Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-08-03 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1754 |
Gina
Spotkaliśmy się z tym małżeństwem u którego mieszka Gina, ta dziewczynka do wzięcia. Za parę dni obejrzymy ją samą w miarę anonimowo. Ale wydaje mi się, że to jeszcze nie ta. Gdybym chciała mieć tylko jakieś dziecko, to Gina byłaby godna polecenia. Ale tym razem, po doświadczeniach z Janine postanowiliśmy, że musimy naprawdę szczerze chcieć mieć właśnie to dziecko, a nie godzić się na nie, bo są argumenty za.
*
W środę spotkamy się z matką Giny. Myślę, że raczej nic z tego nie będzie, bo podejrzewam, że ta matka nie wypuści Giny uczuciowo. Wiemy, że nie chciała, żeby Gina poszła do rodziny zastępczej, chciała, żeby zamieszkała w domu dziecka, blisko niej. Moim zdaniem wyraźnie chodzi o to, żeby Gina nie znalazła drugiej matki/rodziny. Tam, gdzie teraz Gina jest, takie „niebezpieczeństwo” nie istnieje, bo ci państwo w ogóle nie chcieli mieć dodatkowego, obcego dziecka, sami mają cztery córki, a Ginę wzięli na dwa miesiące, bo była przyjaciółką jednej z córek. Z dwóch miesięcy zrobiły się dwa lata i państwo P. mają już dosyć i chcą się jej jak najszybciej pozbyć. Starają się nawet nas przyduszać, ale się nie damy. Weźmiemy Ginę tylko wtedy, jeśli będziemy chcieli ją mieć.
*
Wczoraj byliśmy w Jugendamtcie na pierwszym spotkaniu z matką Giny. Chyba zrobiliśmy wszyscy na sobie dobre wrażenie. Matka Giny, Ute, pochodzi z tej samej warstwy społecznej co Tania (matka Janine, ma podobny sposób mówienia, co początkowo mnie trochę zaniepokoiło. Ale jest jednak inna. Potrafi mówić o tym, co się jej w duszy dzieje, nawet dość dużo się tym zajmuje. Jest suchą alkoholiczką. Ta rozmowa pokazała, że jeśli będą (a niewątpliwie będą...) problemy z nią czy z Giną, to będą to problemy zupełnie inne niż z Tanią i Janine. To dziecko nosi już ciężki balast: nagła śmierć ojca, przy której była; matka popadła w alkoholizm; rozstanie z rodziną; pobyt w rodzinie, która jej nie chce. Gina ma dobry kontakt z matką, jest szczęśliwa, gdy u niej przebywa, ale matka, choć szczerze ją kocha, nie czuje się na siłach. Ute też nie miała łatwego życia, znam tylko parę faktów, ale to wystarczy: sama była w domu dziecka, dlaczego, nie wiem, jej matka żyje, ale jej nie akceptuje. Pierwsze małżeństwo trwało 14 lat, mąż ją bił, rozwiodła się. Z tego małżeństwa ma dwóch dorosłych synów. W drugim małżeństwie straciła pierworodną córeczkę z dwojga bliźniąt, dziecko umarło tą tajemniczą nagłą śmiercią niemowląt. Został syn, potem urodziła dwóch dalszych chłopców, potem Ginę. Gina była monitorowana, a Ute bała się odejść od niej na krok przez cały rok. Potem ta nagła śmierć męża i wreszcie alkoholizm.
*
Wczoraj koło południa pojechaliśmy po Ginę, żeby ją zabrać na pierwsze spotkanie, tylko my i ona. Wyszła nam na przeciw, przywitała się, sprawiała wrażenie chętnej, ale nie za bardzo śmiałej. Pogoda była marna, padało od czasu do czasu. Pojechaliśmy najpierw do nas. W drodze myślałam, jak ona się czuje jadąc z zupełnie obcymi ludźmi, jak mnie widzi, obcą babę. Dziś D. powiedział, że też wczoraj o tym myślał. W domu pokazaliśmy jej mieszkanie, potem parę albumów z czasu pobytu Janine u nas. Oglądała chętnie, mówiła o sobie w podobnych sytuacjach. Potem D. się zdrzemnął, a ja poszłam z nią na krótki spacerek, pokazałam jej place zabaw. Gina jest dzieckiem żywym, ale spokojnym. Potrzebuje dużo ruchu, chętnie szybko chodzi, ale nie miałam poczucia, że rzuca się od jednej czynności do drugiej. Gdy w ogrodzie zobaczyłam, że mój clematis choruje, wiedziała ku mojemu zdumieniu, że ta właśnie choroba clematisy atakuje. Gdy wróciłyśmy, poszłam obciąć ten chory pęd, a ona asystowała mi w naturalny i nienarzucający się sposób, podawałam jej obcięte kawałki. Potem pojechaliśmy do Otterzentrum, to jest takie ekologiczne zoo, w którym hodują wydry, borsuki, gronostaje, kuny i łasice. W czasie karmienia, opiekunowie zwierząt opowiadają o nich. Gina słuchała uważnie. Przed zwiedzaniem zjedliśmy obiad w tamtejszej restauracji, po zwiedzaniu piliśmy każdy co innego. Gina cały czas zachowywała się naturalnie i grzecznie. To, że jest grzeczna i posłuszna mówiła i jej matka, i obecni opiekunowie. Oczywiście widać, że to dziecko ma braki, ale wydaje mi się, że w dobrej atmosferze samo to się naprostuje. Z czytaniem Gina ma problemy, trzeba będzie ją przebadać i następnie coś z tym zrobić.
Jej matka dopiero parę dni temu powiedziała jej, że pójdzie do zastępczej rodziny, ale już od jakiegoś czasu Gina wiedziała, że tam gdzie jest nie zostanie, bo jej nie chcą, a matka też jej nie weźmie na stałe.
W drodze powrotnej D. spytał, czy miałaby ochotę u nas kiedyś nocować i zobaczył w lusterku jak Gina się rozpromieniła.
Gdy ją oddawaliśmy, rozmawialiśmy krótko z jej opiekunami. Pani P. chce się jej pozbyć. Między nimi nie nawiązała się nigdy nić uczucia czy zrozumienia, pani P. wystarczą własne cztery córki. Ma już tej sytuacji kompletnie dosyć i stara się na nas wywrzeć nacisk. Dwa lata temu myślała, że bierze Ginę na parę tygodni... Gina spodobała nam się, żal nam jej, ale nie czujemy jeszcze do niej takiej skłonności, żeby ją natychmiast brać. Myślę, że w końcu ją weźmiemy, ale to ma być prawie płynne przejście. Teraz byłabym tak przerażona nową sytuacją, że mogłoby to zaważyć na moim nastawieniu do niej. Zauważyłam wczoraj, że unikałam patrzenia jej w oczy i zrozumiałam, że unikałam tym nawiązywania osobistej więzi.
Po tych paru godzinach byłam zupełnie wykończona psychicznie. Ale nie miałam ani koszmarnych snów, ani męczących myśli, gdy się w nocy budziłam. Czuję tylko bunt, gdy pani P. stara się z nas wydusić natychmiastową decyzję. Spytałam D., czy za czasów Janine też tak wyglądałam jak pani P. czyli strasznie nerwowa i napięta, niemal z obłędem w oku. Powiedział, że tak, choć nie bez przerwy.
*
Dziś popołudniu przywieziono nam Ginę na kilka dni. Do tamtej rodziny już nie wróci, przyjechała z kupą rzeczy. Gdy czegoś w tych rzeczach szukała, zrobiło mi się jej okropnie żal, dziewięcioletnie dziecko...
