Przejdź do komentarzyMotyli taniec
Tekst 1 z 1 ze zbioru: opowiadania
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2012-09-21
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń3431

Pamiętam motyle w kolorze twoich oczu. Pamiętam je dziś, bo dziś spoglądając przez witrynę sklepową, widziałem ciebie. Ale to nie musiałaś być ty. Wystarczy odrobina tego spojrzenia, niewielki zarys tego ruchu,  takie włosy, a fruwające owady, nieproszone, wręcz niechciane, wdzierają się tam gdzie przeszłość spotyka się z wyobraźnią, a swoim rutynowym ruchem drobnych skrzydełek, burzą układną strukturę zdrowego rozsądku. Przerażający śmiech niewiadomej kłóci się z cichym szeptem strachu tego co już doznane, tworząc długotrwały wewnętrzny niepokój o własne ja. Przeklinam motyle.

Nie czuję niechęci do tych owadów jako stworzeń, które unoszą się ponad zielonymi łąkami. Nie znoszę tych, które zrodziły się kiedyś w mojej  głowie  aby pozyskać odrobinę szczęścia, mając nadzieję, że będzie ono trwało zawsze. Trwało krócej a raczej króciutko. Niesmak uleciał w niepamięć, motyle dręczą. Od rana męczą szczególnie. Naznaczyły smutkiem chwile długo oczekiwanej radości.

Było południe, gdy wróciłem do domu. Przeszedłem szybko korytarzem mijając pokój Mateusza. Przez uchylone drzwi widziałem jak ubrany w szlafrok wymachuje rękoma  przed swoim wielkim lustrem. Duże lustro w kiczowatej złotej ramie potwierdzało Mateuszowe przeświadczenie o jego wyższości nad resztą osobników z rodziny homo sapiens,  a z pewnością nad pozostałymi stworzeniami. Czuł się lepiej wiedząc, że jakiś obślizły jaszczur nigdy nie osiągnie namiastki muskulatury, jaką on wypracował przez trzydzieści lat swojego życia. I choć Mateusz poza sylwetką, na widok której mdlały niewiasty,  osiągnął niewiele - szczerze mówiąc nic - zawsze chwytał dzień z uśmiechem na twarzy i arogancją w gębie, sprowadzając resztę świata pomiędzy swoje pośladki. Mieszkał w małym mieszkaniu na poddaszu sypiącej się kamienicy w zapomnianej dzielnicy na obrzeżach dużego miasta, w norze, którą urządził na styl pałacowy. Nie obchodziło go nic poza sobą i paroma groszami na czynsz.

Wszedłem do pokoju i zamknąłem drzwi. Usiadłem na sofie. Po chwili usłyszałem ciężki odgłos kroków Mateusza.

- Masz? – zapytał.

Twierdząco pokiwałem głową. Spojrzał na mnie i odpowiedział mi podobnie kiwając przecząco. Wziął łyk kawy, którą przyniósł ze sobą w kubku i zatrzasnął drzwi.

Zatrzymałem się u Mateusza, bo ze wszystkich znanych mi ludzi on potwierdzał swoją przyjaźń uczynnością i pomocą. Gdy zjawiłem się trzy dni temu na lotnisku i wykręciłem do niego numer, komunikując mu, że właśnie przyjechałem i nie wiem gdzie się zatrzymam, odpowiedział:

- Wiesz gdzie są klucze…

Zamówiłem taksówkę i pojechałem.  Za oderwaną  listwą tuż ponad  drzwiami znalazłem klucz.

Mateusz wrócił do domu bardzo późnym wieczorem.

- Przepraszam, że kazałem tobie tyle czekać. Miałem w pracy mały incydent, musiałem odprowadzić klientkę do domu. Była w strasznym stanie i nie mogłem pozwolić wracać jej samej.

Na jego twarzy usta rozlazły się na lewo i prawo sięgając małżowin usznych. Mateusz pracuje jako barman w klubie. Nie byle jakim klubie gdzie można potańczyć. Tu zbiera się miejska klasa wyższa. Tu spotykają się znudzone codziennością księżniczki i żądni wrażeń książęta. Wieczór spędzony w klubie zmienia nastawienie uczestników balu. Z klubu wychodzą znudzeni książęta i pełne wrażeń księżniczki. A najlepsze wrażenia zapewnia barman. Księżniczki czują się jak królowe. Ta umiejętność zmiany statusu zapewniały Mateuszowi pracę na najbliższe lata.

Mateusz wyjął szkocką. Nie mogłem odmówić. Nie widzieliśmy się sporo czasu. Do białego rana oblewaliśmy miesiące, które pozbawiły nas podobnych okoliczności.

- Ignacy, po co właściwie przyjechałeś? Masz ciekawą pracę, z tego, co mówisz poznałeś kogoś. Ułożyłeś sobie życie? – zapytał nagle przy śniadaniu. Dodając po chwili – Mnie by się nie chciało.

