Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-03-03 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1300 |
Galina Pietrowna rozumiała to doskonale i z zachwytem pomieszanym z zawiścią myślała o tej na scenie Larysie, którą grała aktorka, przedtem jej zdaniem nijaka, a teraz tutaj, na tej widowni, w tym spektaklu tak do łez poruszająco prawdziwa i naprawdę świetna.
Publiczność słuchała w milczeniu i z naprężoną uwagą. Daleki sprzed półwiecza dramat kobiecej duszy, i nieodwracalność tego, co się wydarzyło, i nieuchronność ponurego końca - wszystko, absolutnie wszystko to z jakąś zadziwiającą prostotą i magią działało na siedzących w tej zimnej sali w wojskowych szynelach i półkożuszkach ludzi pierwszej zimy tej wojny.
Kiedy akt dobiegł końca i aktorzy wyszli przed kurtynę, by się ukłonić, trzymając się za ręce, widownia długo stała i biła owacje, nie śpiesząc do szatni, by się ubrać - bo i po co, skoro wszyscy byli ubrani. Zdaje się dopiero teraz, kiedy spektakl już się skończył, ludzie nareszcie zrozumieli, jak bardzo było zimno na scenie i także za to artystom również dziękowali.
Galina Pietrowna też długo stała i klaskała, aż rozbolały ją dłonie. Kiedy kurtyna opadła po raz ostatni, i widzowie zaczęli się rozchodzić, ujrzała Witieńkę. Miał na sobie bryczesy wpuszczane w skórzane wysokie sztylpy do jazdy konnej, jasnoszarą wojskową gabardynową koszulę bez pętli, a na niej futrzany bezrękawnik. Szedł w jej stronę, podtrzymując pod łokieć starego, malutkiego, z gęstymi czarnymi wąsami generała. Już prawie ją mijając, odwrócił się i rzucił do niej, pocałował ją w rękę, po czym szybko znowu złapał generała pod pachę, i, pomachawszy jej ręką, krzyknął, żeby poczekała na niego tutaj na widowni przed wyjściem, i że zaraz do niej wróci.
Wyszedł ze staruszkiem do foyer, a Galina Pietrowna została na sali przy drzwiach, gdzie czekała długo, dobre 10 minut, póki prawie wszyscy się nie rozeszli.
- Co za złoty człowiek! - wreszcie wynurzając się skądsiś zza drzwi i ponownie całując ją w rękę, wesołym głosem odezwał się Witieńka, i zrozumiała, że słowa te odnoszą się do generała, którego podtrzymywał za łokieć. - Z dowództwa zaopatrzenia tyłów; obiecał nam podrzucić kapkę węgla. Widzisz przecież, jaki tu mróz - aż zęby dzwonią biednym artystom. Ciągle się muszę o wasze dobro starać i nieustannie zabiegać! - Witieńka uśmiechnął się do niej. - A więc jednak przybyłaś...
- Dostałeś mój list?
- A jakże, z doręczeniem do rąk własnych, - znowu się uśmiechnął.
Chciała go zapytać, co znaczy *z doręczeniem do rąk własnych*, lecz nie zdecydowała się.
- No, i oboje zostaliśmy żołnierzami... - powiedział, z podziwem oglądając ją od stóp do głów i wciąż się uśmiechając.
- A czy ty jesteś... - nie zdążyła dopowiedzieć *w armii?*, kiedy jej przerwał:
- Póki co jeszcze mnie nie biorą. Tutaj jestem potrzebny. Ale ze względu na wojnę to nawet wygodniej. Już przywykłem... - powiedział i z takim samym zadowoleniem, z jakim ją oglądał przed chwilą, obejrzał też samego siebie. - A co, nie pasuje mi ten mundur?
- Pasuje.
- To co robimy? Może chodźmy do dyrektora artystycznego? Kiedy przyjechałaś?
- Dzisiaj.
- To chodźmy, bo może nam zniknąć. Ja już wszystko załatwiłem, zaraz się sama przekonasz.
że generał postarał się o zaopatrzenie teatru w opał na zimę, bo ziąb w teatrze nie do pozazdroszczenia dla aktorów.
Pozdrawiam.
Żeby do nich wrócić, trzeba cofnąć się w lekturze tej powieści do jej pierwszych rozdziałów :(
Pozdrowienia.