Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-09-27 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1510 |
{Prolog}
Nagły ruch sprawił, że odrobina białego puchu, poturlała się po metalowym zboczu.
W jednej chwili uświadamia sobie, że wybiegnięcie z lasu na pole, było najgorszym wyborem jakiego mógł dokonać. Na co liczy? Że pobiegnie szybciej, zdoła uciec. Przecież wie, że nie ma najmniejszych szans. A jednak nadzieja pcha go do przodu. Byle dalej od przeciwnika. Z tym tylko, że przeciwnik jest coraz bliżej. Na dodatek ma skrzydła. Nadleciał znad drzew, jak tylko go zauważył. Bawi się z nim w kotka i myszkę. A on jest myszką. Szarą i malutką. Miał złudną nadzieję, że na polu będzie łatwiej, bo wiatr dopomógł. Jak bardzo się pomylił. Mógł zostać w lesie. Między drzewami, by go nie dopadł. Nie pomyślał racjonalnie. Pragnie uciekać szybciej, lecz śniegu po kolana. Nie może przyspieszyć a nawet spowalnia bieg. Ma wrażenie zewnętrznej klaustrofobii. Najgorszy jest ten metaliczny szum z tyłu i skrzypiące odgłosy. Zdaje sobie sprawę, że przeciwnik szybuje prawie przy ziemi.. Słyszy złowieszcze ocieranie śniegu o metal, kiedy zesuwa się ze skrzydeł. Przecież mógł go dawno dorwać. Widocznie nie chce. Podnieca się uciekającą ofiarą.
W głowie układa obraz bestii, którą słyszy za plecami. Rozpiętość skrzydeł, około trzech metrów. Składają się z połączonych równoległych sztabek. Sposób zabijania: nadlecieć nad ofiarę, owinąć skrzydłami i przeciąć na pół, ostrymi jak brzytwa, szerokimi końcami. Górną połowę jakiś czas dźwigać, nacieszyć się ofiarą, by po chwili wyrzucić jak zwykłego śmiecia. Żadnego szarpania, szatkowania i obdzierania ze skóry. Chodzi tylko o jedno: żeby zabić i mieć z tego satysfakcje.
Biegnie coraz wolniej. Czuje zimny pot pod ubraniem. Uciekając, a właściwie idąc, zbliża się do śmierci. Księżyc świeci jasno z tyłu. Widzi cień wielkich skrzydeł. Są bliżej i bliżej. Metaliczny dźwięk jest wprost nie do zniesienia i coraz głośniejszy. Wciąż nie może biec szybciej. A bardzo by chciał. Chociaż wie, że to daremny wysiłek. Sytuacja przypomina: gęsty lepki sen, przez który stara się przedostać. Śnieg już sięga do połowy ciała. Macha nerwowo rękami. Odpycha się od zimnych kryształków, chce jeszcze przyspieszyć, lecz sił zaczyna brakować. Ciemna śnieżna mucha, na białej muchołapce.
Koniec gry.
Żelazny motyl wreszcie go dopada. Przepoławia ciało. Echo rozcinanych kości, błąka się wśród drzew. Śnieg nasącza czerwony znak śmierci. W świetle księżyca jest czarna.
– Mamo! Spójrz! Jakiego ładnego motylka zrobiłam. Z kolorowej bibułki. Bardzo się starałam.
– Właśnie widzę. Śliczny.
– Przyduszę go szpilką do poduszki.
– Tylko uważaj na rączkę.
Ludność wioski budzą o świcie niepokojące dźwięki. Dochodzą z góry. Jakby metaliczny szum. Prawie wszyscy mieszkańcy wkładają ciepłe ubrania i wybiegają na zewnątrz. Inni patrzą przez okna. Jest słoneczna piękna pogoda. Na tle błękitu nieba dostrzegają lecące obiekty. Przypominają swoim wyglądem wielkie, ciemne motyle. Tyle tylko, że są z żelaza. Zbliżają się bardzo szybko. Metaliczny odgłos jest coraz wyraźniejszy. Obniżają po skosie lot i niespodziewanie atakują. Wielu ludzi nie dobiega do swoich domów. Napastnicy nadlatują nad ofiary i robią to co zwykle. Przecinają skrzydłami na pół.
Po krótkim czasie, ulica jest pełna parujących szczątków, strzępków ubrań i niespełnionych marzeń. Na białym śniegu przypominają czerwone rozłożyste maki. W innym miejscu, na zamarzniętym jeziorze, trzy motyle okrążyły ofiarę. Warują przy ziemi jak krwiożercze drapieżniki. Przesuwają się wzdłuż okręgu, raz na lewo raz na prawo, uderzając skrzydłami o lód. Człowiek nie ma szans na przeżycie.
Kobieta biegnie z dziewczynką na rękach. Czują z tyłu podmuch, o intensywnym zapachu żelaza oraz metaliczne brzęczenie. Za chwilę bestia jest nad nimi. Przepoławia ciało szybko i sprawnie. Słychać dźwięk przecinanych kości. Dziewczynka zostaje wewnątrz podwiniętych skrzydeł, z górna połową matki. Motyl szybuje z wyciekającym strumyczkiem. Po kilkunastu sekundach, zawartość zostaje wyrzucona. Dziecko spadając, nadziewa się na szpikulec płotu. Krew ścieka po sopelkach lodu.
