Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | artykuł / esej |
Data dodania | 2021-06-08 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 915 |
Wyspa Kwiatów na jeziorze Bodeńskim
Tak nazywana jest Wyspa Mainau, ze względu na jej botaniczne ogrody, jedne z najpiękniejszych na świecie. Jest wielką atrakcją turystyczną. Odwiedza ją ponad milion turystów rocznie. Osobiście wielokrotnie to grono turystów powiększałam i ciągle lubię na nią wracać.
Ciepły i wilgotny mikroklimat, jaki panuje na wyspie, umożliwia uprawę egzotycznych roślin przez cały rok na okrągło.
To były książę Szwecji, hrabia Lennart Bernadotte, który osiadł na wyspie od 1932 roku, zamienił ją w istny raj botaniczny. Hrabia dostał ją od swojego ojca, króla Gustawa V, kiedy to król pozbawił go praw do dziedziczenia tronu oraz tytułu książęcego. Powodem tego był mezalians, jaki hrabia Lennart popełnił, zawierając nierówny stanem związek małżeński z Karin Emmą Louise Nissvandt.
Mówi się, że piękno ogrodów botanicznych na wyspie Mainau to efekt wielkiej miłości. hrabiego Lennart`a do Karin. I pewnie wiele w tym prawdy, bo też do dziś dnia, kto przebywa na wyspie, odczuwa fluidy jego wielkiego uczucia. To nie kto inny, jak hrabia Lennart sprawił, że cała wyspa Mainau wygląda tak bajecznie do dziś dnia. To on sprowadzał rośliny z całego świata i sadził je własnymi rękami. Był nie tylko wspaniałym botanikiem i projektantem ogrodów, ale także wybitnym fotografikiem i organizatorem. To też on zapoczątkował trwające do dziś spotkania laureatów Nagrody Nobla w nieodległym Lindau. Pod koniec życia zarząd nad wyspą przekazał rodzinie. Na wyspie mieszkał do śmierci. Zmarł w 2004 roku w wieku 95 lat.
Pierwsze ślady osadnictwa na wyspie datuje się na ok. 3000 lat p.n.e. W 15 r. p.n.e. Rzymianie podbili miejscowych Celtów i wykorzystali wyspę do budowy warowni, stoczni i jednocześnie portu floty Jeziora Bodeńskiego. Od IX do XIII wieku wyspa była w posiadaniu Klasztoru Reichenau, potem przeszła pod władanie Zakonu Krzyżaków i należała do Zakonu aż do połowy XIX wieku. Później wyspę nabył wielki książę Badenii, Fryderyk I. I to właśnie on zaczął zamieniać wyspę w ogromny ogród botaniczny.
Zanim jednak weszliśmy po drewnianym mostku na wyspę, na niebie coś się pojawiło? A cóż to takiego? Rany, czyżby to UFO? A nie, to nie UFO, to ogromny Zeppelin wita nas.
No to wchodzimy. Piękne, szerokie alejki prowadzą nas dookoła wyspy... Zadowoleni, maszerujemy równym krokiem.
Choć to dopiero wiosna i nie ma jeszcze aż tyle kwiatów, co w lecie, to jednak wyspa Mainau i tak wygląda bajecznie. Wędrując po niej dróżkami podziwialiśmy również wiele wspaniałych okazów w ogromnych szklarniach. Także i przeróżnych kolorowych motyli wśród roślin tropikalnych.
Motyle to kolejna atrakcja wyspy. Siadają zwiedzającym na ramionach, głowach, pozwalają się fotografować. Bardzo dużo zobaczyliśmy i bardzo dużo aparatami fotograficznymi uwieczniliśmy.
Młodsze wnuczki objeżdżały wyspę na hulajnogach i dookoła obserwowały wszystkie atrakcje. Tym razem zainteresował je zegar słoneczny. Dzięki pięknej, słonecznej pogodzie miałam możliwość dokładnego wyjaśnienia im zasad funkcjonowania zegara, no i oczywiście zademonstrowania im która jest godzina. Córkę zaś, jako że ma wrodzony talent ogrodniczy (nie, nie po mnie, po swojej babci, a mojej mamie), najbardziej interesowały kwiaty na rabatkach.
W oddali widać ogromnego pawia... oczywiście całego z kwiatów. Natomiast wzdłuż alejek rosną ogromne, dziwaczne drzewa, zwłaszcza ich poplątane korzenie wydają się być bardzo dziwaczne... A to akurat staruszka-sekwoja.
