Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-11-25 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1513 |
VI. Wyrapeń
Drugi dzień mija od fejkosamobójstwa. Aż wstyd przyznać przed samym sobą, że odpierniczyłem taki numer.
Z Martyną - mam pewność - definitywny koniec. Z używkami, jak na razie - też. Wpadłem, choroba jasna, w jakiś amok masturbacyjny, nałóg samozaspokajania się. Kolejną dobę nie robię nic innego, jak tylko... szkoda gadać.
A tu trzeba się ogarnąć, jechać do Wolerowa, do starych. Jak się zebrać w sobie, znaleźć klej kropelka, albo poxilinę i zapełnić nią dziury w głowie, w sercu? Czym zamazać wstyd - błotem? A deprechę - jak wydrapać? Paznokciami - nie da rady, scyzroryka boję się użyć.
Prawie pięcioletni związek psu w dupsko... Wiem, powinienem przypomnieć sobie, że mam jaja, złapać się za bary, potrząsnąć i krzyknąć` `ogar, kurwa, no dobra, stary, dałeś ciała, ale na Martynie świat się nie kończy. Chyba nawet dobrze się stało. Pozbyłem się garba, wyrwałem nie jednego, ale co najmniej trzy zrośnięte ze sobą kleszcze. Ona, siostrunia i mamuśka: Szatan, Antychryst i Fałszywy Prorok, odwrotna Trójca.
Ciesz się, Adaś - w porę opamiętałeś się, puściłeś z kurwiszczem i dałeś się okraść. I tak lepsze to, niż ślub z przywrą, stanie się częścią rodzinki Addamsów. Teraz tylko podleczyć rany, wykurować ego i... wszystkie panny stoją przed tobą otworem, rozchylają wilgotne i parujące podwoje`.
Cholerna rejonizacja, można zagłosować w wyborach - z nielicznymi wyjątkami - w zasadzie wyłącznie w miejscu zameldowania. Przepis rodem z komuny.
Jeszcze wprowadźcie nam paszporty wewnętrzne, bydlaki, by człowiek nie mógł swobodnie pojechać do sąsiedniego miasta bez proszenia urzędasa, zgnania kolan przed siłą wyższą, panami Nieba i Ziemi.
Martyna wyśmiewała ten mój lewicowy idealizm, pół - żartem, pół - serio namawiała, bym zapisał się do Komunistycznej Partii Polski, postawił na biurku popiersie Lenina, chodził na pochody pierwszomajowe.
Tępa, ślepa kretynka. Chodzi mi jedynie o normalność. Odwatykanienie. Zeświecczenie. Zatrzymanie antydemokratycznych przemian. O antykrucjatę, wyrzyganie komunikantów.
Wiem, pieprzę jak zacietrzewiony nastolatek, co to pierwszy raz kupił Nie i z wypiekami na twarzy czyta, jaki to Kościół Rzymski jest niedobry, nakręca się ironicznymi artykułami, jakby były fotkami nagich lasek.
Ale to prawda: choć jeden głos guzik zmieni - trzeba walczyć. Dwa palce do gardła i starać się sprowokować wymioty.
Jutro wybory. Ciekawe, czy Kaśka znów będzie w komisji. Uśmiecham się. Zaraz pewnie zadzwoni Marek, albo któreś z rodziców z zaklinaniem - czarowaniem, bym - na wszystkie świętości - nie odpierniczył już żadnego numeru.
Spokojnie, Adaś, wiemy, rozumiemy, że się nienawidzicie od podstawówki, ale - grzecznie prosimy - nie narób nam znowu wstydu na całą gminę. Nie zwracaj uwagi, nawet, jak coś powie nie tak, w ogóle się odezwie, albo choć spojrzy krzywo; ona taka jest cwaniacka i bezczelna, po co ci kolejna ciąganina na komendę, Adaś, znowu dziennikarze będą koczować pod domem, czaić się na nas, próbować przepytać; teraz to już odpowiesz w warunkach recydywy, dokrochmalą ci z parę tysięcy złotych mandatu, albo skierują na obserwację sądowo-psychiatryczną, bo kto to widział, dziecko, żeby tak co wyborów kłócić się z członkinią komisji, nawet tak nabzdyczoną, jak Kaśka; zginąłbyś w szpitalu dla czubków nafaszerowany psychtropami; poza tym wygłupów - nawet, a może zwłaszcza niezamierzonych - się nie powtarza. Pójdź grzecznie, jak cywilizowany człowiek, powiedz `dzień dobry`, dowód osobisty okaż, jak poproszą; wiemy - będziesz na cenzurowanym, traktowany co najmniej z rezerwą, ale bracie, kuźwa, synku - nie daj się sprowokować.