Gina wydaje się beztroska i zadowolona. Byłam z nią na dużym spacerze rowerami, potem i przedtem w ogrodzie. Gina ma wielką potrzebę przebywania w pobliżu człowieka i ciągłego kontaktu. Jest bardzo komunikatywna, niegłupia i sympatyczna. Pokazywała mi zawartość swojego tornistra. Z własnej inicjatywy. Rozmawiałyśmy na różne tematy. Przez cały czas było mi bardzo żal (i brak...) Janine, która też to wszystko mogła mieć, a przez tę swoją agresywność nie dostawała, bo nie dawała mi nawet zaczerpnąć tchu. Oczywiście Gina też będzie kiedyś nieznośna, gdy poczuje się u nas pewniej, ale nie spodziewam się permanentnej wojny. Powiedziałam, że miło mi było spędzać z nią czas, ale że sądzę, że ona nie zawsze jest taka grzeczna, bo żaden człowiek nie może być zawsze grzeczny,na co Gina powiedziała, że jest nieznośna, gdy jest zmęczona. Coraz bardziej lubię to dziecko. No cóż, jej matka jest inna niż Tania, a jej historia jest inna niż historia Janine.
Gina we wtorek zacznie chodzić tu do szkoły. Oglądaliśmy jej świadectwo z pierwszego półrocza, oczywiście najbardziej interesowało nas jej zachowanie socjalne. Jest bardzo pozytywnie ocenione: lubiana, chętna, pomocna itp.
Wakacje Gina spędzi u matki, do nas przyjdzie na ostatni tydzień. Właściwie niby jeszcze się zastanawiamy, ale wszyscy wiemy, jak się zdecydujemy.
*
Wzięliśmy Ginę i jestem z niej bardzo zadowolona. Przede wszystkim nie stoi `po drugiej stronie barykady`, dzięki czemu odpada całe napięcie jakie było z Janine. Spędzam z Giną więcej czasu. Gina nie jest nieinteligentna, ale żeby rozkwitła, trzeba najpierw nadrobić zaniedbania i zasklepić rany, o których może nawet nie wiem, że są. Jakie było jej życie z matką alkoholiczką - nie wiem. Podobno działy się różne rzeczy... Wiem, że potem dwa lata były ciężkie, bo Gina była w rodzinie, która jej nie chciała mieć. Gina nie skarżyła się, żeby nie martwić swojej mamy, dopiero teraz opowiada jej, jak tam było. Mnie też czasem coś o tym opowiada. Oczywiście nie bito jej i nie dręczono, ale była nie `córeczką`, jak cztery córki, tylko `sierotką`, piątym kołem u wozu. Często, gdy cała rodzina gdzieś się wybierała, zostawała w domu sama. Jej rówieśniczkę z legastenią wożono na terapię, Ginie nawet nie postawiono diagnozy, bo `ona i tak nie miała tam zostać`. To oburzające!! Kazano jej tylko siedzieć w pokoju i ćwiczyć samej dyktanda. Ute, matka Giny, powiedziała parę dni temu D., że cieszy się, że Gina jest u nas, bo się zmieniła, odprężyła. Gdy odbierałam ją po dwóch tygodniach pobytu u matki, Gina nie rozpaczała przedtem, a gdy mnie zobaczyła, wybiegła mi uśmiechnięta naprzeciw, co Ute zauważyła z zadowoleniem. Nawiasem: Tania nie była w stanie zauważać nastrojów swoich dzieci, najwyżej przypisywała im nastroje takie, jak jej pasowało.
Gina jest u nas niecałe trzy miesiące i już widzę parę zmian. Na początku, gdy dawałam jej coś do wyboru, albo pytałam, czy na to lub owo ma ochotę, godziła się na wszystko, mówiła, że jej wszystko jedno. Teraz już prawie nie słyszę tego `ist mir egal`. Drugą zmianę zauważyłam w jej stosunku do niemieckiego(chodzi o przedmiot szkolny). Jeszcze niedawno mówiliśmy z D., że Gina wmówiła w siebie, że nie umie niemieckiego i nigdy się nie nauczy. Tak więc nie potrafiła odróżnić przymiotnika od czasownika i w ogóle tak się zachowywała, gdy robiłyśmy coś w związku z niemieckim, jakby była niedorozwinięta umysłowo i to poważnie. Tymczasem jej problemem jest jedynie legastenia. Jesteśmy w trakcie badań. A ona pewnie powiedziała sobie, że nie tylko nie umie czytać i pisać, ale w ogóle nie jest w stanie nauczyć się niczego, co należy do `niemieckiego`. Od paru dni widzę zmianę. Tak, jakby w jej mózgu zaczął się rozwiązywać jakiś supeł.
Mnie bardzo zależy na tym, żeby dziecko mówiąc używało właściwych słów i wyrażeń. Więc gdy tylko jest okazja, ćwiczę to z nią. Nie jako lekcje niemieckiego. Codziennie czytam jej przy kolacji. Kupiłam jej parę książek dla dzieci, takich wartościowych. Gina sama jeszcze nie może czytać dla przyjemności, ale zauważyłam, że ostatnio gdy czyta (duka) zaczyna już rozumieć, co czyta i wtedy trochę jakby intonuje odpowiednio.
Trzecie to myślenie. Na początku Gina nie używała myślenia. Na pytanie odpowiadała albo, że nie wie, albo dawała pierwszą z brzegu odpowiedź i nie była w stanie dać innej odpowiedzi. Na przykład na pytanie o to, gdzie można znaleźć w naturze wodę, nie potrafiła odpowiedzieć, zdumiała się, gdy przypomniałam jej, że parę dni wcześniej przepływaliśmy promem przez Łabę, ale nadal nie potrafiła wymienić innego akwenu. Rozumiałam, skąd to się brało. Dzieci żyjące w niepewnej sytuacji, na którą nie mają wpływu przestają w ogóle myśleć, żeby nawet niechcący nie zacząć się zastanawiać nad swoim życiem. Teraz Gina zaczęła już myśleć, ale to dopiero początki, poza tym ma zaległości.
Życie z Giną jest takie łatwe i pogodne. Żadne dramaty się nie dzieją.
*
Z Giną jestem w fazie, gdy działa mi na nerwy, ale to drobiazg. Nie ma porównania z Janine. Nie mam poczucia, że wzięłam na siebie obowiązek ponad siły. Gina właśnie zaczęła się czuć jak u siebie i traci dystans, ja natomiast jeszcze trochę dystansu potrzebuję.
*
Gina nie ma pięknych włosów. Ma niewiele cieniutkich, trochę wijących się blond włosków. I tłuszczą jej się. Nie ma porównania z wspaniałymi włosami Janine. Na rudo pofarbowała ją matka, tak po wierzchu, bo farby nie wystarczyło.
Ciągle nie mogę się nadziwić i nacieszyć tym, jak inaczej jest z Giną. Już teraz zaczyna się robić rodzinnie, np. wczoraj. Miałam iść na zebranie rodzicielskie i bardzo nie miałam na to ochoty, bo wybiera się rodziców do jakichśtam funkcji. Poza tym to nie wywiadówka, więc właściwie nie widzę powodu. D. nie mógł iść, bo jest chory. No, ale uważaliśmy, że ktoś musi pójść. I zanim poszłam, siedzieliśmy sobie w trójkę w kuchni i żartowaliśmy na ten temat.Z Giną miłe jest to, że ona nie jest kontra. Nie widzi w nas przeciwników. Dzięki temu spędzam z nią więcej czasu niż z Janine.
*
Przedwczoraj Gina spytała skąd ja zawsze wiem, co ona myśli. Spytała to pełna zdumienia i podziwu. Ja już parę razy jej powiedziałam, dlaczego jakoś się zachowuje, czy coś mówi. Powiedziałam, że to moja inteligencja emocjonalna, dzięki której potrafię ludziom zajrzeć do środka. Oczywiście natychmiast chciała wiedzieć, co właśnie myśli, ale powiedziałam, że to nie jasnowidztwo, że nie umiem czytać myśli tylko to umiejętność odczuwania nastroju, umiejętność, której można się nauczyć. Cieszę się, że ona to zauważyła. A było tak, że przez parę dni miałyśmy `gorszą` (śmiechu warte w porównaniu z Janine) fazę. Działałyśmy sobie na nerwy. Ja powstrzymywałam się, ale oczywiście nie byłam tak serdeczna jak zwykle, a u Giny objawiało się to tak, że jej wypowiedzi czy odpowiedzi bywały niemądre albo niepotrzebne. Trudno to opisać, bo to rzeczywiście był raczej nastrój, który wyczuwałam. I tak np. raz jej powiedziałam: `przyznaj, że mówisz tak, bo działam ci na nerwy i chcesz się ze mną droczyć`.