Grunt, to solidne korzenie... Rodzinne także mam na myśli. Potęga kilkusetletnich drzew. Ile rzeczy widziały, ile słyszały... Ta stareńka sekwoja, aż się prosi, by się pod nią położyć... Złączone ręce pod głowę podłożyć, zamknąć oczy i się wsłuchać, a ona ci będzie szumieć do ucha...
Trochę się rozmarzyłam. No dobra, wracam do rzeczywistości... i skupiam się na dalszej wędrówce.
Dziwna ta aleja drzew... a właściwie dziwne drzewa. Nawet nie wiem, co to za jakie, bo akurat w tym dniu aleja była zamknięta dla turystów.
Po niektórych drzewach wspinanie się jest dozwolone, co moje wnuczki nie omieszkały oczywiście wykorzystać. Natomiast w stawach aż się roi od złotych rybek, ale są także i inne rybki. Dużo jest zwłaszcza forelli. No i oczywiście kaczek. A ten tu upierdliwy kaczor, ciągle się czegoś domagał... Pewnie to jakaś obsesja kacza!
Żółwi też jest od groma... Wiele z nich pewnie pamięta hrabiego Lennart`a z dawnych lat.
Dochodzimy do tulipanowego zbocza. Po środku płynie pięknie uregulowany strumyk, którego wody wpadają do jeziora.
O, a kto tam idzie?! To chyba sama hrabina Karin Emma, ze swoimi damami... A nie, to nie Karin, przecież to nie ta epoka... To pewnie damy z czasów wielkiego księcia Badenii, Fryderyka I.
Parę chwil później, kiedy wędrowaliśmy po szklarni z orchideami i innymi kwiatami, podziwiając piękno natury oraz rąk ogrodników, a także uwieczniając co piękniejsze okazy, damy podeszły do nas, i długo z nimi rozmawiały. Nie tylko na temat wyspy i jej historii.
Później zatrzymaliśmy się przy ogromnej baszcie przed barokowym pałacem oraz kościołem Św. Marii w centrum wyspy. Te piękne budowle wznieśli (skubańce) Krzyżacy w 1732 roku. Zaś w 1806 roku, w związku z sekularyzacją (zeświecczeniem) przeprowadzoną przez Napoleona Bonaparte, zakon utracił Mainau.
Piękne damy w krynolinach oraz panów we frakach i szapoklakach można było spotkać w wielu miejscach wyspy. Wszyscy bardzo miło się do nas uśmiechali i chętnie pozowali do zdjęć.
Chapeau bas! Szanowna Rodzino Hrabiego Lennart`a Bernadotte... pięknie dbacie o jego spuściznę.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
A kwiaty - i motyle - rzeczywiście nieziemsko piękne
Odrębnym zagadnieniem jest komentarz jej partnera z tego specyficznego duetu, czyli Knoedla, który praktycznie ani jednym słowem nie odniósł się do zamieszczonej treści, a jedynie wykorzystał ją, by dołożyć Michalszce. Otóż od połowy tego duetu dowiedziałem się, że obowiązkiem każdego normalnego autora tekstów jest umieszczenie Michalszki na czarnej liście, bowiem jest ona "najbardziej impertynencką ważką (zbędny przecinek) uprawiającą impertynencką grafomanię". Przeczytałem też, że jej teksty to "zwoje nic nie znaczącej (nieznaczącej) pisaniny". Że są to "krajoznawcze foldery (zbędny przecinek) zerżnięte z...".
Pytam więc, gdzie jest rzeczowy komentarz dotyczący omawianego tekstu i uzasadniający najwyższe oceny. Nic z tych rzeczy, a jedynie knajacki atak. Panie "sir", panie "von", dotychczas byłem przekonany, że arystokratyczne tytuły zobowiązują. Czyżby zauroczenie duetowym towarzystwem spowodowało taką deprecjację i degrengoladę?
A swoją drogą coraz mniej tutaj czerwieni, więc było warto.
Ja swoją wartość znam. Lubię pisać i będę pisać, co chcę i jak chcę, tak długo, jak będę miała ochotę.
Ktoś kiedyś tu napisał, że propaguję radość życia, dlatego przez niektórych na Publixo jestem znienawidzana... więc tym bardziej będę pisać. No wręcz muszę. :D
A ten nienawistny duet swoją nagonką na mnie i breweriami przysparza mi tylko czytelników.
