Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-10-21 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1064 |
Ludzie wysypali na podwórze. W pierwszej chwili nikt nie rozumiał, co się dzieje. Czyżby to była już wolność?! Czy to możliwe, że zamiast masowej rozwałki nad Dunajem albo straszliwej śmierci w płomieniach w podpalonej, zamkniętej na sztaby szopie - zamiast tego piekła jesteśmy wreszcie wolni?! Niewiarygodne! Nikt czegoś takiego się nie spodziewał! Szał radości ogarnął wszystkich. Ludzie, obejmując się, płakali, podskakiwali, śmiali się, wykrzykiwali jakieś słowa, poklepywali po ramionach... Koniec tej męki obozowej niedoli, koniec nieustannych poniżeń, koniec głodowi, codziennemu nieludzkiemu biciu i codziennej udręce... Czy to możliwe, że znowu staniemy się na powrót pełnoprawnymi ludźmi, ubierzemy się w nasze zwykłe normalne ciuchy i jednak cudem jakimś powrócimy do Ojczyzny?! Tam przecież na nas czekają! Czekają nasze statki i morze, nasi najbliżsi, koledzy i znajomi - wszystko to, za czym umieraliśmy z tęsknoty tak długo! Było to z niczym nieporównywalne uczucie ogromnego szczęścia. W tej chwili zapomnieliśmy o wszystkim, co było takie podłe: 4 nieskończone lata hitlerowskiego więzienia i koszmar jeńca, zdanego na wolę i humory pospolitych bydlaków i zbrodniarzy. Przed nami nasza wolna, tak jasna, cudowna przyszłość!
Raptem nad naszymi głowami rozległ się narastający ryk silników i zaraz potem seria z pokładowego kulomiotu. Wszyscy rzucili się w popłochu we wszystkich kierunkach, byle dalej od drogi. Nad lasem i naszą wsią Meckenlohe nisko nad ziemią przelatywał jakiś zabłąkany samolot z czarnymi krzyżami na skrzydłach i strzelał w nasz szary i tak zabiedzony tłum. To były już ostatnie ukąszenia zdychającej faszystowskiej gadziny. Na całe szczęście, nikt nie został ranny.
Z sąsiedniej szopy na spotkanie marynarzy biegli już nasi towarzysze niedoli - jak się okazało, niżsi rangą oficerowie i żołnierze - jeńcy wojenni z drugiej połowy więzienia, ci co przez zamurowany korytarz sąsiadowali z nami tyle lat, i z którymi nawet nie mogliśmy zamienić uścisku dłoni... Przez szczeliny w deskach widzieli, że zostaliśmy wypuszczeni, wyważyli więc bramę i sami wyrwali się na wolność.
Kiedy tylko minęły kolejne wybuchy entuzjastycznej radości, i ludzie znowu mogli myśleć o czymś innym niż cudem odzyskana wolność, nasz dowódca sztabu, Michaił Iwanowicz, powiedział:
- Słuchajcie, ludzie. Jak tylko tutaj do Meckenlohe dotrą esesowscy uciekinierzy, nikt z nas nie ocaleje, bo te wściekłe psy wybiją nas co do sztuki. Świat nie może dowiedzieć się o żadnej niemieckiej zbrodni, więc muszą zatrzeć wszelkie po nas ślady. Rozumiecie to, prawda? Dlatego koniecznie trzeba, żeby jak najszybciej dotarli do nas Amerykanie. Tylko... gdzie oni są?