Autor | |
Gatunek | satyra / groteska |
Forma | proza |
Data dodania | 2022-05-27 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 666 |
W naszej wiosce umarł Dziadek. Ubaw był po pachy. Jestem jego ostatnim żyjącym wnukiem z całej naszej rodziny. Dziadek przeżył wszystkich, bo jak mawiał: „Postanowiłem długo żyć. A kto mi zabroni?” Miał wielkie poczucie humoru. Aż czasami: denerwujące. Nasza famuła była do tego przyzwyczajona, ale sąsiedzi to już niekoniecznie. Czasami tylko stali i kiwali głowami na boki. Bo gdyby w przód i w tył, to by oznaczało, że są temu radzi. Aczkolwiek Dziadek był ogólnie istotą na wskroś lubianą (bez względu na to, jak rozumieć słowo „wskroś”). Bardzo wszystkim pomagał. Nawet czasami tak nachalnie, że niektórzy przed nim uciekali, lecz nie złośliwie, tylko dla ogólnej wesołości i bezpieczeństwa ego.
Z tym przeżyciem: wszystkich, to trochę przesadziłem. Mieszkam z rodzicami, a z nami mieszkał wspomniany tutaj. Wielu naszych rozjechało się po świecie. Szczerze mówiąc, to żeśmy ich nie zawiadomili o zejściu Dziadka, bo gdyby wszyscy przyjechali, to by mogło w wiosce miejsca zabraknąć. A gdyby jeszcze zaczęli wspominać co Dziadek wyprawiał, to ino wstyd przed nowymi naleciałościami, co w naszej wiosce mieszkają od niedawna i wszystkich dziadkowych wyczynów nie zaznali. Chociaż teraz po pogrzebie, trochę żałujemy. Mogli przyjechać. Byłoby jednak radośniej.
Dziadek mimo że nawijał głupoty, stąpał twardo po ziemi. Od jakiegoś czasu, wydawał nam niekiedy jakiś czas dyrektywy, jak to ma być po jego śmierci. Ja, będąc skrupulatnym i kochającym dziadka wnukiem, skrzętnie ostatnie wole zapisywałem w małym zielonym notesiku.
No i stało się. Dziadek kopnął w kalendarz, że aż spadł. Dosłownie, gdyż miał drgawkę przedśmiertną. Później, to już tylko plamy. Musiałem ponownie do notesika zajrzeć, ale nie po to niestety, żeby zapisać kolejne życzenie – bo dyktować nie miał kto – tylko żebyśmy mogli w miarę możności, wypełnić dziadkowe zalecenia. Szczerze przyznam, że wszystko skrzętnie zapisywałem, ale do tego za bardzo nie wracałem. Moi rodzice zresztą też. A zatem w pewnym sensie, byliśmy nie tyle zaskoczeni, co raczej… przerażeni wesoło.
Dyrektywa nr – 1
Z całą stanowczością żądam, żeby mój doczesny wizerunek, został w połowie skremowany, a w połowie nie.
I tu powstał problem. Jak z tego wybrnąć. Niby na wesoło, ale jednak… zagrycha. Rodzice podumali i kazali iść do wioskowej sąsiadki, która nie jest ciekawa świata, nikogo nie obserwuje, nie podsłuchuje, a wszystko przypadkowo, nie z własnej winy, rzecz jasna, wie. A zatem poszedłem.
– Droga sąsiadko, widzisz co tu stoi?
– Chyba nie… ano widzę.
– Reszty nie czytaj, tylko skup się na jednym.
– Skupiona jam.
– No i…
– Wolę zmarłego należy wypełnić, bo inaczej będzie kusił, jako żyw.
– Jak to wypełnić!!! Sąsiadko! Czy ciebie do cna porąbało? Ok. Świetnie. Dajemy Dziadka na krajzegę, bzyt bzyt, krew siku sik, kości zgrzyt zgrzyt i wola spełniona. Połówkę palimy, a drugą cyk mlask, do trumienki na jaśka. Sąsiadko jesteś genialna. Że też o tym wcześniej nie pomyślałem.
– Uspokój się. Są dwa wyjścia. Dziadek napisał: mój doczesny wizerunek. Nie napisał: ciało… rozumiesz?
– Nie.
– Czyli wystarczy jego zdjęcie przeciąć na pół, połowę spalić... a drugą nie.
– Jest pewien problem. Nie mamy żadnej fotki Dziadka. Nie kazał i już. Nigdy!!!
– Czyli zastosujemy drugie wyjście. Biegnij jak stoisz, kupić krem. Tylko dużo. Dziadek nie był cienkim fircykiem. Połowę się skremuje, a drugą nie.
– A którą lepiej pokremować?
– Też pytanie! Od pępka w górę rzecz jasna. Chyba nie chcecie Dziadkowi miętosić wszystkiego?
Dyrektywa nr – 2
Z całą mocą żądam, żeby na moim pogrzebie śpiewały wszystkie ptaszki.
Kolejny problem. Ptaszki w klatkach, czy wszystkie co będą fruwać lub siedzieć na cmentarzu w czasie pogrzebu. Tylko jak je zmusić żeby śpiewały… i właśnie o tym czasie? Ziarenkami? A może wołać: taś, taś, taś. To się kaczki durne zlecą. A po co? Skoro śpiewać nie potrafią, to tylko miejsca będą niepotrzebnie zajmować.
Tu swoją pomoc okazała matka. Napadła ją nagła myśl, że w naszej wiosce mieszka znana nam rodzina o nazwisku, które nam pomoże rozwiązać śpiewający problem. Poszedłem tam. Dzwonię do drzwi. Otwiera mi stary Ptaszek. Pytam się grzecznie:
– Kochani moi, zaśpiewacie na pogrzebie mojego Dziadka?
– Że co? - odćwierknął
– Pozwól sąsiedzie, że wytłumaczę.
– Dobrze by było – nastroszył piórka.
– O tuż mój świętej pamięci...
– … doprawdy świętej?
– … Dziadek, niech spoczywa w pokoju…
– … byle nie w naszym.
– Oczywiście... zażyczył sobie, żeby na jego pogrzebie zaśpiewały wszystkie ptaszki. Rozumie pan?
– No… aha… coś mi świta. My ptaszki… a jak tu zmusić takie fruwające do śpiewu. Lepiej sąsiadom z wioski kupry zawracać! Tak?!
– Nie! To znaczy: tak. Proszę nam pomóc. To ostatnia wola nieboszczyka. To znaczy jedna z wielu.
– No dobra… i o czym mamy śpiewać. Chyba nie o jego...
– Nieważne. Możecie coś mruczeć pod dziobami… to znaczy: nosami.
– Chyba na drzewach nie każesz nam siedzieć?
– Tam nie ma drzew.
– To mamy stać? Nasza babcia nie domaga. Może nie uśpiewać na stojąco.
– Ojejku! Zrobicie z rąk gniazdko i babcia między wami usiądzie jak małe pisklątko.
– Ładne pisklątko. Chyba pterodaktyla. Waży osiemdziesiąt kilogramów.
– Poprzestaniecie na jednej zwrotce. Tyle podołacie.
– Fakt. Nie pomyślałem. Tylko jest problem. Córka wyjechała. Nie będą śpiewać wszystkie ptaszki. A poza tym babcia jest przygłucha i może fałszować… chwila, znam jednego Orła. Mój kumpel. Powiem, żeby się przyłączył.
–Przecież orły nie śpiewają.
– Ten będzie musiał. Ma wobec mnie zobowiązania. Mam nadzieje, że babcia wszystkich nie wystraszy i nie uciekną.
– Dziadek nie ucieknie. To najważniejsze. Wysłucha do końca.
Dyrektywa nr – 3
Chyba w pełni władz umysłowych, bom samokrytyczny, oświadczam, iż pragnę być pochowany w żółtym ubraniu cicikowatym, z nutkami obrazu łąki.
Bardzo romantyczny problem nam Dziadek zadał. Pierwsze co się nam nasunęło, to kupić żółty koc cicikowaty i nim Dziadka owinąć. Ale żeśmy wiedzieli, że nie o to tu biega. Dziadek miał artystyczną duszę. Nawet ze sztucznej szczęki babci wystrugał: słonika na szczęście, nie co innego. Myśleliśmy dość długo, o co z tą łąką chodzi. Tym razem ojciec okazał się pomocny, aczkolwiek nie z własnej winy. Przytargał na bucie żółtego mlecza. Jakby nas olśniło! Cały dzień żeśmy Dziadka obklejali. Kilka tubek kleju na to poszło. Co prawda pod spodem kwiatków nie było, bo nie chcieliśmy go z trumny wyciągać, ale ubranko wyglądało świetnie. Żółte, mięciutkie, takie cicikowate podczas głaskania i z nutkami obrazu łąki.
Dyrektywa nr – 4
Tylko pamiętajcie! Z trumny ma wystawać kawałek mnie!!
Z tym to już Dziadek przesadził. Niby zabawne, gdyby sobie wyobrazić jak nóżka lub rączka, albo cokolwiek innego, wystaje z niedomkniętej trumny… ale bardzo niepraktyczne i nie higieniczne. Ale cóż...musieliśmy jakoś temu podołać. Dumaliśmy dobrą godzinę, aż w końcu przyszło nam na myśl, że może Dziadek wykombinował sobie: przesłanie metaforyczne. Poeta też z niego był. Napisał nawet: sonet, ale zgubił kartkę na obejściu i koza poezje zjadła. Chodziła później jakby bardziej zamyślona, ale wydoić się już nie dała. To było dla niej zbyt przyziemne. Myślała o błękitnych barankach. Przepraszam, tup tup, odbiegłem od tematu.
Z czym Dziadek był bardzo związany? To zapewne miał na myśli. Na pewno z babcią, którą kochał bardziej niż swoją fajkę. Nawet jak wlazła do dzwonu. To znaczy babcia, nie fajka. Ale ona już nie żyje dwadzieścia lat. Ojciec zasugerował, że może byśmy babcie odkopali i piszczel z jej ręki, wdusili w szparę między leżankę a wieko. Uznałem, że to głupi pomysł. Matka też mnie poparła. Niedomknięta trumna by głupio wyglądała z wystającą kością… i to jeszcze nie Dziadka. Mógłby ktoś pomyśleć, że to ręka kochanki, której mu ten cybuch trzymała, by zapłonął. Wtedy z kolei matka przypomniała sobie ... właśnie o fajce. Wywierciliśmy dziurkę w trumnie i żeśmy ją do połowy wcisnęli. Nie matkę, tylko fajkę. Trumna z wystającą fajką nikogo nie dziwiła, gdyż Dziadek i ów zacny dodatek, to byli jak papużki nierozłączki.
Dyrektywa nr – 5
Cały mój majątek proszę rozdać biednym.
No cóż. Biedni pozostali biednymi, bo jedynym majątkiem Dziadka była: fajka.
A ona leżała w grobie. A poza tym i tak byłby problem, jak rozdzielić jedną fajkę pomiędzy wszystkich biednych. Mogliby się nawet pokłócić, kto dostanie zawartość cybucha, a kto resztę z możliwym namiętnym zapachem. Pocieszeniem dla nas był fakt, że Dziadek miał chociaż dobre chęci, którymi piekła nie wybrukowano.
Było więcej dyrektyw, ale przytoczyłem jedynie te, co się nadawały do druku. Te normalne.
*
Spotkałem sąsiadkę. Rzecze do mnie:
– No wiesz młodzieńcze, ja tam nikogo nie obserwuje i ciekawa nie jestem, ale jakoś nie często na cmentarz chodzicie. To oczywiście nie moja sprawa…
– A wiesz sąsiadko co Dziadek napisał w trzynastej dyrektywie?
– Nie jestem ciekawska, ale skoro mnie zmuszasz do wysłuchania.
Dyrektywa nr – 13
Nie zawracajcie mi często dupy na cmentarzu. Jest moim życzeniem, żeby doczesne opakowanie spokojnie się rozkładało, bez większych zakłóceń. Dbajcie o żywych. Ja już będę gdzie jestem.
*
Podobno sąsiadka wie, gdzie Dziadek jest, ale nie chce powiedzieć. Inna sąsiadka zdradziła nam w sekrecie, że ową sąsiadkę Dziadek nawiedził we śnie. Powiedział jej, że jeżeli nam słówko piśnie na ten temat, to zupełnie straci zainteresowanie tym, co się dzieje w naszej wiosce,
Nic dziwnego, że milczy jak grób.