Przejdź do komentarzyALFA NOVA część 4 z 5
Tekst 7 z 5 ze zbioru: ALFA NOVA
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2020-04-14
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń903

11.


Po obiedzie zrobili sobie kawkę i zasiedli w salonie. Chcieli się później wybrać na spacer nad jezioro, ale teraz był czas na kawkę właśnie. Jane leżakowała sobie swobodnie na sofie, a Zuza i Hall zajęli dwa stare fotele.

– Wytłumacz mi jeszcze raz ten... „przekaz wielokanałowy”, bo coś tego nie łapię. – Zuza dolała sobie odrobinę śmietanki do kawy.

– Oj... Wyobraź sobie książkę – zaczął Hall cierpliwie. – I jedną stronę jakiegoś tekstu. Czytasz to około minuty, litera po literze i składasz w całość. A gdyby tak zamiast ciebie jednej ustawić jakieś pięćset osób i one wszystkie, w tym samym momencie, jednocześnie, powiedziały jednym głosem każda jedną literę? Każda osobno swoją? Bełkot, który trwa tylko chwilę. Rozumiesz? Radio nadaje sygnał na jednej, określonej częstotliwości. A gdybyś miała te pięćset nadajników, każdy na innej fali, sygnał szedłby ułamek sekundy. Ze wszystkich nadajników naraz. I to od razu zakodowany. No bo jak to odczytasz? Musisz mieć te pięćset odbiorników i wiedzieć, jak ułożyć wszystkie sygnały. Ja już nie mówię o szyfrowaniu...

– Aha... Genialne... – Zuza pokiwała głową z uznaniem.

– Ale mówiłem ci, że z radia zrezygnowaliśmy już dawno temu. Sygnały świetlne są o wiele bardziej naturalne i bardziej nośne. Tak, jak w radiu masz różne częstotliwości, w przekazie światłem możesz operować kolorami, natężeniem...

– I dlatego nie wykryjemy tej waszej „Alfy”?

– Między innymi, Zuza. Patrzysz na jakąś rzecz, jakąkolwiek, na ten kubek na przykład i nie zdajesz sobie nawet sprawy, że obraz, który widzisz, może być jakąś informacją, przekazywaną właśnie przez kogoś.

– Szok, normalnie...

– Musisz najpierw wiedzieć, czego szukasz.

– Szok.

– A jak sobie nie zdajesz z tego sprawy w ogóle... Są i inne techniki kamuflażu, oczywiście. Statek kosmiczny, na przykład, może być zrobiony jak wasze niewykrywalne samoloty. Tyle, że bardziej...

– Nowocześnie?

– To też. Na pewno widziałaś „Predatora”, nie?

– A, coś takiego...

– Nanotechnologia optyczna. Ale nie tylko. Już dwa nasze statki tu przybyły, z nami, kręciły się na orbicie koło waszych sztucznych satelitów i co? Nic...

– Ale jak wam się udało tak długo nas wszystkich oszukiwać, co? – spytała Jane. – Tomek, Hania, Wojtek...

– I ty się o to pytasz? – Hall uśmiechnął się do żony, rozciągniętej leniwie na sofie. – Taką cwaną bestię jak ty? Co? Blondi?

– A ty mnie w ogóle kochasz?

– Tak. Miałem dużo kobiet, jestem pies na baby, sama wiesz. Ale nigdy cię nie zdradziłem, nawet w myślach. Mogę sobie oceniać, ta ma ładne piersi, tamta pupę. – Wzruszył ramionami. – Ale mogę sobie co najwyżej „polizać łapy”.

– Co? – parsknęła Zuza.

– No, mamy taką znajomą – uśmiechnął się do niej Hall, – co to nie odmówi kieliszka czy dwóch, ale jak akurat nie może, to tak zawsze mówi... Jak pies z głodnym wzrokiem przy zastawionym stole...

– Dobre, he, he, he, muszę to sprzedać. „Polizać łapy”... He, he, he...

– Może przez to jestem dosyć uciążliwy, ale to ci chyba nie przeszkadza, kochanie? – Spojrzał ciepło na Jane. – To jest dosyć dziwne, albo i dziwaczne, ale my, po tej zmianie DNA, mamy zwiększony popęd płciowy. To nawet nie jest kwestia hormonów. Gdzieś tam nam się we łbach poprzestawiało. Taki uboczny efekt. Albo defekt, nie wiem. Ale chyba nie, co?... – Mrugnął do niej znacząco. – A więc: kocham jedynie ciebie i to bardzo mocno. Jak jasna cholera.

– Hm... Chociaż coś... – Zadowolona Jane usiadła i sięgnęła po kubek z kawą.

– Hm... Też bym tak chciała...

– Na pewno? – Hall spojrzał na Zuzę z lekkim uśmieszkiem.

– To chyba normalne, nie?

– Skoro tak mówisz... – Hall popił swoją kawę. – Jesteśmy starsi od was, technologicznie o jakieś sto lat. Taki układ... Tu jest już was siedem miliardów, czy nawet trochę więcej, a na Alfie jest ponad dwadzieścia. To znaczy, było, jak wylatywałem. A teraz? Nie wiem. Kolonizacja innych światów to konieczność. Tu też tak będzie. Będzie rygor, kontrola urodzin, eutanazja... Brak wody, energii... Kara śmierci za byle co... Jeszcze kiedyś brali organy do przeszczepów, teraz już nie. Emerytura? Tak. Dwa lata. A potem eutanazja. Chyba, że ktoś ma dużo kasy. Choroby? Leczy się uleczalne. Tanio. Jak ktoś ma mniej niż sto punktów ilorazu inteligencji, eutanazja. Psychole też. A żeby mieć dziecko, ho ho... Ty wiesz, ile kosztuje prawdziwa wołowina?

– A co? Jest sztuczna? – zdziwiła się Zuza.

– Syntetyczna. Ty sobie zdajesz sprawę, ile potrzeba wody i roślin, żeby wyżywić jedną świnię? Albo krowę czy konia? I ile przy tym powstaje dwutlenku węgla?

– Daruj sobie – przerwała mu Jane, mieszając swoją kawkę ze śmietanką. – Ty nam mów o Holdingu, a nie o krowach...

– Już mówiłem. Pierwsza grupa przyleciała tu w dwa tysiące dziesiątym. Ja przyleciałem trzy lata później, w „Drugiej”. Mieliśmy przygotować Ziemię do kolonizacji. No, to było takie pierwsze rozpracowanie. Mieliśmy znaleźć tu, na miejscu, jakąś super–toksynę. Ale nie znaleźliśmy. Jakoś nikomu z nas na tym nie zależało specjalnie. Zresztą, nie wiem, czy to jest w ogóle możliwe. A wkrótce przyszła zmiana rozkazów, bo znaleźli inny obiekt, ciekawszy, lepszy do kolonizacji, kiedyś tam. Planeta, mówiąc w dużym skrócie, na której panuje jeszcze era mezozoiczna, według kryteriów Ziemi. Dinozaury, mówiąc wprost. Nienaruszone zasoby energetyczne, mnóstwo świeżego mięska... I z Ziemi zrezygnowano. A że my tu już byliśmy, przekwalifikowali nas na uśpionych szpiegów. Nadal robiliśmy badania naukowe, ale teraz już pod innym kątem.

– ZTX? – spytała Jane.

– To Ance w Londynie wyszło zupełnie przypadkowo, przy okazji badań nad syntetycznymi neurotoksynami. Pociągnęliśmy ten temat i mamy teraz specyfik, łączący przerwane połączenia nerwowe. Praktycznie, jest już gotowy do użycia. Przełom w medycynie. Może nawet i Nobel. To jest coś, nie? A to wyłącznie nasze. Nasze. Nie: jakieś tam z kosmosu. A nasz Staś też niedługo będzie zdrowy. Całkowicie i zupełnie. – Mrugnął okiem do Jane.

– Mukowiscydoza? Pracujecie nad tym? – Ożywiła się Jane.

– PracujeMY. Przecież od paru lat pracujemy nad dawkowaniem ukierunkowanym. Sama wiesz przecież. Dotychczas teoretycznie, bo nie chcieliśmy się wychylać.

– No, oczywiście, ale...

– Tylko, jak dotrzeć w konkretne miejsce w organizmie, co? Na Alfie mutuje się bakterie, żeby dotarły do ogniska choroby. No, nie wszystko można tak, ale sporo. Tak w skrócie mówiąc, bo nie o tym chciałem...

– Jak to nie? Mów dalej. Nasz synek tam czeka...

– Nie martw się, Jane, już jesteśmy blisko. Teraz jest ważniejsza sprawa... Przedwczoraj odebraliśmy sygnał z Alfy. Przylatują na Ziemię. A to dużo zmienia.

– Cholera, nie mają kiedy?

– Właśnie. Ich pierwsza grupa, rozpoznawcza, ląduje tu za jakieś trzy tygodnie. Niecałe. A za parę miesięcy oficjalna misja dyplomatyczna.

– Co?

– Jaka?

– Dyplomatyczna. Oficjalna.

– To... – zaczęła Jane. – To wy się ujawnicie?

– A skąd. Co ty, Niunia. Myślisz, że to jakiś żart? Albo film z happy endem? Jest gorzej, niż myślicie.

– Ja pierdolę... – zaczęła Zuza.

– Nie przeklinaj... A zresztą...

– No... Trafnie to ujęłaś, Susanne. Przed lądowaniem mamy im przekazać, za parę dni, kody genetyczne. Bo już są pewnie po operacjach plastycznych.

– A jak ty właściwie wyglądasz?... – Jane spojrzała na niego badawczym wzrokiem. – Bo ja nawet nie zauważyłam żadnych blizn czy śladów...

– Nie mam żadnych starych hologramów, to znaczy zdjęć, ale podobno też byłem przystojny... Tam też byłem... babiarzem...

– Ty mi tak specjalnie?...

– Przepraszam, pani Kotko, to ciebie nie dotyczy. To już dawno przeszłość przecież. Dobrze wiesz...