Odbierz kartę do głosowania, nawet od Kaśki - i pójdź za kotarę, potem - do urny.Bez wdawania się w pyskówki, bez plucia. Chyba nie chcesz znowu być w ogólnopolskich mediach jako negatywny bohater, ta małpa, co nie potrafi spokojnie spełnić obywatelskiego obowiązku, tylko musi pokazywać, jaka to jest niewychowana; spojrzy z ironią, to spojrzy. Ona, dwie, siedemnaście osób - ciebie ma to nie obchodzić.
Bierzesz karteluch, skreślasz. I pa, adieu, adios. Przecież tak ci zależy, żeby Dalczyk nie został prezydentem, to dewota klęcznikowy, do tego zamordysta, samozwańczy Marszałek Polski; zamiast robić chryję grzecznie wybierz jednego z kontrkandydatów, wrzuć kartę do przezroczystej urny.
No dobrze, mogę obiecać - tym razem (za następne nie ręczę!) koniec z muchą plujką. Przyświeca mi wyższy cel - myślę z uśmiechem zapinając rozporek. Kramik zamknięty na co najmniej dwa dni. Nadgarstek musi odpocząć.
Parę godzin później gubię się w rodzinnym powiecie. Nawigacja samochodowa to iście diabelski wynalazek. Albo po prostu ten konkretny, zamontowany w moim aucie, gadający głosem Bożeny Dykiel egzemplarz mnie nie lubi.
I wywiodła, Miećka Aniołowa z Alternatywy 4, na totalne zadupie, pokierowała przez Dzisin, Jęgów, aż pod Zastrzewie. No gdzie miałem rozum, że posłuchałem ułudnicy, dałem się tak omotać?!
Trzeba zawrócić, co najmniej czterdzieści kilometrów do nadrobienia...
Zatrzymuję się na fajkę. Nie lubię palić wewnątrz matiza. Byleauto, ale zawsze lepsze takie, niż rower.
Stoję przed majestatyczną, krytą wiatrem ruiną wiatraka koźlaka i kontempluję jej piękno. Upadek, degrengoladę. Milczenie. Zimny wiatr wieje między obluzowanymi deskami. Nie wyje, jakby brakło mu odwagi. Albo schlał się i śpi, Eol pieprzony.
Drzewo, wrośnięte w sam śordek budowli. Konary, które z czasem zastąpiły odłamane śmigła. Pień, kora, liście, soki płynące wewnątrz stojącej pionowo, dziewiętnastowiecznej trumny.
Wyciągam komórkę, focę. I poszło na fejsa z podpisem ` zasiedlenie`.
O - a ci co znowu? `Akcja Pansłowiańska ma zaszczyt zaprosić...`. E tam, bzdury. Klikam `usuń`.
Agata wczoraj omal nie zaliczyła detoksu, a dziś wstawia uśmiechniętego miśka z jakimś bzdetnym hasłem o korzystaniu z młodości. Memiara, publikuje po sześć - dziesięć postów dziennie. Atencyjność level master.
Podchodzę bliżej drzewokoźlaka. Piękny wrost. Gałęzie oplatające koło paleczne, koła zębate, kamienie, cewie, czy jak tam się nazywają bebechy wiatraka, kto dziś pamięta takie rzeczy, nawet najstarsi młynarze mieliby problem z poprawnym nazwaniem poszczególnych części takiego archaicznego ustrojstwa; koźlak ukorzeniony, wydający owoce.
Ani trochę nie ogarnia mnie nostalgia, myślę raczej, ze focie nadawałyby się na okładkę albumu folkowego.
`Kapela ze Wsi Piotrków Trybunalski powraca z nowym albumem pt `Kraj dzież``.
Dobre! Opublikuję na swojej tablicy, może ktoś się nabierze.
Drewniana konstrukcja jakby gapiła się na mnie tępo, chcąc zrozumieć, czego do jasnej cholery od niej chcę, przyczepiłem się do zwłok, naruszam ich spokój, nie pozwalam im dognić, domurszeć nieniepokojonym.
