Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2023-05-10 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 340 |
Rozdział piąty -Rodziny się nie wybiera.
Ósmy maja, poniedziałek.
Podobno śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. Dla mnie zdecydowanie jest tym najcięższym. Obudziłam się o siódmej rano. Nie byłam na tyle głupia, by wstawać. Zanurzyłam się w świecie książki „Brulion Bebe B”. Właśnie wzruszałam się jeszcze nieuświadomionym przez obie strony uczuciem pomiędzy Dambem i Bebe, gdy do pokoju weszła moja mama ze śniadaniem. Ucieszyłam się, bo byłam pewna, że to moje ulubione miodowe Corn Flakes. Niestety, kiedy usiadłam przy biurku, ujrzałam papkę, którą tworzył, tańszy i gorzej jakości zamiennik moich ulubionych płatków. W smaku nie są one najgorsze, nawet całkiem smaczne. Jednak ich konsystencja jest okropna, z każdym kęsem pęcznieją mi w gardle. Oprócz niedowładu, wbrew pozorom czterokończynowego, mam również nadwrażliwość sensoryczną, w tym tą na dotyk. Nadwrażliwość dotykowa nie obejmuje jedynie niechęci czy bólu podczas chwytania, dotykania różnych tkanin, czy przedmiotów. (chociaż struktury ręczników, chusteczek i wielu innych rzeczy doprowadzają mnie do niezbyt przyjemnych dreszczy) Nadwrażliwość obejmuje też jamę ustną, dlatego mycie zębów to wyzwanie, a przełykanie niektórych pokarmów to tortura. Corn Flakes są jedynymi płatkami, które są w stanie przejść przez mój przełyk w miarę szybko. Moja mama doskonale o tym wie.
- Mamo czemu zrobiłaś te płatki? - Starałam się ukryć zawód w głosie, ale chyba mi się nie udało.
- Myślisz, że my na pieniądzach śpimy? Dobrze wiesz, że cała twoja renta idzie na rachunki. Jedz, co dostałaś albo nie jedz wcale. Twój wybór. – Rodzicielka natychmiast się zirytowała.
- To ja wolę nie jeść nic. - Sugestywnie, pozornie spokojnie odsunęłam miseczkę z płatkami od siebie. - Dobrze wiesz, że tych nie zjem.
Mama wyglądała na głęboko zranioną.
- Wiesz co? Jakoś inni niepełnosprawni potrafią być wdzięczni swoim rodzicom za tyle lat opieki. Tylko ty jesteś inna. Czasami nawet wydaje mi się, że ty masz jakiś autyzm, bo jesteś totalnie bez serca, wiesz?
- Ja bez serca?! - Nie wytrzymałam. - A kto odbiera mi prawo do wiedzy o ojcu dla własnego komfortu?! - Czułam, że obraz rozmywa mi się przed oczami. To była sprawka łez. Już nie miałam siły dyskutować z mamą o tym, że autyści jednak mają uczucia. Wiem o tym, bo swojego czasu bardzo interesowałam się tematem autyzmu, zaburzeń neurorozwojowych.
Mama teatralnie chwyciła się za głowę.
- O Boże! Dlaczego znowu zaczynasz? Zawsze myślałam, że te pytania to jakiś objaw okresu dojrzewania, ale jesteś już za stara na nastoletni bunt! Dorośnij w końcu i zrozum, że nie wszystko jest takie proste i oczywiste. Lepiej, żebyś nie wiedziała, kim on jest!
- Dlaczego?! Niby dlaczego?! - Uderzyłam pięścią w blat, dość słabo zresztą.
- Bo ten człowiek był dorosły, ograbił mnie z młodości! Dobrze wiedział, na co mnie skazał! - Mama najwyraźniej nie chciała kontynuować rozmowy. Skierowała się w stronę wyjścia.
- Czy to był twój nauczyciel? - Zapytałam już ciszej. Nie wiem czemu, zadałam to pytanie. Czyżby pod wpływem napisanej przez siebie historii oskarżam już ludzi o wszystko, co najgorsze? A może wracają do mnie demony własnej przeszłości i mojego pierwszego zauroczenia?
- Aniela, nie wymyślaj bzdur, on nie był żadnym nauczycielem!
- To, kim w końcu? Może to ten facet, który nas tu nachodzi?
- Zapiszę cię do psychiatry, bo cierpisz na manię prześladowczą!
- To mam autyzm czy manię prześladowczą? - Tak, byłam złośliwa i to celowo.
Chyba to przelało czarę goryczy. Mama posłała mi nienawistne spojrzenie, następnie wybiegła z mojego pokoju, trzaskając drzwiami.
Teoretycznie mogłabym się cieszyć, w końcu wygrałam kłótnie. Powinnam się też przyzwyczaić do awantur, bo nie była to nasza pierwsza sprzeczka. Należałoby też pogadać o tym wszystkim z Laurą. Jednak tak nie było. Nie potrafiłam cieszyć się wygraną kłótnią, nie umiem się też do takich rozmów przyzwyczaić, pomimo że są u nas częste. Nie chciało mi się też gadać ani z siostrą, ani z nikim innym. Przez pół dnia gapiłam się tępo w sufit, leżąc na łóżku, a po południu uciekłam od problemów w czytanie. Typowe. Do końca dnia niczego nie przełknęłam.
Dziewiąty maja, wtorek.