– To sobie później wyjaśnicie. Mów dalej.

– Stary, bezczelny Kocur...

– Nie wiemy, co oni zamierzają – ciągnął Hall. – Żeby wyjść z impasu, zdobyć choć lekką przewagę nad nimi, chcemy im dać „podrasowane” DNA. Dlatego szukacie seksownych facetów... A może, faktycznie, odnajdę swoje własne DNA?...

– Podsłuchiwałeś! Bezczelny typ. Mówiłam ci.

– Tylko troszkę... Zobaczymy. W pierwszej turze przyślą nam tu faceta i kobietę... My mieliśmy podwyższone libido, a oni muszą od nas dostać dodatkowego kopa...

– No, mów! – Jane niecierpliwiła się, a Zuza także słuchała z żywym zainteresowaniem.

– I tu się właśnie zaczyna rola dla Zuzy...

– Co?

– Jak?

– Ja doskonale znam ciebie, Jane. – Hall ścisnął delikatnie dłoń żony. – Wiem, jaki masz potencjał. Niejeden facet by ci się dał omamić. I ja sam też przecież... A Zuza to twoja kopia. Jest trochę inna, bardziej dzika, ale właśnie dlatego będzie może jeszcze bardziej atrakcyjna... dla kosmity... – Widząc ich zastygłe w napięciu twarze, uśmiechnął się już na samą myśl o tym, co się będzie działo. – No, co tak nic nie mówicie? Zatkało was, czy jak?

– To ty chcesz mnie sprzedać, tak?

– No, no, nie udawaj mi tu niewiniątka... Ja ci proponuję super romans, dziewczyno... Pomyśl tylko. No? Przygoda życia. I jeszcze ta świadomość... Jane tego nie miała. Tej wiedzy. Taki dodatkowy smaczek. Jak w szpiegowskim fachu. Omotasz faceta, jak nic. Co tam: „faceta”. Kosmitę. A to nie będzie byle chłystek. Już oni tam wybrali najlepszego z najlepszych. Jak mnie, albo i lepiej. A ty go sobie dookoła małego paluszka... – Hall zakręcił palcami, jakby nawijał na nie jakąś niewidzialną nitkę. – Ot, tak...

– Ale numer... – Na twarzy zasłuchanej Jane zaczynał wykwitać uśmiech.

– Ha... – Zuzie zaświeciły się oczy.

– Ja tu coś poznaję twoje metody, Hall, ty stary czorcie... Ale ją dziabnąłeś...

– Zuzia... To jest jak w bajce – ciągnął Hall, bo widział, że zadziałało. – A ty jesteś królewną. Tak, tak. Tylko pamiętaj, że grasz w naszej drużynie. W drużynie. A my już zadbamy o ciebie i o wszystko... Łapiesz to, dziewczyno?

– Phhh... – prychnęła lekko Zuza, zapatrzona gdzieś w okno niewidzącym nic wzrokiem, z lekkim uśmieszkiem zadowolenia wymalowanym na ustach.

– Ja nie widzę nikogo innego. – Hall kuł żelazo, póki gorące. – Tylko ty. Tylko Susanne. Już teraz wyglądasz jak super laska, bez tego durnego makijażu i w ogóle, bez tej twojej czarnej skóry... A jak jeszcze się odpowiednio przygotujesz, podbudujesz psychicznie, no... To jesteś niezwyciężona po prostu... I kosmita jest nasz. U-po-lo-wa-ny. A ty normalnie zdobywasz mistrzostwo świata w podrywie.

– A ten drugi? – zainteresowała się Jane. – Ta „kosmitka”?

– No, tu mamy mały problem. Przyznaję, nie wiem jeszcze, jak to rozwiązać. Ale coś wymyślimy... To co, Zuza? Zgoda? Grasz w naszej drużynie?

– No dobra... Mogę się poświęcić... Ewentualnie... – Oczy Zuzy mówiły coś zupełnie innego.

– No, no. Tylko, żeby ci woda sodowa nie uderzyła do głowy przypadkiem. Bo że przyślą tu jakiegoś bystrzaka, to pewne.

– Teraz, to mogą przysyłać tu samego diabła. Też będzie mój – oświadczyła Zuza z triumfalną miną, jakby właśnie powiesili jej na szyi złoty medal olimpijski.

– No. Wiedziałem... Och, Jane... – Hall sięgnął przez stół po dłoń Jane i pocałował ją czule.


12.


Sahara wszystkim kojarzy się z tysiącami ton piasku, prawidłowo zresztą. Palące słońce, pustynia i pragnienie. Trzydzieści pięć stopni w cieniu, którego nigdzie nie ma. To nie jest plaża nad Adriatykiem, gdzie można sobie wejść do wody dla ochłody i popływać.

Ale Sahara to nie tylko ogromne wydmy piasku. Są też i drogi. Piaszczyste, jakżeby inaczej, ale są. Jeżdżą po nich karawany wielbłądów, jak przed stu laty, ale można spotkać tam i nieliczne samochody, najczęściej w konwojach.

Jeden taki konwój właśnie mknął po piaszczystej, pełnej kamieni drodze. Pięć TIRów i dwie osobówki terenowe. W jednym z samochodów ciężarowych siedział za kierownicą Hall, a fotel obok niego zajmowała piękna dziewczyna, ubrana jednakże w jakiś workowaty strój.

– Świetnie macie to zorganizowane... No, jestem pod wrażeniem. Ćwiczyliście tu wcześniej desant? – spytała, spoglądając na Halla przyjaźnie.

– Ewa... Wiesz co... Że wy jesteście te dwadzieścia pięć lat do przodu, technologicznie, w stosunku do nas, to nie znaczy, że musisz od razu... – Hall patrzył przed siebie, bo trzeba było trzymać odpowiedni dystans do samochodu jadącego przed nimi.

– A czy ja coś mówię?... Wiadomo, że na takie misje wybiera się najlepszych... Spoko. Tak się tu mówi?

– No...

Trochę ich trzęsło na wyboistej drodze, ale samochód był sprawny i dobrze przygotowany do tej trudnej podróży. Klimatyzacja działała bez zarzutu, co tutaj było sprawą bardzo ważną.

– „Pierwsza” lądowała tu w ciemno – zaczął Hall. – Wybrali Saharę, bo to naprawdę duża pustynia. Sama widzisz. Pierwsze moduły spaliły się w atmosferze, jak meteory, a następne lądowały na wspomaganiu, jak dzisiaj wasze. W pustynnej burzy.

– Pustynia pustynią, ale miejscowi? – zagadnęła go Ewa.

– Dobra legenda. – Hall wzruszył trochę lekceważąco ramionami. – Tu żyją koczownicze plemiona, przyzwyczajone do dzikiego stylu życia, do przemytu i do wojny. Tu można wszystko kupić. Wystarczyło powiedzieć im, że niby rozbił się nasz samolot z kontrabandą i potrzebujemy kilku samochodów. No i, oczywiście, sypnąć złotem... A ślady? Autodestrukcja. I piasek. A my, „Druga”, lądowaliśmy tu jak po masełku. Stella wszystko przygotowała, wzorowo. Jedyny problem, że chcieli broń. Bo niby to szmuglowaliśmy. – Uśmiechnął się do niej. – No i znowu dostali złoto. Tak jak i dzisiaj.

– Dobra legenda to podstawa. – Ewa pokiwała głową ze zrozumieniem.

– A ty jaką masz specjalizację? – Hall zerknął na nią, zawiniętą w ten bezkształtny worek. – Bo ja...

– Wiem, wiem – przerwała mu. – Jestem astrofizykiem, Hall.

– Aha. A jak tam u ciebie ze szpiegostwem? Masz jakieś doświadczenie? Bo chyba nie przysłali was tu bez przeszkolenia?

– No wiesz, głupio tak o sobie samej...

– Zwerbowałaś kogoś?

– Tak. Mam na koncie jeden werbunek, całkowicie mój, samodzielny, no i parę różnych akcji grupowych. Bo, rozumiem, nie pytasz o treningi w Akademii, tylko o rzeczywiste opanowanie rzemiosła?

– No, ja bym powiedział, że to raczej sztuka...

– Zgadza się. A ty?

– Na Alfie miałem dwa udane werbunki, samodzielne, jedną dziką eksfiltrację, kilka misji, no i cztery lata tutaj.

– Kurde... – Uśmiechnięta Ewa wpatrywała się w drogę przed nimi. – Jestem tak nakręcona, jak przy mojej pierwszej poważnej robocie... Ekstra... Wiesz, o czym mówię.

– Jasne.

– Taka wielka dawka a... Jak to się nazywa?

– Adrenalina.

– Właśnie. Że mogłabym na ten tutejszy e... Mount Everest zasuwać na bosaka. Kur–wa! Normalnie mnie roznosi...

– He, he, spokojnie... – Hall zerknął na nią z uśmiechem. – Zostaw sobie trochę tego na później. Jeszcze zdążysz błysnąć. Właśnie. Bo ty nie masz błyszczeć, Ewka...

– Jasne. Na zimno. Ale rozumiesz mnie, starszy bracie?

– Ja pierdolę... Awansowałem. Już nie jestem starym ramolem? Robisz ostre rozpoznanie przed walką, czy jak?

– Cwanyś... – Mrugnęła do niego z uśmiechem. – Dobra. Widzę, że faktycznie przysłali tu śmietankę...

– Nie podbieraj mnie tu... Dobra, Ewka. Karty na stół. My przylecieliśmy tu jako uzupełnienie „Pierwszej”. Wiadomo po co. Wy macie inne cele. Powiecie nam coś tam, albo zbajerujecie. Okej. Ale w ciągu najbliższych dni zreflektujecie się, że nie wszystko da się zaplanować. Ani na Alfie, ani na orbicie. Jak masz za sobą własny, samodzielny werbunek, to wiesz, co znaczy podejmować samemu ważne decyzje. Od których zależy bardzo dużo. Adrenalina, ale i odpowiedzialność.

– Oczywiście, Hall.

