Przejdź do komentarzyCzytając o historii 7
Tekst 3 z 29 ze zbioru: Takie sprawy
Autor
Gatunekpublicystyka i reportaż
Formaartykuł / esej
Data dodania2022-02-06
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń665

CZYTAJĄC O HISTORII 7

Jak większość z nas, miałem do czasu tej lektury swoją wizję tego jak wyglądało w Europie przejście od późnego antyku do wczesnego średniowiecza. No cóż, myliłem się. Ten wykoślawiony obraz w dużej części brał się z rzutowania praktyk kościelnych i świeckich lepiej znanych i rozpoznanych z częściej nam prezentowanych lat po pierwszym millenium. No i ekspansywne ewangelizatorstwo, a także czas następujących po nim, jakże malowniczych krucjat, zakonów rycerskich ( skądinąd od dawna nachalnie lansuje się tu krzyżaków, templariuszy, joannitów, a tylko półgębkiem wspomina o kawalerach mieczowych, by wreszcie głośno milczeć o dobrzyńcach – kto słyszał o dość istotnym zakonie Calatrava?)… Tak było od wieków? Tego rodzaju myślenie nie bierze pod uwagę ludzkiego nowatorstwa, dostosowywania się do nowych wyzwań i nowych okoliczności.  Dlatego takie opracowania są tak wartościowe, że potrafią dokumentnie przemeblować nasze spojrzenie w głąb dziejów. Szkoda tylko, że nas tyczących tyle o ile istotne jest to, gdy opowiada o naszych sąsiadach. Bo Bruno Dumezil „Chrześcijańskie korzenie Europy. Konwersja i wolność w królestwach barbarzyńskich od V do VIII wieku” ( wyd. Marek Derewiecki, Kęty 2008) na starcie myli nas tytułem. To Francuz i dla niego Europa to tylko ta jej część, która znajduje się na zachód od Renu, a więc część dzisiejszych Niemiec, Francja, Hiszpania, Włochy i Wielka Brytania. Oczywiście nie spodziewałem się niczego o „Lechii”, ale już Bałkany i księstwo pana Samo? Nic, nic, nic. Bałkany, co najmniej w dużej części były przecież dobrze rozpoznane przez Rzym, a potem kontrolowane przez Bizancjum, chrześcijańskie przecież. Nie – nic, nic, nic, no może poza odniesieniami do wschodniorzymskiego ruchu monastycznego i zażenowania wobec niego żywionego przez ówczesne papiestwo.

Dumezil zbudował swą opowieść na naprawdę imponującej kwerendzie źródłowej. Ogólnohistoryczne opracowania pisane wówczas to tylko wierzchołek. Listy biskupów, kompilacje praw sporządzane dla germańskich władców, korespondencja pomiędzy papieżami, św. Augustynem, Grzegorzem Wielkim i kilkoma innymi monumentalnymi postaciami ówczesnej Europy, żywoty świętych – ten, kto dziś mówi o mroku wieków średnich bierze tą całą warstwę źródłowo faktograficzną w gruby nawias.


Osią narracji jest tu konwersja: jak nieść to dobre słowo? Jakie strategie zastosować? Wiedziano już o tym, że trzeba je zniuansować wobec różnych grup potencjalnych konwertytów. I różne tu były stosowane strategie.

To, co nam powszechnie sączy się do głów dziś, to raczej stosowanie silnej presji politycznej, ekonomicznej, by się przyłączali do tego systemu wartości. I to jak w detalach to rozegrać. Ale tak naprawdę takie rozterki były ważne po 1000 roku. Germanie w dużej części zostali schrystianizowani. Skoro jednak centrum emitujące nową religię było podzielone, a entuzjastycznie nastawieni głosiciele wybierali tą czy tamtą wersję i ruszali w dal, to w efekcie po soborze nicejskim okazało się, że, wedle centrum, w ten i tamten zakamarek Europy zanieśli dobrą nowinę nie w tej wersji, co trzeba – błędy i wypaczenia – a więc tu prawowierni katolicy, a tam koślawi arianie/homejczycy. Co ciekawe, wielokrotnie arianie sami ewoluowali do tego stopnia, że tylko jakieś kosmetyczne zgoła zabiegi były potrzebne potem, by potem wszyscy razem, jednakowo. Kilkakrotnie miało miejsce, przy wahaniach towarzyszących zmianom na tronie, odbieranie konkurencji miejsc kultu. Raz arianie odbierali katolikom bazyliki, innym zaś razem bywało odwrotnie.

