Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-02-27 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1236 |
Przed wyjazdem z Murmańska na kolejne odcinki frontu - do Kandałakszy i Białomorska - Galina Pietrowna uprosiła recepcjonistkę *Arktyki*, żeby koniecznie - jeżeli do hotelu przyjdą jakieś listy do niej - żeby przesłała to do Białomorska na adres politycznego dowództwa frontu. W Kandałakszy przeczytała w gazecie nazwisko Połynina w spisie nowych Bohaterów Związku Radzieckiego i tego samego wieczoru jeszcze napisła mu trzeci już list, najkrótszy z nich, ale za to na jaki jej zdaniem nie można było nie odpowiedzieć.
Jednakże, dotarłszy do Białomorska, wbrew oczekiwaniom nie zastała tam żadnej korespondencji, a kiedy zachorowała później na zapalenie płuc i prawie dwa tygodnie leżała w szpitalu, również nic do niej nie przyszło. Na próżno tylko fatygowała Maszę, żeby ta sprawdzała, czy są jakieś listy w dowództwie. Tuż przed samym wypisem ze szpitala postanowiła zapytać o Połynina dowódcę sztabu dywizji lotnictwa, który leżał na ortopedii z połamanymi po kraksie nogami.
- Słyszałem, że on walczy gdzieś nad Moskwą, ale w jakiej formacji dokładnie, nie wiem. Żyje, nic mu się nie stało. O kim, jak o kim, ale o naszym Połyninie na pewno byśmy wiedzieli, gdyby zginął! - jak umiał, tak uspokajał Galinę ranny pułkownik.
Ani gdy była jeszcze zdrowa, ani podczas choroby, ni teraz, kiedy dojeżdżały właśnie do Moskwy, wciąż nie mogła zapomnieć frazy Gricko, jaka ją wprost poraziła i przelękła - nie, nie od razu, a dopiero po jakimś czasie: *Kilka razy chciał się żenić, jednak później wszystko odwołał...* Że wobec niej Połynin tego chciał, wiedziała o tym, bo sam jej to powiedział przed swoim wyjazdem tam w zimnym foyer murmańskiego teatru.
Ich jak płomień szybko wzbudzona i jeszcze szybciej zerwana wzajemna więź w różnych momentach ukazywała się jej w różnym świetle: raz wierzyła, że powiedziała mu wszystko jak na świętej spowiedzi i że go całym sercem kocha najbardziej na świecie, to znowu zaczynało się jej wydawać, że było to tylko zwykłe zadurzenie, jakie przy całej swej sile jak jakaś byle gruda śniegu ni stąd, ni zowąd weźmie i raptem całkiem roztaje - sama przecież dobrze wiedziała, jak to z nią bywało wcześniej.
Jednak jedno jej nie opuszczało już przez cały ten czas: zaczęło jej ciążyć to, co przedtem nigdy dla jej nie stanowiło żadnego problemu - wszelkie, czyje by tylko nie były, męskie zaloty! Dzisiaj na siłę robiła to, co wcześniej działo się jakby samo przez się, bez żadnego z jej strony wysiłku: kobieca kokieteria wobec mężczyzn, kiedy starała się np., by dano im z Maszą jakiś lepszy pokój, albo strojenie uroczych minek, gdy musiała załatwiać jakieś ważne dla nich życiowo drobiazgi. To całkiem nowe dla niej odczucie było niezmienne, i im częściej tego doświadczała, z tym większą pewnością wówczas myślała, że Połynina jednak naprawdę kocha.
A wtedy myśl o tym, że to właśnie on z nią zerwał - nie ona, a on - wydawała się jej strasznie krzywdząca i niesprawiedliwa. Dobrze wiedziała, jak prędko jej życie - jeśli on nie napisze i nie zadzwoni - wróci na stare swoje koleiny, i znowu będzie to samo, co było - będzie Witieńka i wszystko, wszystko jak dawniej, do czego, jak to z goryczą czuła, tak czy owak będzie musiała wrócić, skoro Połynin z nią zerwał...
Miłego dnia.
"Miłość góry przenosi!"