– Dodaj do tego brak łączności. To nie jest tak, że coś zrobisz, a jutro przekażesz komuś raport i tyle. Komu? A konsekwencje twoich decyzji...

– Myślenie strategiczne, a nie taktyczne, co?

– Ciężko jest być „nielegałem”... Jesteś zbyt świeża, żeby to tak od razu przyjąć, ale tak właśnie jest. Poza tym, nie wszystkie aspekty życia tutaj można poznać od zewnątrz. Oglądałaś może jakieś programy kulinarne w ich telewizji?

– A, jasne. Wiem, co masz na myśli. Oglądałam, pewnie, potrafiłabym chyba usmażyć jajecznicę, ale zupełnie nie wiem, jak smakuje. – Uśmiechnęła się znowu do Halla.

– Otóż to... W lodówce mam tutaj butelkę szampana i kieliszki, napijemy się na postoju. Ciekawe, czy ci będzie smakować...

– A ja mam dla ciebie, przemyciłam, chootoo, matomaa, kuta-kuta...

– Dzięki. Szczerze ci powiem, Ewka, nie jestem stęskniony. Takie to... syntetyczne... Poczekaj, zrobię ci w Łodzi steka z prawdziwej wołowiny, z grilla, do tego wino...

– Na pewno nie chcesz ketramaii?

– A czy to mnie deprecjonuje jako szpiega Alfy? – Spojrzał na nią z rozbrajającym uśmiechem.

– Nie... Jak tak pomyślę, to nie. Fakt. Dziwne... Myślenie mi się tu już zaczyna zmieniać, czy co? A może nie doceniłam ciebie?

– A ja doceniam twój szmugiel. Pewnie, zrobię i sobie i tobie przyjemność, zjem te nasze smakołyki, przypomnę sobie Alfę... Tej mojej Alfy już dawno nie ma, twojej zresztą też. Ale wiesz, ja cię powoli wciągam, bo tu nie poligon tylko real. I im szybciej to złapiesz, tym będzie lepiej dla nas wszystkich. Bez podziałów.

– Dobra, bracie.

– Cholera. Co wy wszyscy z tym... „Brat”, albo „szwagier”... Po prostu Hall. Powtórz.

– Hall.

– Ewa.

– Okej. To mów, jak jest, Hall.

– Nie traktujcie nas jak wrogów, albo rywali. Czy podwładnych, których trzeba sobie ustawić. Zapomnij o swoich rozkazach, dotyczących nas, bo są złe... Potrafisz olać rozkazy? Pomyśl i odpowiedz.

– Za mało wiem.

– Ja tak zrobiłem, potem i inni. I okazało się, że słusznie zrobiliśmy.

– A jak do tego doszło?

– Jednym z priorytetów był absolutny zakaz nawiązywania łączności z Alfą. Wy pewnie też tak macie. Mieliśmy wykonywać misję i oczekiwać sygnału. Raz do roku, określonego dnia, przychodzi komunikat. Złamałem ten zakaz, włamałem się do rezerwowego centrum łączności i wiesz, co się okazało?

– No?

– Że zmiana rozkazów, co do naszej misji, była tu i czekała na rozkodowanie jeszcze przed lądowaniem „Pierwszej”.

– Co? Niemożliwe...

– A możliwe, możliwe... Wysłali nas tutaj, a potem im się odwidziało. A sygnał dotarł tutaj wcześniej od nas. Ale, oczywiście, wszystko było super tajne.

– Przecież to jakaś paranoja.

– A jakby was tu wysłali, samych? Lądujecie, otwieracie koperty z rozkazami, a tam jest napisane: „róbta, co chceta”... I co dalej, pani super szpieg? Ćwiczyłaś coś takiego?

– Ha... A tego nikt nam nie powiedział... Pięknie...

– Wypierdolili tony złota w błoto. I to ma być „pięknie”?

– A my?

– A skąd ja mogę wiedzieć, jakie macie rozkazy? Weryfikacja starej ekipy i rozwałka?

– A, to tego się boicie? – spytała Ewa, spoglądając na Halla z lekkim uśmieszkiem.

– Ja tam taki strachliwy nie jestem. Nas wysłali w wiadomym celu. Przygotować ewentualną kolonizację... Ale to i owo na Alfie się zmieniło od naszych czasów, nie? Kolonizacja „Dino”, jak nazwaliśmy Alfę Dwa, TRBY 10/14, zmieniła priorytety. Ale dlaczego nagle przypomnieli sobie o Ziemi i wywalili kolejne tony złota na was? Przecież nie ze strachu przed nimi, albo o nas. Bo nas przecież nie ma.

– No, fakt... Ale nas nie skreślą.

– Bo? – spytał Hall, wpatrzony w tył ciężarówki przed nimi.

– Bo się wpisujemy w „żywotne interesy” Alfy.

– A. A jaśniej?

– Ja jestem fizykiem i matematykiem z wykształcenia. Karol jest astrobiologiem. No, oczywiście, misja dyplomatyczna jest ważna, ale to częściowo zmyłka, bo nie można było inaczej tego zrobić.

– A główny cel?

– Hall. Niezależnie od tego, jaką planetę i kiedy będziemy kolonizować, najważniejsze pytanie brzmi: „jak”. Jak przerzucić kilka miliardów ludzi w inne miejsce, aby odciążyć Alfę.

– Ano właśnie – rzucił Hall, nadal wpatrując się w drogę przed nimi.

– Słuchaj. To, czym my przylecieliśmy tutaj, to jakieś pięć procent składu początkowego. To jak wielki pociąg towarowy, a my co jakieś pół roku świetlnego odczepialiśmy różne wagony.

– Z czym niby?

– A, różnie. Wielki projekt badawczy zaginania czasoprzestrzeni. I budowania, w bliskiej przyszłości, mostów, bram, portali, czy jak to tam sobie zechcesz nazwać. A ze względów bezpieczeństwa, zdecydowano że w tym kierunku, a nie Alfy Dwa, „Dino”, jak wy mówicie.

– Aha. Teraz rozumiem. Poligon doświadczalny. A Ziemia?

– Sama w sobie nie jest obiektem naszego zainteresowania. Co najwyżej priorytetem drugiej kategorii. A jeśli coś by poszło nie tak, to tutaj, a nie w drodze na „Dino”. A dodatkowo, Ziemia miałaby wtedy w przyszłości problemy z dotarciem do nas.

– Aha... To, widzę, was też już spisali na straty. Od razu na starcie.

– No, w pewnym sensie...

– To witaj w klubie. A myślałaś o sobie, jak tu leciałaś?

– No...

– No nie. Tak jak i my. Wszystko dla chwały Alfy... Wiesz, co oznacza określenie „pożyteczny idiota”? – Zerknął na nią z ukosa.

– A dlaczego od razu zakładasz, że badania pójdą źle?

– E... Niezależnie od tego, czy się to wszystko uda czy nie, nikt tu po nas nie przyleci. Bo to są za duże koszty. Jesteście tak samo udupieni, jak my. Nie widzisz tego? Na dodatek, komu ty prześlesz raport z tej rozmowy? I kiedy on dotrze na Alfę? I kiedy doczekasz się odpowiedzi? Za osiemdziesiąt lat? Będziesz jeszcze żyła? Co? Dziewczyno... Tutaj jesteś samodzielną, bezcelową jednostką.

– Jeżeli powstaną połączenia eksterytorialne, jak my to nazywamy, to za rok, może dwa...

– Rok, dwa... Daj spokój... – Spojrzał na nią z ironią. – Twoje nadzieje, to, wybacz mi, efekt prania mózgu.

– Może, może... Prace są bardzo zaawansowane...

– Jesteś matematykiem, to sobie policz sama. Ile wtedy będziesz miała lat. Ty sama.

– Tak tak... Czasu mamy dużo... Opowiem ci wszystko po drodze.

– Jasne. A ja ci opowiem o nas. I o Ziemi. Jak tu żyć i takie tam... Bo zostaniesz tu do końca twoich dni, to jedno jest pewne. Zresztą, twojej Alfy już nie ma, tyle lat... A Alfa ile teraz liczy ludzi, co?

– Jak wylatywaliśmy, dwadzieścia dwa miliardy. – Ewa patrzyła przed siebie. – Ale jeszcze z dziesięć lat wcześniej było ponad dwadzieścia cztery. Były wojny, polowano na „nielegałów”. Jak ktoś żył „na czarno”, nie miał czipów, nie był zarejestrowany, szedł na przemiał. Dosłownie. Nawóz pod warzywa...

– Kurwa... – Hall pokiwał głową. – Aż mi ciarki chodzą po plecach... Wesoło...

– Bez ściemy, Hall. Jest ostro. Rygor, jak diabli. A tu... Jedziemy sobie przez pustynię, a ja nie widziałam w tym czasie nikogo przez okno. Żywej duszy, jak to się mówi. Szok, po prostu. Że też coś takiego jest tu jeszcze możliwe...


13.


Konwój jechał przez pustynię w tempie, na jaki pozwalała piaszczysta droga. Upał z każdą minutą wzmagał się nieznośnie, ale kabiny miały dobrą klimatyzację. Pilotowała konwój terenówka, wysunięta ze dwieście metrów do przodu, za nią jechało pięć TIRów, zachowując duże odstępy na prostej drodze. Drugi osobowy samochód terenowy zamykał całą grupę.

Jedną z ciężarówek prowadziła Zuza, ubrana w burkę i z chustą na głowie. Obok niej siedział Karol, ubrany w typowo turystyczny strój. Początkowo rozmowa niezbyt się kleiła, jak to zwykle bywa z nieznanymi sobie osobami.

– To ty nie jesteś „nasza”? – zdziwił się Karol i spojrzał na nią jakoś dziwnie, gdy mu się przedstawiła, już w samochodzie.

– Ale zdziwiony... A podobno jesteś szpiegiem i pewnie masz wysoki iloraz inteligencji. I co? Nie zwerbowałeś nigdy żadnego agenta, czy jak? – Spojrzała na niego przelotnie.

