Przejdź do komentarzyZachodnie Krańce, Wietrzny Fort
Tekst 2 z 3 ze zbioru: Uczta lub głód
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2012-11-28
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2606

- Zacznij w końcu porządnie jeździć, a nie tylko wozić tyłek!

Mężczyzna ubrany był w obcisłe spodnie i lnianą koszulę. Stał z biczem owiniętym wokół dłoni na środku okrągłego placu, otoczonego wysokim kamiennym murem. Nazywał się Dolan, co w pierwotnym języku znaczyło ciemnowłosy. Był najlepszym trenerem jeździectwa Zachodnich Krańców. Teraz wpatrywał się zrezygnowany w karego ogiera, krzycząc w stronę jego jeźdźca.

- Ciska cię jak stary worek ziemniaków!

- Dziś nie jest chętny do współpracy - wycedziła młoda dziewczyna przez zaciśnięte zęby, ocierając wierzchem jeleniej rękawiczki łzy złości. Ujeżdżała Sierrę od ponad półtorej griawery[1] i dostawała już, co chwilę kurczów dłoni. Czuła, że koń coraz ciężej oddycha, a jego kroki są wolniejsze i cięższe. Im dużej go jeździła, tym miała coraz mniej siły.

Możesz sobie być najlepszy, ale według mnie i tak zostaniesz kastratem, myślała Shanley, zagryzając usta. Musiała znosić humory Dolana codziennie, ale zazwyczaj wsłuchiwała się w dźwięk kopyt, uderzających o bruk, a w chwilę potem w odbity od grubych murów dziedzińca donośny odgłos.

- Beznadzieja - lamentował Dolan, odwracając wzrok. – Lepiej zejdź z tego konia. Kaleczysz swą postawą sztukę, jaką jest ujeżdżenie.

Zaraz go zabiję!, krzyczała w myślach Shanley, przejeżdżając koło mężczyzny. Niemal codziennie wyobrażała sobie jak kopie go w głowę na oczach jego wielbicielek.

Dolan był młodym i dość czarującym kawalerem. Większość młodych kobiet w Wietrznym Forcie, zakochiwało się w nim bez pamięci. Nawet teraz spore grono wielbicielek towarzyszyło mu, stojąc na brzegach placu i klaszcząc, co chwila. Dolan w momentach, gdy nie wrzeszczał na Shanley, przesyłał w ich kierunku buziaki na przemian z ukłonami.

Żałosne. Jej stosunki z Dolanem pogorszyły się jeszcze bardziej, gdy w akcie zemsty zniweczyła jego plany dotyczące młodziutkiej lady Veviny. Podczas, gdy tamci spacerowali razem po szrankach, Shanley podjechała na Sierrze, mówiąc doniośle:

- Lordzie Dolanie. Proszę pamiętać o zabraniu swego specjalnego siodła na nasz trening.

Mężczyzna odburknął jej coś, ale naiwna lady Vevina podchwyciła przynętę. Na pytanie, jakiego siodła używa Lord, dostała odpowiedź:

- Z podwyższoną jedną tubinką, oczywiście. - Shanley ściszyła głos. - Lord rzadko wspomina, że jest w impotentem.

I odjechała bez słowa pełna satysfakcji, zostawiając zszokowaną parę za sobą. Następnego dnia do jej pokoju zapukała Vevina. Podziękowała za pomoc, gdyż dopiero podczas samotnej dyskusji o prawdziwości jej słów, lord objawił prawdziwe oblicze – o mało jej wtedy nie uderzył. Od tamtego incydentu obie stały się sobie w jakimś sensie bliskie.

Teraz Shanley była zmęczona, ale nie chciała dawać satysfakcji Dolanowi. Głowę rozsadzało jej rosnące napięcie, a ramiona mdlały od nadmiernego wysiłku. Wypuściła wodze na białej od piany szyi konia i wzięła kilka głębokich wdechów. Ręce swędziały ją od szorstkiej skóry, a czoło szczypało od potu. Po chwili swobodnego stępa, zebrała Sierrę po raz ostatni, poprzebierała chwilę wodze w palcach, by koń pożuł wędzidło, spięła go ostrogami i wolno ruszyła. Z satysfakcją stwierdziła, że czuje długo oczekiwane płynne wyskoki w górę i miękkie opadanie konia.

- Wspaniały pasaż. - Shanley odwróciła głowę w stronę bramy, w której stał gruby mężczyzna w ciemnozielonym płaszczu w towarzystwie kilku pomniejszych pałacowych lordów o dłoniach pokrytych stwardnieniami i zarośniętych skroniach.

