Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-07-13 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1100 |
Patrzenie w ocean zawsze wprawiało go w refleksyjny nastrój. Już za dzieciaka siadał na tym samym, upodobanym sobie klifie, obserwował nocne niebo, a na nim gwiazdy i księżyc przeglądające się w rytmicznie falującej tafli wody. Szczerze mówiąc, teraz sam już nie wiedział czy to ocean jest zwierciadłem nieba czy może odwrotnie. Tak naprawdę uważał, że są na tyle podobne, iż mogłyby zlać się w jedną całość, a jedyne co je dzieli, to ledwie widoczna granica między nimi, powszechnie znana jako horyzont. On zwykł ją nazywać lustrzaną krawędzią. Księżyc świecił dokładnie naprzeciwko niego i jak zawsze był w pełni, więc otoczenie wydawało się stosunkowo jasne. Powoli zbliżał się odpływ. Na plaży, leżącej nieopodal, trochę na prawo od klifu, zaczęli zbierać się mieszkańcy pobliskiej wioski. Cofająca się woda zostawiała mnóstwo skarbów na mokrym piasku. Kraby i małże były głównym pokarmem na Zachodnich Wyspach. Zresztą w innych rejonach Planety Archipelagów również, ale to ta część Wszechoceanu była najhojniejsza pod tym względem. Poszukiwanie owoców morza po odpływie było dziecinnie proste. W końcu co za problem znaleźć świecącego kraba na plaży pogrążonej w półmroku? Nie miał pojęcia, dlaczego wszystkie stworzenia w oceanie świeciły, ale czyż to nie jeszcze bardziej upodabniało je do gwiazd? W sumie to perły, będące tutejszym środkiem płatności, również dawały mocny blask i jakby nie patrząc bardziej przypominały te jaśniejące na niebie punkciki. Gdy był mały, mama zwykła mu wmawiać, że perły, to tak naprawdę gwiazdy, które spadły do oceanu.
-W takim razie czym byłyby małże? – Zapytał na głos z przekornym uśmiechem na twarzy. Z zamyślenia wyrwał go krzyk dziecka, sądząc po tonie, chłopca. Zapewne znalazł pierwszego kraba albo nawet ostrygę. Co prawda mięczaki były mniej pożywne od skorupiaków, ale fakt, że niektóre rodziły ważne dla tej społeczności perły, stawiał je na piedestale. Zgodnie z panującymi zasadami perły zebrane na plaży należały do znalazcy. Nie dotyczyło to jednak tych pozyskanych z dna oceanu, które trafiały do skarbu Zachodnich Wysp i były przeznaczane na sprawy militarne, głównie na obronę wybrzeży przed piratami i korsarzami z Wysp Wschodnich, którzy stanowili ostatnio straszne utrapienie dla tutejszej społeczności. Oczywiście perły te, z powodu różnicy wielkości, miały większą wartość. Małże pozostawiane na brzegu osiągały zwykle rozmiary nie większe od ludzkiej pięści i rodziły perły wielkości ziarna pieprzu. Dla porównania perły oceaniczne mogły osiągać wielkość małego kokosa, a ich blask był tak mocny, że Nagi pełniące władzę poczęły wykorzystywać je w swoich pałacach jako oświetlenie w postaci ozdobnych żyrandoli. Nie rozumiał takiego upodobania do luksusu, tym bardziej, że wszystkie te bogactwa pochodziły z oceanu, który był z nich po prostu okradany. Niestety on sam również się do tego przyczyniał. Wyławianiem małży z morskiego dna zajmowali się poławiacze pereł, głównie pomniejsze Nagi przez wzgląd na swoją anatomię i zdolność do długiego wstrzymania oddechu. Jednakże zdarzali się też znakomici nurkowie wśród ludzi. Uśmiechnął się pod nosem. Zawsze chciał być częścią oceanu, a praca poławiacza pereł dawała mu więcej możliwości bliskiego obcowania z nim. Wrzaski z plaży przybrały na mocy. Ta właściwie bardziej przypominała teraz świecący kobierzec, po którym biegały rozradowane dzieci. Blask, jakim emanowało piaszczyste wybrzeże, sprawiało, że trudno było uwierzyć w to, że panowała noc. Widok zapierał dech w piersiach, a z klifu wydawał się jeszcze piękniejszy.
