść o wgryzaniu się człowieka w głąb ziemi. Z Polski mamy Wieliczkę, Kraków i Książ ( wraz z okolicami). Interesująca jest historia szwajcarskich bunkrów i ich obecne wykorzystanie ( wiecie o tym, że do dziś Szwajcarzy mieli tylko 4 generałów swej armii?). Paryż i katakumby, Edynburg i przykryta nowymi warstwami część miasta, Praga, Kijów, Berlin, portugalski kaprys bogacza, Rzym i Apulia z etruskimi tropami. Kto się interesuje, ten wie, że w samym tylko województwie świętokrzyskim istnieją dwie podziemne trasy po dawnych mieszczańskich magazynach – w Opatowie i Sandomierzu. Bo kiedy ciasno, to domy budujemy wzwyż, a piwnice ryjemy w głąb. Takie ludzie mają oprogramowanie.
Jest tu też historia dla prawdziwych socjalnych perwersów: sowiecki bunkier w Wilnie, odwzorowujący więzienie sowieckie. Są tacy, którzy idą tam, płacący za kilka godzin poniżania, wyzywanie, ryki przepędzających ich tamtędy ( to persony dość dalekie znaczeniowo od tradycyjnych przewodników). A wciąż słyszymy, że aby turyści przybyli, trzeba być dla nich miłym, uprzejmym i kulturalnym. Są jednak i tacy, którzy oczekują innego zestawu wrażeń.
Zbliża się sezon urlopowy – polecam tą pozycję, bo w upalne letnie dni miłym jest doświadczeniem zejście pod ziemię, gdzie chłodek i wrażenia nie tylko wizualne, ale i zapachowe, słuchowe, ogólnie zmiana sensoryczna, a ta książka proponuje niebanalne kierunki zwiedzania.
Trzecia pozycja to efekt wysiłków mojego ulubieńca, Leszka Moczulskiego, „Wojna prewencyjna. Czy Piłsudski planował najazd na Niemcy?”. Rzecz dotyczy wigilii II wojny światowej, od dojścia do władzy Hitlera. Oczywiście autor ten gloryfikuje te czasy i jest fanem Józefa, czego nie ukrywa, co widać w trakcie lektury, ale fakty, które wyciąga dają mu ku temu solidne podstawy. Tym bardziej, że rzecz jest raczej o polityce zewnętrznej, zagranicznej, a nie o tym jakimi kosztami społecznymi ją uprawiano.
I oto jeszcze przed powstaniem COP – u Polska jest gigantem wśród karłów w Europie. To naprawdę musi łechtać dumę każdego polskiego patrioty, że 8 państw w Europie sprzedaje uzbrojenie – w tym Polska. Z tego 5 państw sprzedaje samoloty bojowe, w tym Polska. Mieliśmy jedną z największych armii w stanie pokojowym – więcej mieli Francuzi, ZSRR i Włochy. I kiedy Hitler na fali euforii po przejęciu władzy opowiada to i tamto publicznie, to Piłsudski robi mu HU!!! zza ucha, dokonując desantu na Westerplatte, organizując koncentrację jednostek kawalerii tak, by w każdej chwili ( no może za dzień, dwa, tydzień ułani mogli wjechać do Berlina).
Moczulski opisuje tu polskie zabiegi, głównie dyplomatyczne, by uspokoić szaleńca, który zalągł nam się w Europie, ale działania te nie napotykają żadnego, albo znikomy tylko, odzew wśród państw mających coś do powiedzenia. Przy czym przytacza dane świadczące o tym, że Francja i GB zaczynają sobie zdawać sprawę, ale grają jak pijani. Chcą zyskać na czasie, by się wzmocnić, ale nie pomagają, a wręcz przeszkadzają Polsce.
W narracji Moczulskiego Chamberlain to rozsądny polityk, który robi to, na co może sobie pozwolić z takim , a nie innym parlamentem, a Churchill to gnój bez honoru, dążący po trupach do celu, z którym lepiej nie rozmawiać. Tego rodzaju ocen nie spotykamy w oficjalnie panującym dyskursie historycznym. I dlatego warto to przeczytać. Poza tym jest tu masę takiej kuchni politycznej: co to znaczy, że ktoś kogoś zaprosił na herbatę, że bąknął coś do tego, a tamtemu coś napisał. Jaka brzydka ta dyplomacja jest u Moczulskiego – te konwenanse, te zwyczaje: jak ktoś mówi A rano to znaczy coś innego niż gdyby powiedział to wieczorem. Szalenie daleko od uczciwości. A oni wszyscy we frakach i tacy Ą i Ę.[i]
Sympatie Moczulskiego są tu wyraźne: Piłsudski był super. I czytając tą książkę trudno się z tym nie zgodzić. Także to co robił jego kontynuator, czyli Beck, jest słuszne. Nie ma jednak nic o tym jakie
konsekwencje miało to poza siedzibami ministerstw, czyli w terenie, czyli w kraju. I znając dzieje wojny 1939 aż dziw bierze, że jednak ludność Polski opowiedziała się po stronie tego państwa. Choć może byli aż tak świadomi tego, co oferuje nowa władza.
Wszystkie te 3 książki polecam. Bo historia to nie tylko wielkie bitwy, ale i to co przed nimi. Pomiędzy nimi. Co w tle i na zapleczu. Bo historia to także i to co dwa podwórka dalej się stało, albo jaką sobie sąsiad piwnicę wyrył, bo to potem da możliwości obronne armii, która się w niej ukryje. Bo to ja i ty jesteśmy potencjałem dla polityków, nawozem wielkich wydarzeń.