Lord Trevedic II uśmiechał się do niej życzliwie zza góry tłuszczu opływającego mu twarz. Lord musiał w młodości uchodzić za olbrzyma, gdyż nawet teraz, jako poniekąd zgrzybiały starzec przewyższał wzrostem swych towarzyszy o ponad półtorej głowy. Shanley skłoniła mu się lekko z konia, a lord odpowiedział jej tym samym. Gdy ruszył w jej stronę żwawo, acz niezgrabnie dworzanie popędzili za mężczyzną, łapiąc swe płaszcze w dłonie, starając się dotrzymać mu kroku. Shanley przerzuciła prawą nogę nad szyją Sierry i zsunęła się po siodle, miękko lądując na ziemi. Nie dała po sobie poznać, że trzęsie się jak małe źrebię przez długi trening.

- Lord Trevedic! - krzyknął Dolan, podbiegając do grubasa i kłaniając się przesadnie w pas. - Właśnie trenowałem twego ogiera, panie.

Pan zamku zmierzył mężczyznę od góry do dołu zaskoczony jego rozbuchaną grzecznością i mruknął, kręcąc długimi wąsami:

- Widziałam tylko tyle, żeś bałamucił dziewki, Dolanie. A teraz, wybacz. Muszę pomówić z moją kochaną lady Verrol. Gdzie ona jest? - Po czym ominął osłupiałego Dolana i skierował się w stronę dziewczyny. - Kochana! - Rozłożył ręce, zmieniając momentalnie ton. - A ty cały czas męczysz się u tego zachodniego kastrata? Powinienem tobie płacić, a nie tej pijawce.

- Panie - Shanley ukłoniła się. - Sierra to bardzo utalentowane zwierzę. Jednak lekcje lorda Dolana bardzo mi pomogły, a…

Trevedic zaśmiał się tak głośno, iż echo jego głosu niesione po murach zamku, przestraszyło siedzące na nim kruki, które wzbiły się do lotu, głośno krzycząc.

- Zobaczcie no ją! Nawet dla nic nie wartego kastrata, będzie kłamać. On na to nie zasługuje, moja droga. Ale to już twoja sprawa - spokojnie odrzekł starzec, ocierając łzę rozbawienia, błyskając przy tym niezliczoną ilością sygnetów na palcach.

Stojący za plecami starca, Dolan poruszył się nerwowo na te słowa, przestępując z nogi na nogę. Po chwili obrócił się napięcie i opuścił dziedziniec swoim nonszalanckim krokiem. Shanley zauważyła to i przez chwilę wydawało jej się, że poczuła współczucie dla trenera, ale tłum panien biegnących za Dolanem, szeleszczących sukniami upewnił ją, iż jego ból nie będzie trwał wiecznie i szybko zostanie uśmierzony. Lord Dolan pozbawił dziewictwa prawie połowę dziewcząt na służbie w Wietrznym Forcie.

Ciszę spowodowaną chwilową zadumą przerwał Sierra, przebierając energicznie kopytem. Grubas nagle się otrząsnął i krzyknął nie wiadomo, do kogo:

- Gdzie jest stajenny? Czy Dziecko Bohatera[2] ma jeszcze długo czekać, aż ktoś łaskawie zaprowadzi tę bestię do stajni?

Kilka osób, otaczających władcę, uśmiechnęło się pod nosem. Dwór Wietrznego Fortu był, jak również jego pan, skory do śmiechu, żartów, uczt i innych rozrywek. Niemal natychmiast przybiegł chłopiec. Nie mógł mieć więcej niż dziesięć lat. Shanley zauważyła, że jego ciało pokrywały małe czerwone krostki, a jego duże zaczerwienione od słomy oczy patrzyły na nią pytająco. Nie ma to jak nadwrażliwiec w stajni. Gdy mały rudzielec odebrał od Shanley wodze, lord Trevedic zaprosił ją na kolację:

- Mam nadzieję, że moja ulubienica zaszczyci swą obecnością takiego starego ramola jak ja - rzucił serdecznie, opierając wielką dłoń pokrytą lśniącymi sygnetami na mieczu. Shanley musiała zasłonić oczy, gdy odbijało się od nich słońce. Mężczyzna nigdy nie krył, że córka Verrola jest dla niego szczególną osobą, zwłaszcza, że jego świętej pamięci żona przyjęła wtedy czteroletnią dziewczynkę na wychowanie.

- Ależ oczywiście, panie. – Dziewczyna skłoniła się po raz trzeci, a pan Wietrznego Fortu pogłaskał ją po głowie i ze śmiechem odszedł, żartując ze swym doradcą, a zaraz za nim podążyli nieodstępujący go na krok lordowie, którzy wyglądali jak kaczuszki w płaszczach.