– No, zwerbowałem... – Karol najwyraźniej czuł się nieswojo w jej towarzystwie.

– No to w czym problem? – Zuza zerknęła na niego zniecierpliwiona. – Że jestem kobietą, czy co?

– No nie, coś ty...

– No to może ci się nie podobam? – Zuza mimowolnie spychała go cały czas do defensywy.

– Nie, dlaczego?

– E, jesteś jakiś „niedorobiony”, czy jak?

– Jaki?

– Szkoda gadać...

Zuza pewnie machnęłaby ręką, ale musiała mocno trzymać kierownicę na tej wymagającej uwagi drodze. Może by i jechała dalej w milczeniu, ale przecież...

– Tutaj, to lądowaliście na pustyni, wiadomo. Ale tam, na Alfie, macie podobno jakieś wieże startowe, na wysokość stu kilometrów?...

– Ale to tajne...

– Ja cię pieprzę. – Pokiwała głową z niedowierzaniem. – „Tajniak” mi się trafił... – Zerknęła na niego z niechęcią. – Hall mi opowiadał o łączności wielokanałowej, prędkościach podświetlnych, napędzie mikrofalowym, uczył strzelać z waszej broni, a ty mi tu wyjeżdżasz z „tajnym przez poufne”... Miało być fajnie, a jest kicha...

– Ale on nie powinien...

– O, wa. Wielkie tajemnice kosmitów z Alfy. Sram na to. Tak tylko chciałam pogadać, żeby się nie nudzić. Ale jak nie, to nie... Możemy się do siebie wcale nie odzywać... Masz tam... – kiwnęła głową, wskazując kokpit przed nim, – otwórz ten schowek, zestaw startowy. No, pociągnij za tę rączkę. No. Otwórz. Masz tam piwo i papierosy.

– O. To dla mnie? – Karol otworzył schowek i wyciągnął puszkę piwa.

– No a dla kogo niby?... Daj mi tę puszkę, to ci otworzę... O. Podciągasz to to do góry, przechylasz na drugą stronę, o, i już. Otwarta. No, trzymaj. Teraz możesz się napić. No? Dobre?

– Bo ja wiem?... – Karol łyknął nieco bursztynowego płynu z puszki i zastanawiał się nad jego smakiem. – To to jest piwo?

– No. Otwórz mi też.

– Jasne. – Sięgnął po drugą puszkę i powtórzył ruchy Zuzy. – O, już. Proszę. – Podał jej piwo.

– Dzięki... – Zuza napiła się trochę zimnego napoju i złapała częściowo prawą dłonią kierownicę, trzymając jednocześnie puszkę. – Coś ty taki sztywny, facet?

– Ja?

– No przecież nie ja. Dobra... Tu są takie zagłębienia, można postawić w nich puszki. – Odstawiła piwo, bo jej przeszkadzało. – Podaj mi papierosy... No... Otwierasz paczkę, wyciągasz sobie jednego, wkładasz filtrem do ust... Daj mi jeszcze zapalniczkę... No, to... I zapalasz zapalniczką. I ciągniesz dymek. O... Spróbuj.

Karol wykonał wszystkie jej polecenia, zaciągnął się i... kaszlnął.

– Khe, khe... O kurwa... Co to za syf...

– Nie? Chociaż w czymś się zgadzamy...

– Jasna cholera... Nie wiedziałem, że to takie niedobre...

– A widzisz...

– Cholera... Na filmach, jak palą papierosy albo cygara, to wygląda, jakby to im sprawiało przyjemność... – Karol zaciągnął się, ale po chwili znowu kaszlnął. – Khe... Tfu. Chyba tego nie polubię... Shit.

– Shit, shit. – Zuza uśmiechnęła się do niego. – To co? Otwieramy okna i wyrzucamy?

– Ja tak.

– Ja też. – Zuza nacisnęła odpowiednie przyciski i szyby w drzwiach zjechały na dół. Wyrzucili papierosy przez okna i poczuli powiew wiatru. – I zostawimy na razie otwarte, co? Niech tam... Albo lepiej nie, bo gorąco jak w piekarniku, a my tu mamy klimę. – Zuza zamknęła oba okna.

– Co mamy?

– Klimatyzację, ty...

– Cholera, ale to okropne...

– Dobra... To co? Po łyku piwa? Dopóki zimne...

– No pewnie. – Sięgnęli po puszki i napili się nieco. – Piwo, to jeszcze rozumiem. Ewentualnie... Ale te papierosy... – Karol pokręcił głową z niesmakiem.

– To jak z tymi wieżami startowymi? Opowiesz mi?

– No... No dobra. Wy tu macie grafen. Wiesz, co to jest?

– Tyle o ile. Takie jakby sztuczne tworzywo z grafitu, tak? Prawie nic nie waży, a jest mocniejsze od stali. Sto razy, czy ile tam...

– Tutaj to nowość. Dowiedziałem się o tym dopiero, jak dolatywaliśmy. A to, co jest u nas, albo raczej było jak wylatywałem, czterdzieści cztery lata temu, to jakby... dwudziesta generacja tego waszego grafenu, albo i dalej może.

– No, rozumiem.

– To bardzo wytrzymały materiał. Ale musi być zrobiony bardzo precyzyjnie, bezbłędnie. U nas też kiedyś rakiety startowały z powierzchni, ale to jest bardzo kosztowne. Więc zaczęto budować wieże startowe. Teraz energia potrzebna do wyniesienia ładunku w kosmos, to jakieś pięć procent tego, co u was. Albo i mniej.

– Bardzo mądrze.

– Tu też kiedyś to policzą.

– A jak to wygląda? Te wieże?

– Są ogromne, wiadomo. Stoją na stabilnym gruncie, wkopane głęboko w podłoże, jest specjalny system równoważenia wstrząsów... Dokładnie nie wiem. A same wieże są zbudowane na planie sześciokątów, mają windy na zewnątrz i w środku, są połączone ze sobą systemem platform, dobudowywane są kolejne, stare są systematycznie remontowane... Wieże są połączone z satelitami geostacjonarnymi, dla lepszej stabilizacji...

– Jasne. Świetne.

– Same platformy startowe są na wysokości około stu kilometrów. Poszczególne moduły są stamtąd wynoszone na orbitę stacjonarną i tam dopiero montuje się pojazd kosmiczny. To cała ogromna gałąź przemysłu. – Karol popił trochę piwa. – Tak w dużym skrócie. Jest sześć takich miejsc na całej planecie. Zresztą, domy też się tak buduje... Wiadomo, na orbicie, czy na platformach są i problemy, rozrzedzona atmosfera, niskie temperatury...

– Domyślam się.

– Ale per saldo to się opłaca. Zresztą, nie mamy za dużo miejsca ani energii. Nas jest dwadzieścia dwa miliardy ludzi.

– Trzy razy tyle, co u nas.

– Ale nie macie jeszcze takich problemów z żywnością, wodą, energią...

– Ano tak.

– Zaczęliśmy nawet zakładać bazy na naszym satelicie. Księżycu, znaczy się. Przymierzali się już nawet do planetoid. Pozyskiwanie wody i surowców, rozumiesz... Was też to czeka już niedługo...

– E tam. Ja tego nie doczekam. Może coś zjemy, co? Jesteś głodny? Są jakieś kanapki w lodówce.

– A z czym te kanapki?

– Dużego wyboru nie masz. Łosoś, szynka, kiełbasa, sery, sałata... Ale to wszystko wczorajsze.

– Dobra... Zuza, ja jem twoje kanapki, ty jesz moje chootoo, ketramaję i takie tam... Matomaa...

– No pewnie. Bardzo jestem ciekawa, jak to smakuje. Chociaż... Wiesz co, Karol? Może zjemy później, na postoju. Bo muszę jechać w kolumnie, a ta droga, po piachu i kamieniach, nie jest taka łatwa.

– A, oczywiście. Co innego łyk piwa... Dasz mi później poprowadzić samochód?

– A masz prawo jazdy?

– Fałszywe, tak samo jak paszport i inne papiery. Ale ćwiczyłem na symulatorze, jak tu lecieliśmy.

– A, cwaniaczki... Jasne. Ja też do niedawna nie prowadziłam takiej wielkiej ciężarówy.

– Tylko osobowe, co?

– No... I u nas jest ruch lewostronny, w Anglii. Nadal głupio się czuję po tej stronie, muszę bardzo uważać.

– Właśnie. Nie rozumiem, jak wy możecie mieć tu system metryczny i mierzyć w calach? Przecież to bez sensu.

– Bo ja wiem?... No... Tak już zostało. Wiesz, to jest na tej zasadzie, że silniejszemu głupio się przyznać do tego, że jest zacofany. Tak w skrócie. Tłumaczą, że tradycja...

– Trafne.

– A postój mamy... Za jakieś dwie godziny. Niby powinnam być już głodna, ale adrenalina nadal działa...

– Opowiesz mi, jak zostałaś zwerbowana?

– I to cię tak męczy cały czas, co? – Zerknęła na niego z uśmiechem.

– Oczywiście. Zżera mnie ciekawość. I zazdrość, że to nie ja...

– Aha... He, he, he, nie pomyślałam... To ty, znaczy się, jesteś zawodowym szpiegiem, co?

– No... Jakby ci tu powiedzieć...

– „Tajne przez poufne”. Jasne. Ale ja nie jestem, więc nie mam takich dylematów... To proste. Hall jest mężem mojej siostry, Jane, mają dziecko, drugie w drodze...

– Co? Założył tu rodzinę? Z... „miejscową”?

– Z „dzikuską”, nie?

– No, nie miałem tego na myśli...

– Miałeś, miałeś... Jezu. Ta... Ewa, tak? Ona też jest tak mało wprowadzona w tutejsze realia?

– Phhh... W ogóle nic o nich nie wiemy, szczerze mówiąc... No bo niby skąd? Dostali rozkazy z Alfy, że mają nas przejąć i tyle. Na miejscu mamy się zorientować, co i jak.