Kurewska droga powrotna! - zaciskam zęby nieludzko wkurwiony na panią Dykiel. I na siebie. W takich chwilach człowieka nachodzą myśli, ze może jednak skapitulować, odpuścić walkę z oporną materią auta, dróg, z których każda jest gordyjską plątaniną, labiryntem niemal bez wyjścia, pójść grzecznie na policję, oddać prawo jazdy mówiąc, że nie nadaję się na kierowcę, nie mam kompletnie orientacji w terenie, Forianków niby leży niedaleko, a bez nawigacji nie jestem w stanie ani tam dojechać, ani tym bardziej wrócić bez błądzenia, bezmózgiego peregrynowania po leżących na trasie pipidówkach, całe to prowadzenie auta jest zdecydowanie nie dla mnie, to zajęcie ponad siły psychiczne, nie mam predyspozycji, a egzamin na prawko zdałem jedynie dzięki tęgiej łapówie, że jak chcę wrócić do domu, a aktorka-nawigatorka ma zły humor i postanowi wyprowadzić mnie w pole, to literalnie ląduję w szczerym polu, mimowolnie zwiedzam lasy, ścieżyny błotniste, przesieki, leśne ostępy.
Że nie byłoby dla mnie problemem zgubić się we własnym pokoju, zapomnieć po ciemku drogi do kibla, stracić orientację w miejscu, które zna się od dzieciństwa.
Wracam w rodzinne strony, choć de facto nigdy ich nie opuściłem, Forianków leży w tym samym województwie, powiecie, co moja wiocha. I czuję, że jest to wyprawa dekady, ekspedycja na koniec świata.
Najchętniej podróżowałbym autobusami, był wożony z punktu A do punktu B, jak książę, hrabia udzielny, polityk mający własnego szofera, biznesmen, który rozsiada się wygodnie na tylnym siedzeniu służbowej limuzyny i nic go nie obchodzi, czy na najbliższym skrzyżowaniu nie trzeba aby pojechać w lewo.
Jestem statyczny, nieprzenośny, lubię zapuszczać korzenie, jak - nie przymierzając - drzewo, któremu właśnie robię zdjęcia.
`Z czasem prawie każdy obrasta deskami` - przychodzi mi głupkowata myśl, przypominają się ludzie-trumny pozujący na obrazie Rene Magritte`a. Wystarczy odpowiednia perspektywa i okazuje się, że wszyscy dźwigamy na plecach ziemię pełną ziaren, uschłe drzewa.
No i bierze, spleenisko jakieś kurewskie. Ciągle nie mogę przeboleć rozstania. Strzeliłbym se lufkę na poprawę nastroju, ale trzeba jakoś dojechać do domu. Z moimi antypredyspozycjami do kierowania nawet durnym matizem, toczydełkiem dla bab, emerytów i dzieci poniżej pierwszego roku życia, autkiem prawie dla noworodków, brakuje tylko, bym się schlał. Prasa znów miałaby o czym pisać. Jak nie oplucie Kaśki, to wypadek na cyku. Tego tylko trzeba.
Cholera - ulżyłbym sobie, ale boję się, że ktoś zobaczy, nawet na tym bezludziu. I nażrę się wstydu, będę spieprzać, ile sił w kółkach toczydełka.
To cześć, wiatrak, dogorywaj se w pokoju. Czterdzieści kilometrów do Wolerowa. Znowu klnę pod nosem. W życiu nie byłem tak bardzo pod kreską; na benzynę ledwie starczyło.
Dziesięć tysięcy poszło w Cocomo. Pięknie, coraz lepiej. Odkuję się w rok, półtora i to, jak będę oszczędzał na każdym kroku, jadł przeceniony chleb i zapijał kranówą, do pracy chodził piechotą.
Nawet nie ma od kogo durnej stówy pożyczyć, każdy by najchętniej człowieka wycyckał do ostatniego grosza, jeszcze zaciągnął na ciebie pożyczkę w parabanku.
Płacz i płać, jak chciałeś poszaleć. Za darmo - wiadomo, co można dostać. W mordę. Ziarenko. By wykiełkowało w tobie mięsożerne drzewo, gałęzie przebiły czaszkę i klatkę piersiową.
Jadę dość wolno, uważnie patrzę na znaki. Wyłączyłem nawigację-oszustkę. Powinienem się dotoczyć do domu przed wieczorem.
Strzelę dwa - trzy piwa z Markiem, może wreszcie się zdrzemnę.
Ciekawe, co by było, gdybym poszedł na wybory i demonstracyjnie podarł, pogryzł, albo podpalił karty do głosowania? Grzywna? Areszt, a w konsekwencji - łagry, ograniczenie wolności, prace społeczne, bezterminowy pobyt w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie?
Przekonać się, czy lepiej nie wiedzieć?