Autor | |
Gatunek | przygodowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-05-30 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1208 |
Jakie pedałowanie, taki stan licznika
Rower to dla mnie coś więcej niż hobby. To pasja, to styl życia. Dzięki rowerowniu mogę zwiedzać bliższe i dalsze okolice, których wcześniej nie znałam. Mogę także sprawdzić swoje możliwości... A te, wciąż mnie zaskakują. Mimo że do najmłodszych rowerzystek już nie należę. Ciągle jednak dużo jeżdżę i pokonuję wiele kilometrów. Moim obecnym rowerem jeżdżę 5 sezon i do tej pory wypedałowałam na nim 5.392 kilometrów. Tyle wskazał mi licznik po dzisiejszej wycieczce. Nie wiem, czy to dużo, ale jestem zadowolona. Codziennie rowerem nie jeżdżę. Jeżdżę tylko wtedy, kiedy mam wolny czas, i... kiedy z nieba żabami nie ciepie. A jeżdżę tylko po lasach, leśnymi dróżkami. Chyba że po wycieczce rowerowej, albo i przed, chcę odwiedzić moje dzieci, wtedy parę kilometrów jadę ulicami po asfalcie.
Nad swoim wiekiem rozwodzić się nie będę, bo ten akurat mało ważny. Jeżdżę, bo kocham jeździć. Od zawsze.* Jeżdżę i mam zamiar jeździć do końca... Jakiego końca? No właśnie nie wiem. Każdy ma swój koniec. A ja o swoim końcu rzadko kiedy myślę. Bo i po co, skoro i tak kiedyś nadejść musi. A więc póki co, korzystam z każdego dnia jak najwięcej. Póki życie trwa...
Moje dzieci żartują, że kiedy będzie już tak daleko, kiedy przyjdzie mój czas, będą musiały za mną z trumną ganiać, bo ze swoją ruchliwą naturą mogę go przegapić.
Tak że wszystko jest okey i okey będzie. Uważam, że nie trzeba się na zapas martwić rzeczami, na które i tak nie ma się wpływu... Owy koniec mam zwłaszcza na myśli. Trzeba żyć tu i teraz. Pełnią życia. Dla siebie i dla innych... Ot i w końcu morał wymsknął mi się spod palców.
Niekiedy w weekendy jeździmy rodzinnie. W zeszłą niedzielę na ten przykład córka spontanicznie zwołała zbiórkę i zebrała chętnych na popołudniową wycieczkę. Zebrała wprawdzie tylko niewielki skład, bo 1/3 część rodzinki, ale i tak wycieczka była bardzo fajna.
Ja oczywiście dałam się namówić od razu. Mimo że od jakiegoś czasu z zasady w niedzielę nie wybieram się na wycieczki rowerowe. Dzieje się tak od momentu mojego poważnego poturbowania w wypadku, który dla żartu spowodował jakiś szurnięty typ.* Pozostał mi po nim uraz. Wypadek ten miał miejsce właśnie w niedzielę. A wiadomo, to właśnie w tym dniu najwięcej ludzi spaceruje i jeździ rowerami po lasach. I o to, że wśród nich znajdzie się jakiś niebezpieczny idiota — pewnie nietrudno. Mając na myśli uraz, chodzi mi nie tyle o uszkodzenie ciała, co o głupich ludzi.
Ale co tam, sama nie muszę jeździć w niedzielę, a że wespół w zespół zawsze milej i weselej, to nie było co się zastanawiać, tylko wskakiwać na rower. Z córką to właśnie w niedzielę jeździmy najczęściej. Wtedy ona ma najwięcej czasu.
Ruszyliśmy po południu 3 rowerami. Córka z najmłodszą wnuczką w przyczepce, mój najmłodszy wnuk i ja. Pogoda była wspaniała. Przejechaliśmy po lasach prawie 40 km.
Nikt zmęczenia nie czuł. Wrażeń było moc. Krew w żyłach buzowała. Dusza peany śpiewała. Serce waliło młotem... I jak tu na pedałowanie nie mieć ochoty?
* Wspomienie: „Bicycle czar”
* Opowiadanie: „Jazda na rowerze bywa kontuzyjna”
oceny: bezbłędne / znakomite
Czy też mały,
Właź na rower
I pedały,
By pozwiedzać
Kraj swój cały!