Przejdź do komentarzyRozdział 7. Słodki czas sławy
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2021-10-07
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń687

Bender ze współczuciem obejrzał swych współtowarzyszy podróży i ciągnął dalej:


- Ten wasz słomiany porwany kapelusz, Panikowskij, doprowadza mnie wprost do rozpaczy. W ogóle jesteś pan ubrany jak jakaś wyfiokowana stara papuga: ten pański złoty drogocenny ząb, te tasiemki od kalesonów, ta wasza włochata pierś pod krawatem... Trzeba ubierać się, człowieku, bardziej prosto! Toż jesteś pan już szacownym dziadkiem. Potrzebujesz pan czarnego surdutu i kastorowego*) kapelusza. Do Bałaganowa, który w tych ciuchach teraz przypomina świeżo wypuszczonego z aresztu za pijaństwo marynarza floty handlowej - dużo bardziej pasuje w kratkę kowbojska koszula i skórzane kamasze. Od razu by wyglądał jak przyzwoity student AWF. O naszym szanownym kierowcy nie mówię, bo ciężkie próby, jakie zesłała na niego Opatrzność, przeszkodziły mu ubierać się w zgodzie z jego świętym powołaniem. Czy wy tego, ludzie, nie widzicie, jak fajnie by się prezentował - z tą swoją uduchowioną, nieco smarem umazaną twarzą - na przykład w skórzanym kombinezonie z posrebrzanym kapturem? Tak, dziecinki wy moje, koniecznie musicie się - i to porządnie - wyekwipować.

- Tylko że nie mamy kasy, - powiedział, odwracając się do nich, Koźlewicz.

- Szofer nasz ma rację, - grzecznie odparł Ostap. - Kasy istotnie nie mamy. Nie mamy tych malutkich złotych monet, które tak uwielbiam.


*Antylopa Gnu* ześlizgnęła już z pagórka. Na horyzoncie po obu stronach samochodu wciąż powoli odpływały w dal szerokie jak okiem sięgnąć pola. Tuż przy samej drodze na pniu siedziała wielka ryża sowa, skłoniwszy puchatą głowę na bok i wytrzeszczając wielkie żółte puste oczy. Wystraszona warkotem nadjeżdżającego pojazdu rozwinęła skrzydła, wzbijając się wysoko nad nimi, i szybko odleciała w swoich ważnych sowich sprawach. Poza tym nic godnego uwagi się nie wydarzyło.


- Patrzcie! - raptem krzyknął Bałaganow. - Jakiś automobil!


Na wszelki wypadek Bender wydał rozkaz usunięcia plakatu, nawołującego obywateli do codziennych rajdów po wertepach i wybojach miłej ojczyzny, i w czasie, gdy Panikowskij go chował, *Antylopa* podjechała do stojącego na poboczu samochodu.


Szary kabriolet marki *cadillac* z zasuniętym dachem stał z lekkim przechyłem na jedną stronę. W jego grubych polerowanych szybach odbijała się nasza nudna środkoworosyjska przyroda - tak czysta i tak piękna, jaką nigdy w rzeczywistości nie była i nie będzie. Jego kierowca, cały na kolanach, zdejmował właśnie oponę z przedniego koła. Nad nim zniecierpliwione czekaniem stały trzy figury w piaskowych płaszczach podróżnych.


- Jakiś kłopot? - zapytał Ostap, grzecznie uchylając czapki.


Szofer podniósł napiętą twarz i, nic nie odpowiedziawszy, powrócił do swojej roboty.

Antylopowcy wysiedli ze swego zielonego rozklekotanego pojazdu. Koźlewicz kilka razy okrążył cudowną, jak z igiełki maszynę, z zazdrością wzdychając, przycupnął w kucki obok zajętego naprawą kierowcy i wkrótce nawiązał z nim fachową rozmowę. Panikowskij i Bałaganow z dziecięcym zainteresowaniem przyglądali się pasażerom, z których dwóch miało bardzo nadęty, nie nasz, zagraniczny wygląd.




1931



.............................................................................


*) kastorowy kapelusz - prawdopodobnie kapelusz z materiału wykonanego z włókien rącznika

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×