Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2022-09-09 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 597 |
Najtrudniej jest zacząć pisać coś nowego.
Tak, nowego bo zaczynam nowy etap w życiu więc chciałabym jakoś go uwiecznić. Tyle że skoro publikuję to na blogu to wypadałoby wam nakreślić kim ja w ogóle jestem. Od czego zacząć? Wyglądu? Niepełnosprawności? Pierwszego dnia w nowej szkole? A może od skomplikowanej historii rodzinnej?
Może najlepiej od przedstawienia się. Nazywam się Nina Piotrowicz i pod koniec sierpnia skończyłam osiemnaście lat. Kiedy dużo się dzieję to wręcz wiadrami piję czarną herbatę. Ja i mój brat bliźniak urodziliśmy się o trzy miesiące za wcześnie. O ile na Pawle nie odcisnęło to większego piętna to na mnie już tak. Doszło do niedotlenienia które uszkodziło część mózgu odpowiedzialną za ruch. Całe moje ciało jest mniej lub bardziej niepełnosprawne. Nogom dostało się najmocniej, chociaż też nie ma tragedii bo chodzę o kulach. Uszkodzona część mózgu produkuje zbyt duże napięcie mięśniowe które ogranicza mi zakres ruchu i daje tendencje do przykurczy. Bez rehabilitacji nawet nie mogłabym siedzieć. Więc wszystko co mam pod względem poruszania zawdzięczam sobie i mojej rehabilitantce którą z powodu przeprowadzki musiałam niestety opuścić. Moje schorzenie to Mózgowe Porażenie Dziecięce. Wiem o nim oczywiście o wiele więcej niż napisałam tutaj. Jestem zafiksowana na temacie rehabilitacji, neurologii,wcześniaków i uszkodzeń mózgu więc mogłabym o tym gadać godzinami! Jednak dzisiaj już nie będę się zbytnio rozpisywała na ten temat bo wiem że zbyt duża dawka informacji może przytłoczyć czytelnika a mi nie o to chodzi. Znając mnie to będę do tego tematu często wracać.
Teraz napiszę o Pawle chociaż nie wiem czy powinnam. Czuję że muszę to z siebie wyrzucić nawet jeśli to bardzo stara sprawa. Jednak czy w sprawie śmierci brata czas może leczyć rany? Niby wałkowałam ten temat z tatą miliony razy ale to nadal we mnie siedzi. Czuję się winna całej tej sytuacji. Było to dziesięć lat temu nad jeziorem niedaleko naszego dawnego domu. Siedzieliśmy tam we trójkę. – Ja, Paweł i nasz starszy brat Oskar. Pomimo że z bliźniakiem mieliśmy zaledwie po osiem lat to on już na swój dziecięcy sposób zaczynał interesować się dziewczynami. Był upalny lipiec więc nad jeziorem tkwiło pełno dzieciarni z okolicy. Jedna z dziewczynek,Paulina była córką sąsiadów i sympatią Pawła. Chciał jej pokazać że potrafi pływać nawet w głębokiej wodzie. Ukochana nie chciała dać mu wiary że to się uda, więc założyli się o buziaka w policzek i jakieś słodycze. Owszem, popłynął ale już nie wrócił. Pierwszy zareagował Oskar który miał już czternaście lat i kiedy Paweł nie wrócił po pięciu minutach to popłynął go poszukać. Niestety po Pawle nie było śladu. Oskar szybko wezwał policję i rodziców. Do dzisiaj pamiętam roztrzęsioną mamę i ledwo trzymającego się tatę. Policja zajęła się sprawą natychmiast. Po dwóch dniach wyłowiono z wody kąpielówki i wodoodporny zegarek Pawła. Śledztwo co prawda toczyło się jeszcze jakiś czas, lecz policja od początku była pewna że mój brat się utopił. Według mnie rodzice za szybko się poddali, nie próbowali szukać na własną rękę czy w robić rozgłosu w mediach. W domu nagle zrobiło się cicho na długie lata. Czuliśmy razem z Oskarem że mama ma do nas żal i nasze kontakty z nią od tego czasu są bardzo chłodne. Dopiero pięć lat temu narodziny naszego najmłodszego brata – Ignasia, przywróciły mamę do życia. Wróciła do pracy w liceum jako polonistka. Ze mną i Oskarem nadal utrzymuje dystans chociaż mniejszy niż kiedyś. W tym roku Paweł oficjalnie został uznany za zmarłego i urządziliśmy mu symboliczny pogrzeb. Wtedy mama postanowiła że przeprowadzamy się do jej rodziców czyli moich dziadków którzy mieszkają w sąsiedniej wsi. Nie myślała wtedy jak to wpłynie na studia Oskara, moją szkołę czy rehabilitację. Uparcie twierdziła że musi zamknąć ten stary rozdział w życiu. Najmniej ta przeprowadzka zmieniła w życiu taty bo on i tak pracuje w kawiarni mojej babci więc ma nawet bliżej do pracy.