Bardzo chciałam opowiedzieć o tej wczorajszej kłótni Sergiuszowi. Na samym początku naszych zajęć już otworzyłam usta, by zacząć temat, jednak nie mogłam zebrać słów, chyba jest zdecydowanie za wcześnie. W czwartek na pewno wszystko mu opowiem. Muszę to sobie wszystko poukładać w głowie, ochłonąć. Jedno jest pewne: Sergiusz będzie pierwszą osobą, której o wszystkim opowiem.
Właśnie siedziałam sobie po turecku na dużej kozetce. Miałam krótką przerwę od odbijania obiema rękoma balona, który wisiał na sznurku zaczepionym do sufitu. Za chwilę miałam zacząć kolejną serię tego zadania. Sergiusz siedział tuż za mną w ramach asekuracji. Gapiłam się w bok, na ścianę. Nie było na niej już żadnego wolnego skrawka. Ostatni wolny skrawek zajął mały plakat przedstawiający faceta na wózku. Na jego kolanach siedziała młoda kobieta. Oboje wyglądali na bardzo szczęśliwych. Napis pod zdjęciem głosił „Każdy może kochać!”
Wgapiałam się w ten plakat niczym sroka w gnat. Zastanawiałam się nad wieloma rzeczami. Czy ci państwo na zdjęciu są parą? Może to modele? Czy facet faktycznie jest niepełnosprawny? Może wzięli do zdjęcia jakiegoś zdrowego faceta, żeby było bardziej estetycznie?
- Sergiusz, jakie są szanse na to, że kiedyś będę miała chłopaka? - Cholera jasna! Czemu o to zapytałam? No czemu?! Zupełnie tego nie planowałam, przysięgam! Czy po tym pytaniu Sergiusz zwiększy dystans w naszych relacjach?
Nie zwiększył. Zaśmiał się serdecznie.
- Nelu, gdybym znał odpowiedzi na takie pytania, to zamiast tego gabinetu założyłbym biuro matrymonialne.
Chwilę pośmieliśmy się z tego żartu, po czym trzeba było wracać do ćwiczeń. W międzyczasie zmieniliśmy też temat rozmowy. Przysięgłam sobie w duchu, że już nigdy więcej nie poruszę z Sergiuszem tematu moich potencjalnych związków.
Kiedy po zajęciach wsiadałam do samochodu mamy, byłam gotowana na kolejną porcję karcącej ciszy. Jednak rodzicielka zmieniła nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni. Kiedy zajęłam swoje miejsce na tylnym siedzeniu, obok siebie zauważyłam torbę pełną zakupów. Nic nowego. Radośniejsza mama postanowiła jednak zacząć temat, tego, co jest w torbie.
- Anielko, za parę dni zrobię twoją ulubioną szarlotkę. Cieszysz się?
- Jasne, że tak. – Byłam nieufna. Skąd ta nagła zmiana? - A z jakiej to okazji? Przecież urodziny mam dopiero w sierpniu.
- Poznasz nowego kolegę.
- Kolegę? Mamo, tylko nie mów, że chcesz mnie z kimś swatać?! - Wszystko zaczęło mi się układać w głowie.
- Ależ skąd! - Mama roześmiała się. – Wiktor jest od ciebie sporo młodszy, dopiero pisze matury. Też ma MPD, tyle że, połowiczne, lewostronne.
- Jak go poznałaś?
- Raczej jego mamę. Na facebookowej grupie dla matek niepełnosprawnych dzieci z okolicy. Wiesz, że Wiktor też chodzi do Sergiusza? Tyle że od września tamtego roku z powodu nauki do matury całkowicie odpuścił sobie rehabilitację. Teraz bardzo żałuje, bo już ledwo chodzi. Dlatego zrobi sobie rok przerwy przed studiami. Chce wrócić do formy, a potem dopiero pójść na studia. Wiesz, że pod koniec września jedzie ze swoją mamą na turnus do tego popularnego ośrodka w Bydgoszczy? I wiesz co? Znalazło się tam jedno wolne miejsce na ten sam termin, więc jedziemy wszyscy razem! Dawno już nie byłaś na turnusie, prawda?
- Tak, to prawda. - Miała racje. Od marca poprzedniego roku nie byłam na żadnym turnusie. Do niedawna jeździłam na taką formę rehabilitacji nawet cztery razy do roku. Przez pięć lat jeździłam na turnusy do Krakowa. Tam poznałam dwójkę fizjoterapeutów, którzy sprawili, że nie jeżdżę już na wózku. Byli też pierwszymi przychylnymi mi osobami w moim życiu (nie licząc Irenki). Cudownie się z nimi dyskutowało o postępach w rehabilitacji, neurologii i wcześniactwie. Niestety w marcu poprzedniego roku miał miejsce nasz ostatni wspólny turnus. Przeprowadzili się do Gdańska i tam otworzyli własny gabinet. Bardzo przeżyłam to rozstanie. Nie zgadzałam się na turnus w żadnym innym miejscu. Do Krakowa nie ma już po co jeździć, bo oni byli ostatnimi dobrymi fizjoterapeutami w tym ośrodku, pozostali dobrzy specjaliści odeszli stamtąd jeszcze wcześniej. Do dzisiejszego dnia mama nie naciskała na tego typu wyjazdy, bo szalejąca inflacja mocno podniosła ceny turnusów. Dzisiaj jednak nie miałam siły na protesty, za bardzo pochłonęły mnie wspomnienia. Były one ciepłe i puchate, jednak świadomość tego, że już nigdy nie stworzę z tymi ludźmi podobnych chwil, sprawiała ból.