– Ja pier... Ale wy dbacie o swoich... Z tego co wiem, wysłaliście ich tutaj, a potem olaliście. A teraz żądacie od nich... Właśnie. Czego właściwie?

– No, przygotowania przyjęcia misji dyplomatycznej...

– Staratata. Takie bajki to możesz... Zresztą, ja tam mało wiem. Wzięli mnie tu, bo im brakowało kierowców. No, taka prawda. Julka niedługo rodzi, Teresa i Stella w ciąży, Anka też, to one nie mogły. A reszta waszych była zbyt zajęta. A TIRy same nie pojadą i to przez pustynię.

– Zaraz. To znaczy wszyscy?...

– Z tego co wiem, to z waszej dwunastki tylko Baśka i Marcin są singlami. A Hall ożenił się jako ostatni.

– Jasna cholera! Nie wiedziałem...

– A to coś zmienia?

– Zasadniczo nie... A może nawet lepiej... To dobry kamuflaż...

– Ty stary szpiegu... Już zaczynasz kombinować?

– Jak na to spojrzeć z tej strony, to nawet logiczne, że założyli tu rodziny. Ba. Powiedziałbym, że wskazane...

– To ja widzę, lecieliście tu zupełnie w ciemno.

– Nasłuch radiowy i odbiór telewizyjny prowadzimy, od kiedy zaczęliście nadawać.

– Ale to tylko wasz podsłuch. Nic ponadto. A gdzie analiza, interakcje? Nic. Zero myślenia. Taki u was reżim i pranie mózgu? Ale z was pacany. Nie spodziewałam się... Ty. A ile ty masz IQ, na nasze, co?

– Sto osiemdziesiąt, około. A ty?

– Też. O kurwa... He, he, he, a to dobre... Pewnie myślałeś, panie szpiegu, że najwyżej sto, co? Taka tam dzikuska... Wczoraj zlazła z drzewa. Idioci...

– Masz iloraz inteligencji sto osiemdziesiąt?... A co ty właściwie robisz? I ile ty masz lat?

– Lat? Dwadzieścia trzy. I studiuję socjologię. A teraz mam przerwę w nauce, bo trochę zmieniam kierunek. A ty?

– Mam dwadzieścia dziewięć lat, na ziemskie, plus jeden, biologicznie i jestem astrobiologiem. No i szpiegiem.

– Astrobiolog. Nieźle...

– A dlaczego przerwałaś studia?

– Bo ciekawi mnie coś innego, niż miałam dotychczas. To właściwie bardziej antropologia, filozofia... Zderzenie cywilizacji ludzkiej ze sztuczną inteligencją.

– Co?... Ja też się tym zajmuję... Niemożliwe...

– O, ekstra. No to sobie pogadamy. Zamawiam sobie jazdę z tobą do samej Łodzi. Bo miałeś jutro jechać z Adamem. Dobra?

– No wiesz...

– A... Już łapię... Pewnie na początku myślałeś, panie szpiegu, że podstawili ci tu jakąś głupią gąskę, nie? Taa... A teraz kombinujesz, że stara „Alfa” chce ci tu zrobić jakąś „przewałkę”, nie? He, he, he... Albo „kuku”... A to ci „szpiony”, he, he, he... Kombinuj, kombinuj... Ta sztuczna inteligencja tak cię trafiła? To czysty przypadek... A może nie?... Czekaj, powiem Hallowi na postoju... He, he, he... Mam cię...

– No, fakt... Masz te swoje sto osiemdziesiąt. Brawo. Hm... Wiesz co, ja się chyba zajmę tymi kanapkami... Muszę pomyśleć. Ale, jeden zero dla ciebie. Dobra jesteś. Szacun.

– Ja myślę... A co to znaczy „ dwadzieścia dziewięć plus jeden biologicznie”?

– Przecież spałem te czterdzieści lat z hakiem, nie? Realnie rok. W tym czasie nauczyłem się płynnie kilku języków, poznałem waszą kulturę, naukę, historię... A ostatni miesiąc, po wybudzeniu, to intensywny kurs uzupełniający. Aktualizacje. Ten plus, to jakiś jeden rok, no, może trochę więcej. Wytłumaczę ci później, spoko. Za cwana jesteś, żebym ci tu coś kręcił. Zresztą, to żadna tajemnica. Technologia jest dla was tajna, to jasne, na razie zresztą jej nie ogarniecie, ale tak w ogólnym zarysie...

– Daruj sobie. Hall mi o tym opowie, jak go tylko poproszę...

– Właśnie. W zasadzie, muszę cię traktować jak „naszą”... Szok. Ale... Właściwie... No przecież...

– He, he, he, jeszcze wiele takich szoków przed tobą... Ale, naprawdę, spodziewałam się, że będziecie lepiej przygotowani. Jestem zawiedziona. Tak możesz napisać w swoim raporcie.

– Dobra. Zacytuję cię dosłownie, zgoda?

– Ehe... A ty... Masz jakąś rodzinę właściwie?

– Co znaczy: „rodzina”? Rodzice? Pewnie zmarli dawno temu. I przyjaciele i znajomi...

– No tak... No to jesteś w czarnej dupie... I ty się dziwisz, że oni tu sobie ułożyli życie na nowo?

– Nie. To bardzo logiczne... Bardzo mnie wkurwia nasz brak profesjonalizmu... Klapki na oczy i batem po zadzie...

– To znaczy, że sama misja jest dla was taka ważna.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo. No, ale o tym pogadamy sobie później... No, Zuza, kupiłaś mnie. Przepraszam, nie doceniłem cię początkowo. Kolejny błąd. Ale, myślę, do nadrobienia. Co?

– No, parę rzeczy musicie wyprostować. Zdążycie przed tymi waszymi „dyplomatami”?

– Pewnie. Musimy, to zdążymy. Tu przysłali najlepszych z najlepszych. Nie, żebym się chwalił...

– Okej, okej.

– Ale jest dobrze. Bo wiem, co „wyprostować”. I jak.

– A. I o to chodzi.


14.


Nawet największy upał kończy się wraz z zachodem Słońca. Nawet na Saharze. Jest ciepło, da się żyć... Można pomyśleć o odpoczynku, o posiłku, o śnie. Konwój znalazł dobre miejsce na biwak, samochody stanęły ciasno, bok w bok, by było bezpiecznie, rozstawili namioty i przygotowali się do kolacji i snu po męczącym dniu jazdy. Gwiazd i Księżyca nie było widać na czarnym niebie, a było już na tyle ciemno, że zapalili kilka gazowych lamp przy stole i namiotach.

Zuza wreszcie mogła spróbować przywiezionych przez gości smakołyków. Siedziała właśnie przy stole i zajadała się ketramają. Hall też coś tam skubnął, ale wolał kanapki. Paweł stał przy stole i drapał się zawzięcie po całym ciele.

– Wszędzie ten cholerny piasek... Mam wrażenie, że mnie pogryzło całe stado komarów...

– To się nie drap – dał mu dobrą radę Hall.

– Dobra ta ketramaja... – odezwała się Zuza, jedząc kolejny kęs. – A z czego to jest, tak właściwie?

– Jakby to... – zastanawiał się Hall, zaczynając jeść kolejną kanapkę z szynką. – Ciasto z przyprawami. Roślinne... No, z takiego zboża...

– Specjalny rodzaj mąki, częściowa fermentacja ciasta... I to wszystko przetworzone... – Paweł nie przestawał się drapać po plecach, robiąc przy tym różne wygibasy.

– Ewy się potem spytam, bo wy to... Ale dobre jest... Mmm... A to... azro-uro?

– Coś jakby połączenie lekkiego piwa i Coca-coli. Bo ma i odrobinę alkoholu i trochę takiego lekkiego narkotyku jakby...

– No, też mi smakuje...

– To nawet dzieci u nas piją – wyjaśnił Paweł. – Diabli... Ale mnie swędzi... To ten cholerny piach... A miałem być teraz w Wenecji z Hanką... Siedzielibyśmy sobie teraz w jakiejś knajpce nad kanałem Grande, czy jak on tam, pizza, winko...

– To napisz to w swoim raporcie. – Skrzywiła się Zuza, patrząc jak tańczy wokół nich. – I przestań się wreszcie drapać, bo i mnie się zaraz zachce.

– Już napisałem... Jak długo się będą podłączać? – Paweł wreszcie usiadł przy stole i sięgnął po kanapkę zawiniętą w folię aluminiową.

– Myślicie, że będzie burza piaskowa? Gwiazd prawie wcale nie widać... – Zuza zapatrzyła się na niebo.

– Mam nadzieję, że nie. Jeszcze nam to potrzebne...

– No i jak ich oceniacie? Paweł? – Zuza zaczęła znowu jeść ketramaję.

– Przecież to wy z nimi jechaliście... Trudno powiedzieć.

– No co? Przysłali ich tu na kontrolę. – Hall tylko wzruszył ramionami, skupiony na posiłku.

– Ale są słabo przygotowani. – Zuza przełknęła kolejny kęs. – Wy też tacy byliście?

– Do pewnych rzeczy nie da się przygotować. – Paweł odwinął wreszcie sreberko i trzymał kawałek chleba z sałatą, serem i czymś tam jeszcze w dłoni. – Dlatego przysyłają na takie ważne misje odpowiednich ludzi... No, ludzi...

– Może, może... Ten Karol, to jeszcze... Ale ta zołza... Mam wrażenie, że... Te, „śwagier”, ty uważaj. Bo ona mi coś „nie tego”. Jane tu nie ma, ale jestem ja.

– Co ty gadasz...

– Wiem, co mówię. Ślepa nie jestem. – Zuza pokazała Hallowi palcami, że go obserwuje.

– Ta nowa i Hall? – spytał Paweł z pełnymi ustami.

– „Krewka” Ewka, co?

– E tam, zdawało ci się, Młoda...

– Może. Ale i tak uważaj.

– He, he, o w mordę... – zaśmiał się Hall.

– Co się szczerzysz?

– Bo to by trochę skomplikowało, nie?

– Komu? – spytała zaczepnie Zuza.