Dyrektor artystyczny w jednej z najlepszych agencji w kraju to fantastyczna praca. Osiemnaście godzin na dobę w stresie, przez sześć a czasem siedem dni w tygodniu, doprowadza do zaniku otaczającej cię przestrzeni – nie jesteś w stanie myśleć o czymkolwiek. Nie przyjechałem tu przez przemęczenie. Przyjechałem ze względu na kogoś.

Malwę poznałem mniej więcej półtora roku temu na jednej z sesji fotograficznych. Była modelką w kampanii reklamowej. Wszystko zaczęło się od spojrzenia, bo, od czego innego miałoby się zacząć. W oczach Malwy wypisane było: wiem czego chcę, z dopiskiem, chcę być z tobą. Gdyby nie ten dopisek, prawdopodobnie nie byłoby  nas. Jej spojrzenie krzyknęło w moją stronę, usłyszałem je. Od tamtej pory jesteśmy razem.

Malwa obdarzyła mnie uczuciem jakiego nie znałem wcześniej. Obdarowała mnie spokojem. Cokolwiek robiła, nie pozostawała obojętna w stosunku do mojej osoby. Patrzyła na świat inaczej niż ja, ale potrafiła patrzeć na to co robie ja w taki sam sposób. Piękna, drapieżna, jest ze mną. Kiedyś szliśmy późnym wieczorem przez starą część miasta. Wtuliła się mocno. Spojrzała mi w oczy. Chciałem coś powiedzieć, coś na miarę jej spojrzenia z którego biło szczere uczucie - nie mogłem. Wykrztusiłem jedynie dwa słowa, że jestem szczęśliwy.

- Przyjechałem na zakupy – odpowiedziałem Mateuszowi – Możesz wybrać się ze  mną.

Dwie godziny później szliśmy po jednym z miejskich  pasaży.  Weszliśmy do jubilera.

Wybór okazałaś się nie taki prosty jak myślałem wcześniej. Gładkie, z kamyczkiem, ze złota, z platyny, ze srebra. Ze srebra nie, za proste. Najważniejsze żeby spodobał się Malwie. Ale to oczywiste, że spodoba się Malwie. Nawet gdy uzna niewielki kawałek szlachetnego metalu za totalną brzydotę, będzie mówić, że jest najpiękniejszy na świecie. Będzie go nosić,  będzie to robić dla mnie. Musi go nosić dla siebie. Znam jej gust, będzie dobrze.

- Co myślisz o tym?

Było to pytanie retoryczne. Od czasu gdy Mateusz zaczął pracę w klubie  trwałe związki przestały go interesować i nie był wyczulony na tego rodzaje sytuacje, a pierścionek zaręczynowy traktował jak zwykły prezent.

Wyszliśmy.

- Nie wspominałeś, że chcesz się oświadczyć. Musimy to uczcić.

Mateusz znał najlepsze miejsce na tą okazję. Wieczorem poszliśmy do klubu, w którym pracował. Przekroczyłem bramę. Do środka nie weszła rzeczywistość. Za bramą zostały normy realiów życia codziennego. Szedłem na okręt amoralnej zachęty, dryfujący po bagnach rozpusty. Prowadził mnie sam kapitan. Najpierw prześlijmy ciasnym korytarzem, wzdłuż którego rozstawione były pierwsze damy wieczoru. Nieruchome. Tylko ich oczy podążały za nowo przybyłymi klientami. W samym centrum ogień - parkiet namiętności - kilka skąpo przywdzianych dziewcząt. Dookoła starsi panowie ze ślinotokiem, wzrokiem łaknących kobiecych ciał. Siedliśmy przy barze. Tu z kolei diwy muzealne, upiększone na ile chirurgia pozwoliła. Wygłodniałe z utęsknieniem oczekiwały na przyjście swojego barmana.

Mateusz podał mi drinka.

- Widzisz drogi Ignasiu. Spójrz, tak  wygląda świat jaki chcesz sobie wybrać.

Poczułem napływ złości. Do baru podeszły dwie młode dziewczyny. Zbliżyły się znacznie i  językiem swego ciała zaczęły mowę powitalną, kokietując wulgarnie.

Nie! Stanowczo mówię nie twoim praktykom drogi Mateuszu. Nie zmienię zdania. Będę szczęśliwy. Nie będę żył tak jak ty! Uda mi się, przekonasz się! I cała reszta i wy małe kokietki odejdźcie precz.

Wypiłem drinka do końca.

- Mateusz muszę iść.

- Nie wychodź dzisiaj  tak wcześnie! – kokietowały dalej.

Następnego ranka wstałem skoro świt. Nerwowo wyczekiwałem godziny dziewiątej. O dziewiątej otwierano sklep jubilerski. Kwadrans przed byłem na schodach stęchłej klatki schodowej. Na ulicy wsiadłem w autobus i dziesięć po byłem już na miejscu.

- Poproszę ten z malutkim diamencikiem – na pewno jej się spodoba.

Zapłaciłem i udałem się z powrotem do domu. Chciałem jak najszybciej pokazać go Mateuszowi. Szedłem pasażem, lekko, z wolna z uśmiechem na twarzy. Patrząc na ludzi patrząc na sklepy. I nagle zobaczyłem ją, młodzieńczą miłość.  Przeszedłem dalej obojętnie. Starałem się nie myśleć. Czemu akurat w takim momencie? Obrazki z przeszłości wpadły do mojej głowy. Zaroiły się i motyle. Wtedy obojętny być przestałem.

Siedzę w pokoju. Mateusz zamknął drzwi. Idę za nim. Chcę mu powiedzieć co się stało. Przecież on tego nie zrozumie. Wyśmieje mnie. On nie miał do czynienia z motylami. Jego przeszłość to totalna ignorancja do czegokolwiek i kogokolwiek  Jestem głupcem.

Czemu moja przeszłość dotyka mnie dziś. Dotyka zawsze gdy już jestem pewien, że już mnie nie dosięgnie. Tymczasem łapie mnie w kleszcze natrętności i nie daje przestać zapomnieć. I nie myślę o tym, że omal nie zrujnowałem sobie życia o tym, że było źle. Myślę o motylach i zżera mnie złość. A powód by o nich nie myśleć jest jeden,  nie banalny.

„Najpiękniejsze motyle mają kolor twoich oczu” - wypowiedziałem to zdanie dnia pewnego, gdy młodzieńcze uczucia brały górę nad rozsądkiem próbując ocalić parę chwil szczęścia długo podtrzymywanych przez słabo działający respirator. Aparatura padła. Zostało zdanie. Pojawiło się podczas nocnego spaceru, pojawiło się dziś. Stop!

Myślę teraz o Malwie. Czy będę w stanie powiedzieć jej coś równie miłego. Czy zawsze gdy będę starał się, powiedzieć do niej parę miłych słów, będą to tylko pochodne motyli. Przecież oczy Malwy są najpiękniejsze. Biorę telefon. To absurd. Przecież motyle z przeszłości odleciały w dal poza pamięć. Ich miejsce zastąpiły gorsze, wdzierają się do mojej przyszłości. Wykręcam numer do Malwy, chcę ją usłyszeć, chcę powiedzieć jej coś miłego.

- Halo… Malwa

- Odwróć się – dopowiada mi głos z słuchawki.

Odwracam się. Za moimi plecami stoi Malwa. Jest smutna.

- Malwa chciałem Ci powiedzieć…

- Spójrz w lustro! – krzyknęła.

Podbiegam do lustra. Jestem o dziesięć lat starszy. Malwy nie ma w pokoju. Spoglądam na puzderko. Jest puste. Wybiegam z pokoju. Jestem w mieszkaniu Mateusza. Wpadam do jego pokoju. Mateusza nie ma. Na ziemi widzę list. Podnoszę. Tusz ledwo czytelny ze starości.

„ Nie dzwoń proszę. Nie zapomnę o motylach. Tak musi być”

- Mateusz! – wołam.

Nie ma go.

Jestem sam. Nagle czuję się dziwnie. Coś łaskocze mój umysł. Słyszę ruch malutkich skrzydełek  Po chwili mija. Nie mam pojęcia co to. Stoję przed lustrem w złotej oprawie, mam na sobie szlafrok.


  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Przeczytałam opowiadanie z dużym zainteresowaniem. Podoba mi się poetyckość języka (fragmenty o motylach), choć środowisko, o którym pisze tomek, niecałkiem "moje". Niektóre zdania wydały mi się jednak trochę za bardzo podkręcone.
Np. "Duże lustro w kiczowatej złotej ramie potwierdzało Mateuszowe przeświadczenie o jego wyższości nad resztą osobników z rodziny homo sapiens, a z pewnością nad pozostałymi stworzeniami. Czuł się lepiej wiedząc, że jakiś obślizły jaszczur nigdy nie osiągnie namiastki muskulatury, jaką on wypracował przez trzydzieści lat swojego życia. I choć Mateusz poza sylwetką, na widok której mdlały niewiasty, osiągnął niewiele - szczerze mówiąc nic - zawsze chwytał dzień z uśmiechem na twarzy i arogancją w gębie, sprowadzając resztę świata pomiędzy swoje pośladki."
Jestem zwolenniczką prostszego języka. Choć zdania brzmią zgrabnie, są zbyt pełne opisów.
Zakończenie niecałkiem zrozumiałam, przyznam się ze wstydem i szczerze. Coś jak "Portret Doriana Gray`a"? Sama idea tak silnego, powracającego wspomnienia bardzo mi się podoba.
Interpunkcja, niestety, kiepska. Często brak przecinków.
avatar
przeczytałam dwa razy i również przyznam, że nie do końca wiem, czy dobrze zrozumiałam końcowe przesłanie autora... jeśli dobrze zrozumiałam to bohater jednak nie uwolnił się od trapiących go motyli z przeszłości...? ogólnie opowiadanie dobrze się czyta, podoba mi się nawiązanie do motyli, język jest ciekawy, troszkę razi interpunkcja, dlatego nie daje najwyższej oceny. Ogólnie powodzenia w konkursie życzę;)
© 2010-2016 by Creative Media
×