Wczoraj w szkole udało mi się, nie wybrali mnie. Jestem nowa i nikt nie znał mojego nazwiska, więc nie mogli zaproponować mojej kandydatury. A nikt się z gadaniem nie wyrywał, bo NIKT nie chciał być wybrany i już wyglądało na to, że nie wypuszczą nas do rana, ale wreszcie trzy osoby się złamały. Potem było tak nudno, że prawie zasnęłam. Ale gdy była mowa o niemieckim, zrozumiałam, że jeśli Gina nie nauczy się czytać, nie podoła szkole. Dzieci mają założyć zeszyt z regułami gramatycznymi. Jej to nic nie da, bo nie będzie umiała ich ani przeczytać, ani zrozumieć, bo jej te określenia nic nie mówią. Np. wczoraj nie potrafiła powiedzieć jaka jest różnica między słowem `saßen` a słowem `aßen`. Albo czytała oba jako `saßen` albo oba jako `aßen`. Bez liczenia nie potrafiła powiedzieć, które słowo jest dłuższe. Zaczęłam organizować badania, ale to potrwa. Kupiłam parę książek, taką klasykę dziecięcą. Będę co miesiąc kupowała dalsze. Mniejszą książkę czyta mi Gina na głos, grubszą ja jej. Wczoraj, gdy wróciłam, zobaczyłam, że Gina zasnęła na kanapce czytając tę większą książkę.
*
Gina nie potrafi się sama sobą zajmować i nudzi się. To jest oczywiście męczące. Dziś rozmawiałam z nią o tym. Powiedziałam, że widzę to i że jest mi jej żal, ale, że nie będę jej zawsze organizowała czasu, że musi się nauczyć sama sobie coś wymyślać. Odwiedzanie koleżanek też nie jest wyjściem. Powiedziałam, że to się pewnie stąd wzięło, że ona zawsze miała jakieś starsze rodzeństwo i inni za nią decydowali. Obiecałam, że będę oczywiście od czasu do czasu podsuwała jej pomysł, poza tym też się parę razy dziennie nią zajmuję, ale przez resztę czasu ona musi sobie dawać radę sama. Oczywiście Gina ma trudno, bo odpada czytanie z przyjemnością. Dziś zaproponowałam jej szycie i bardzo chętnie się zgodziła. Dałam jej szmatki i pokazałam to i owo. Ale gdy wkrótce przyszła do mnie z pytaniem, czy wielkość poduszeczki do igieł, którą właśnie, za moim podpowiedzeniem, szyje, jest właściwa, pomogłam jej wprawdzie, ale dodałam, że ona musi sobie dawać radę sama. Że gdy ma problem, to zamiast pytać mnie, czy D., najpierw musi się zastanowić, bo w głowie ma bardzo dużo informacji. To jest zresztą problem Giny, że nie zastanawia się. Nie jest głupia, a wygląda tak, jakby bała się myśleć. Np. gdy była mowa o wodzie, nie potrafiła powiedzieć, gdzie w naturze jest woda. Naprawdę nie była w stanie! A gdy przypomniałam jej, że tydzień wcześniej płynęliśmy promem po Łabie, była bardzo zdziwiona, że jej to nie wpadło na myśl. Pani Fuge z Jugendamtu powiedziała mi, że takie dzieci rzeczywiście starają się nie myśleć, nie zastanawiać, bo inaczej musiałyby też zacząć się zastanawiać nad swoją życiową sytuacją. Myślę, że za parę miesięcy, gdy do Giny dotrze, że teraz jest w spokojnym porcie, zacznie myśleć.
Poza tym Gina jest grzeczna, zgodliwa, cichutka. Zbyt grzeczna, zbyt zgodliwa i zbyt cichutka. Oczywiście to też jest jej temperament, całe szczęście, ale nie tylko. To jest też rezultat jej życia. Po jej ojcu był w rodzinie inny alkoholik i odbywały się podobno awantury i wszystko stało na głowie. No a za życia ojca też już był alkohol. Dla mnie jest o wiele łatwiej z Giną niż z Janine, która zareagowała na swoje nieszczęścia agresją. Zajmuję się Giną dużo więcej, bo bez strachu i nerwów. I widzę, że „pokorne cielę dwie matki ssie”. Mamy z Giną czas przyzwyczaić się do siebie. Gdy potem przyjdą problemy, będzie już baza. Z Janine tak nie było. Nie byłam w stanie polubić obcego dziecka, które od początku i niemal bez przerwy szukało moich słabych punktów, żeby następnie w nie dźgać. Dopiero teraz widzę, że mimo wszystko pokochałam Janine. Gina wydaje mi się na razie mdła. Nie wiem, czy ma „dobre serce”, czy nie. Janine miała. Gina tego nauczyła się w swoim dotychczasowym życiu, że najlepsza dla niej jest pasywna mimikria.
*
To jej nudzenie się sprawia, że jednak dużo się nią zajmuję, bo co wyjdę z pokoju, ona wybiega ze swojego w nadziei, że dostarczę jej rozrywki. Poza tym ponieważ ona nie jest agresywna, więc toleruję jej obecność np. przy gotowaniu i żeby się samej przy tym nie nudzić, wymyślam zajęcia, które potem trwają dłużej. Ale uczę ją też, że potrzebuję czasu dla siebie. A na rower ze mną ona się już za bardzo nie pcha, bo jednak jeżdżę dłużej i szybciej niż by jej to odpowiadało.
*
Boże Narodzenie
To jest prezent od Giny: talerz, a na nim świeczka z naklejonymi serduszkami, elf, dwa złote amorki i gałązki. Wszystko Gina sama wyszukała, ustawiła, przykleiła i zapakowała. Tylko gałązki były pomysłem jej mamy. Bardzo mnie ten prezent wzrusza, mimo, że jest tak strasznie kiczowaty. I zastanawiam się, dlaczego nie lubiłam dostawać prezentów od Janine. Dawniej, bo teraz lubię. Podobnie jest z pomaganiem. Nie chciałam, żeby Janine mi (dawniej) pomagała. Bo czułam, że `pomoc` jest zawsze próbą przejęcia berła. Podobnie każda interakcja była mierzeniem sił. Natomiast chętnie przyjmuję pomoc Giny.
W pierwszy dzień świat odwoziłam Ginę i jej brata Niko do Wolfsburga,do ich matki. Niko przez cały czas starał się pokazać Ginie, że ją we wszystkim przewyższa. Że dostał lepsze prezenty, że dysponuje większym kieszonkowym. I w ogóle, że on jest gość. Podmalowywał to, co opowiadał, opuszczał pewne fakty.
Jednocześnie te dzieci bardzo się kochają i kochają mamę. Bardzo mnie ta podróż zmęczyła. Niko ma 12 lat i jest w fatalnej sytuacji. W lecie uciekł ze swojej rodziny zastępczej, spędził parę dni u matki i wylądował w rodzinie przejściowej. Właściwie nie wiadomo, co dalej. Ute powiedziała mi, że choć wie, że on jej teraz bardzo potrzebuje, nie potrafi pozwolić jemu/sobie na większą bliskość, bo boi się, że gdy Niko znajdzie inną rodzinę będzie o niego zazdrosna. Przyznała, że to niedobrze. Sama się dziwi, że nie czuje tej zazdrości wobec mnie, że gdy zobaczyła jak po feriach jesiennych Gina biegnie radośnie na moje powitanie, czuła tylko radość, a nie zazdrość. Ona teraz odwiedza Niko co tydzień, ale nie bierze go do siebie, a Ginę bierze. A obiektywnie rzecz biorąc, Niko bardziej by tego potrzebował.
