Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-06-15 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1142 |
Niedzielne dolce far niente Martyny
Konieczne chciałam dzisiaj odpocząć po całotygodniowym wypełnianiu swoich obowiązków. Przede wszystkim marzyło mi się, aby móc w zaciszu domowym oddać się zaległemu czytaniu. Kiedy tylko wyszłam z ciepłej pościeli, zrobiłam gimnastykę, po czym wskoczyłam prosto pod prysznic, by jak najszybciej otrząsnąć się ze snu i zacząć spełniać swoje plany i marzenia. Udało się. Zimny prysznic postawił mnie na nogi. Wbiłam się w wygodne ubranie i rześka jak skowronek przystąpiłam do realizacji jednego i drugiego. Na szybko przygotowałam sobie śniadanie, z zamiarem zjedzenia go w odpowiedniej porze, czyli gdzieś tak około godziny 10-tej. Wcześniej, oprócz owsianki, nic nie jadam. Piję tylko. Jakoś nigdy wcześniej głodu nie czuję. Szczęśliwa, że już wszystko przygotowane, kawa też, złapałam za stos czasopism i… fruuu!… do ogródka pod parasol. Filiżankę z kawą postawiłam na stoliku, wzięłam do ręki pierwsze z brzegu czasopismo i z uśmiechem wyłożyłam się na leżaku. I już się miałam zabrać za czytanie, rozkoszując się swoim niedzielnym dolce far niente, kiedy nagle zadzwonił telefon. Niepocieszona wstałam z leżaka i poczłapałam do pokoju po słuchawkę. Po czym razem z nią wróciłam na leżak. Wtedy dopiero odebrałam.
— Halo, Martyna, ratuj! — usłyszałam w słuchawce piskliwy głos mojej koleżanki Kasi.
— O rany, co zaś? — odpowiedziałam pytaniem, wkurzona, że teraz będę musiała całą litanię Kaśki problemów wysłuchiwać, a moje czytanie będzie leżeć odłogiem.
No i się zaczęło... Kaśka się żaliła, że tak bardzo pragnęła wybyć z domu na niedzielną wędrówkę po okolicznych lasach, a jej Kazek, jak ta dupa wołowa (nie przepraszam, bo to jej słowa), za nic nie chce się dać z domu wyciągnąć. Usilnie mnie prosiła, bym ja, jako ta, której on się najbardziej słucha, wpłynęła na niego w zamian za jej dozgonną wdzięczność.
I co miałam zrobić? Obiecałam Kaśce, że za chwilę do jej Kazka zadzwonię i będę na niego wpływać. Byłam zła jak osa, bo też nagle zdałam sobie sprawę, iż mój osobisty spokój na dłuższą metę będzie zakłócony. Trudno. Już się zaczęłam zbierać w sobie, by do tego leniwca Kazka zadzwonić, a tu nagle… dzyń, dzyń!... telefon rozdzwonił się ponownie. Odebrałam. Bo co miałam zrobić?
— Cześć, Martyna! Poratuj człeka w potrzebie! — usłyszałam głęboki tembr głosu Kazka. — Nie mogłabyś dzisiaj Kaśkę na przechowanie wziąć? Bo wiesz, ona już od świtu morduje mnie jakimś bezsensownym łażeniem po lasach kiedy dzisiaj akurat chciałem oglądnąć w telewizorze przegląd sportowy z całego tygodnia… A i kumple ze zgrzewką browarku się zapowiedzieli… A ta nic, tylko jazgota mi nad uchem jak ta pofyrtana o jakiś tam lataniu po lesie… Co, kochana, da się zrobić?
— Co ja się z wami mam — wysapałam do słuchawki. — Kaśka przed chwilą właśnie…
— Wiem, wiem, słyszałem, że dzwoniła do ciebie — przerwał mi Kazek. — Domyślam się, czego chciała od ciebie, dlatego chciałem cię uprzedzić, byś się nie fatygowała... No jak, załatwione? No nie bądź taka! Pławisz się całymi dniami w luksusie samotności, nikt ci nad uszami nie nadaje, to choć w niedzielę pomyśl o bliźnich…
— No nie, ty mi jeszcze będziesz przerzucał mój luksus samotności?! — huknęłam zdegustowana jego słowami. — A co ty w ogóle możesz na ten temat wiedzieć? Na taki luksus trzeba sobie odpowiednio zapracować.
— No weź tę moją Kaśkę niewyżytą gdzieś do lasu i daj jej w kość na sportowo — ciągnął dalej, nie reagując na moje słowa. — I to tak, żeby przez cały tydzień miała dość latania. Co to dla ciebie. Przecież sport to twój żywioł.
— Ale ja zażywam sportu tylko w dni powszednie… W niedzielę to rzadko kiedy — próbowałam się ratować. — W niedzielę to ja odpoczywam w domowych pieleszach…
— A ja ci za to obiecuję wpaść w tygodniu i naprawić ten cieknący kran — nadawał dalej jak nakręcony. Najwyraźniej w ogóle mnie nie słuchał. — Słyszałem wczoraj, że narzekałaś do Kaśki, że Twoi mężczyźni ciągle tacy zajęci i nie ma ci kto naprawić. Martynko, no bądź rozsądna, przecież jeszcze nieraz będzie ci potrzeba chłopa, by ci coś w domu zreperował… Wtedy zawsze będziesz mogła na mnie liczyć. No co, zgadzasz się? No bądź mężczyzną! Błagam!
Chcąc nie chcąc musiałam być mężczyzną i Kaśkę do lasu wyprowadzić, zapominając o swoich planach i marzeniach na dzień dzisiejszy. No bo co jak co, ale w tym jednym Kazek miał rację: kobiecie czasami potrzeba chłopa... by co trzeba ponaprawiał.
Takie to było moje niedzielne dolce far niente. I już do końca dnia prześladowała mnie nieznośna myśl, że kobiecie czasami trudno zachować asertywną postawę kiedy takiego typu argumenty są przed nią stawiane... To nie jest w porządku.
Mam po dziurki w nosie tych wszystkich pseudopolitycznych wypocin na naszym forum.
Dziękuję Ci za kawałek normalności w tym po... nym świecie.
I pewnie nie mamy żadnych problemów zdrowotnych... I w to nam graj. Co nie? :D