– Właśnie. Hm... No, cholera, może...

– Jutro z nią nie jedziesz.

– Zgłupiałaś? Właśnie dlatego powinienem. Już ty się o mnie nie martw, ani o Jane. Spoko, Zuza...

– To co, myślicie, że to już działa? Tak szybko?

Zuza i Hall wzruszyli ramionami. Najpierw usłyszeli kroki na piachu, a potem z ciemności wyłonił się Adam i zbliżył się do stołu.

– No wreszcie się podłączyli. Zaczęli nadawać raporty, trochę to potrwa. Olaf jest na nasłuchu i podglądzie – powiedział Adam, siadając na jednym z krzeseł. – Jak byśmy mieli jakichś gości, da nam znać. – Sięgnął po puszkę Coli. – A Piotrek został z Karolem przy nadajniku. – Otworzył sobie puszkę i od razu wypił prawie całą. – Ale dobre... Burza piaskowa powinna nas ominąć o jakieś dziesięć kilometrów. Miejmy nadzieję. Zostały jeszcze jakieś kanapki?

– Tak, jeszcze mamy całą lodówkę żarcia. Jedz. Jeszcze nam swobodnie starczy na jutro na śniadanie. – Zuza zajęła się na powrót ketramają.

– A Ewa? – spytał Hall.

– Poszła przypudrować nos. – Adam sięgnął po kanapkę i zaczął odwijać folię.

– Na pustyni? – spytał Paweł.

– A widzisz tu gdzieś toaletę?

– Aaa... Ale znowu?

– To gdzie te kanapki, bo tu są tylko dwie... – Adam zaczął jeść.

– Tu, z drugiej strony, w lodówce. – Hall wyciągnął z przenośnej lodówki samochodowej worek foliowy z kanapkami i bułkami. – Poczekaj, podam ci... – Położył na stole otwarty worek.

– Aha, dzięki. Mmm... Głodny coś jestem. I zmęczony. Ta jazda po tym cholernym piachu, nieprzespana noc... O, jest i Ewa...

– Gdzie tu można umyć ręce? – spytała Ewa, wyłaniając się z ciemności i podchodząc do stołu.

– Tu, koło mnie jest kanister, chodź, poleję ci trochę... – Zuza odkręciła nakrętkę i podniosła dziesięciolitrowy pojemnik z wodą.

– Dobra, w końcu jesteśmy na pustyni. – Ewa podeszła do niej i wyciągnęła dłonie. – Woda jest cenna... Dzięki, Zuza...

– Dokładnie – rzucił Adam. – Umyjemy się jutro.

– Jak dobrze pójdzie i ominie nas burza piaskowa – dodał Hall.

– Okej... Zimno się robi... – Ewa otrzepała dłonie z wody i usiadła przy stole, a Zuza zakręciła kanister i postawiła go obok siebie. – To dlatego miejscowi chodzą w tych szmatach?

– Tu masz ręcznik papierowy, wytrzyj sobie ręce. – Zuza podała jej rulon. – Oderwij sobie parę listków.

– Aha... Dzięki... – Ewa wytarła sobie ręce. – Głodna jestem. To co tu macie z miejscowych przysmaków? – Wzięła leżącą na stole kanapkę. – Co to jest?

– Odwiń z folii... Chleb, masło i... chyba szynka konserwowa – wyjaśniła jej Zuza. – I pewnie ogórek, czy co... Chcesz piwo, Colę, czy coś gorącego? Herbatę, albo kawę?

– Piwo już piłam – odparła Ewa z pełnymi ustami. – Dobre... A co to jest, ta herbata?

– Naleję ci z termosu. – Paweł sięgnął po pusty kubek i stalowy termos. – Liście pewnej rośliny zaparzane wrzątkiem. Gotującą się wodą. – Zaczął nalewać herbatę do kubka.

– A, racja. Oglądałam to na paru filmach... – Spróbowała gorącego napoju. – Gorzkie... A to się pije z czymś jeszcze? Cukier?

– Jasne – włączył się Hall. – Możesz sobie posłodzić, o, masz tu, w tym papierowym ruloniku cukier, rozerwij papier i wsyp zawartość do kubka... Można dodać mleko, sok z cytryny...

– Dobre... – Ewa ugryzła kolejny kęs kanapki. – No... Inna sprawa, że jestem głodna...

– Jedno i drugie. – Zuza lekko wzruszyła ramionami. – Kanapki są wczorajsze, tyle, że były w lodówce. Świeże to zupełne co innego.

– Ja też jestem głodny. – Adam sięgnął po kolejną kanapkę i zaczął ją odwijać z folii.

– A nie chcesz choo-too, czy matomaa? – spytała go Zuza.

– Jadłem. E...

– A jak tam raporty? – spytał Paweł.

– Karol się tym zajmuje – odpowiedziała Ewa w przerwie między kęsami. – W końcu to on dowodzi naszą grupą.

– Trochę tego jest – zauważył Paweł.

– Ehe...

– Szczegółowe raporty dwunastu osób z kilku lat... – rzekł Hall. – Rozpracowania, analizy, podsumowania... Nie mówiąc już o wszystkich danych. Będą mieli co robić przez miesiąc, jak nie lepiej...

– Za długo. W połowie lipca mamy się ujawnić. – Ewa popiła trochę posłodzonej herbaty.

– My też? – spytał Adam.

– Nie. „Czwarta”.

– No.

– Za trzy dni będziemy na miejscu. Zdążą ze wstępną analizą? – spytał Hall, zapalając papierosa.

– Muszą. – Ewa wzruszyła lekko ramionami. – Z cukrem jest taka sobie... Nie ma tej goryczki, ale... Ja wiem?... A może za dużo wsypałam? A jaka jest z mlekiem?

– Wypiłaś już? Naleję ci z termosu.

– Ehe... Dzięki, Paweł.

– A tu masz mleko. – Paweł podał jej kubek z herbatą a potem jednorazowe opakowanie mleczka. – Zrób dziurkę w tej folii na wierzchu i nalej sobie, gdzieś z połowę może, zobaczysz, jak ci smakuje. Zawsze możesz dolać sobie więcej.

– To co? Następne połączenie już w Łodzi? – spytała Zuza.

– Dziwny smak... Tak. Nie wiem... W Łodzi.

– A w Tybecie podobno piją herbatę z masłem i solą... Jak to można pić? Łeee... A mamy zieloną? – Hall spojrzał na Zuzę.

– Nie. Mamy tylko kawę i herbatę. Standard. A w termosie, to wiesz... Napój herbatopodobny.

– No tak... A szampan ci smakował? – Hall spojrzał na Ewę.

– Tak, bardzo.

– No, to jest biwak, bez luksusów...

– Jasne.

– A mnie z tych waszych rzeczy najbardziej smakowała ta ketramaja – rzuciła Zuza.

– No, he, to wszystkim smakuje... – Paweł uśmiechnął się do niej.

– Zuza... – Ewa spojrzała na nią z zainteresowaniem. – Nie wiedziałam, że mamy własnych agentów...

– Myślę, że wielu rzeczy nie wiedziałaś... – Zuza może i powiedziałaby coś jeszcze, ale przerwał jej dźwięk telefonu, rozlegający się z kieszeni kurtki Halla, który od razu wstał, wyjął komórkę i połączył się z kimś.

– Halo?... No... Tak, tak, mów... Aha... No i?... – Wszyscy wpatrywali się w Halla ze zdziwieniem, w zupełnej ciszy. – Tak? Ekstra... – Zrobił minę, jakby był bardzo zadowolony z czegoś. – No pewnie, Ter... no. No to całusy i pozdrowienia, pa... Cześć. – Hall z szerokim uśmiechem usiadł za stołem, rozglądając się po ich zdziwionych twarzach.

– Co to za telefon? Tutaj? Zgłupiałeś? – spytał ostro Adam z nieciekawą miną.

– Oj, kradziony... – wyjaśnił krótko Hall i zaczął rozbierać komórkę na części. – „Lewy”. Włączyłem go kilka minut temu. Teresa miała do mnie dzwonić o tej godzinie, tak się z nią umówiłem. Mój syn jest chory, może pamiętasz? – Porozrzucał części telefonu po piachu wokół siebie. – Terenia dzwoniła z innego „lewego”, też kradzionego, z Centralnego w Warszawie. Znalazła... – Mrugnął do Zuzy, uśmiechnięty od ucha do ucha.

– Co? – spytał Adam.

– Zaraz... – Hall machnął ręką lekceważąco. – No, jest dobrze. Bardzo dobrze, Zuza. – Objął ją ramieniem i mocno ucałował w policzek.

– Niby co? – żachnął się Adam. – Że załatwiasz tutaj swoje prywatne sprawy? Prze telefon? I to przy kontrolerze z Centrali?

– Spoko. To nie jest żadna prywatna sprawa. – Hall spoglądał po ich twarzach radośnie. – Przynajmniej częściowo. Rozpoczęliśmy niedawno nowy projekt badawczy i już mamy pozytywne rezultaty. Ekstra. Bionośnik mutowalny do zwalczania jednej z ich paskudnych chorób. A ty, Ewka, kombinuj, jak i to wykorzystać w tej naszej misji dyplomatycznej. Łapiecie? Po ZTX mamy kolejny przełom w medycynie. No, tu to akurat sięgnęliśmy po sprawdzone metody z Alfy.

– Bionośniki? – spytała Ewa.

– Tak jest. Zaczęliśmy od mojego syna, przyznaję, to prywata, ale i tak szliśmy w tym kierunku. Musiałem dostać osobistego kopa, żeby to przyspieszyć... Dawkowanie ukierunkowane. No, co tam, pani kontrolerko, jak tam z zachowaniem procedur? Czy nam się opłaca popychać ich lekko do przodu?

– No, to jest częścią naszej oferty...

– Aha. To już się wpisuję w nowe preferencje naszej misji dyplomatycznej. Coś tu, kurwa, musimy robić, nie? Choćby z nudów.

– A kiedy rozpoczęliście pracę nad tym projektem?