Tak więc gdy słuchałam przechwałek Niko i czułam, jak to działa na Ginę, miałam dylemat. Z jednej strony chciałam stanąć w obronie Giny, nie chciałam, żeby np. uwierzyła, że to, co dostała na Gwiazdkę, to w porównaniu z tym, co on dostał, to marnota i pośledniejszy gatunek. Z drugiej strony wiedziałam, że Niko bardzo potrzebuje poczucia, że coś w jego życiu jest w porządku, lepsze. Chyba mi się udało utrzymać właściwą równowagę, ale to był wielki wysiłek.
*
Gina była trzy dni u swojej mamy. Ute zadzwoniła na drugi dzień, żeby mi powiedzieć, że Gina zachorowała i bardzo długo gadałyśmy. Ute jest zupełnie inna niż Tania, rzeczywiście zależy jej na tym, żeby jej dziecku było dobrze. Ona znów gorzej się czuje. Okazuje się, że ma nerwicę lękową, którą zalewa alkoholem. Wybiera się znów na terapię może stacjonarną, może nie, w każdym razie przestała pracować. Rozmawiałyśmy głównie o Ginie i ona się cieszy, że ja Ginę rozumiem.
Wiedziałam, że w przeszłości Giny są jakieś historie z molestowaniem, czy wręcz wykorzystywaniem seksualnym i teraz Ute powiedziała, że podejrzewa o to własnego syna z pierwszego małżeństwa, ale Gina milczy. Ja też mam poczucie, że Gina o czymś milczy.
W środę pojechaliśmy po Ginę. Widać było, jak się z mamą kochają. Ale ona jest też chętnie u nas. W tamtej rodzinie była rzeczywiście piątym kołem u wozu i ponieważ ta pani jej nie lubiła, więc nie było jej dobrze. A mnie jest z nią dobrze. Spędzam z nią dużo czasu, choć nie upieram się przy tym, ale tak wychodzi. Ćwiczymy czytanie, moim zdaniem już jest trochę lepiej Pozwalam jej pomagać sobie w domu. Janine na ogół nie pozwalałam. Wiem, dlaczego. Janine robiąc jakąś pracę, nie pomagała, to była dla niej zawsze okazja żeby spróbować przejąć władzę. Z Janine i ja czułam, że w każdej chwili ważne jest „kto tu rządzi”.
*
Wczoraj byłam z Giną w Hanowerze u terapeuty od legastenii na pierwszej rozmowie. Sama wyprawa była miła oczywiście. Z okazji tej rozmowy dowiedziałam się, że ojciec Giny umarł, gdy mała Gina była z nim sama w domu, „nie obudził się”. Nie dopytywałam się potem o szczegóły, ale byłam wstrząśnięta i trochę rozmawiałyśmy o śmierci bliskiej osoby.
*
Codziennie robię z Giną zadania z drugiej klasy, jedną stronę. Ona to bardzo lubi i to ona przypomina, że trzeba ćwiczyć. Robimy nie tylko te ćwiczenia, rozszerzam to według własnego uznania. Wczoraj chciałam, żeby wymyśliła zdanie zaczynające się od „kto”. Spytała „kto mnie lubi?” I gdy odpowiedziałam „Magdalena”, widziałam, że właśnie takiej odpowiedzi oczekiwała. Gina w ogóle jest jak dziecko, które wie, co to jest być kochanym, rozkwita w przyjaznej atmosferze. Muszę wtedy z żalem myśleć o Janine, która zawsze z dwóch możliwych zachowań wybierała to, które prowadziło do konfrontacji, do awantury, często wbrew własnym natychmiastowym interesom. A gdy było czasem milej, nie wykazywała nigdy skłonności do utrzymania tego stanu. Niestety to ona decydowała o sposobie naszego współżycia, a ja się wściekałam, że dawałam się w to wciągnąć.
*
Wczoraj byłam z Giną u laryngologa a potem na zakupach ubraniowych. No i oczywiście było nam bardzo miło. Ale z Janine bywało fajniej. Janine stawała się wtedy normalnym dzieckiem, a że miała wielką fantazję, więc bawiłyśmy się w najlepsze. Z takiej zabawy powstała bajka o Dziewannie. Zawsze dziwiłam się, że Janine po powrocie do domu nie chce tego kontynuować.
Wczoraj z Giną kupowałyśmy najpierw kurtkę i bieliznę. Potem buty. Gina przymierzała też spódnicę. Podziwiałam jej rozsądek i umiar. No i oczywiście ciągle porównuję ją z Janine. Zawsze z tym samym wnioskiem. Gina wie, jak to jest, gdy jest się kochanym dzieckiem, więc pławi się w tym i nie próbuje tego zakłócić. Janine natomiast uznawała dobre traktowanie za moją słabość i natychmiast próbowała przejąć władzę, a robiła to tak uparcie i agresywnie, że nie wystarczyło „prychnięcie”, żeby jej przypomnieć, „kto tu rządzi”.
*
Gina i Janine
Zaprosiliśmy Janine na wspólne urodziny D. i teściowej. Gina wyraziła życzenie, żeby Janine nocowała razem z nią, u niej w pokoju. Odebrałam Janine z dworca. W drodze opowiedziała mi, że ma właśnie stres z Anke (to jej obecna opiekunka), bo Anke ma już wszystkiego dosyć. Akurat tego dnia Janine była w szkole w złym humorze „wiesz, że ja wtedy szukam kogoś, na kim się mogę odreagować”. No i wybrała nauczycielkę wychowania fizycznego. Ta nieszczęsna osoba nie daje sobie rady z takimi nastolatkami jak Janine. No i Janine najpierw ją prowokowała. Nauczycielka potulnie to znosiła, więc Janine zwymyślała ją, że co z niej za nauczycielka, że nie potrafi wziąć jej za mordę... W efekcie Janine do końca roku nie będzie brała udziału w sporcie. Mnie Janine jeszcze wyraźniej wyjaśniła, że potrzebuje kogoś, kto jej stawia wymagania i je egzekwuje. Następnie powiedziała z dumą, że naszych reguł i zasad dobrze się nauczyła.
W domu Janine dała nam prezenty.
Także Janine nie miała nic przeciwko nocowaniu u Giny, przywitała ją serdecznie. Tego wieczoru dziewczynki przepadały za sobą, ale jestem pewna, że jeszcze dzień, dwa, a zaczęłaby się walka na noże. Janine zachowywała się wobec mnie bez zarzutu, ale też tak, jak dziecko, gdy urodzi się rodzeństwo. Tak więc mimo, że jest dużą babą i prowadzi(niestety) życie właściwie dorosłej – papierosy, alkohol, seks - tu pozwalała sobą rządzić jak dzieckiem. Za to Gina zachowywała się inaczej niż zwykle, wręcz wymuszała uwagę. Np. chodziła boso i wielokrotnie ją upominałam. Wyjaśnię to dokładniej. Jacob i Janine dawniej w zasadzie nie używali kapci, aż wreszcie zlikwidowałam kapcie, a z tym problem. Gdy nastała Gina i gdy kupowałyśmy buty, zażyczyła sobie kapci, miałam obiekcje, ale Gina ubłagała mnie obiecując, że nigdy nie zobaczę jej boso. I rzeczywiście. Aż się dziwiłam. Było to już tak dawno, że to jej chodzenie boso teraz nie mogło wynikać z zapomnienia. Janine natomiast teraz zażyczyła sobie kapci i cały czas w nich chodziła. Przy posiłkach Janine siedziała na swoim dawnym miejscu. Pierwszego dnia za zgodą i aprobatą Giny, ale przy ostatnim wspólnym posiłku wyraźnie przestało jej się to podobać.
