Autor | |
Gatunek | bajka |
Forma | proza |
Data dodania | 2012-09-29 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2371 |
Tekla przycupnęła na pieńku i nawijała nić na szpulkę. Nudne zajęcie, ale Tekla sama w sobie była nudna, do tego gderliwa i nikt jej specjalnie nie lubił. Nawet muchy, które zwykle przesiadywały na kupce końskiego łajna nieopodal. Można powiedzieć, że kumplowała się tylko z Babą Jagą, wiadomo, swój do swego ciągnie. Niespecjalnie Baba była urodziwa, na jej widok kwiatki więdły a zwierzęta wpadały w depresję, przy niej kora najstarszego drzewa była gładka jak pupa niemowlaka, a nosem to pewnie się podpierała w trudnym terenie. Co Marucha w niej widział? W każdym razie ostatnio dziwnie często widywano ją u gajowego. Akurat dzisiaj postanowiła przyjść do Tekli na ploteczki. Siedziały razem popijając dziwnie wyglądającą ciecz, zrobioną z czystej wody bagiennej i wszystkiego, co Tekli wpadło w sieć, z widoczną rozkoszą się nią delektując.
– A widziała Baba tego dziwaka, co w nocy po lesie łazi? – zagaiła Tekla.
– To pewnie przebrany gajowy Marucha wyszedł na przeszpiegi w rewirze – odpowiedziała Jaga, wydłubują z zębów coś, co wyglądało jak skrzydło nietoperza.
– Mokro było, widocznie był w płaszczu przeciwdeszczowym, to nie poznałam. A może to duszki leśne albo nimfy błotne? - rzuciła Tekla.
– W leśne stwory to ja już nie wierzę, prędzej w tego gajowego uwierzę, cholera zawsze go nosi wieczorami – rzekła Baba spluwając na ziemię, wyraźnie napój był nieklarowany.
– To nie możesz czymś go zająć aby siedział w domu? Zadaj mu meliski czy cóś – zarechotała Tekla.
– On nie lubi siedzieć , musi działać, musi dopaść wodnika Szuwarka, co mu ryby ze stawiku wyjada. Albo skrzaty liczyć, coby rachuba się zgadzała. Leśniczy bardzo tego pilnuje – wycharczała Baba, widocznie nie do końca to skrzydło wydłubała. Siedziały przez chwile w milczeniu chłepcząc napój. Wiatr przyniósł daleki odgłos rogu i gwar głosów.
– To gajowy z nagonką – mruknęła Baba – polują na zajączki, a może króliczki... a kto by to spamiętał.
Jak ich potrzeba to po lasach się chowają, w lesie są twardzi, wypłoszą wiewiórkę, kopną grzyba ... –eep, odbiło się Tekli – albo niewinną gałązkę złamią... – zaczynała już coś bredzić – i przychodzą do domu, strasznie zmęczeni, napracowani – kontynuowała swój monolog Tekla spadając z pieńka – ale sowa wszystko widzi... i zapisuje pazurkiem w notesiku, a później donosi leśniczemu – przytłumiony głos Tekli wydobywał się teraz z czegoś, co przypominało mieszaninę błota, połamanych patyków i starego sera brie.
– Bo leśniczy ma chromą nogę i sam nie może – stanęła w obronie Jaga.
– A co się temu staremu pierdzielowi stało? – spytała Tekla, a cięta była na leśniczego, bo ten niegdyś wylał jej cały zacier do bagna i uraza pozostała w jej sercu do dzisiaj, za to bagienne imprezy trwały przez tydzień
– Biedny, pośliznął się, jak zaglądał przez okno do chatki gajowego, na żabie co stała nieopodal okna, o mało co nie wybił sobie zębów – zaczęła głośno się brechtać Jaga na wspomnienie owego widoku – na szczęście podparł się i tylko noga ucierpiała – już razem z Teklą leżała za pieńkiem i obie tarzały się ze śmiechu – dokładnie złamała się, bo była z drewna i spróchniała, więc podskokami wrócił do siebie wystrugać sobie nową – ledwo wystękała Baba – po tej przygodzie, nie chodzi już pod okno gajowego podglądać.
– Słyszałam, że gorzej z żabcią, bo zrobiła się całkiem płaska – wyjęczała Tekla podnosząc się z ziemi.
– Na szczęście przyszedł borsuk, wiesz ten z norki pod skarpą, i wiesz, wbił żabci słomkę tam gdzie powinien, i ją dmuchnął, i żabcia znowu była okrąglutka, jak nowa – kolejna próba przyjęcia pozycji siedzącej przez Jagę, skończyła się niepowodzeniem.
– Czasami borsuki mają niezłe pomysły – rozmarzyła się Tekla zamykając oczy.
– A leśniczy zamówił sobie na allegro przez neta noktowizor – coraz ciszej opowiadała Baba – i teraz siedzi na werandzie, obcina okolice i wycina kozikiem wzorki-tatuaże na swojej nowej nodze – zachrapała na koniec radośnie.
I to już prawie koniec bajki o gajowym podglądaczu i dmuchniętej żabie, dla kronikarskiej ścisłości dodam, że jak legenda głosi, żabcia chciała sobie później popływać i rzuciła sie ze skarpy do rzeczki, ale że była dmuchnięta, to nie mogła pływać krytą żabką i prąd ją zniósł w szuwary. Tam stała się łatwym celem dla bociana, który stał w wodzie i tylko na to czekał. Pech chciał, że z mułu bagiennego wychynął sum, bo skończyły mu sie akurat chipsy, i niechcący ziewając pożarł żabkę na przystawkę, po prostu sprzątnął żabkę sprzed dzioba bocianowi. Odtąd sum stał się największym wrogiem boćka. Tam jeszcze było, że bocian gonił suma, wyzywał i krzyczał – sum-łakomczuch ... oddaj żabkę, sumie ty ... – nawet zanurkował za nim, ale dziób mu się wbił w muł i o mało co nie zginął. Borsuk go musiał reanimować, a wiecie jak on to robi. Ale to już inna bajka.