Ponieważ władcy germańscy, którzy opanowali tereny wcześniej należące do Rzymu i posiadające sieć biskupstw katolickich, zachowywali się rozsądnie i włączali biskupów katolickich w skład swych rad doradczych, wraz z książętami wyznającymi rodzimowierstwo, a także biskupami ariańskimi, to przedstawiciele konkurencyjnych wersji chrześcijaństwa byli zmuszeni okolicznościami do rozmów, negocjacji, oprócz oczywiście knucia przeciw sobie intryg wszelakich. Bywało, że ten czy tamten biskup stracił to czy tamto na rzecz arianina milszego księciu, ale podbój tych ziem nie oznaczał prześladowań katolików: Germanie przejmowali ich jak inwentarz – szkoda to psuć, niszczyć.

Sytuację oczywiście komplikował fakt, że ziemie te zamieszkiwali oprócz katolików także Żydzi ( gruba komplikacja), poganie, rodzimowiercy,  a także chrześcijanie wyznający tą religię w mutacjach nieakceptowanych zarówno przez katolików jak i arian, czyli tak zwani heretycy, często wygnani stąd czy tamtąd. Populacje wymieszane wyznaniowo i etnicznie, czyli multikulti.  Co, owszem, stwarzało komplikacje,  ale nie aż tak jak dziś. Na innych poziomach. To wielokrotnie się powtarza, że odwiedzając sąsiadów katolik powinien czuć się zbrukany, gdy gości zaproszony u Żydów przy okazji ich święta. Albo – dla mnie to zaskakujące pytanie, bo pytający nie do końca wierzy, skoro pyta o taki detal – uznając w ten sposób jednak moc innego wyznania – chrześcijanin Publicola pyta św. Augustyna, czy może w domu palić drewnem pozyskanym z gaju czczonego dotąd przez rodzimowierców?


Mimo elokwencji i stosowania magicznych sztuczek ( tak, prosty znak krzyża kreślony w powietrzu był tak traktowany przez innowierców) specyfika funkcjonowania władców mocno ograniczała konwersję. Książę, mimo że chętny do przyjęcia chrztu, musiał się o to zapytać swych przybocznych. Bo prócz tego, ze reprezentował wówczas władzę cywilną, to często bywał także arcykapłanem  zapewniającym plemieniu łączność z siłami nadprzyrodzonymi. Zmiana polaryzacji/ wyznania przez księcia mogła życie plemienia wywrócić na nice. Wielu z nich przyjmowała chrzest skrycie, a dopiero po wygranej wojnie albo obfitych zbiorach oznajmiała, że to Chrystus dopomógł w tych osiągnięciach i od teraz to mój bóg, który mi sprzyja. A wy róbta co chceta, ale ten wygrywa. Seks i polityka dynastyczna też robią swoje, bo kiedy przyszła katolicka małżonka przybywa, by lec w łożu i płodzić potomków, to w kontrakcie jest zastrzeżone, że jak ona katoliczka, to tego nie zmieniamy, nie zmuszamy. Nie ma tu detali o tym jak się oni dogadywali ze sobą, ale są informacje, że część potomstwa obstawała za wyznaniem matki, a części pozostawiano swobodę wyboru. To moja jest refleksja, że Mieszko i Dobrawa tak właśnie mogli funkcjonować na co dzień – ja katoliczka, a ty udawaj żeś taki jak ja, by to i tamto załatwić międzynarodowo. Więc żona chrzciła  swoje dzieci, a mąż/ książę/ król czasem miał swoje zdanie i ingerował, a czasem nie – rób jak chcesz.


To powtarzający się obraz: król/książe zwołuje swą radę, bo myśli o chrzcie. Siedzi i słucha, a w skład tej rady wchodzą i biskupi katoliccy, ariańscy, przedstawiciele arystokracji plemiennej, czasem kapłani rodzimowierczy. Władca czeka niemo na werdykt. Czasem na tak, czasem na nie. Większość z nich jednak zerka przez granice i widzi, ze tam gdzie katolicyzm tam władca już nie siedzi niemo, ale narzuca ton dyskusji, więc dla syna będzie łatwiej jeśli Jezus Chrystus stanie się wiodącą postacią. Główny kapłan Anglów  po takiej radzie staje po stronie władcy i żeby było jak trzeba to osobiście wyrusza na czele pocztu niszczącego świątynie rodzimowiercze. Coifi sam rozwala te miejsca, w których dotąd celebrował.


