Przejdź do komentarzyChapter Six
Tekst 6 z 25 ze zbioru: What goes around comes around
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2023-05-27
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń317

Nazajutrz ulice Seattle skryły się pod grubą warstwą śniegu. Pługi sunęły jeden po drugim, by odgarniać ciężkie masy białego puchu, tylko po to, aby po kilku godzinach powtórzyć zabieg w tych samych miejscach. Pierwszy dzień grudnia był wyjątkowo niesprzyjający, szczególnie dla kierowców, którzy musieli wykazać się niesamowitą zręcznością w panowaniu nad pojazdami. W powietrzu wirowały białe płatki, pokrywając wszystko na swojej drodze. Temperatura spadła do minus dwudziestu stopni Celsjusza, sprawiając, że dla przeciętnego człowieka, każde wyjście z domu było traktowane jak przeprawa na Syberię. W Stanie Washington ostatnią, tak srogą zimę odnotowano nieco ponad dwadzieścia lat temu.

Tymczasem, Tim wciąż nie oddzwaniał. Matthew postanowił rozmówić się z nim w cztery oczy. Być może, faktycznie między jego przyjacielem, a Audrey nastały gorsze dni i nie powinien przychodzić bez zapowiedzi, ale nie dbał o to. Miał zamiar wygarnąć mu niekoleżeńskie zachowanie. Dużo kosztowało go, by schować dumę do kieszeni i wykonać wczorajszy telefon. Brał też pod uwagę, że Audrey jednak nie przekazała wiadomości – to całkowicie zmieniłoby postać rzeczy. Miał nadzieję dowiedzieć się, co zaszło.

Wszedł na drugie piętro zabytkowej kamienicy Uwielbiał to miejsce. Zapach starej cegły, w połączeniu ze spróchniałym drewnem jego zdaniem był obłędny. Latem panował tutaj przyjemny chłód, a w porze zimowej, delikatny półmrok sprawiał, że budynek nabierał mrocznego charakteru. Z chęcią przeniósłby się tutaj z nowobogackiego osiedla w chaotycznym centrum. Idąc wąskim korytarzem miał wrażenie, że pomylił piętra, kiedy zobaczył nieznajomego mężczyznę wychodzącego z mieszkania Tima. Przystanął, aby upewnić się, że  zmierza we właściwym kierunku. Po chwili w progu pojawił się także gospodarz. Rozpoznał Tima. A, więc nie zabłądził…

Zastanawiał się, kim jest jego znajomy, przyglądając mu się nachalnie. Wystarczyła chwila, by zapamiętał najważniejsze szczegóły. Około metr dziewięćdziesiąt wzrostu, dobrze zbudowany, brunet, ciemna karnacja. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał na kogoś, kto wpadł na popołudniową herbatkę. Najwyraźniej chodziło o interesy.

– To na razie, widzimy się w pracy. – Speszony głos Tima, rozniósł się echem na klatce.  Matthew nie musiał być mistrzem dedukcji, aby zauważyć, że powiedział to celowo. Gdyby się tutaj nie zjawił nieproszony, ich rozmowa przebiegłaby inaczej.

– Cześć – pożegnał się tajemniczy jegomość i popędził na schody, rzucając Matthew niedyskretne spojrzenie. Nie podobało mu się, że przyszedł.

Wygląd zewnętrzny mężczyzny również zwracał uwagę. Panowała sroga, astronomiczna zima, a on miał na sobie białą koszulę, na którą stylowo narzucił lekką kurtkę, odcinaną w pasie. Do tego przetarte jeansy i markowe adidasy, obowiązkowo z odsłoniętymi kostkami – powiało megalomanią. Bentley na podjeździe pewnie należy do niego – domyślał się rozgoryczony Matthew.

– Cześć, nie oddzwoniłeś… pomyślałem, że wpadnę, sory, że tak bez zapowiedzi… – zaczął, nieśpiesznie krocząc w stronę uchylonych drzwi mieszkania. Tim przymknął framugę, dając do zrozumienia, że wcale nie ma ochoty zapraszać go do środka.

– Cześć, tak, przepraszam ale... jestem trochę zajęty. Audrey przekazała mi wiadomość... nic się nie stało. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku?

– Tak, jest w porządku. Możemy pogadać? Co to za gość?

Z każdym kolejnym słowem Tima, Matthew nabierał przekonania, że chłopak wplątał się w coś nielegalnego. Przerabiał podobny temat pół roku wcześniej i nie chciał, aby najlepszy przyjaciel powtarzał jego głupie  błędy.

– To znajomy, naprawiam mu samochód. Przepraszam cię Matthew, ale za chwilę muszę jechać do pracy. Zdzwonimy się jutro, okej?

Gdyby tylko mógł mu zatrzasnąć drzwi przed nosem bez konsekwencji, zrobiłby to bez wahania. Tim nie chciał obecności Matthew, najwyraźniej równie mocno jak jego kolega.

– No dobrze... to do jutra – wydukał osłupiały Matt.  Na pożegnanie usłyszał lakoniczne “nara” i Tima już nie było. Nie znał go od tej strony. To zachowanie w ogóle nie było do niego podobne. Gdyby to Matthew był na jego miejscu, zapewne zatrzasnąłby drzwi bez pożegnania, pokazując środkowy palec na odchodne. Ale nie Timothy Jeffrey. Wychowany w katolickiej rodzinie z wartościami miał we krwi dobre maniery. Traktował ludzi z szacunkiem, nawet jeśli nie dostawał go w zamian.  Co, więc przed nim ukrywał?



Matthew zaparkował swoje volvo tuż przy wejściu do ogromnej willi na Lake Washington Boulevard 181. Była to dwukondygnacyjna posiadłość z wyznaczonym dziedzińcem i pięknym ogrodem wokół. Nad samym wejściem znajdował się ogromny balkon, wspierany przez cztery majestatyczne kolumny – po dwie z lewej i prawej strony. Górę pokrywał urwisty dach w kolorze grafitowym. Całość została utrzymana w klasycznej bieli, jak większość rezydencji w okolicy. Chłopak wyłączył silnik samochodu, po czym wyjął z kieszeni jeansów wibrujący telefon. Odblokował ekran, odczytując smsa.

Jestem na zakupach z Margaret. Wrócimy około 18, w domu powinien być Ethan, pomoże ci się rozpakować.

Wiadomość nadesłał tata, co Matthew wywnioskował już po samej treści. Udał się do bagażnika, by zabrać walizki.

Drzwi były otwarte, co nie było specjalnym zaskoczeniem, gdyż oprócz Margaret i ojca nikt inny nie miał w zwyczaju ich zamykać, kiedy był w domu. Cięższy z bagaży zostawił w holu, po czym udał się do swojego dawnego pokoju. W pierwszym odruchu chciał zawołać brata, lecz zaniechał, uznając że zastanie go właśnie na górze. Kiedy znalazł się na  piętrze, miał zamiar skierować się na lewo, jednak coś zwróciło jego uwagę. Usłyszał stłumione głosy i ciche jęki wydobywające się z głównej sypialni, położonej po przeciwnej stronie.  Postawił walizkę i bez większego namysłu, udał się w tamtym kierunku. Drzwi były przymknięte na tyle, że aby coś zobaczyć musiałby nieco bardziej je otworzyć. Stojąc u  progu, doskonale słyszał, że to nic innego jak dźwięki miłosnej rozkoszy. Pojękiwania i zgrzyt łóżka docierały do jego uszu, wywołując zażenowanie. Zastanawiało go, dlaczego Ethan i jego narzeczona uprawiają seks  w sypialni, która należała do Elizabeth i ojca. Postanowił się wycofać, jednak bliżej niekreślona siła nakazała mu zajrzeć do środka.  Czubkiem buta, minimalnie popchnął framugę i obraz, który się wyłonił, z pewnością zapamiętał na długo. Tak, jak przypuszczał od samego początku, w pokoju była para uprawiająca namiętny seks. Jego podejrzenia również potwierdziły się, kiedy zobaczył nagiego brata leżącego na kobiecie. Nie  śmiał przypuszczać, że będzie nią ktoś inny niż Megan. Nie widział twarzy, ale od razu rozpoznał długie, rude pukle opadające na białą poduszkę.

– Ethan... – wyrzucił z siebie, nie mogąc ukryć zaskoczenia połączonego z obrzydzeniem.

Nim para zdążyła rozeznać się w całej sytuacji, Matthew był już na parterze domu. Nie miał ściśle sprecyzowanego kierunku drogi, tak więc szedł przed siebie, aż znalazł się w kuchni. Nie czekał długo, aby dołączył do niego Ethan.  Od samego wejścia chciał zabrać głos, lecz Matthew był szybszy.

