Przejdź do komentarzyNa szczyty władzy
Tekst 55 z 76 ze zbioru: Opowieści o ludziach i miejscach
Autor
Gatunekhistoryczne
Formaproza
Data dodania2022-03-03
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń918

Stanisław był typem człowieka sprawiającego wrażenie ważnego i godnego szacunku. Był wysoki, postawny i poruszał się z godnością króla. Dla znajomych był panem Stanisławem lub co najmniej Stanisławem - nigdy Staszkiem czy Stasiem. Nawet obcy rozmawiając o nim, nie nazywali go inaczej.  

Pracował w dużej fabryce i z wyglądu oraz zachowania najbardziej nadawałby się na jej dyrektora. Niestety, nie był nim. Tak naprawdę był nikim - zwykłym referentem w dziale technologicznym. Siedział przy biurku, przekładał papierki, popijał kawę, gadał z kolegami i czekał końca zmiany. Konkretne zajęcie miał tylko wtedy, gdy przestawiano w inne miejsce jakąś maszynę lub instalowano nową. W tym czasie, trzymając pod pachą gruby zeszyt, pilnował, żeby wszystko przebiegało jak należy. Takich akcji było w roku kilka, a czasem nie było wcale.  

Poza pracą zawodową pan Stanisław był jeszcze działaczem sportowym, bo fabryka utrzymywała trzecioligową drużynę piłkarską. Nikt nie wiedział, na czy ta działalność polegała, ale trzeba uczciwie przyznać, że płacił składki na klub, był na każdym meczu swojej drużyny i głośno jej kibicował.  

Choć najchętniej by to ukrył, był członkiem PZPR i w ten sposób - doliczając jeszcze ową społeczną działalność na rzecz klubu - był ze swojego małego stołka nie do ruszenia.  

Faktycznie był nie do ruszenia, ale też nie miał widoków na awans. Aby ten stan rzeczy poprawić, zgłosił się na ochotnika na WUML (Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu i Leninizmu). Zaczął uczęszczać na zajęcia i z czasem czuł się coraz mądrzejszy. 

– Wczoraj wykładowca mówił nam o przewadze ekonomii socjalistycznej nad kapitalistyczną – powiedział kolegom z pokoju gdzieś tak po miesiącu nauki. – To takie proste, że aż dziw, że tego wcześniej nie rozumiałem. 

Koledzy pospuszczali nosy nad swoimi szklankami z kawą i milczeli, a Stanisław upewnił się w swoim przekonaniu, że oto posiadł potężną i niedostępną im wiedzę.  

W miarę trwania tego szkolenia pan Stanisław rozumiał coraz więcej i po jego zakończeniu poczuł się w całkowicie przygotowany do wzięcia na swoje barki nawet najcięższych obowiązków w administracji fabryki, miasta, a może i kraju. Niestety nikt mu tych obowiązków nie powierzał i wyglądało na to, że tak pięknie oszlifowany brylant nigdy nie zabłyśnie. 

W Polsce tymczasem zaczęły wiać nowe wiatry i któregoś dnia do Stanisławowej fabryki przywiały Solidarność. Jak w całym kraju, tak i tu ludzie zaczęli masowo do niej wstępować, a wielu rzucało legitymacje partyjne. W tym to niespokojnym czasie wezwał Stanisława sekretarz partii i powiedział: 

– Towarzyszu Stanisławie, trzeba żebyście zapisali się do Solidarności, bo partia musi wiedzieć, co oni tam knują. Zapiszecie się, będziecie chodzić na zebrania i o wszystkim mnie informować. Rozumiecie? 

Stanisław zrozumiał i w mig zrobił, co mu kazano. Wątpliwe, czy dobrze wypełniał powierzone mu zadanie, bo do żadnych władz w nowym związku się nie załapał i o jego działalności wiedział tyle, co każdy pracownik fabryki.  

W pracy robił to samo co dotychczas, czyli prawie nic i tak dotrwał do stanu wojennego. Nie internowano go, bo - jak większość załogi - był tylko szeregowym członkiem Solidarności. Stan wojenny i lata po nim przeżył jak wszyscy. 

Aż nadszedł dzień, gdy w kraju powiało nowym. Nowym powiało też w fabryce. Objawiło się to przede wszystkim usuwaniem dyrektorów oraz innych członków kierownictwa zakładu. Z dyrektorami nie bardzo to się udało, bo naczelny już wcześniej zmienił miejsce pracy, a techniczny założył firmę budowlaną i sam odszedł. Zmieniono natomiast kilku kierowników różnych szczebli, a na stanowiska dyrektorów powołano nowych ludzi.  

