Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2022-03-03 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 564 |
Na dole przedziału zaczęto mówić ciszej. Teraz panowie siedzieli ciasno głowa przy głowie, i, tając dech, szeptali:
- Niedawno międzynarodowy Czerwony Krzyż zamieszczał ogłoszenia w gazetach o tym, że poszukiwani są spadkobiercy amerykańskiego żołnierza Harry`ego Kowalczuka, co zginął w 1918 r. na wojnie. A ten spadek - to milion dolarów! To znaczy było mniej niż milion, ale narosły odsetki... I patrzcie państwo, w głuchej wioszczynie na Wołyniu...
Na górnej leżance miotał się malinowy szorstki koc. Bender czuł się wprost skrajnie podle. Miał dość tych wagonów, dolnych i górnych miejsc do spania, całego tego roztrzęsionego świata dalekich podróży. Chętnie dałby nwet pół miliona, żeby wreszcie zasnąć, ale szept tam na dole wciąż nadawał i nadawał:
- I wiecie-rozumiecie, razu jednego przyszła do ichniego zarządu staruszka i gada: **Ja, powiada, tam u siebie w piwnicce znalazła zem garnecek, ino nie wiem, co tam w nim je, to jus bąćcie tacy dobzy i zajzyjcie do środecka sami*. Kierownictwo patrzy do tego garnczka, a tam złote pruskie talary, bóg wie jakie na nasze ruble miliony...
- Ale głupia! Też znalazła komu to przynosić!.. Mnie by dali ten jej milion, już ja bym...
- Tak między nami mówiąc, jeśli chcecie wiedzieć, pieniądze - to wszystko!
- A w jednej pieczarze pod Możajskiem...
Na górze rozległ się jęk, dźwięczny pełnokrwisty jęk ginącego indywidualisty.
Opowiadacze przez moment poczuli coś w rodzaju zmieszania, jednak oczarowanie nieoczekiwanymi, z samego nieba spadłymi bogactwami, wylewającymi się z książęcych japońskich kieszeni, z kont warszawskich wujaszków albo w spadku po amerykańskim żołnierze, było tak potężne, że znowu zaczęli chwytać się wzajem za kolana, mamrocząc;
- I wtedy, jak otworzyli mumię, znaleźli w niej na milion...
Rano wciąż jeszcze zatopiony w swoim śnie Ostap usłyszał dźwięk rozsuwanej kotary u wejścia do przedziału i głos:
- Milion! Rozumiecie, cały milion...
Miał tego po szyję dość. Wielki Kombinator zajrzał w dół, jednak wczorajszych pasażerów już nie było. O świcie wysiedli w Charkowie, pozostawiwszy po sobie pomiętą pościel, przetłuszczoną kartkę papieru z zeszytu w kratkę, a na niej resztki chleba i kotletów, a nawet sznurek. Stojący przy oknie nowy pasażer obojętnie spojrzał na Ostapa i ciągnął dalej, zwracając się do dwóch swoich współtowarzyszy:
- Milion ton żeliwa! Do końca roku. Komisja uważa, że kombinat może tyle wyprodukować. I co najśmieszniejsze - Charkow to zatwierdził!
Bender nie znalazł w tym nic śmiesznego, ale nowi pasażerowie ryknęli śmiechem, aż na wszystkich zaskrzypiały nagumowane płaszcze, których jeszcze nie zdążyli z siebie zdjąć.
- A co na to Bubieszko Iwan Nikołajewicz? - zapytał z przejęciem najmłodszy z nich. - Pewnie teraz nosem orze?
- Jakie tam orze. Znalazł się w durackiej sytuacji. Ale co tam wtedy było! Najpierw rzucił się do bitki... wiecie, jaki to charakterek... 825.000 ton i ani jednej tony więcej. A wtedy się zaczęło już na serio. Zmniejszenie możliwości... Fakt! Równanie w dół, gdzie wąskie gardła przerobowe - fakt! Powinien był człowiek od razu przyznać się do błędu, ale nie! Ambicja jak u jakiegoś jaśnie hrabiego. Wystarczyło się tylko przyznać. A ten zaczął po kawałku, częściami. Chciał ocalić swój autorytet. I się zaczęła ta muzyka, istna dostojewszczyzna: * Z jednej strony, przyznaję, ale z drugiej podkreślam*. A co tu podkreślać, co to znowu za merdanie ogonem! I przyszło naszemu Bubieszce pisać drugie pismo.
1931
oceny: bezbłędne / znakomite
Nie mam nawet dwóch -
Niech ja tutaj skonam -
Taki ze mnie zuch ;(
oceny: bezbłędne / znakomite