Każda z nich starała się pokazać drugiej, jak dobrze się zna na domowych zwyczajach. Gdy Gina wspomniała o dzwonku stawianym przy łóżku, gdy ktoś jest chory, Janine powiedziała, że często używała dzwonka. Przy śniadaniu obie piły gorące mleko z miodem, ale było 1:0 dla Janine, gdy poprosiła o podanie jej Ossi. Gina nie wiedziała, że u nas Ossi to solniczka w kształcie kucharza z czerwoną apaszką. Gdy powiedziałam, że zrobię sobie kawę, zaczęły jedna przez drugą wołać „Zuckerstückchen mit Läusen”(kostka cukru z wszami). Opowiadałam kiedyś Ginie, że gdy byłam mała, mój tatuś, gdy pił kawę, dawał mi kostkę cukru maczaną w kawie, i że potem tak robiłam z Janine i że Janine nazywała fusy „Läuse”. Wtedy Gina powiedziała, że nie lubi ani cukru ani kawy. Po paru tygodniach jednak zażyczyła sobie „Zuckerstückchen mit Läusen”. Ale w zasadzie nie zależało jej na tym nigdy. Tyle tylko, że interesowała się Janine i jej zwyczajami. No i teraz miała okazję pokazać, że i ona zna ten zwyczaj. Była też kąpiel w wannie. Jak dawniej z Janine, a ostatnio z Giną, tak i teraz zostałam zawołana do mycia włosów. Po myciu jest opłukiwanie całego dziecka, potem wycieranie, potem suszenie włosów suszarką. Janine, wielka baba z cycami, chciała całą procedurę i zachowywała się przy tym zupełnie naturalnie, a nie jak ktoś, kto z tego wyrósł i robi to przez sentyment. Ona po prostu była tu znowu dzieckiem.
Bardzo kaszlała. Okazuje się, że ma astmę. Ale moim zdaniem była też trochę przeziębiona, miała też katar. Drugiego wieczoru gdy słyszałam to kaszlenie, poszłam do dziewczynek i długo rozmawiałam o tym z Janine wyrażając swój niepokój i troskę. Janine wszystko potulnie przyjmowała. A potem do rana nie kaszlała.
*
Niedawno zorientowałam się, że Gina nie umie tabliczki mnożenia. Do teraz szukam właściwej metody. Najpierw Gina miała się codziennie uczyć jednej części, na początek mnożenia przez dwa. Udało się. Na następny raz, ale nie na drugi dzień, bo sobotę i niedzielę miała wolne, było mnożenie przez trzy. W sobotę i niedzielę odpytywałam ją sporadycznie z mnożenia przez dwa i wyglądało na to, że ma to utrwalone. W poniedziałek przepytywałam ją z mnożenia przez trzy i szło dobrze, aż zaczęłam w to wplatać mnożenie przez dwa. Wtedy wszystko wyleciało jej z pamięci. Zdenerwowałyśmy się obie, ale szybko poszłam po rozum do głowy i powiedziałam, że zmieniamy system. Dziś tylko mnożenie przez trzy, dopiero we wtorek dwa i trzy, potem tylko przez cztery, potem cztery i poprzednie itd. Tak więc we wtorek odpytywałam ją z mnożenia przez dwa i przez trzy. Starałam się to robić na różne sposoby, na koniec Gina mnie odpytywała. Potem uczyłyśmy się na pamięć dziecięcych wierszyków huśtając się na moim fotelu. Z tymi wierszykami był dobry pomysł, umiemy już trzy i Gina co pewien czas sama zaczyna je mówić. W przedszkolu, nie było uczenia się wierszyków i piosenek. Tylko na powitanie i na pożegnanie była piosenka. Wyglądało na to, że wszystko jest na najlepszej drodze. Na środę miała nauczyć się mnożenia przez cztery. Tego dnia byłam u teściowej i Gina uznała, że wobec tego nie musi się uczyć. Była bardzo niezadowolona, gdy o wpół do piątej dałam jej pół godziny, żeby przećwiczyła przed przepytywaniem. Zaznaczam, że w szkole powinna już umieć całą tabliczkę mnożenia. Po czterdziestu minutach zawołałam ją, nie odpowiedziała, więc poszłam po nią i zastałam ją zalaną łzami na łóżku, że nie może się nauczyć. Za każdym razem, gdy Gina protestuje oznacza to, że chce, żeby ją na zawsze od tego uwolnić. Powiedziałam więc, że nie chcę jej udręczać i jeśli to takie trudne, to pouczymy się razem, że znajdziemy jakąś metodę, bo musi wiedzieć, że tabliczki mnożenia kiedyś nauczyć się trzeba. Łkała nadal, więc spytałam, czy ma może jakieś inne kłopoty, czy coś się stało, ale powiedziała, że nie. Zabrałam ją do swojego pokoju. Ponieważ była zbyt roztrzęsiona, najpierw powtórzyłyśmy wierszyki, potem pooglądałyśmy czasopismo. Gdy przyszło jednak do przepytywania, nic z tego nie wyszło, Gina położyła się na podłodze i chlipała. Na pytania nie odpowiadała. Wreszcie krzyknęła, że boli ją głowa i dlatego nie mogła się nauczyć. Powiedziałam, że wierzę, że teraz, po tych wszystkich przedstawieniach boli ją głowa, ale że trudno mi uwierzyć, że tak było od początku, bo było mnóstwo czasu, żeby mi to powiedzieć. I zwolniłam ją na ten dzień mówiąc, że jestem bezradna, bo nie rozumiem, co jej jest, ale też niezadowolona z sytuacji. Gina poszła łkać do swojego pokoju. Pomyślałam, że może jednak jest chora, poszłam sprawdzić, czy ma gorączkę, nie miała i nadal nie chciała nic na ten temat mówić. Poszłam więc do D. porozmawiać o tym i zachęcić go, żeby z nią pogadał. Gina łkała coraz głośniej. D. powiedział, że niech ona się najpierw uspokoi, ale ja uważałam, że jej coraz głośniejsze łkanie znaczy: niech ktoś przyjdzie i zajmie się mną. Więc poszedł, ale chciał pogadać z nią beze mnie. Po chwili jednak zorientowałam się, że Gina się schowała i nie odpowiada, więc też poszłam na górę. Gina była zamknięta w łazience, słyszeliśmy jej chlipanie, ale nam nie odpowiadała. Po pewnej chwili zadzwonił telefon i okazało się, że to oddzwaniała matka Giny, bo Gina do niej zadzwoniła, żeby natychmiast ją zabrała, bo się nas boi, a ja nie wierzę, że ją boli głowa. Po chwili Gina wyszła z łazienki i bez słowa podała nam słuchawkę. Najpierw D. rozmawiał, ale ja przejęłam po chwili, bo byłam bardziej zorientowana. Mama Giny była przerażona, bo też uznała, że problem leży głębiej i od razu podejrzewała, że to jej syn Niko, którego Gina odwiedziła trzy tygodnie temu, Ginę molestował. Rozmawiałyśmy poza tym całkiem rozsądnie i wyraziłam też obawę, żeby Gina nie nauczyła się na przyszłość reagować podobnie histerycznie. Że trzeba znaleźć równowagę pomiędzy zrozumieniem i współczuciem, a słusznymi wymaganiami. W każdym razie już tego dnia nie wyrywałam się rozmawiać poważnie z Giną. Gina natomiast była naburmuszona i obrażona. Zrobiła sobie kolację, ale nie odpowiadała, gdy ją zagadywałam. Na pytanie powiedziała, że ze mną nie rozmawia. Powiedziałam wtedy, że gdy się zdecyduje znów ze mną rozmawiać, będzie mi najpierw musiała wyjaśnić, dlaczego była na mnie obrażona, bo według mojego rozeznania nie zrobiłam jej krzywdy, przeciwnie, przez cały czas wykazywałam wielkie zrozumienie. Parę minut później Gina przyszła, żeby mnie o jakąś swoją sprawę spytać. Spytałam: to już rozmawiasz ze mną? Powiedziała, że nie, tylko chciała spytać. Na co ja, że jak nie rozmawia, to nie rozmawia, „tylko spytanie” jest już rozmawianiem, więc jest mi najpierw winna wyjaśnienie. Powiedziała, że to wrednie z mojej strony. Spytałam, czy to ona decyduje, kiedy i ile ze mną rozmawia, powiedziała, że tak. Na co ja, że to nie fair i że jeśli ona decyduje się nie rozmawiać ze mną, to ja chcę przynajmniej wiedzieć, za co mnie to spotyka. Odeszła bardzo gniewna.