-Ale to i tak nie to samo. – Pomyślał przywołując w głowie obrazy oceanicznego świata. Miał wrażenie że jest mu do niego nawet bliżej. Gdyby tylko potrafił oddychać pod wodą jak Wanizame, albo chociaż dłużej wstrzymywać powietrze. Podobno magowie z Planety Pustyń potrafiliby coś zdziałać na tym polu. Wtedy właściwie nie musiałby wychodzić z oceanu. Wszystko, wliczając pokarm i miejsce do spania miałby zapewnione. W końcu pod wyspami znajdowało się mnóstwo jaskiń pełnych ryb i nie tylko, dających mięso i światło. Pytanie tylko czy nie czułby się zbyt samotny.
- A może tego mi właśnie trzeba? – Pomyślał i głośno westchnął. Znowu z refleksji wyrwał go jakiś wrzask, tym razem znajomy.
-Mikaere! – Dźwięk zdawał się dobywać zza jego pleców. W oddali mógł zaobserwować dwie sylwetki zarysowane przez blask księżyca. Jedna normalna, należąca do człowieka, sądząc po posturze, mężczyzny. Druga znacznie się różniąca - cztery ręce oraz długi wężowy ogon zamiast kończyn - niewątpliwie była sylwetką Nagi, i biorąc pod uwagę kształty i długie włosy, najprawdopodobniej kobiety. Oczywiście Mikaere znał obie postacie. Bez dłuższego wahania podniósł się i stanął na krawędzi klifu. Co prawda był odpływ, ale ten odcinek skalistego wybrzeża wychodził spory kawałek w głąb oceanu, zatem woda poniżej była wystarczająco głęboka, a brak skał na jej powierzchni umożliwiał bezpieczny skok. Uśmiechnął się pod nosem.
-Który to już raz powtarza się ta sama sytuacja? Czy naprawdę nigdy się nie nauczą? – Pomyślał, po czym złapał oddech i skoczył przy akompaniamencie coraz bardziej przybierających na sile okrzyków dobiegających z tyłu. Ostatnim, co usłyszał, zanim zanurzył się w morskich odmętach, było dziwnie znajome: -„Obiecuję, że gdy tylko się wynurzy, to zabiję i z powrotem wrzucę w ten pieprzony ocean!” – głos niewątpliwie kobiecy. Cóż, przynajmniej miał dobry pretekst, żeby pozostać w wodzie. Mimo iż wizja śmierci z udziałem oceanu była dość optymistyczna w jego mniemaniu, to chwilowo nie spieszyło mu się na drugą stronę. Będzie musiał coś wymyślić, żeby nie stracić za wcześnie swojego cennego życia. Ale to dopiero po wynurzeniu. Teraz wolał skupić się na tu i teraz. Kochał ten moment, w którym zderzał się ze wzburzoną falami powierzchnią. Czuł, jakby przekraczał granicę dwóch różnych światów. Czas nagle zwalniał, a otoczenie całkowicie zmieniało swój rytm. Ciało Mikaere odruchowo dostosowało do niego swoje ruchy. Oczy miał przyzwyczajone do soli przez częsty kontakt z wodą, więc widział bardzo wyraźnie. W końcu Mikaere należał do poławiaczy pereł i obcowanie z oceanem było wpisane w jego życie. Płynął w kierunku, w którym ostatnim razem znalazł mnóstwo niesamowitych, wielkich małży. Dopłynięcie tam zajmowało dobre dwie minuty, co wraz z powrotem dawało cztery. Kilka minut trzeba było również poświęcić na zbieranie. Nie stanowiło to dla niego żadnego problemu. W zabawach typu „kto najdłużej wstrzyma oddech” wygrywał ze swoimi rówieśnikami od małego. Pewnego razu wytrzymał pod wodą ponad osiem minut, co powoli przybliżało go do wyniku Nag, które potrafiły nie oddychać średnio przez dziesięć. Oczywiście mógł po prostu wynurzyć się zaraz po zdobyciu perły, jednak wydawało mu się to zbyt nudne i mało ambitne. Ponadto nie lubił opuszczać oceanicznej głębi, nawet w celu chwilowego zaczerpnięcia powietrza. Płynął już przeszło minutę, a jego oczom ukazała się Wielka Rafa. Koralowce dawały niesamowicie piękny i intensywny blask, a każdy świecił innym kolorem, od czerwieni aż po fiolety. Dodatkowo były przystrojone równie pięknie świecącymi ukwiałami. Przywodziły na myśl kwieciste fluorescencyjne drzewa, tyle że morskie. Podwodne miasta, tak zwykł nazywać rafy Mikaere, były jego zdaniem piękniejsze niż jakiekolwiek miasto na Planecie Archipelagów, a może nawet i w całym układzie. Według niektórych legend istniała osada, wybudowana przez Nagi z Północnych Wysp jeszcze w starożytności, właśnie wewnątrz takiej rafy. Z tym że Nagi nie potrafiły oddychać pod wodą.