Moja mama zaczęła pracować w tym całym wiejskim liceum. Niestety ja też musiałam się tam przenieść. O tyle dobrze że moja mama mnie nie uczy i że jestem w klasie integracyjnej. Klasę integracyjną otworzyli co prawda tylko ze względu na niepełnosprawną córkę dyrektora z którą jestem w klasie. Powód trochę słaby ale przynajmniej dobrze że taka klasa jest. Co do domu, to mój dziadek jest wójtem tej całej wsi więc to nie jest biedny człowiek. Na jego posesji są dwa domy. Jeden jest jego i babci a drugi kiedyś był mojej cioci i jej rodziny. Dziadek specjalnie dla niej wybudował posiadłość lecz rok temu tak się pokłócili że ciocia i jej familia wybyli aż do Poznania. Poznań jest siedemset kilometrów od nas bo mieszkamy w lubelskim, blisko ukraińskiej granicy. Fakt faktem dom stał wolny więc się tam wprowadziliśmy. Każde z naszej trójki ma osobny pokój i wygodnie nam się tu żyje. Co prawda wszystkie pomieszczenia są okryte boazerią ale darowanemu koniu w zęby się nie zagląda. Ta boazeria ma nawet swój klimat jeśli mam być szczera.
Pierwszy dzień w nowej szkole był bardzo stresujący... Na początku najbardziej obawiałam się jazdy z mamą w tym samym samochodzie. Od czasu wypadku Pawła nie wsiadałyśmy do tego samego auta. Na rehabilitację czy do szkoły woził mnie tata a wyjazdy rodzinne u nas nie istniały od czasu rzekomego utonięcia Pawła. Nie ma jednak sensu jechać na dwa samochody skoro obie zmierzamy w tym samym kierunku. Odbierać ma mnie i tak tata to w jedną stronę da się przemęczyć. Ta nasza pierwsza droga do szkoły była cicha, wręcz bez słów lecz atmosfera gęstniała z minuty na minutę, aż czułam jak wszystkie siły ze mnie uciekają.
Rozpoczęcia roku szkolnego wam oszczędzę bo było nudno, ale piątek drugiego września aż obfitował w wydarzenia. Niestety.
Nie zaczęło się aż tak źle. Moja nauczycielka wspomagająca czyli pani Kasia jest co prawda mdła i nie widać w niej chociażby zalążka osobowości,ale pomaga mi w czym tylko zechcę więc jest spoko.
Niestety pierwszą lekcją była wychowawcza. No i szanowny pan wychowawca (btw, też polonista, tak jak moja matka.) naoglądał się chyba zbyt wielu filmów amerykańskich i chciał żebym przedstawiła się przed całą klasą! Na szczęście nie kazał mi wstawać, jednak i tak poczułam tremę na myśl o wpatrzonych we mnie piętnastu par oczu. Dziwne... Wszyscy wydają się być tacy szarzy i bez wyrazu więc czemu się nimi przejmuję? Postanowiłam stanąć na wysokości zadania.