Po jakiejś godzinie, gdy Gina już leżała w łóżku i miała zgaszone światło, poszłam do niej. Śpisz? Odburknęła tylko i odwróciła się do ściany. Usiadłam na łóżku i spytałam: „Czy na prawdę chcesz zasnąć, nie pogodziwszy się przedtem ze mną?” Odburknęła, że tak. Powiedziałam: „Ja bym tak nie mogła. Czułabym się bardzo smutna, bardzo samotna... i bardzo niedobra.” Gina milczała. Przypomniałam, co się działo i że nie mam poczucia, że zrobiłam jej krzywdę. Gina milczała. Pomyślałam, że sobie pójdę, ale na koniec powiedziałam: „Czuję się bardzo bezradna. Nie rozumiem, co się dziś działo. Nie czuję się winna, nic ci nie zrobiłam. To ty się na mnie gniewasz. Przyszłam z ręką wyciągniętą do zgody...” W tym momencie Gina odwróciła się i gwałtownie mnie objęła. Powiem szczerze, że mnie to zaskoczyło. A Gina powiedziała, że mnie kocha. Powiedziałam, że też ją kocham, poprzytulałyśmy się trochę i na tym skończyłyśmy.
Na drugi dzień Gina była przy mnie, gdy gotowałam. Spytałam, czy ma jakiś kłopot, coś, co ją dręczy o czym nikt nie wie. Schowała się za szafkę i powiedziała, że tak. Chciała, żebym wiedziała, ale nie chciała sama mi tego powiedzieć, więc byłam już niemal pewna, że chodzi o Niko. Gina tymczasem siedziała skulona na podłodze z głową schowaną w sweter. Byłam bardzo ostrożna, ale gdy spytałam, czy chodzi o Niko, Gina zaprzeczyła trochę jakby zdziwiona. Więc przydusiłam i Gina powiedziała, że nie chce chodzić do szkoły. Otóż jej wychowawczyni była w szpitalu i nie wróci tak szybko, pewnie dopiero po wakacjach. Najpierw mieli jedno zastępstwo, a od paru dni mają inną nową panią. I ta pani czepia się Giny, że Gina nie umie czytać, i że robi błędy. „Nie możesz nauczyć się pisać?” Nie możesz nauczyć się porządnie czytać?”. Aż mnie zatkało! Obiecałam, że natychmiast zadziałamy. Tak też się stało, D. rozmawiał telefonicznie z tą panią. Zrobiła na nim niezbyt dobre wrażenie. Młoda, obojętna. Nie miała pojęcia o tym, że Gina jest legasteniczką! Twierdziła, że krytykowała tylko charakter pisma Giny, ale Gina powiedziała nam, że przeciwnie, charakter pisma był pochwalony.
*
Wczoraj pojechaliśmy na życzenie Giny do Harzu. Była piękna pogoda. Najpierw powędrowaliśmy trochę, potem zjedliśmy obiad, a na koniec spędziliśmy dwie godziny na pływalni w Bad Harzburg, gdzie woda jest ciepła i słona i gdzie można też popływać na dworze. Gina była bardzo zadowolona, ja zresztą też, choć chwilami myślałam, że jestem już za stara na dziecko, które jest jak przyklejone. Na samym początku, w lecie, Gina raczej szukała towarzystwa D. gdy robiliśmy wycieczki. W międzyczasie jednak nauczyła się, że ze mną jest przyjemniej. Bo ja rozumiem dzieci i wiem, że takie wycieczki i spacery są dla nich w zasadzie nudne, więc a to je zagaduję, a to wymyślam drobne rozrywki, a to coś opowiadam. Oczywiście są pewne granice i gdy po raz trzeci słyszę „już nie mogę”, radzę usiąść przy drodze i poczekać, aż będziemy wracali. Podobnie było wczoraj z Giną. Oczywiście nie skorzystała, ale nadal wyrażała swoje znudzenie. Wreszcie powiedziałam, że owszem, rozumiem, że ją spacer nudzi, ale całą wyprawę podjęliśmy dla niej, nam wystarczyłoby siedzieć w domu. Więc spacer jest dla nas, a pływalnia będzie głównie dla niej. Teraz niech ona się powstrzyma od narzekań, a potem my nie będziemy jęczeli, że nam nudno. Gina rzeczywiście przestała, a mnie potem nie było nudno, bo już chyba trzy lata nie byłam pływać. Ale gdyby nie przestała, mam jeszcze następny stopień samoobrony. Mówię takiemu dziecku, że już nauczyłam się na pamięć, że jest mu nudno i że już nie może, więc nie musi tego mówić do mnie. Jeśli ma nadal potrzebę narzekania, niech sobie narzeka, ale niech się przy tym trzyma w pewnym oddaleniu ode mnie. Z Janine skutkowało.
*
Byłam przez trzy tygodnie w Polsce. Przez dwa tygodnie D. i Gina byli tu sami. Przez pierwsze dni po moim powrocie Gina była agresywna, wyraźnie karała mnie za to, że ją „porzuciłam”. To oczywiście śmiechu warte w porównaniu z agresywnością Janine, ale też męczące, bo jednak intencje czułam. Np. miałam jeszcze z drogi pyszną maślankę z owocami, ponieważ Gina lubi takie rzeczy, więc chciałam się z nią podzielić. Nalałam jej do szklanki i Gina niemal porzygała się z obrzydzenia, zaznaczając, że to nie jest skierowane przeciwko mnie, ale maślanka jest paskudna. Podobnie pluła orzechami. Albo towarzyszyła mi przy gotowaniu i pytała ciągle dlaczego coś robię tak, a nie inaczej, albo oznajmiała, że coś nie będzie jej smakowało, a poza tym pokazywała, że strasznie się nudzi. Ja agresywność Giny znoszę bez trudu nie tylko dlatego, że jest tak niegroźna, tylko dlatego, że zdarza się tak rzadko, więc nie trafia na gołe nerwy jak to bywało za czasów Janine. Myślę, że Gina, która w przeciwieństwie do Janine boi się awantur, atakuje w ten pośredni, więc w zasadzie bezpieczny sposób. Po paru dniach jej przeszło.
*
Gina jest od wczoraj w szpitalu na obserwacji. W poniedziałek była na urodzinach przyjaciółki i ta spuściła jej z rozmachem na głowę bramę od garażu. Z wierzchu prawie nic nie widać. Gina opowiedziała mi o tym jako o czymś śmiesznym dopiero na drugi dzień wieczorem, czyli przedwczoraj. Okazało się też, że boli ją głowa w środku, wprawdzie nie cały czas, ale dotychczas prawie nigdy. Gdy wczoraj po powrocie ze szkoły znów powiedziała, że przez godzinę bolała ją głowa, pojechałam z nią do lekarza. Ten zauważył, że Giny prawa źrenica jest bardziej rozszerzona i posłał nas do szpitala. Tam spędziliśmy już całą trójką ponad dwie godziny. Kości są nienaruszone, ale zatrzymano ją na obserwacji i w nocy co dwie godziny będzie miała mierzone ciśnienie i zaglądane w oczy. Na oddział przyjmowała ją bardzo sympatyczna siostra, Ginie najbardziej podobało się to, że mogła szczegółowo zamówić kolację i śniadanie, i powiedzieć, czego na obiad zdecydowanie nie jada.
