Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2022-01-25 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 952 |
Przez cały dzień wierny Adam woził naszego zucha po białych nadmorskich drogach, mijając domy wypoczynkowe i sanatoria, gdzie wypoczywający chodzili w klapkach, walili drewnianymi młotkami w krokieta albo podskakiwali na plażach w grze w siatkę. Wszędzie dookoła wrzało cudowne beztroskie życie. Druty telegraficzne na słupach wydawały aksamitne wiolonczelowe dźwięki. Mieszkańcy domków letniskowych dźwigali z ogrodów w naprędce skonstruowanych płachtach i koszach kabaczki, czarne bakłażany i dynie. Wszyscy młodzieńcy znad Morza Czarnego w chustkach do nosa na mokrej po kąpieli fryzurze zuchwale patrzyli w oczy pięknym kobietom i prawili im wszelkie grzeczności-uprzejmości, których zresztą mieli cały worek, dopóki tylko nie stuknęła im trzydziestka. Jeśli właśnie przechodziły dwie pięknotki-mieszkanki letniska, żartownisie wołali w ślad za nimi: *Ach, co za ślicznotka - ta z brzegu!* i chichotali jak nakręceni, bo śmieszyło ich to, że dziewczęta nijak nie mogły zrozumieć, do której z nich adresowany jest komplement. Kiedy na spotkanie szła jedna tylko krasawica, młodzi ci kawalarze udawali porażonych piorunem i długo za nią cmokali trafieni strzałą Amora w wielkiej swej miłosnej udręce. Młoda wczasowiczka czerwieniła się jak mak i przebiegała na drugą stronę drogi, gubiąc swoje bakłażany, co wyzwalało u tych miejskich lowelasów kolejne salwy homeryckiego śmiechu.
Ostap półleżał na twardych poduszkach powoli jadącej w siną dal *Antylopy* i dumał. Oskubać z forsy Połychajewa i Skumbriewicza, niestety, nie udało mu się, bo obaj herkulesowcy wyjechali na urlop. Zwariowany buchalter Bierłaga nie wchodził w rachubę, gdyż nie rokował żadnego udoju. A tymczasem plany Ostapa i jego czujące serce domagały się jednak pozostania w Czarnomorsku. Jak długo mogło to potrwać, sam tego nie potrafił określić.
Usłyszawszy jak zza grobu znajomy czyjś głos, spojrzał na chodnik. Za szpalerem wysokich topoli kroczyła pod rękę jakaś dojrzała już para. Małżonkowie szli chyba nad morze na plażę. Za nimi podążał spalony w pożarze Łochankin. W ręku niósł damską parasolkę i koszyczek, z którego sterczał termos i skąd zwisał koniec kąpielowego ręcznika.
- Warwara, - przeciągle zawołał pogorzelec Łochankin, - posłuchaj mnie, Warwara!
- Czego chcesz, nieszczęście ty moje! - spytała, nie odwracając się, pani Ptiburdukowa.
- Ja chcę ciebie posiadać, Warwara!..
- Fuj! co za gad! - zauważył Ptiburduk, również się nie odwracając.
I po chwili dziwaczna ta rodzina zniknęła w kurzawie, jaką podniosła *Antylopa*. A gdy pył opadł, Bender na tle morza i kwietnego parteru ujrzał wielkie szklane atelier. Gipsowe lwy z zabrudzonymi mordami siedziały u podnóża szerokich schodów. Ze szklarni bił niespokojny esencjonalny zapach bergamotki. Ostap wciągnął powietrze w płuca i poprosił, żeby Koźlewicz się zatrzymał. Wysiadł i ponownie zaczął wąchać ożywczą woń gruszki.
- I czemu od razu się tego nie domyśliłem?! - wymamrotał, kręcąc się po podjeździe do kinoatelier.
Spojrzał na wywieszkę z napisem *PIERWSZA CZARNOMORSKA FABRYKA SNÓW*, pogłaskał lwa po jego nagrzanej słońcem grzywie, mówiąc: *Gołkonda*, wsiadł z powrotem do automobilu, po czym szybko powrócili do wynajmowanego w przydrożnej oberży pokoju.
Komandor przez całą noc siedział potem przy parapecie i przy świetle lampki naftowej pisał. Wiatr, wpadający przez otwarte okno, szeleścił zapisanymi już kartkami. Przed piszącym otwierał się niezbyt malowniczy pejzaż. Delikatny księżyc oświetlał to, co zwykle towarzyszyło wszystkim karczmom na świecie. Wszyscy mieszkańcy już spali, przewracali się na drugi bok i chrapali w najlepsze. Po ciemnych niewidocznych kątach podwórza przestępowały z nogi na nogę konie. Drobni spekulanci spali na wynajętych wozach, podłożywszy pod głowy swój żałosny towar. Uwolniona z pęt kobyła chodziła po podwórzu, włócząc za sobą lejce i pchając pysk do wozów w poszukiwaniu jęczmienia. Podeszła też do okna naszego pisarza i, położywszy swój łeb na parapecie, ze smutkiem spojrzała na Ostapa.
- Idź sobie, idź, koniku, - zauważył Wielki Kombinator, - to wszystko nie na twoją głowę!
1931
oceny: bezbłędne / znakomite
Hmmm... Pomyślmy...