- Jestem Nina Piotrowicz... mam osiemnaście lat... - Tutaj przerwał mi chichot tych szaraczków! Co jest takiego zabawnego w przedstawieniu się?! Poczułam łzy pod powiekami. - I to już wszystko. Nie będę się wypowiadać w obecności tych osób.
Zapadła cisza a potem znów rozbrzmiał chichot. Wychowawca przez chwilę patrzył na mnie jak na jakiegoś ducha a potem uśmiechnął się jakoś sztucznie.
- Piotrowicz... twoja mama ma na imię Aniela? Z domu Nowakowska, prawda?
- Tak – przytaknęłam skwapliwie.
Twarz nauczyciela rozjaśniła się tym razem szczerym uśmiechem.
- To cudownie! Anielka to moja koleżanka z czasów licealnych i studenckich. Aż się cieszę że obie tu trafiliście!
- Rozumiem. - Odparłam lakonicznie. Nigdy nie wiem co odpowiadać w takich sytuacjach. Po tych słowach polonista miał minę jakbym co najmniej zamordowała mu rodzinę. Nic więcej już do mnie nie powiedział i przystąpił do prowadzenia lekcji a ja udawałam że słucham.
Na przerwie cała klasa jak jeden mąż unikała mej persony, nikt nawet nie podszedł. Wpatrywałam się w widok za oknem. Jedynie ta niepełnosprawna córeczka dyrektora chciała do mnie podejść. Szła już w moją stronę swoim chwiejnym krokiem. W ostatniej chwili zdążyłam nałożyć słuchawki. Dziewczyna na szczęście była na tyle taktowna i sama się wycofała. Nie czuję potrzeby odzywania się do tych ludzi nawet jeśli spędzę z nimi dwa lata.
Niestety na następnej lekcji był WF. Pani Kasia zaprowadziła mnie do salki rehabilitanta z którym mam mieć zajęcia zamiast WF-u. Pomieszczenie jest małe, ale dość jasne. Mieszczą się tam jedynie jedna mata, drabinki na ścianie,umywalka oraz krzesło na które usiadłam po wejściu. Od początku czułam że rehabilitacja tam będzie jedną wielką prowizorką, nie ma miejsca na jakiekolwiek poważniejsze ćwiczenia! Teraz chciałabym by był to mój jedyny problem! Kiedy fizjoterapeuta wszedł do środka (bo przyszłyśmy troszkę za wcześnie) poczułam jakby ktoś nagle odłączył mi tlen. Przecież on wygląda zupełnie jak dorosła wersja Pawła! Te same rysy twarzy, tyle że doroślejsze. Te same szare, lekko skośne oczy które mamy ja i Paweł! Nawet ta sama blond czupryna co u mojego bliźniaka! Przez szum w mojej głowie zdążyłam tylko zarejestrować że mężczyzna wyciągnął ku mnie dłoń.
- Tomasz Kalisz, bardzo mi miło. Wszystko w porządku...? Dobrze się czujesz?
- Paweł...? - Tyle zdążyłam wszeptać zanim nastąpiła ciemność. Zemdlałam. Trafiłam do pobliskiego szpitala, lecz wyszłam do domu tego samego dnia. Nie wiem czemu i jakim cudem, ale dostałam zwolnienie aż do następnego poniedziałku, więc do szkoły wrócę dopiero po weekendzie. Mama do tej pory się do mnie nie odzywa, tak jakbym tym zemdleniem sprawiła jej jakąś przykrość! Ciekawe czy widziała tego całego Kalisza? Bo gdyby widziała to pewnie sama by zemdlała! Za to tata spisał się jak zwykle na medal i parzył mi litry czarnej herbaty.
Wiecie co? Chyba na tym zakończę bo nie mam już zbytnio dzisiaj o czym pisać. Stresuję się następnym tygodniem. Do następnego.
Od autorki:
Tu macie portret Niny :)
https://zapodaj.net/images/1aec36d94c7a6.jpg
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre