Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2025-02-19 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 47 |

Tak maszerując, a trochę jadąc różnymi przygodnymi środkami lokomocji, dotarliśmy któregoś dnia pod wieczór do Włocławka, i tam wcielono nas do 14 Pułku Piechoty. Jak długo to trwało? - dziś już nie pamiętam... Co najmniej trzy dni. Pożywialiśmy się tym, co dobrzy ludzie dali - szczególnie w miasteczkach, bo na wsi na drodze masowych ucieczek zwykła szklanka wody kosztowała tyle co dawniej butelka najlepszego wina. Pamiętajmy - panowały wtedy upały! Dochodziło do tego, że na tej naszej trasie studnie zostały wyczerpane!
Józef był rezerwistą, a ja miałem przeszkolenie PW. Z naszym pułkiem przeszliśmy przez Kutno i Sochaczew aż do samej Warszawy cały szlak bojowy. Właściwie była to cały czas beznadziejna walka i ucieczka, ucieczka i walka aż do utraty tchu. Walczyliśmy z bratem moim ramię w ramię. Dzisiaj szczegóły już zatarły się... Raz brat uratował mi życie: Niemiec przebił mi bagnetem rękę - drugi raz nie zdążył pchnąć, bo załatwił go Józef!
Tak dobrnęliśmy do Warszawy - a tam znów ta sama beznadziejna walka wśród walących się murów, płonących domów, braku jakiegokolwiek zaopatrzenia, wody. Byliśmy nieludzko brudni, cuchnący od potu i u kresu wytrzymałości. Pamiętam obrazek - i nie zapomnę go do końca życia: jesteśmy wieczorem w jakimś zdemolowanym mieszkaniu. Ledwie weszliśmy, pogadujemy powoli, coś tam pogryzamy... i naraz bomba uderza w nasz dom, który rozpada się jak rozcięty karton! My na szczęście byliśmy w tej części, która ocalała. Oczywiste ogłuchli, zasypani gruzem i pyłem - ale żywi! Uratowały nas hełmy piechocińskie. Miałem rozbitą twarz i zwichniętą nogę, brat mój wyszedł bez szwanku.
Jedno, czym mogłem się wówczas pochwalić, to fakt, że spałem jak zabity, ledwie tylko przymknąłem oczy. Nie mogły mnie zbudzić nawet lotnicze bombardowania. Nieraz Józek mi mówił: - Człowieku! Musiałem ciebie zostawić śpiącego, bo żadna siła nie była w stanie wyrwać cię ze snu!
Myślę, że to był instynkt życia, inaczej trudno byłoby mi, chłopcu wątłego zdrowia, przetrwać ten koszmar...