– Jak długo to trwa?! – zapytał oschle.

– Zrobiliśmy to kilka razy, ale…

– Kilka razy?! – powtórzył, znów wchodząc mu w słowo.

Obrócił się na pięcie, mierząc go z pogardą.

– Stary... posuwasz narzeczoną swojego ojca.... sam masz niedługo się ożenić, co ty wyprawiasz?! – z każdym kolejnym słowem ton jego głosu wzbierał się na sile.

Ethan próbował uciszyć brata gestem dłoni. Niepewnie rozglądał się dookoła w obawie, że mógłby usłyszeć ich ktoś niepowołany. Matthew parsknął urągliwie, artykułując jeszcze donośniej.

– Co z Megan?!

– Ona nie może się o tym dowiedzieć....

W przeciwieństwie  do młodszego brata, Ethan mówił półszeptem, na wszelkie możliwe sposoby starając się załagodzić sytuację.

– Domyślam się!

– Matt, ja tego nie planowałem, to stało się tak szybko. Już po pierwszym razie chciałem to zakończyć ale...

– Ale się nie da, co?!

W kuchni znów dało się słyszeć donośny krzyk. Ethan zamilkł. Spuścił wzrok, nerwowo drapiąc się po czole.

– Ethan... dlaczego ty mu to zrobiłeś? Nie spodziewałem się tego akurat po TOBIE – powiedział, nieco spokojniejszym tonem, wyraźnie akcentując ostatnie słowo. – Sam, wiele razy modliłem się, żeby poczuł to, co mama czuła przez wiele lat ich związku… zdradzał ją na prawo i lewo, więc należy mu się ale… coś takiego? Ty i Elizabeth?!

– Wiem, Matthew!

Teraz Ethan przejął pałeczkę, a wokół było słychać jego głośny  baryton.

– Myślisz, że to zaplanowałem?! Ona… my… nie wiem co mam zrobić! To nie jest takie proste!

– Zakończ to, jak najszybciej!

– Łatwo ci mówić, bo nie wiesz jak ona na mnie działa!

– Na każdego tak działa! – krzyczał, zbliżając się do brata. – To zwykła dziwka, której udało się znaleźć bogatego frajera! Próbuje ciągnąć dwie sroki za ogon! Jak tylko wezmą ślub, kopnie cię w dupę!

– Przesadzasz! – Ethan nie krył oburzenia. Napiął wszystkie mięśnie, oddychając głęboko. Mimo wszystko, starał się nie eskalować konfliktu.  Próbował się wyciszyć.

W tym samym czasie na podjeździe dało się słyszeć warkot silnika i po chwili za oknem wyłoniło się srebrne BMW. Matthew spojrzał na zegarek. Wybiła osiemnasta.

– Wiem, że mam rację. To nie może skończyć się dobrze. Zerwij z nią, a Megan o niczym się nie dowie. Przynajmniej nie ode mnie... – powiedział już spokojnie.

Niespiesznie udał się z powrotem na górę.  Tym razem do swojej sypialni.



Z głębokiego snu wyrwał go dźwięk przychodzącego połączenia. Nie otwierając oczu, przesunął ręką po materacu łóżka, wsuwając dłoń pod poduszkę. Wyjął telefon. Zmrużył oczy, w pierwszej kolejności wyciszając drażniącą melodię. Dopiero potem  skoncentrował się na tym, kto próbuje się z nim skontaktować o tej porze. By upewnić się, że wzrok działa bez zarzutu, raz jeszcze, powoli przeliterował krótkie imię „Tim”, które pojawiło się w górnej części ekranu. Mocno zaspany, odebrał.

– No hej... – wymruczał niepewnie do swojego rozmówcy. Nie był pewniej czego może się spodziewać po tym telefonie.

– Cześć Matty... słuchaj... musimy.... musimy się spotkać, mam–ci–coś... bardzo... ważnego do–po–wiedzenia... – wybełkotał do słuchawki.