-Kto wie, może kiedyś mogły. – Pomyślał Mikaere płynąc już nad Wielką Rafą. Wokół koralowców zbierały się całe kolonie morskich zwierząt znajdujących tu schronienie. Głęboki ocean niósł ze sobą wiele niebezpieczeństw, głównie drapieżników. W tym przypadku rafa dawała niezawodną ochronę w postaci parzących ukwiałów i mnóstwa wąskich kanalików, które stanowiły azyl dla mniejszych stworzeń. Jednakże morskie głębiny również w pewnym stopniu utrudniały drapieżnikom polowanie. W końcu nawet pojedyncza sylwetka emanująca światłem była łatwo dostrzegalna w panującym mroku, nie wspominając już o zwierzętach działających zespołowo. Z drugiej strony drapieżnikowi łatwiej było dostrzec potencjalną ofiarę, zatem rafy stanowiły lepszą ochronę dla zwierząt, które nie byłyby w stanie same się obronić bądź uciec. Płynąc cały czas ze stałą prędkością, Mikaere powoli zbliżał się do punktu docelowego. Dno zaczęło się podnosić i z każdą chwilą stawało się coraz uboższe w koralowce, a rafa stopniowo ustępowała miejsca skałom i szczelinom. Woda w tym miejscy była zdecydowanie cieplejsza, a z każdym przepłyniętym metrem jej temperatura rosła. Również przejrzystość zmalała do tego stopnia, że Mikaere zaczęły szczypać oczy. Jednak nawet mimo tego z łatwością mógł dostrzec wybrzuszenie skalne pełne parujących kraterów. Te, pod wpływem ciśnienia, wyrzucały wrzącą lawę, która szybko się ostudzała i opadała na dno, tworząc nowe skały. Gorąca woda sprzyjała rozwojowi planktonu, zatem nie dziwna była obecność sporej ilości występujących tylko tutaj niezwykłych ryb, dla których stanowił jedyny pokarm. Mikaere nigdy wcześniej, przed odkryciem tego miejsca, nie spotkał się z podobnym blaskiem i jego barwami. Choć bardzo się starał, to i tak nie potrafił znaleźć odpowiednich nazw kolorów tych ryb. Ba! Nie wiedział nawet czy te barwy w ogóle miały nadaną jakąkolwiek nazwę. W każdym razie nie przypłynął tutaj, żeby popatrzeć sobie na rybki. Prawdziwy cel jego wyprawy znajdował się poniżej. Na pierwszy rzut oka było to zwykłe skaliste dno. Nic bardziej złudnego. Odkrył to miejsce zupełnie przypadkiem, a przywiodła go tu zwykła ciekawość. Sam widok wulkanicznych kraterów wydał mu się imponujący i niecodzienny, ale największe zaskoczenie przyszło w momencie, gdy zdał sobie sprawę, że to, po czym stąpa, to nie skały, a przypominające je wielkie małże. Był w szoku. Pierwszy raz w swoim życiu widział morskie stworzenia, które w ogóle nie świeciły, a które w takim stopniu upodobniły się do nieożywionych elementów natury. Co do powszechnie znanej zasady, brzmiącej: „Nie oceniaj małży po skorupie” postanowił zajrzeć do środka, licząc na coś niesamowitego. Przeczucie nie było mylne. Wielkość i blask perły, spokojnie spoczywającej wewnątrz miękkiego wnętrza, przekraczały wszelkie normy. Była co najmniej tak duża jak dorodny melon, który z resztą należał do jego