*
Rene
Wczoraj powiedzieliśmy dzieciom, czyli Gerardowi (16 lat), Gero (14) i Ginie o śmierci Rene (18). Każde z nich żyje w innej rodzinie. Gero miał w niedzielę konfirmację i zdecydowano pozwolić mu najpierw ją świętować. Było uroczyste i miłe spotkanie przy stole, dzieci cieszyły się, że się widzą. Siedziałam ze ściśniętym gardłem, wiedząc, jaki cios je czeka. Czy to była właściwa decyzja? Czy lepiej byłoby, mówiąc natychmiast prawdę, zmarnować spotkanie planowane przez Gero, uroczystość tak dla niego ważną? Na szczęście nie ja o tym decydowałam.
A potem im powiedzieliśmy. My: trzy matki zastępcze i dwóch zastępczych ojców. To było okropne. Dzieci skamieniały z przerażenia i rozpaczy, i ciekły im łzy. Pierwszy zaczął głośno płakać Gerard w ramionach swojej przybranej matki. Gerard był najbardziej zaprzyjaźniony z Rene i Gerard właściwie ma najlepiej. Jest chyba dzieckiem najmniej poszkodowanym, odciął się od swojej rodzonej matki, i doskonale się odnalazł w nowej rodzinie. Widziałam, jeszcze zanim ta okropna wiadomość została powiedziana, jak patrzył z miłością na swoją nową matkę, a ona też tak na niego. Są do siebie podobni w sposobie bycia i posturze. Najbardziej żal mi było Gero, bo jego własna rodzina go unika, a przyczyną tego jest paradoksalnie to, że jemu najbardziej zależy i zależało na tym, żeby ta rodzina się nie rozpadła, żeby istniała. Obecni rodzice nie dają sobie z nim rady, nie mogę tego ocenić, bo problemy z takimi dziećmi często są niewidoczne dla otoczenia. Ale widziałam, że oni są mało ciepli. Mama Gerarda i ja wzięłyśmy nasze dzieci w ramiona, inicjatywa wyszła od nas, a Gero siedział sam jak palec z rozpaczą w oczach i płakał niemo. I wcale nie chciał być sam, bo wzrokiem nas szukał. A jego rodzice siedzieli sztywno z jednej jego strony, z drugiej D. (który jeszcze niedawno był wychowawcą Gero i Gero ma do niego wielkie zaufanie) Ja byłam za daleko, tylko wyciągnęłam do niego rękę, bo to jego osamotnienie było przerażające. Potem zresztą ta trójka dorosłych trochę się nim według własnych możliwości zajęła. Gdy minął pierwszy szok, zaczęliśmy rozmawiać o przyczynach tego samobójstwa i znów Gerard pierwszy zaczął. Wszyscy są zgodni w tej ocenie, że Rene w swoim życiu doznawał tylko porażek, każdy nowy początek kończył się katastrofą, już jako małe dziecko to przeżywał. Jego i jego starszego brata ojciec był brutalnym pijakiem. Matka czasem porzucała go, a potem wracała. Parę razy też dzieci były umieszczane u rodzin zastępczych, w których się dobrze czuły, a potem matka je zabierała, żeby zacząć na nowo z tym mężem. Potem był rozwód, potem był następny facet jeszcze bardziej brutalny. Potem było następne małżeństwo i następne dzieci: w sumie siedem, dziś żyje z nich pięcioro. David (20 lat) siedzi w więzieniu za przestępstwa, które popełniał razem z Rene, Rene wylądował w czymś w rodzaju poprawczaka - gospodarstwo, w którym mieszkała grupa takich rozbitków. I matka i Gerard wiedzieli, że Rene nie wierzy w siebie, że boi się znów upaść. No i w czwartek dowiedział się, że dostanie mieszkanie i że będzie się uczył zawodu. Wyraził radość z tego powodu. A w piątek powiesił się.
Gerard bardzo szybko poprosił matkę, żeby pojechali do domu. Powiedział, że zadzwoni do Nico, (13 lat) który jest w zakładzie psychiatrycznym dla dzieci. Spytałam Ginę, czy chce zostać, powiedziała, że jej wszystko jedno. Spytałam więc Gero, czy chce, żeby Gina została, czy woli być sam. Powiedział, że chce, żeby Gina została. I tak siedzieliśmy przy stole w rozpaczliwym milczeniu, aż wreszcie udało nam się wypchnąć dzieci do pokoju Gero. To im dobrze zrobiło. Po pół godzinie wróciły ze zdjęciami i albumami i zaczęło się pokazywanie i wspominanie. A ojciec zastępczy Gero skopiował dla Giny dwa zdjęcia Rene.
Po raz pierwszy widziałam Gerarda i Gero, a Rene na zdjęciach. Te wszystkie dzieci są takim dobrym materiałem! Są otwarte do ludzi, miłe w obejściu. Rene na zdjęciach wyglądał jak kopia Gero, choć mają tylko matkę wspólną.
Po powrocie oczywiście nie zostawiłam Giny samej i ku mojemu miłemu zdziwieniu Dieter nie protestował, gdy zaproponowałam oglądanie filmu dla dzieci, żeby Gina mogła zostać przy nas tak długo, jak będzie potrzebowała.
Nie wiemy jeszcze, kiedy będzie pogrzeb, chyba w przyszłym tygodniu.
Spotkania tej rodziny to bardzo skomplikowana sprawa. Matka do niedawna spotykała się bardzo chętnie z Giną, z rozsądku z Nico, Wcale z Gero, bo się go boi w tym sensie, że on chce, żeby ona stała się normalną matką, a rodzina normalną rodziną. On był tym, który, gdy jeszcze mieszkali razem, starał się utrzymać choć pozory normalności - starał się ją zastępować w pracach domowych, ale jej nie szczędził krytyki. Gerard natomiast odciął się wcześnie, bo zrozumiał, że ta rodzina nie ma szans i że on tylko sam może się uratować. Dzieci rozdano różnym rodzinom, co właściwie jest rzadkie, a uzasadniono to nie tylko tym, że trudno umieścić tyle dzieci w jednej rodzinie, ale i tym, że każde z nich potrzebuje być wreszcie dzieckiem, jedynakiem, ośrodkiem zainteresowania. Dla Gero wiadomość o tym, że Gina dostała się do rodziny Dietera była bardzo uspokajająca i w następstwie w zasadzie przestał się o nią dowiadywać. A przedtem tak się jej losem interesował, że baliśmy się trochę jego kontrolnych nalotów i wtrącania się. Tak więc te dzieci nie spotykają się prawie, ale to nie jest zabronione. Czasem ze sobą telefonują. Ich wewnątrzrodzeńskie stosunki też są różne.
Matka natomiast od mniej więcej roku jest w bardzo złym psychicznym stanie, a wystartowała do tego z bardzo złej pozycji, podziwiamy ją za to, że chce o siebie walczyć, ale to wygląda bardzo kiepsko, ciągle dochodzą nowe katastrofy. Od tego roku prawie nie spotyka się z dziećmi, bo to ponad jej siły, jednocześnie to też ją przytłacza. A dla dzieci to, że matka trzyma się od nich z daleka jest mało przyjemne. Jugendamt do niczego nikogo nie zmusza, ale pani Fuge zna tę rodzinę od dawna, zna dokładnie losy każdego i jest w stanie dawać bardzo cenne rady. Myślę, że z tych wszystkich dzieci Gerard ma najlepsze szanse na wyjście ze swojego dzieciństwa z zagojonymi ranami. Może i Gina choć w inny sposób.
Jak zareagowała matka na śmierć syna? Telefonowaliśmy z nią ale nie rozmawiałam z nią osobiście. Mogę się tylko domyślać. Po pierwsze, powiedziała, że to jej nie zdziwiło, wiedziała, że Rene boi się, że nigdy nic z niego nie będzie, bo zmarnuje każdą szansę. To zresztą potwierdził Gerard. Ute powiedziała jeszcze: Następny będzie Nico.
