Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2021-12-16 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 651 |
Ostap jednakowoż, nie zwracając nań uwagi, podszedł do *Antylopy* i zaczął niecierpliwie naciskać klakson. Tak długo wygrywał na nim skoczną melodyjkę, aż za grubymi wrotami usłyszeli chrobot klucza w zamku. Antylopowcy przy aucie zadarli głowy. Drzwi otworzyły się na obie połowy, i weseli święci w swoich dębowych kwadracikach powoli rozjechali się w głąb każdy w swoją stronę. Z ciemności portalu na wysoki jasny podest wstąpił podtrzymywany przez obu księży, blady jak śmierć Adam Kazimierzowicz; jego konduktorskie wąsy nasiąkły łzami i płaczliwie zwisały. W dłoniach trzymał modlitewnik. Oczy obu duchownych - z lewego boku księdza Kuszakowskiego, z prawego księdza Alojzego Moroszka - lśniły jak zapalone lampki oliwne.
- Halo, panie Koźlewicz! - zawołał Bender u podnóża kościelnych schodów. - Jeszcze się to wszystko panu nie sprzykrzyło?
- Dzień dobry, panie Adamie, - nonszalancko przywitał się z Polakiem Panikowskij, na wszelki wypadek jednak chowając się za plecami komandora.
Bałaganow powitalnym gestem uniósł rękę i mimiką twarzy wyraził swoją dezaprobatę, streszczającą się w słowach *Adam, niech się pan przestanie już wygłupiać!*
Ciało kierowcy *Antylopy* uczyniło krok do przodu, ale dusza jego, zagrzewana z obu stron przenikliwymi spojrzeniami Kuszakowskiego i Moroszka, szarpnęła się do tyłu. Koźlewicz żałośnie spojrzał na swoich przyjaciół i opuścił głowę.
Dopiero się zaczęło! Wielka bitwa o nieśmiertelną duszę szofera rozgorzała na całego.
- Ej, wy, Cherubiny i Serafiny! - krzyknął Ostap, wzywając obu wrogów w sutannach do świętej dysputy. - Boga nie ma!
- Nie, bóg jest! - sprzeciwił się ksiądz Alojzy Moroszek, zasłaniając własnym ciałem Koźlewicza.
- Ależ to jakieś chuligaństwo! - wymamrotał ksiądz Kuszakowski.
- Boga nie ma! Nie ma! - ciągnął swoje Wielki Kombinator. - Nigdy go nie było. To jest fakt medyczny.
- Ta rozmowa jest tu nie na miejscu. - ze złością zakomunikował Kuszakowski.
- A samochód zabrać - to jest na miejscu? - zakrzyknął nietaktowny Bałaganow. - Adam! Oni chcą przejąć *Antylopę*!
Usłyszawszy to, kierowca podniósł głowę i pytająco spojrzał na obu duchownych. Księża potracili rezon i, szeleszcząc swoimi sutannami, próbowali uprowadzić Koźlewicza z powrotem, ale ten stanął im okoniem.
- To jak to jest z tym bogiem? Jest czy go nie ma? - drążył swoje Bender.
Rad nie rad księża musieli podjąć dyskusję. Dzieciaki, grające na asfalcie pod kościołem w klasy, przestały skakać na jednej nóżce i otoczyły ich wianuszkiem.
- Jak pan możesz twierdzić, że boga nie ma, - zaczął Alojzy Moroszek księżowskim jak z ambony głosem, - skoro wszystko, co żyje, jest jego dziełem!..
- Wiem, wiem, - odrzekł Ostap, - sam jestem starym katolikiem i łacinnikiem. Puer, socer, vesper, gener, liber, miser, asper, tener.
Łacińskie te wyjątki, wykute przez niego w 3. klasie prywatnego gimnazjum Iliadii, do dziś tkwiące bezmyślnie w jego głowie, wywarły na Koźlewiczu magnetyczne wrażenie. Dusza jego na powrót połączyła się z ciałem, w rezultacie czego szofer strachliwie ruszył do przodu.
- Synu mój, - powiedział Kuszakowski, nienawistnie spoglądając na Bendera, - pan znowu popada na manowce, synu mój. Boskie cuda zaświadczają...
- Drogi księże! Niech ksiądz przestanie, - surowo odrzekł Wielki Kombinator. - Ja sam osobiście czyniłem wszelkie cuda. Nie dalej jak 4 lata temu w jednym takim miasteczku przez kilka dni z rzędu byłem Jezusem Chrystusem. I wszystko było w najlepszym porządeczku. Nawet pięcioma chlebami nakarmiłem kilka tysięcy wiernych. A jaki przy tym był dziki tłok!
1931
oceny: bezbłędne / znakomite