ulubionych owoców. Niestety przez ciężar mógł zabrać ze sobą tylko jedną, inaczej nie udałoby mu się wypłynąć na powierzchnię. Jednak nawet ta jedna perła wzbudziła ogromne zainteresowanie nie tylko wśród ludzi, ale i u Nag pełniących władzę. Dostał za nią równowartość w wadze zwykłymi perłami, co i tak wyniosło tyle samo, ile normalnie dostawał za połów mniejszych pereł oceanicznych, których całkiem sporo mieściło się w woreczku u jego pasa. Pod tym względem poławiacze byli najlepiej wynagradzanymi członkami społeczeństwa. W każdym razie nakazano mu zaprzestać poszukiwań pereł oceanicznych i dostarczać zamiast tego perły ogniste, aż do wyczerpania złoża. Nazwa, nadana właściwie od razu, odnosiła się do niezwykłej barwy - tak jakby w szklanej kuli zamknąć niegasnący płomień. Nigdy wcześniej na Wschodnich Wyspach nie spotkano się z podobnymi okazami, więc nie znano również ich właściwości, od których tak naprawdę powinno zależeć wynagrodzenie. Te, dopóki pozostawały nieokreślone czyniły ognistą perłę bezcenną. Mikaere kucnął nad jedną ze skalistych małży uprzednio wyciągając specjalny scyzoryk przeznaczony do otwierania twardych skorup. Wbił czubek ostrza w środek widocznej szczeliny, po czym nacisnął na nóż. Małż natychmiast się otworzył. Nie była to łatwa sztuka. Wymagała zarówno siły jak i wyczucia zdobytego wraz z doświadczeniem. Mikaere był już weteranem na tym polu. Swoją pierwszą ostrygę otworzył mając cztery lata, kiedy to ukradł nóż z kuchni matki i udał się na plażę znajdującą się niedaleko domu. Co prawda małż był mały, a on sam porządnie się pokaleczył, ale fakt, że w ogóle mu się to udało w tak młodym wieku był niespotykany, a on sam miał z tego powodu ogromną satysfakcję. Chociaż teraz w sumie sam już nie wiedział czy było to warte kary, jaka spotkała go od rozwścieczonej matki. Chyba jednak nie. W każdym razie z czasem nabrał wprawy i ruch stał się szybki i płynny, a otwieranie jakichkolwiek ostryg banalnie proste. Mimo to Mikaere musiał przyznać, że z tymi skalistymi małżami wcale nie szło tak łatwo jak z oceanicznymi. Niemniej dzięki temu czuł się, jakby otwierał skrzynię ze skarbem. W końcu skarb, do którego łatwo się dostać przestaje być skarbem. W momencie, gdy kamienne wieko otworzyło się, jego oczom ukazała ognista perła, chyba nawet większa od poprzedniej. Pochwycił ją bez dłuższego zastanowienia, jednak postanowił nie wsadzać jej do woreczka, gdyż istniało ryzyko rozerwania go. W przeciwieństwie do dużej ilości pereł oceanicznych, których po prostu nie dało się utrzymać naraz w rękach, perłę ognistą mógł swobodnie dzierżyć w dłoniach. Spojrzał jeszcze raz na rzekomo skaliste podłoże i już miał zamiar płynąć w drogę powrotną, kiedy nagle poczuł mocny wstrząs. Woda poczęła intensywnie bulgotać, a gęsta, szara para wydobywająca się z kraterów sprawiła, że Mikaere stracił wszystko z pola widzenia.