– Przed sygnałem od was.

– To co się pytasz? Mogę mieć jedynie obiekcje co do twojego prywatnego zaangażowania, ale nie znam szczegółów.

– Ale zastrzeżeń nie masz?

– Zasadniczo nie – powiedziała Ewa sięgając po kolejną kanapkę. – Działacie tu samodzielnie, bez żadnych wytycznych... – Odwinęła folię i odgryzła kęs. – I tak macie na koncie dużo osiągnięć. Szczerze mówiąc, obawialiśmy się, że będzie gorzej.

– Szczerze, czy dyplomatycznie?

– Nie jestem dyplomatą. Przynajmniej tu i teraz. – Ewa odgryzła kolejny kęs.

– No to sprawa załatwiona – włączył się do tej wymiany Adam. – A baliście się, że... Że co?

– A skąd mogliśmy wiedzieć, co tu zastaniemy? Mogli was zlikwidować, zwerbować, przeorientować...

– Nas? Ewka! He, he, he... – zaśmiał się Hall.

– A nie?

– He, he, he... Nas? Oni? – Pawła też to rozbawiło.

– Nie rozśmieszaj mnie – dorzucił Adam.

– Kurde, normalnie gniazdo szpiegów... – Zuza patrzyła na nich jak na jakieś dziwolągi.

– No to nieźle, he, he... – zarechotał znowu Paweł. – Może wreszcie nam powiesz, co dalej?

– Przyjdzie Karol i ten... Piotrek, tak? To pogadamy. Bo Olaf jest na „oku”, nie?

– Na razie, to wy wszystko od nas wyciągacie, ale jakoś się wam nie spieszy, żeby sypnąć choćby garść info. – Hall spojrzał zaczepnie na Ewę.

– Zasadniczo główne cele znacie. Są dwa. Badania nad zaginaniem czasoprzestrzeni, żeby przełamać barierę prędkości światła oraz nawiązanie stosunków dyplomatycznych. Już za parę lat będą widoczne z Ziemi różne anomalia w kosmosie, to by się i tak zorientowali, że w ogóle istniejemy. Proste. – Ewa ugryzła kanapkę.

– A poza tym? – spytał Adam.

– Dużo szczegółów... – Ewa przełknęła kęs i sięgnęła po kubek z herbatą. – No i musimy to wszystko dopasować do tutejszych realiów. – Popiła trochę. – Są pewne tajne sprawy, jak na przykład embargo na nasz napęd, na ich badania kosmosu w naszym fragmencie ziemskiego nieba, ale to wszystko obgadamy szczegółowo. Możecie mi nie wierzyć, ale my naprawdę baliśmy się, że będzie o wiele gorzej. Albo, że wylądujemy prosto w łapy „miejscowych”. A tu, przylatujemy i mamy wszystko podane jak na talerzu. Macie nawet dla nas gotowe szczepionki. Ale jak ja mogę mieć pewność, że was nie „przerobili”, co? No?... Chcieliście szczerze, to proszę... A takie sprawy, że macie tu rodziny... Gdybyście byli podstawieni, to byście tego nam w ogóle nie mówili pewnie... No... Ja się wcale nie dziwię. Dziwne by było... No. Jest jeszcze coś do jedzenia oprócz kanapek? A ta sprawa z bionośnikami bardzo dobrze wpisuje się w nasze... priorytety. Serio. Tylko zastanawiam się cały czas, czy ten wasz „Holding” jest dość tajny? No bo jak to „sprzedać”? A jesteście jak na widelcu. – Ewa na powrót zajęła się kanapką.

– No, Ewka... – zaczął Hall. – Sprawdzasz nas na „ostro”, a teraz obserwujesz nasze reakcje? Masz nas za idiotów?

– Żadnych kombinacji sprawdzeniowych? Nic? – spytał Adam z dziwnym uśmiechem.

– Na „żywca” idą – podsumował Paweł. – Wiesz, jak to nas obraża?

– Wielopiętrowe konstrukcje mentalne – dorzucił Hall.

– Spieszy im się – dodał jeszcze Paweł. – Bo niby kto i kiedy ma nas sprawdzić? A wątpliwości zawsze są rozstrzygane na niekorzyść agenta terenowego, wiadomo...

– A ja to olewam – stwierdził Hall. – Robię swoje. A ty, pani kontrolerko, buduj sobie te twoje konstrukcje myślowe...

– Tak jest – zgodził się z nim Adam.

– Zajebiste... – Wpatrzona w nich Zuza zaczęła się uśmiechać.

– Ja to traktuję jako grę operacyjną – stwierdził Paweł. – Chamską, ale grę. I tak samo jak Hall, robię swoje. A już znajdzie się okazja, żeby ci wbić szpilę w dupę, jak nam nie przejdzie.

– A wracając do widelca – dodał Hall, – to, niestety, zbyt dobrze wpisujemy się w Alfę. W ogóle, trzeba się zastanowić co dalej. Adam, Paweł, może lekka korekta kierunku badań?

– S.I. – rzuciła krótko Zuza.

– Co? – spytała Ewa.

– Sztuczna inteligencja.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Phy... Bo to wyprzedza wszystko o krok. – Zuza wzruszyła ramionami. – Albo i o więcej. Taka „ucieczka do przodu”. Właśnie tym się ostatnio zajmuję.

– Nasze badania zarzuciliśmy po przylocie „Drugiej” – zauważył Paweł.

– Ale to nas jeszcze bardziej ustawia na celowniku – zaprotestował Adam.

– No i bardzo dobrze... – Uśmiechnął się Hall. – Teraz to niech oni się martwią. Brawo, Młoda. Świetnie. I taktycznie i strategicznie... – Zaczął zacierać ręce z radości.

– Jutro Karol jedzie z kimś innym – rzuciła Ewa, spoglądając z niechęcią na Zuzę.

– Ale trafiłam. He. W punkt.

– No, he, he... – zarechotał Hall. – Ale to można robić poza Holdingiem... No, Ewka... Czy my o czymś nie wiemy?...

– Na pewne rzeczy jest embargo.

– No... To jesteśmy w domu... – Adam uśmiechnął trochę złośliwie do Ewy.

– A widzisz... – Paweł dołączył do Adama. – Sama wpadłaś we własne sidła...


15.


Autostradą jedzie się bez porównania lepiej, niż zapiaszczoną drogą na pustyni. Pewnie to poprawiło wszystkim humory, a także bliskość celu podróży. Jeszcze kilkanaście godzin, jeszcze trochę i będą w domu. Nareszcie. Te parę dni spędzonych na trasie odmieniło nieco i Ewę i Karola, było to widać. Jak gdyby nie byli już jakimiś „obcymi”, tu i teraz. Zresztą, na pustyni nie było żadnych śladów cywilizowanego życia, a tu...

Zatankowali na jakiejś stacji paliwo, odpoczęli trochę, a teraz konwój ruszał w drogę do Łodzi. Karol siedział za kierownicą i czekał, aż Zuza wsiądzie do kabiny, z naręczem ilustrowanych gazet. Miała na sobie adidasy, niebieskie jeansy i T–shirt z dużym napisem „WHY NOT?”. Włosy spięte w gruby koński ogon, przeciągnięte przez tylne zapięcie czapki z daszkiem. Usiadła wreszcie w fotelu, umościła się w nim jak jakiś ptak w gnieździe, a pisma rzuciła do tyłu, na „potem”.

– Nareszcie, co? Miałam chyba szlaban na jazdę z tobą. – Zatrzasnęła drzwi i uśmiechnęła się do Karola.

– Na to wygląda.

– A jak ci się prowadzi ten złom? – Zuza zapięła pas bezpieczeństwa.

– Świetnie. Niezła frajda... – Karol spojrzał, czy TIR przed nim rusza wreszcie. – Ewa nie za bardzo chciała, żebyśmy jechali razem...

– Zołza jedna...

– No, zapunktowałaś u niej... Ruszamy. – Karol wrzucił bieg i zaczęli zbliżać się do wyjazdu z wielkiego parkingu. – He, he... No, to może też i odwet za to, że nie jedzie z Hallem. – Zerknął jeszcze w lusterko.

– A pewnie, pewnie. Wystarczy, że na każdym postoju robi do niego maślane oczy...

– Jedziemy... – Karol wjechał na wolny prawy pas i zaczął zmieniać biegi.

– Dobrze, że pojechałam na tę pieprzoną Saharę po was.

– Pilnuj, pilnuj, he, he...

– Ty też to zauważyłeś?

– Nie, zdaje ci się... – Karol zmienił kolejny bieg, a TIR powoli zaczął nabierać prędkości. – Ale mnie to bawi.

– Aha... Tak w ogóle to nie mam nic przeciwko niej. Robi swoje. Tyle, że Hall jest już „zaobrączkowany” i to z moją siostrą.

– Kurcze, ta tutejsza swoboda każdemu uderza... Że można, rozumiesz...

– Nie bardzo.

– No, relacje, ogólnie... Kontrola urodzin, na przykład. U was, w Chinach, nadal można mieć tylko jedno dziecko?

– A ja wiem? Nie zastanawiałam się nad tym.

– Bo nie musiałaś.

– A ty co? Chcesz być tatusiem, czy jak?

– No, nie tak od razu może... Ale jak ich słucham...

– Zdążysz, nie?

– No... Ale coś w tym jest.

– Bo wy się tu czujecie jak na wakacjach. I tylko to wam w głowie. Przyjdzie normalna codzienność, praca, obowiązki, to się wyciszycie.

– Może... Coś za bardzo nie lubisz się z Ewą. Ale... – Karol zerknął na nią z uśmiechem. – Zapunktowałaś u niej, serio.

– Na plus, czy na minus?

– Zależy, jak na to spojrzeć. Nie sądzę, żeby cię traktowała jak jakiegoś pomagiera drugiej kategorii. A ona jest ambitna... Może napijemy się piwa?

– Coś ty? Tutaj? Zapieprzasz już prawie stówą i chcesz piwo? Na autostradzie? To nie pustynia... Colę mogę ci dać.