Wiele ludzi wsiada do samochodów. Nie myślą racjonalnie. Są miażdżeni i przecinani wewnątrz. Odgłosy ocierania metalu o metal, nie należą do przyjemnych. Tym bardziej, że są to ostatnie, jakie w życiu słyszą.
Niektórzy biegną na dach. Nie wiadomo dlaczego. Panika robi swoje. W takich sytuacjach, rzadko kto myśli racjonalnie. Motyle spychają ludzi z oblodzonych powierzchni. Inne ich łapią skrzydłami. Wiele części zlatuje na ziemię, niczym szkarłatne truskawki do bitej śmietany. Dla atakujących jest to po prostu mordercza zabawa, kryjąca w sobie znamiona zemsty. Ktoś wisi na rękach trzymając się rynny. Podfruwa jeden z motyli i je odcina. Spadającego, gonią cienkie stróżki własnej krwi, cieknące z kikutów.
Motyle szybują bardzo nisko. Rozbryzgują krwisty śnieg, odrzucając ludzkie szczątki na boki. Są też inne, dużo mniejsze. W przeciwieństwie do wielkich, te, oprócz ostrych krawędzi skrzydeł, mają dodatkowo: sześć cienkich nóg, ostro zakończonych. Do patroszenia ofiar i przemiany ich w durszlaki. Wlatują przez okna do mieszkań, rozbijając szyby i niszcząc futryny. Sieją spustoszenie wewnątrz. Wszystkie są niesamowicie szybkie, silne i bardzo wytrzymałe. Potrafią odciąć bokiem skrzydeł, ludzkie głowy.
Zewsząd słychać przerażone wrzaski. Mieszają się ze wszechobecnym metalicznym zgrzytem. Ludzie mają wrażenie, że znaleźli się pod atakującą, metalową wiatą. Wiele motyli obija się o inne. Potworny hałas jest nie do zniesienia. To coś więcej niż żelazo, gdyż kryje w sobie cząsteczki nienawiści i czystego zła.
Wtem atak się urywa. Odlatują tak samo szybko i niespodziewanie, jak przyleciały.
Ludzie zaczynają debatować: w jaki sposób pokonać takiego wroga. Nic na nich nie działa. To jeszcze nie te czasy, wymyślnych śmiercionośnych broni. Tym bardziej wszystkich dziwi, skąd się nagle te stworzenia wzięły.
Nagle pewien starzec przypomina sobie, że właśnie w tym miejscu, dawno temu wymordowano wiele niewinnych istnień i zostawiono zwłoki na wierzchu, na pożarcie dzikim bestiom. Zgromadzeni przypuszczają, że być może są to dusze tych nieszczęsnych ofiar. Słowa: przepraszam, nie zostały nigdy wypowiedziane, po tych, co przyszli po nich.
– Posłuchajcie! Należy ułożyć na śniegu napis: przepraszamy za to, że nasi was wtedy zabili.
– To banał, w najczystszej postaci. Wierzycie, że zadziała?
– A cóż nam pozostało. Układajmy.
Na pustym polu ułożono napis, z czego się tylko dało. Zakończono wieczorem. Wzmocniono okna i drzwi. Mało kto spał tej nocy.
O świcie nadlatują. Lecz o dziwo, prawie od razu zauważają wiadomość. Krążą nad nią, jakby czytały. Temperatura powietrza diametralnie wzrasta. Po chwili zaczyna padać deszcz. Śnieg im nie szkodził, ale woda z nieba, jak najbardziej. Zaczynają rdzewieć w zastraszającym tempie. Na ziemię leci rdzawy gęsty pył. Zakrywa topniejący śnieg. Jest tego bardzo dużo.
Nagle z rdzy wyłaniają się białe, zwykłe motyle i szybują w kierunku nieba.
Nie wiadomo tylko, co z tym, atakującym w nocy. I czy było ich więcej?
oceny: do przyjęcia / znakomite
Zbędne przecinki przed: było, około, ostrymi, na białej, błąka, ulica, o intensywnym, z górną, zawartość, nie należą, rzadko, niczym, kryjąca, i gonią, cieknące, ostro, ludzkie, wymyślnych, dawno, na pożarcie, nie zostały, po tych, w najczystszej, prawie, atakującym. Brakuje przecinków przed: jakiego, lepki, śnieżna, piękna, rozłożyste, raz na prawo, trzymając, śmiercionośnych. Zbędne dwukropki przed: gęsty, sześć.
Nie "satysfakcje", a "satysfakcję".
Z pobieżnego liczenia wynika, że wykazałem aż 35 błędów interpunkcyjnych. To chyba o wiele za dużo!
U siebie poprawiłem, jak zaleciłeś.
Dobrze, że chociaż treść jako taka:))
Pozdrawiam:)