Aby zrozumieć sens  zdania, Matthew musiał bardzo się skupić. Już, po pierwszych słowach przyjaciela, wywnioskował, że ten wypił sporą ilość alkoholu. Nikt nie zwracał się do niego per „Matty”, właśnie poza Timem, który robił to tylko wtedy, gdy był na granicy śmiertelnej dawki alkoholu. Potrafił wypić naprawdę spore ilości trunków bez żadnych skutków ubocznych. Gdy już się upił był jednym z tych niegroźnych, potulnych i gadatliwych typów, który wszędzie szukał towarzystwa.

– Serio? – zakpił. –  Tim… jest druga czterdzieści dziewięć w nocy...– odpowiedział, jednocześnie zerkając na godzinę.

– Nieważ–żne–e! – przerwał energicznie jego rozmówca – Wyślę ci smsem adr–r–es i masz tu.... być za...piętanaście min–nut i już.... dobra?

Matthew westchnął, przecierając dłonią zaspane powieki.  Ponownie wytężył umysł, analizując jego niespójną wypowiedź.  Nie miał najmniejszej ochoty wstawać z łóżka, by w środku nocy błądzić po mieście. W dodatku, kiedy za oknem wciąż sypał śnieg. Jednak z drugiej strony wiedział, że jest mu coś winien. Tim  ewidentnie był w rozsypce i jego obowiązkiem, jako najlepszego przyjaciela było dowiedzieć się, co doprowadziło go do takiego stanu i jak może temu zaradzić.

– Dobra...Tim... posłuchaj.... czekam na smsa, napisz dokładny adres... postaram się przyjechać tak szybko, jak mogę... tylko nie wpakuj się w żadne kłopoty, okej? – powiedział bardzo wolno, dokładnie akcentując każde słowo.

– Dobra... dobra. – Po tych słowach, które w gruncie rzeczy niewiele wniosły do całej konwersacji, chłopak rozłączył się.  Matthew wciąż leżał z telefonem przy uchu, zachodząc w głowę, co musiało się wydarzyć, aby Tim doprowadził się do takiego stanu. Zwykle, to on był tym rozsądnym i opowiedzianym kolegą, który ustawiał wszystkich do pionu.  Po krótkiej chwili, ciszę panującą w pokoju przerwała krótka, rytmiczna melodyjka. Matthew westchnął ciężko, od niechcenia odbierając wiadomość. Tak jak zapewnił Tim, w treści była nazwa miejsca, gdzie mieli się spotkać. Dwuczłonowy wyraz zawierał, aż trzy błędy. Na szczęście, Matthew domyślił się, co autor miał na myśli.

– Ja pier... dolę... – warknął, powoli i bardzo niechętnie wstając z łóżka.



Chłód, wiatr, mróz, śnieżna zawierucha. Odkąd wysiadł z samochodu, nic innego nie chodziło mu po głowie. Już dawno pozbył się uczucia senności, albowiem jego miejsce wypełniła myśl, by jak najszybciej dostać się do baru, w którym czekał na niego Tim i choć trochę się ogrzać. Droga do tego miejsca z parkingu, wydawała się wiecznością, ale przynajmniej ustąpiło zmęczenie, które towarzyszyło mu od czasu wyjścia z domu.

W końcu dotarł  do celu. Stojąc w progu, dojrzał sylwetkę przyjaciela, który niestabilnie siedział w odległym kącie obskurnego baru, nieśpiesznie sącząc alkohol z małej szklanki.  Zdecydowanie udał się w tym kierunku. Usiadł przy stoliku, który zajmował Tim.

– Wracamy do domu – powiedział stanowczo, delikatnie wysuwając naczynie z rąk pijanego chłopaka. Dopiero kiedy to zrobił, Tim zorientował się, że Matthew siedzi naprzeciwko.

– Matty... jesteś wre-eszcie-e... – wymamrotał, z niewyraźnym uśmiechem na twarzy.

Matthew puścił to zdanie mimo uszu i zamiast skupić się na tym, co jego przyjaciel ma do powiedzenia,  zajął się szklanką do połowy wypełnioną płynem, o bursztynowym zabarwieniu. Odsunął drinka na swoją połowę stołu, aby mieć absolutną pewność, że Tim już nie zdoła po niego sięgnąć.

– Wstawaj, Tim – rozkazał – odwiozę cię do domu. – Wstał z miejsca i złapał kolegę za ramiona, aby pomóc mu się podnieść. Tim mocno się zaparł, energicznie  zrzucając dłonie Matthew ze swoich ramion.