*
Wczoraj pojechałam z Giną na pogrzeb Rene, półtorej godziny samochodem. Rene przez ostatnie dwa lata mieszkał na wsi, w ośrodku dla młodocianych rozbitków życiowych. Jego matka nigdy go nie odwiedziła, ani nie zaprosiła do siebie. Dla mnie do niedawna Rene był tylko imieniem, z pięciu braci Giny znałam tylko jednego, Nico. Dwaj najstarsi byli dla mnie szczególnie abstrakcyjni, bo z pierwszego małżeństwa, jakoś wyobrażałam sobie, że obaj są już całkiem dorośli. Rene w tym roku skończyłby 18 lat.
Wieś, w której jest ten ośrodek jest bardzo starym typem wsi: w środku plac i wokół koliście zagrody. Bardzo tam ładnie. Żałobnicy zebrali się tam i stamtąd ruszono na cmentarz, też położony z dala od miejskiej zabudowy Lüchow. Była Ute, matka, przywieziona przez swoją opiekunkę społeczną Anette (którą już znam i cenię). Byli Gerard i Gero ze swoimi zastępczymi matkami, z tym, że Gero i pani.S. pojechali bezpośrednio na cmentarz. Tamte matki nie lubią Ute za to, jaka jest w stosunku do tych synów.
Ona ich unika, a sobie stara się wmówić, że ich dzieciństwo, gdy żył jej drugi mąż było dosłownie idyllą. I mnie nagle tknęło, że stąd głównie biorą się jej psychiczne problemy, ataki lęku itp. z tego zakłamania. Była też rodzina ojca Rene, na szczęście obyło się bez starcia. Uświadomiłam sobie, że to właśnie on jest głównym sprawcą. Głównym, ale oczywiście nie jedynym, bo Ute mogła była go porzucić i wcześniej i raz na zawsze, a ona uciekała od niego (pijącego brutala), a potem wracała. I dzieci, David i Rene byli to z nimi, to z matką, to u rodzin zastępczych.
Było też dużo osób z urzędów, ale nie urzędowo. No i wreszcie była ta młodzież, wśród której Rene żył przez ostatnie dwa lata. Wszyscy byli bardzo poruszeni.
Dzieci i matka siedzieli razem z przodu, my całkiem z tyłu.
Pogrzeb był świecki. W kaplicy wśród świec i donic z zielonymi roślinami stała trumna. Młodzież ją pomalowała. Nie widziałam dokładnie, ale to było i ładne i wzruszające. Najpierw psycholożka, Birgit, włączyła muzykę ze zbiorów Rene i młodzież, która już przedtem snuła się zapłakana, płakała, słyszałam Gerarda. Potem przemawiał kierownik ośrodka, starszy, niewysoki pan. Mówił takim tonem, jakby bezdusznie odczytywał z kartki, a jednocześnie ciągle musiał wzruszony przerywać, jak np. gdy wspominał, jak Rene zaglądał czasem do niego do biura i pytał go: „No, mały, jak leci?”. Potem wyszły trzy dziewczyny. Jedna, bardzo wzruszona, czytała z kartki pożegnanie, druga płakała, a trzecia tę drugą podtrzymywała. A potem psycholożka Birgit przemawiała. Opowiadała o Rene najpierw, jak w ostatnich miesiącach on zaczął łapać oddech, powiedziałabym, zaczął wychodzić na ludzi. Jak zaczął sobie dawać ze sobą radę bez alkoholu... A potem opowiedziała o tym, jaki był przedtem. I mówiła, że rany, które w sobie nosił, otwierały się czasem i ból był nie do zniesienia. W sumie tak interpretowała przyczyny tego samobójstwa, jak już my przedtem. W jego życiu od niemowlęctwa było tak, że zawsze gdy układało się dobrze i stabilizowało, następowała katastrofa i wszystko niweczyła.
Potem znów słuchaliśmy muzyki, a potem trumna została zaniesiona i spuszczona do grobu. Tam już nie było żadnych ceremonii, tylko żałobnicy podchodzili kolejno, grupkami lub sami.
A potem pojechaliśmy do Belitz, gdzie przygotowano kawę i ciasto. Rodzina ojca już nie pojechała z nami. Przy jednym stole usiadła Ute z dziećmi, przy innym my trzy matki zastępcze i Anette. Birgit dosiadła się do Ute z dziećmi i rozmawiała z nimi. Ja rozmawiałam z tamtymi matkami. Dowiedziałam się, dlaczego Gero musi odejść z tamtej rodziny i dlaczego tam się czuje taki dystans. Dygresja: moja sąsiadka zna osobiście panią S. i powiedziała mi kiedyś, że dziwi się, że umieszczono u niej Gero, bo p.S. sama potrzebuje terapii. Pani z Jugendamtu natomiast, którą dyskretnie o to spytałam, powiedziała, że ludzie z zewnątrz często mylnie oceniają pracę rodzin zastępczych i że p. S. jest ok. No i teraz okazuje się, że prawda leży po środku. Pani. S. owszem, nadaje się na matkę zastępczą, ale nie dla chłopca, nie dla dorastającego chłopca, chłopca zainteresowanego seksualnie, chłopca, który sam był ofiarą, a zaczyna być sprawcą, na którego już bywają skargi, że obmacuje dziewczyny. Bo p. S. Sama była w dzieciństwie ofiarą (własnego ojca) i mówi, że dostaje gęsiej skórki, gdy Gero zbliża się na metr. Nie wiem, jak doszło do tego, że wzięli Gero, ale domyślam się, że to była dobra wola z jednej strony i z drugiej strony łagodny nacisk Jugendamtu, bo bardzo trudno jest umieścić gdzieś takich dużych chłopców. Pani S. była wobec Gero szczera, ale przyznaje, że szczerość nie zastąpi mu matczynego uścisku.
Zagadnęłam też Birgit, że tak pięknie opowiedziała o Rene, na co ona przysiadła się do nas i jeszcze więcej opowiedziała. Birgit mieszka w tym ośrodku i zajmuje się tymi dziećmi nie tylko w godzinach od do. Czasem jest budzona w nocy. Nie była niestety w Belitz, gdy Rene się powiesił, bo pojechała na jakieś szkolenie do Berlina. Na pożegnanie Rene powiedział: „wracaj szybko, bo cię potrzebuję”. Opowiadała, jaki on był, jak sobie ze sobą nie dawał rady, jak manipulował nią. Dziewczyny za nim przepadały, bo był czarujący i bardzo przystojny. Birgit mówi, że może on nie chciał popełnić samobójstwa tak do końca. Często inscenizował „katastrofy”, np. podpalał pokój, wychodził i wysyłał SMS do niej, albo do kogoś z opiekunów i oni musieli gasić.
Dla mnie było wstrząsające poznawać tego chłopca i jednocześnie wiedzieć, że nigdy go nie poznam żywego. Słuchać o jego ciężkiej drodze wygrzebywania się z bagna i wiedzieć, że umarł, gdy wyglądało na to, że najgorsze ma za sobą.
Patrzyłam też na tamtą młodzież. Jedna dziewczyna usiadła Birgit na kolanach i siedziała. Rozmawiała też z nami. Miała już dwadzieścia lat, jest podobno bardzo dobra w szkolnej nauce, w tym ośrodku mieszka od czterech lat. Przerażał mnie wyraz jej twarzy – żaden. Mówiła sama z siebie, jak jej tu dobrze, jak wszyscy są gotowi zawsze im pomóc, jak by bez tego ośrodka już dawno przepadła. A jej twarz nie wyrażała nic. Robiło to takie wrażenie, jakby wypowiadała nauczony tekst w obcym języku, którego sama nie rozumie. Jak jest na prawdę?
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre