Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2022-06-21 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 581 |
Tak więc znalazłem się za płotem. Buty ciamrały. A mokre rzeczy na mnie też nie pomagały biec. A ta białogłowa w błękitnej sukience, czy niebieskiej, w ciemności to nie da się tak dokładnie określić, z resztą nawet nie tyle o ciemności chodzi, co o różne luny z tego i owego, z tąd do owąd, a to z lampy ulicznej, a to to, a to i owo... Wciąż była za mną i najwyraźniej nie miała zamiaru odpuścić. Katoliczka.
- Ej, ty!
Udawałem, że mnie tam nie było. Skryłem się za drzewem. Ale za drzewem już ktoś był. Para owa, co wprawia go w ruch. Miłość na uboczu. Młodzi ludzie co im się marzy, że będą kiedyś mogli pójść do hotelu, albo... czy ja wiem. Ale na razie kryją się za drzewem i uprawiają. Tak że niewiele tam było miejsca do ukrycia.
Nie było tam miejsca dla mnie. Ciapciarap.
- Ej, ty!
Nosz... Urwałem się. Uskoczyłem w bok. Dalsze drzewa, co dawały mi cień. Jak w tej zabawnej historii o Smoku wawelskim. Caramba.
Ciapciarap.
Znajdowałem się w parku. Obszernym, ciemnym, parę iglastych, dużo krzewa. I te piękne klony, czy inne dęby, za którymi się ukrywały jeszcze inne pary. Miasto miłości.
Dama w błękicie sunęła alejkami. Gdzieś tam zajrzała, zapaliła zapalniczkę. Została skrytykowana. Nie wiedziała kogo szuka. A luna na niebie nie dawała jej zwiększyć szans. To cichła, to powoli się snuła. Przez gałęzie, i ćwirek co się obudził dodał mi otuchy, ze po nocy przychodzi dzień.
A może to jakie zwidy? Może ona, ta dama, już dawno odeszła? A mnie się tylko wydawało że ktoś mnie goni.
Gdzieś tam niedaleko świeciły się szlaki. Ślimak, który prowadził na inny plan. Ale trzeba było przebiec ulicę. W ciamranych butach, chociaż już trochę podeschły.
Sosnowiec to dziwne miasto. Oni tam uprawiają kult tramwajów. Rozgałęziona trakcja. I tak cicho se chodzą, jak kty, jakby tam miały u podstawy jakie poduszki a nie żelazne koła. Ale nie mogłem wskoczyć do tramwaja. Raz, że nie wiedziałęm dokąd jedzie. A dwa, że musiałbym kupić bilet, a motorniczy na mój widok mógłby nabrać jakowych podejżeń. Więc tylko się skryłem znowu, a ody odjechał, byłem już po drugiej stronie ulicy. Przede mną schody, prowadzące na łuk onego ślimaka, co z góry wyglądał jak ślimak właśnie, a teraz nawet nie wiedomo jak wygląda. Bo to co się widzi z góry, to jest zupełnie inna wizja, niźli to co się obaczy na dole.
Tam na górze już inna dzielnica.
Noc przemieniała się w melby świtania. Takie lody waniliowe, malinowe, trochę jagodowe. Ale nie było błękitu co mnie ścigał. Ta co mnie goniła, zapewne w jednym bucie, musiała też przeżyć jakiego dyskomforta. Jak znajdziesz człecze ony bucik, co przyklejony jest do gumy do żucia, to wiedz, że on należy do damy, która wiele może. A mogła by jeszcze więcej gdyby nie moja interwencja. Ale na razie nie mogłem się dostać do Prezydenta. Wspiąłęm się, jak powiadam, a tam, jakowyś człowiek. W swetrze, na skrzyżowaniu. Która to mogła być godzina? Naprawdę nie wiem. Ale to nie jest pora dla grajków. A ten sobie siedział na stołeczku i pykał w gitarowe struny. Może inaczej, on nie pykał, tylko struny się poruszały, niby szyny drżące, co łagodnie niosą cięzkiego tramwaja w dal.
Złuda jakaś?
Kapelusik wytworny leżał se na ziemi, niedaleko asfalta. Na pożułkłej trawie. Co już udało się obaczyć.
Wrzuciłem tam parę monet. Spojrzał na mnie. A potem na niebo. A potem znowu na mnie. I, jakby wszystko rozumiał. Więc nie zabrzdękał zbyt głośno. Ale coś tam zabrzdękał.
Znalazłem się na `Grota Roweckiego`. Coś czułem że tędy trzeba iść. Otrząsłem się. Zimno mi nie było, ale bywało lepiej w temacie ocieplenia. Smutne kamienice. I dalej - to samo. Ludzie jeszcze nie idą do pracy. Tu i ówdzie zapalają się.
Przejechał autobus.
Wniknąłem głębiej w uliczki jak szprot, który się urwał z sieci. Sklep nocny z tęgą kratą śweicił pustkami. Dziwna pora.
Skoczyłem do śmietnika, bo zobaczyłem rękaw i wyjąłem bluzę. Nie była zbyt brudna, ciepła. Okryłem się. Zaczerpnąłem powietrza. Poczułem posmak wody. Ale nie takiej z basenu, coś jakby zaleciało tatarakiem. Czyli most już niedaleko. Bo tam gdzie woda, jest most. A stamtąd już blisko do samochodu.