– Matt.... mu-usim-y-y po-ro-zmawiać... – bełkotał.

– W domu, Tim – nakazał, wzburzony Matt,  niespiesznie powtarzając uprzednio wykonaną czynność.

– Nie! – krzyknął, zwracając przy tym uwagę reszty klientów baru. Pojedyncze spojrzenia powędrowały w ich kierunku, w wyniku czego obaj, nieznacznie się speszyli.

– Nie, Matt– powtórzył, tym razem ciszej.

– Co, zatem jest takie ważne, że nie może poczekać? – odburknął Matthew, delikatnie uderzając pięściami w dębowy blat stołu.  Tim zawahał się.

– Nie wiem... od cze-ego... za-acząć...

– Mów wreszcie, Timothy! – poganiał go, wyraźnie już poirytowany. – Chodzi o tego typa, z którym widziałeś się po południu? – Pytanie było retoryczne. Tim milczał, więc Matthew uznał odpowiedź za twierdzącą.

– Wie-e-e-sz... dlacze-ego nie rozmawiam z-z... ro-o-dziną?

Matthew przewrócił oczami. Ostatnie, na co miał w tej chwili ochotę, to rozmowa o jego skomplikowanych relacjach z najbliższymi.  Teraz chciał odwieźć Tima do domu, a dopiero jutro, na trzeźwo wyjaśnić, co się wydarzyło.

– Nie, Tim – jęknął znudzony – nie wiem dlaczego nie masz z nimi kontaktu. Nigdy, o tym nie opowiadałeś, nie znamy się, aż tak długo...

Dopiero, kiedy zobaczył wymowne spojrzenie przyjaciela, zrozumiał, że odpowiedź na to pytanie może stanowić kluczowy wątek tej historii. Dał mu znak, by kontynuował.

– Dwa …. lata temu–u ...wy-ydzie-edzi-czo-o-no mnie – mówił z trudem – tuż po tym jak… – urwał i nastąpiła dłuższa pauza.  Matthew, pytająco uniósł brew.

– Tuż po tym... – kontynuował – ja-a-ak mo-oja mama dowiedziała–a się, że Jeremy... to... nie–e jest tylko mó-ój... kolega…

– Nie rozumiem. – Najintensywniej jak tylko mógł, wytężył słuch i umysł, lecz bezskutecznie.  Wciąż nie pojmował, lub  bronił się przed tym, co Tim miał mu do przekazania.

– Nakryła... mnie... i-i-i jego... ra-azem.

Po tej wypowiedzi zapanowała krótka i niezręczna cisza. Matthew patrzył na Tima z powątpiewaniem. Dopiero po kilkunastu sekundach uświadomił sobie, że  wyznanie padło,  poprzedzone niezliczonymi litrami alkoholu. Nie było to bez znaczenia.  Timothy miewał specyficzne poczucie humoru.

– Tak, Tim... masz piękną dziewczynę i jesteś gejem... faktycznie, to tak oczywiste jak to, że siedzimy na tym jebanym zadupiu w środku, kurewnie zimnej nocy... – podjął, dając mu do zrozumienia, że tym razem jego niestosowny dowcip spalił na panewce. – Co ty bredzisz?

Tim wydawał się go nie słuchać, był myślami w innym miejscu i czasie.

– Poznaliśmy się… – zamyślił się, sięgając pamięcią w przeszłość – na jakimś wie-ejskim, rodzin-nym fe-estynie... ki-lka l-a-at wcześniej…. nikt... nikt… nic nie po-o-dej-rze–wał. Ja… po-otrzebowa-łem pie-nię-dzy na studia... a on… przy-ja-cie-la-a, prosty u-układ.

Wszystko, co powiedział brzmiało zbyt logicznie, jak na pijackie brednie. Matthew spojrzał na niego z poważnym wyrazem twarzy, a kiedy Tim odwdzięczył mu się tym samym, dotarło do niego, że to nie żart. W pewnym momencie, Tim mocno zachwiał się na miejscu. Opuszkami palców, chwycił brzeg stolika przy którym siedzieli, próbując się podnieść. Wstał i zaraz potem, z hukiem opadł na krzesło.  Alkohol musiał spustoszyć wszystkie zakamarki jego organizmu, bo był już bardzo zamroczony. W końcu przemówił.

– Zabierz mnie do d–dom–u...


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×