W trakcie tej czystki wypłynął pan Stanisław. Jako oświecony przez WUML wiedział bowiem, jak należy kierować przedsiębiorstwem, kto się do tego nadaje i umiał do swoich racji przekonywać pracowników fabryki. Nie był agitatorem przemawiającym na zebraniach - działał z ukrycia. Chodził po halach, gdzie - niby to przypadkowo - rozmawiał z robotnikami przy maszynach, zagadywał ludzi w zakładowej stołówce, a nawet na przystanku autobusowym przed fabryką. Sączył rozmówcom do uszu informacje o nieprawidłowościach, których dopuszczali się różni kierownicy i jednocześnie wskazywał ich następców. Ludzie słuchali go chętnie i podawali z ust do ust, że „pan Stanisław powiedział …„.  Nikt nie zastanawiał się, czy miał on rację, bo pracowników owładnęła chęć oczyszczenia zakładu z komuchów i jego słowa padały na podatny grunt. Trudno ocenić, czy Stanisławowa agitacja miała duży wpływ na dokonywane zmiany personalne, czy też umiał on je tylko dobrze przewidywać, ale prawie w stu procentach pokrywały się one z jego sugestiami. 

W tym samym czasie okazało się, że Stanisław był gorliwym katolikiem. Dotychczas - jak większość członków partii - chodził do kościoła, ale stawał gdzieś z tyłu za filarem, na tacę rzucał drobne monety i po mszy wychodził jako pierwszy. Teraz wchodził do kościoła tak, żeby go wszyscy widzieli, żegnał się zamaszyście, siadał w pierwszym rzędzie, na tacę kładł banknoty, a po  nabożeństwie zostawał jeszcze chwilę pogrążony w modlitwie.  

Summa summarum, pan Stanisław okazał się być dobrym katolikiem, człowiekiem znającym ludzi, ekonomię i zarządzanie, czyli kimś odpowiednim na nowe czasy.  

Wydawałoby się, że mając takie predyspozycje, powinien objąć któreś z wakujących stanowisk kierowniczych w fabryce. Tak się jednak nie stało, bo Stanisław był człowiekiem skromnym i na stołki się nie pchał. Nie zgodził się nawet zostać szefem zakładowej Solidarności i zadowolił się funkcją wiceszefa. Dostał to stanowisko bez problemów, bo był przecież członkiem związku od jego powstania i bardzo przyczynił się do usunięcia z fabryki ludzi „niegodnych piastowania swoich stanowisk”. Nikt nie wiedział, że wstąpił do Solidarności jako kapuś, bo sekretarz partii z tamtych czasów nabrał wody w usta.  

Gdy w Polsce zaczęły powstawać różne partie polityczne o chwytliwych nazwach i niejasnych programach, pan Stanisław zapisał się do jednej z nich i to - jak się po jakimś czasie okazało - do właściwej.  

W kolejnych latach fabryka pod wodzą nowego kierownictwa zaczęła przechodzić różne transformacje. Zlikwidowano wiele stanowisk pracy, zaczęły się zwolnienia grupowe i na horyzoncie zamajaczyło widmo upadłości.  

W tym czasie Stanisław w swojej działalności zaczął - bardziej niż swoim zakładem - zajmować się miastem. Nie było ono duże i ludzie z fabryki zawsze mieli w nim wiele do powiedzenia. Okryty sławą reformatora i mając poparcie swojej nowej partii, wystartował w wyborach i został radnym. Jako stary związkowiec, w radzie miasta zajmował się sprawami społecznymi. Skoro już raz został radnym, to nie popuścił i załapał się też na kolejną kadencję.  

W międzyczasie jego partia urosła w siłę i przed panem Stanisławem - jako już długoletnim jej członkiem - otwarła się szeroka droga na szczyty władzy.

  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Stara dobra strategia "nie wychylać się" czyli "chodzić tam, gdzie wszyscy" oraz - o zgrozo! - "donosić na kolegów" z czasem wydaje na świat nawet niesławnych, pożal się Boże, tzw. "przywódców".

I tak to się te pyszne lody kręci...
avatar
Typowy rozwój karierowicza.
avatar
Emilio i Janko, dziękuję Wam za odwiedziny i komentarze.
Jak widać, takich "geniuszy" mamy wielu.
© 2010-2016 by Creative Media
×