– No tak... Chce, czy nie chce, musi cię traktować jak równą sobie. Ale, raczej chce. Ambitna jest, ale myśli trzeźwo. Racjonalnie.

– A ty?

– Co: „ja”?

– No, jak ty mnie oceniasz?

– Ja ciebie po prostu lubię. Tak, poza wszystkim innym. No, tak po prostu. – Karol mrugnął do niej z ciepłym uśmiechem.

– Dzięki, nawzajem.

– Czasami myślę, że jesteś „nasza”. Ale przecież jesteś, tak czy siak, nie?

– He, he, „nasza”...

– No tak. A Ewkę trafiłaś. Bezbłędnie. No, ale to może trochę fart.

– Jaki tam fart. Może tylko, że to ja.

– Mnie trafiłaś tym samym, pamiętasz? Bo to mój... konik. Tak się mówi?

– Ehe.

– No więc, u niej też zapunktowałaś. Na minus, że się wcinasz w nieswoje sprawy. Ale już są twoje, więc wychodzi, że na plus. Ewka myśli racjonalnie, znam ją...

– To co jest z tym S.I.?

– Chodzi mi coś po głowie... Zobaczymy. A skąd u ciebie zainteresowanie właśnie tym?

– Słuchaj... – Zuza zerknęła na Karola, a potem zapatrzyła się na drogę przed nimi. – Wyjaśnijmy sobie najpierw parę spraw, dobrze? Tutaj jeszcze ze dwieście lat temu strzelano z broni palnej, ładując ołowiane, okrągłe kule z przodu lufy. I nikt nie pomyślał, że można inaczej. Bo nie było, ja to tak nazywam, „dojrzałości technologicznej”. Ładowano osobno pocisk i ładunek miotający, czyli proch. A potem jakiś nieznany geniusz pomyślał, nie wiem kto, żeby połączyć to wszystko w jedno i ładować od tyłu. Ale do tego trzeba było odpowiedniej techniki, do obróbki naboju, do konstrukcji zamka i w ogóle, zaplecza technologicznego. Są wynalazki, czy odkrycia, które powstają skokowo, pewnie, ale początkowo nie wiadomo do czego mają służyć. Przynajmniej niektóre. A z bronią palną to była ewolucja technologiczna. Ewolucja. Na razie nie wymyślono nic równie przełomowego. Są jedynie ulepszenia.

– Rozumiem. – Karol pokiwał głową, wpatrzony przed siebie.

– Dojrzałość technologiczna – ciągnęła dalej Zuza. – „Potrzeba jest matką wynalazków”, tak, ale i odpowiednia technologia, sposób myślenia. Przyswajalność nowego. Jasne, dziecko, jak od małego ogląda telewizję, to umie się posługiwać pilotem. Ale tego, to i dziecko ze Średniowiecza by się nauczyło. Bo dziecko jest chłonne. A mnie chodzi o kontekst poznawczy.

– Zgadza się.

– Ja to wiedziałam już wcześniej, Hall wcale nie musiał mi pokazywać tych waszych gadżetów. Właśnie. Wy macie naboje bezłuskowe. Proste jak drut. Po co komu mosiężna łuska w karabinie? Sprasowany ciśnieniowo proch z pociskiem i już. No, macie w ogóle inną konstrukcję, ale to pomijam.

– Wy też już macie amunicję bezłuskową.

– Tak? – Zdziwiona Zuza zerknęła na Karola.

– W podkalibrowych pociskach artyleryjskich, z rdzeniem z zubożonego uranu. Amerykanie takie mają w swoich Abramsach.

– No popatrz. Nie wiedziałam.

– Ale pewnie są bardzo drogie.

– No tak. I ten uran.

– Wolfram jest tańszy.

– Ale ja nie o tym... Chodzi mi o to, że... Nie wszystko powinniśmy dostać hurtem. To ta dojrzałość technologiczna.

– A kiedy cię tak olśniło? – Uśmiechnął się do niej po raz kolejny.

– Już dawno. Dlatego przerwałam studia i zaczęłam się interesować sztuczną inteligencją. Bo świat pędzi, sam nie wie dokąd. A później wyjdzie z tego jakiś „Matrix”...

– Hm... Zuza... Ja nie wiem jak to się dzieje, ale ty mnie... Rozwalasz, po prostu...

– Znowu cię trafiłam?

– Tak. A mówiłem ci już, że cię lubię? Tak po prostu?...

– Coś tam wspominałeś...

– No... To daj tę Colę. Tylko, tak dla porządku... To, o czym my tu sobie gadamy po drodze, jest ściśle tajne. To nie jest żaden żart. Zuza, rozumiesz?

– Masz, napij się, bo ci odbija. Jasne, że wiem.


16.


Po przyjeździe konwoju do Łodzi Stella zorganizowała dla wszystkich małe przyjęcie powitalne u siebie w domu. Co prawda Olaf i Piotrek byli nieobecni, bo ostatniej nocy pilnowali samochodów a teraz musieli się wyspać, Zuza stęskniła się za Stasiem, Jane i mamą i pojechała do domu, ale atmosfera była bardzo fajna. Wojtek zabawiał towarzystwo w ogrodzie, grillując i dowcipkując, a Stella kończyła właśnie sałatkę w kuchni. Ewa pomagała jej krojąc pomidory, paprykę, oliwki i fetę.

– Stella, słuchaj... To bardzo ważne. Jak ty to załatwiłaś, że cały konwój przejechał jako poczta dyplomatyczna?

– No, ma się ten zmysł organizacyjny, co? – Stella uśmiechnęła się do Ewy znacząco.

– Jestem pod wrażeniem. – Ewa pokiwała głową i odwzajemniła uśmiech. – To było super, ale chcę poznać szczegóły.

– Nie ma problemu... – Stella nadal rwała liście różnych sałat na małe kawałki i wrzucała je do dużej miski. – Jutro rano dostaniesz szczegółowy raport. A co? „Trzecia Beta” jeszcze nie wylądowała?

– Jaka „Trzecia Beta”?

– Daj spokój. Czy ja nie znam naszych procedur?... Proponowałabym Namibię. Tam też jest duża pustynia. A potem RPA i statek. Zależy, gdzie chcą docelowo. Bo Sahara to trochę za często.

– Ale o czym ty mówisz? – spytała Ewa, krojąc czarne, wypestkowane oliwki na pół.

– Albo Mongolia – ciągnęła dalej Stella. – Ale tam może być trudniej. Ruski, Chinole... Chociaż... Nie znam tego kierunku, ale może mają lepsze rozeznanie.

– Ale kto?

– „Trzecia Beta”. Bo przecież jest, nie? Tyle, że nie wiem, czy już lądowali.

– Jaka „Beta”?

– Dobra, niech ci będzie. – Stella wzruszyła lekko ramionami spoglądając na Ewę z lekkim rozbawieniem. – Ma być tajne, to niech tak zostanie. Dwójka, czy szóstka? Dwójka to eliminacja, szóstka nowy, niezależny ośrodek. Dodaj jeszcze ze cztery korniszony, pokrój je w kostkę... Ehe... Wyciągnij ze słoika.

– Nie wiem, o czym mówisz... Ale chcę mieć ten raport jutro z samego rana.

– Okej. Ze wszystkimi szczegółami... A poza tym, Ewka, jest jeszcze kwestia kwarantanny. – Stella przekroiła cytrynę na pół i wycisnęła sok przez palce z jednej połówki do małej miseczki. – Dostaliście już dwa zastrzyki, ty i Karol, zostały jeszcze trzy... Cukier... – Sypnęła łyżeczkę cukru do miseczki. – Nam nie były potrzebne, lądowaliśmy tutaj w innym celu. A tego się nie da wyprodukować na orbicie. Co innego DNA człowieka, co innego wymiana mikrobiomu, i tak dosyć prymitywna. No i choroby... Często korzystałaś z toalety na trasie? – Stella wyciągnęła z szafki butelkę z oliwą i zaczęła mieszać sos w miseczce.

– Nawet bardzo.

– No, to jeden ze skutków ubocznych. Zawroty głowy, nudności... W raporcie masz szczegółowy skład szczepionek. Jak ty chciałaś tu funkcjonować bez kwarantanny? My, kilka lat temu, to co innego... A papiery były częściowo fałszywe. Ale bardzo mocne. Dlatego zniknęliście pod Poznaniem, a tu przyjechaliście jako spóźniona dostawa towaru. Zmiana kontenerów i TIRy pojechały już sobie na Ukrainę. Dostaniesz wszystko w raporcie. – Stella dodała do miseczki jakieś suche przyprawy ze szklanych pojemników, sól, pieprz, coś tam jeszcze i zamieszała całość.

– A zabezpieczenia? – spytała Ewa, wsypując pokrojone kawałki korniszonów do dużej miski.

– Wszystko pod kontrolą. Naszą. A raport jest już praktycznie gotowy. TIRy przekroczą granicę, rozpłyną się i to wszystko.

– A kontenery?

– Stały tu już parę dni. A ich satelity i kamery przemysłowe miały serię zakłóceń. Nikt was ani nie namierzał, ani nie śledził, od samego lądowania. A towar z kontenerów, rozładunek, to w następnym raporcie, pojutrze rano. – Stella wlała sos do miski i zaczęła delikatnie wszystko mieszać dwiema drewnianymi łyżkami.

– No dobrze... – powiedziała Ewa płucząc sobie dłonie nad zlewem.

– Taa... Chcecie skorzystać z naszej łączności, czy podłączacie się sami?

– Jeżeli jesteś taka gościnna...

– Nie widzę problemu. Masz jakiś konkretny czas, czy najpierw zjemy kolację?

– To może po kolacji...

– Jasne. Mój Wojtek robi świetne steki wołowe z grilla. Czujesz ten zapach?... Ja wezmę sałatkę, a ty weź jeszcze ten koszyk z pieczywem i idziemy do ogrodu. Piękny wieczór dzisiaj. Chodź, Ewka.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×