Ot i paradoks, co nie, Befano i Knoedlu? Takiego skutku, odwrotnego skutku, się nie spodziewaliście?
Mam tylko jedną radę dla Knoedla: licz się ze słowami, bo na Twoje insynuacje, bezpodstawne posądzenie mnie o plagiat („zerżnięcie” — mówiąc po Twojemu), jest paragraf.
A jasne, że będę pisać — bez żadnego tłumaczenia — jak zawsze. Nie przejmuję się takim „sortem” ludzi (cytując klasyka). Mogą mi co najwyżej na kancik skoczyć, że się tak metaforycznie wyrażę. ;)
Karma wraca, oj, wraca.
Towarzystwo miota się między aborcją, a eutanazją.
Coś jest lepsze dla jednych - coś dla drugich.
Młody ma panslawizm jako religię, drugi nie lubi Szwecji, bo tam źle i MMMMurzynów nie biją, a nasza krakowska dama nie lubi generalnie niczego co pachnie innością.
Ropucha to przecież klasa sama w sobie.
Nie pisze tekstów o innych, jest ponad takich małych ludzi jak my, nie robi zadym i nie prowokuje, kształcona dama, co wiecznie przydeptuje rąbek spódnicy i depcze po palcach partnerów. :)
Pewnie zainteresowani i ich klakierzy zajęli się czymś innym... Dlatego ciągle jesteś. ;)
Jeśli chodzi o niektóre komentarze na Twój temat, to jest na to taki prosty sposób - OLAĆ.
A tak, tak, dzięki, komentarze tych podłych osób olewam...
Nie mogę się jednak nadziwić, czemu moje teksty ciągle namiętnie czytają, zwłaszcza kiedy to Knoedel innym nakazuje: „... ale taką osobę, jak Michalszka, to obowiązek każdego normalnego autora tekstów na każdym portalu literackim odesłać tam, gdzie należne miejsce owej“. Ależ mnie tym ubawił. :D Od wczoraj brzuch mnie boli ze śmiechu.
Nie pozwolę jednak, żeby mnie o plagiat posądzał („Krajoznawcze opowieści tej pani, zerżnięte z folderów turystycznych...“). Ja Ci dam zerżnięte, Ty...
Albo to zrobią tu publicznie, albo trzeba takie pomówienie zgłosić, gdzie trzeba.
Ropucha przegina jak zwykle, a knebel i tak jest umysłowo przegięty.
Pamięć mam dobrą, ale na wszelki wypadek sięgnąłem do zamieszczonego na publixo dorobku literackiego owej kresowej, a szczególnie do tekstów o charakterze poradnikowym. Te wszystkie rewelacje o wszelakich ziółkach, wywabiaczach plam i innych środkach piorących zostały niemal na żywo przepisane z różnych wydawnictw encyklopedycznych i poradników dla gospodyń domowych. Ale nie tylko tego typu jej publikacje. Te dotyczące polityki i jej obrzeży również. Wskażę choćby tekst opisujący dokonania Luny Brystigerowej. We wszystkich tych rewelacyjnych publikacjach nie spotkałem przypisów wskazujących źródło.
Czyli samozwańcza kresowa dostrzega źdźbła w oczach innych, a belka w jej własnych jakoś jej nie wadzi.
Mając do czynienia z ich hipokryzją i chamskimi atakami w pierwszych tygodniach mojej na Publixo działalności, myślałam, że oni się tylko mnie uczepili jak rzep psiego ogona, ale teraz, kiedy już wiem, że to ich wieloletnia tutaj praktyka na innych osobach (zwłaszcza tej nad wyraz wrednej kobiety), to myślę, że trzeba mieć dla nich więcej tolerancji, gdyż z nimi rzeczywiście jest coś nie halo. Skrzywioną psychikę trudno zrozumieć, od tego jest specjalista.
Janko, coś Ty, tak napisała? „Jest wielce prawdopodobne...”? No boki zrywać! Koniecznie trzeba rozpocząć przewód sądowy... z prawdopodobnymi dowodami. ;)
Ha, widać, że stare, mądre przysłowie: „Kto pod kim dołki kopie sam w nie wpada” jest wielce adekwatne w odniesieniu do tej „damy inaczej”.