Powtarzające się w tej książce dwa motywy to Żydzi i konwersja w kontekście tego, kto ma to zrobić. Poważnym dla mnie zaskoczeniem było to, że kościół w dominującej narracji był za wolnością wyznania. Nie tak mi to opowiadano. Kościół mówi: nic na siłę. A świeżo nawróceni królowie, książęta mówią: ja się nawróciłem, to i wszyscy moi też mają to zrobić. Władza, świecka i duchowna, cały czas się spierają o to jak podejść do tych, którzy nie chcą być chrześcijanami. Albo chcą, ale chcą zachować dawne zwyczaje nieprzystające, bo się do nich przyzwyczaili. Kościół w Hiszpanii zwalcza „obrzydliwy” zwyczaj wolnych od pracy czwartków, poświęconych pogańskiemu Jupiterowi. A wszystkie kościoły walczą o wolną niedzielę.

W stosunku do licznej populacji Żydów stosowane są różne rozwiązania, siłowe w wizygockiej wówczas Hiszpanii. Kiedy barbarzyńcy są tuż obok to wygnanie, ale potem włącza się rozsądek, myślenie kategoriami ekonomicznymi. Zmusić do chrztu i pozostawić ich tu. To jest ta ewolucja patrzenia na człowieka: każdy jest cenny i wartościowy. Kary ewoluują, już nie wygnani, ale pokuta na miejscu.


Ochrzczeni zachowują część  dawnych zwyczajów. Tu kościół naciska. Kalendy styczniowe, dzisiejsze obchody nowego roku tępione są. Dziś kościół oswaja tego rodzaju sytuacje, nie tracąc energii na ich zwalczanie.  No i te wszystkie  historie, że jakiś posiadacz ( ludzie i ziemie) jest chrześcijanin, a jako posiadacz posiadłości jest zarazem kapłanem odprawiającym rytuały za pomyślność, gdy niewolni jego chrześcijanami nie są i oczekują od niego, że on zapłodni  rolę, z której będą zbierać plony, a on jako katolik powstrzymuje się od takich działań, bo one teraz be są.


Niewolnictwo wciąż jest akceptowane przez kościół, w kuriozalnej dla nas dziś postaci. I my nie doświadczamy tych dylematów. Wtedy posiadanie człowieka na wyłączność, na własność nikogo nie kłuło w oczy. Nic złego związanego z niewolnictwem kościół nie widzi, no chyba, że właściciel … No właśnie. Właściciel niewolników zmusza ich do przejścia na swoją wiarę. Żydzi obrzezujący swój inwentarz byli naprawdę kontrowersyjni wtedy. A jeśli obrzezani byli wcześniej chrześcijanami…

Kościół w niewolnictwie nie widział chyba nic złego. Czestą

praktyką było, to już bliżej VIII wieku, wykup niewolników i posłanie ich do klasztoru w celu indoktrynacji. Że bardziej wolni dzięki temu się stawali?


Kościół wtedy stał na stanowisku wolności religijnej. Królowie, książęta w swych prawach dążyli do zmuszania do konwersji  na chrześcijaństwo, a kościół mówił, że zróbmy to po dobroci. Dumezil mówi o tej bardziej uchyniętej części Europy, w której do dziś kwitnie – od władzy do pracy technologia zakładów pracy chronionej. Królowie mówili wtedy: zabij, jeśli myśli inaczej. Biskup lokalny mówił: nie zabijaj, ja nawrócę. Kościół ówczesny bronił się przed nadaniu władzy świeckiej możliwości oceniania wcielania praw wiary w codzienność. Transponując to na dzisiejsze: dziś biskupi mówią nie musisz wierzyć byleś przestrzegał. I apelują nieustannie, by w polskie prawo stanowione wplątać ich kanony wiary. Słaba to musi być wiara, skoro mandatami i karami musi być wsparta.


Kilka wieków potem to się zmienia – to głupota twierdzić, że kościół od 2 tysiącleci  się nie przepoczwarzał – ale w czasie późnego antyku i wczesnego średniowiecza duchowni katoliccy w przeważającej większości obstawali przy dobrowolnym akcesie do najprawdziwszej wiary. Tu wolność, która jakoś nie kłóci się w ich myśleniu z posiadaniem niewolników.


Mimo, że to prawdziwy olbrzym objętościowy, polecam tą lekturę i chrześcijanom i tym wrogo do tego wyznania nastawionym.

Ah, na koniec uwaga – kiedy mówię rodzimowiercy mam na myśli wyznawców religii germańskich. A kiedy mówię o poganach, to mam na myśli wyznawców religii greckich i rzymskich.




  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×