-Trzęsienie ziemi? – Pomyślał w pierwszej chwili. Nie mógł tego wykluczyć. Ostatnio zdarzały się coraz częściej. Postanowił dłużej nie zwlekać, mimo iż dalej był w delikatnym szoku. Odbił stopy od dna i zaczął szybko płynąć ku górze. W międzyczasie wstrząs się powtórzył. Mikaere miał tylko nadzieję, że nie spowoduje to zbytniego falowania na powierzchni, ani tym bardziej tsunami. Co prawda w swoim życiu nigdy nie był świadkiem tego kataklizmu, ale słyszał, jak wielkie zniszczenia i straty w ludności potrafiła wyrządzić ta ogromna fala. Płynął najszybciej jak tylko było to możliwe z ciężką perłą w dłoniach. Głębokość na jaką schodził wynosiła około trzydzieści metrów, zatem w mgnieniu oka znalazł się na powierzchni. W momencie, gdy się wynurzył odruchowo zaczerpnął powietrza. Fale nie były większe niż podczas mocniejszego wiatru, lecz mimo to w jego oczach pojawiło się przerażenie. Patrzył osłupiały na swoją wyspę zwaną Puia, która została tak nazwana ze względu na wielki wulkan, dumnie stojący w samym centrum wyspy. Mikaere patrzył jak, z rzekomo wygasłego skalnego stożka, wydobywa się wielka chmura popiołu. Kolejny wstrząs, tym razem silniejszy niż poprzednie, niewątpliwie był dziełem wulkanu. Podwodne kratery musiały być z nim połączone, co tłumaczyło ich nagłą aktywność. W pewnym momencie dłonie Mikaere przeszył mocny ból. Perła, którą trzymał, zaczęła parzyć. Nie! Ona zaczęła palić się żywym ogniem, mimo że trzymał ją pod wodą. Odruchowo, w reakcji na silny bodziec, wypuścił ją z rąk i krzyknął głośne: -„Ała!”. Nim zdążył przyjąć do wiadomości to , co właśnie się stało, płynął już w stronę plaży.
-Oby wszyscy byli cali, oby nic im się nie stało. – Błagał w myślach, wciąż gorączkowo machając rękami i nogami w celu zwiększenia prędkości. Próbował za wszelką cenę wyrzucić z głowy najgorszy możliwy scenariusz, ale nie potrafił. Szczególnie wyraźnie przed oczami rysował mu się obraz matki, która po śmierci ojca i zaginięciu siostry była jego jedyną rodziną. Zaczął płynąć jeszcze szybciej. Fale wokół niego i ciągle powtarzające się wstrząsy tworzyły źródło potężnego hałasu. Lecz Mikaere nic już nie słyszał poza głuchą kołysanką, śpiewaną mu przez matkę każdego wieczora po śmierci ojca. Z każdą chwilą, z każdym oddechem i uderzeniem serca jej słowa uciekały.
-Nie możecie mi jej zabrać! Nie po tym wszystkim! – Prośba, będąca równocześnie oskarżeniem, była skierowana bezpośrednio do Ostatecznych. Nigdy wcześniej tak bardzo jak teraz nie pragnął znaleźć się na brzegu, który cały czas wydawał się strasznie daleki. Coraz trudniej było złapać mu oddech, a i mięśnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Mimo tego wciąż uparcie płynął naprzód. Wstrząsy powtarzały się cyklicznie, za każdym razem tworząc coraz większe fale, utrudniające ruchy i zalewające usta słoną wodą. Mikaere zaczął się krztusić. Czerwone od nadmiaru soli oczy zaszły łzami. Nie miał już nawet siły mrugać. Zobaczył jednak, że daleki do niedawna ląd zaczął się zbliżać. Wreszcie po dłuższej chwili, trwającej dla niego prawie wieczność dotarł do brzegu. Zaczął biec już w momencie, gdy pod stopami poczuł nierówne dno uformowane z mokrego piasku. Serce biło mu jak oszalałe, nie tylko od nadmiaru wysiłku. Coraz silniej szarpały nim emocje, których nie sposób było uspokoić.
-Mamo! – Zawołał ostatkiem energii – Błagam! Nie zabierajcie mi jej! Nie możeć… - jego głos urwał się gwałtownie w momencie, kiedy potężny wstrząs zwalił Mikaere z nóg. Upadał powoli, nic już nie widząc i nie słysząc, poddał się wewnętrznemu rozdarciu i bezsilności. W ostatniej próbie podparł prawie już bezwładne ciało dłońmi, które dotknęły miękkiego piasku. Niestety głową mocno uderzył w coś twardego. Nie poczuł żadnego bólu. Jedynie miejsce uderzenia zrobiło się gorące. Po skroni zaczęła spływać ciepła strużka krwi. Oczy, którymi i tak nic już nie potrafił dostrzec, zaszły jeszcze większą ciemnością. W tej dziwnej ciemności obraz matki był wyraźniejszy niż kiedykolwiek przedtem.
-Mamo! – Zawołał rozpaczliwie w myślach po raz ostatni, po czym stracił świadomość, zanim jeszcze zamknęły mu się powieki.
oceny: bezbłędne / znakomite
Piękna oryginalna proza