Od roześmianego pochodu odłączyło się dwóch mężczyzn - starszy i młodszy. Ten pierwszy zaczynał siwieć, ale nadal pozostały mu kruczoczarne gęste włosy mieniące się granatem, natomiast drugi był doskonałą kopią seniora. Nosili na piersiach ten sam herb – wyjącego wilka na żółtym tle, a ich ubrania uszyte były z najdroższych materiałów. Oboje podeszli do dziewczyny, skłonili się, a starszy jegomość rzekł:

- Pozdrowienia dla twego ojca, pani. Mam nadzieję, że lord Sedric miewa się dobrze. Planuję odwiedzić go w najbliższym czasie. - Jego głos był głęboki i dostojny, a każdy najmniejszy ruch pełen gracji. Odwrócił się w kierunku, gdzie przed chwilą zniknęła wesoła kompania. – Szkoda, że mam tak mało czasu. Wybacz, pani – skłonił się lekko, – ale obowiązki wzywają. I do zobaczenia na uczcie.

- Dziękuję, lordzie Eiwenhow i nawzajem. – Uśmiechnęła się niepewnie, zdejmując rękawice, by poczuć ciepły, pewny uścisk. Znała swego ojca tylko z opowieści lady Trevedic, a dziecięce lata ukazywały się tylko przebłyskami skojarzeń. Poza jednym jedynym razem, gdy na Smoczej Reducie spotkała jego, matkę i siostry podczas uroczystości wydanej z okazji narodzin małej księżniczki. Rozmawiała długie godziny z panią matką i siostrami, lecz ojciec unikał kontaktu. Przecież jestem twoja. Nie cudza. Przez te wszystkie lata nie była także nigdy na północy, ale z niecierpliwością czekała tego dnia.

Lord Eiwenhow podniósł jej dłoń do czoła i, obdarzając życzliwym uśmiechem, odszedł w stronę niknącego już śmiechu lorda Trevedica. Gdy tylko opuścił dziedziniec, zarzucając płaszczem, Shan podbiegła do młodego mężczyzny i wskoczyła mu na biodra. Młodzieniec przytulił ją mocno, o mało się nie przewracając. Pocałował Shanley w ucho i postawił na ziemi.

- I jak się miewa Dziecko Bohatera? - spytał.

- Wspaniale, Finbarze! - krzyknęła Shanley. - Ale może ty mi powiesz, co u mego kuzyna? Tak dawno nie miałam od niego żadnych wieści.

- Ciszej, na Ogromny Nekropol! - Finbar śmiał się, próbując uciszyć dziewczynę. - Jako Eiwenhow muszę dbać o swoje dobre imię.

Finbar tak jak ojciec miał czarne włosy, które pod wpływem wilgoci okolicznych bagien, lekko się skręciły. Twarz porastał mu dwudniowy zarost, dzięki czemu wyglądał jeszcze bardziej majestatycznie, a jego ceruleumowe oczy śmiały się do Shan figlarnie. Finbar ubrany był w swój rodowy strój - na rękawicach, tak samo jak na klatce piersiowej, miał wyszytego wyjącego wilka, którego okiem był krwawo-czerwony rubin.

- Przyjacielu - westchnęła Shanley, wpatrując się w zwierzę. - Chyba się mnie nie wstydzisz? Jesteśmy przyjaciółmi od lat, więc możesz być ze mną szczery.

Do dziewczyny znów uśmiechnęły się lśniące oczy. Shanley miała trochę dziwne wrażenie, gdy w nie patrzyła, gdyż identyczne posiadał uroczy szczeniak lorda Trevedica.

- To raczej ja powinienem zapytać o to ciebie. Wielu chciałoby być przyjaciółmi Dziecka Bohatera - odparł. – W końcu tylko tobie z czterech córek udało się opuścić Wilczą Warownię.

- Nie opuściłam. Zostałam posłana na wychowanie do lorda Trevedica. – Dziewczyna spuściła wzrok, ale po chwili zapomniała o smutku i spojrzała badawczo na przyjaciela. - Powiedziałbyś mi, gdyby jednak.

- Oczywiście. – Zamilkł i zmarszczył brwi jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili mars zniknął z jego twarzy, dając na powrót miejsce uśmiechowi. - Chodźmy się przejść. Tkwiąc na tym dziedzińcu, czuję się obserwowany. Tak jakby mury miały oczy.

Shanley zaśmiała się melodyjnie, patrząc na wyraz twarzy przyjaciela.

- Obserwowany, a i owszem. Tutaj wszyscy wszystko wiedzą. Wietrzny Fort to istna wylęgarnia plotek. Niektórzy, gdyby nas zobaczyli, gotowi byliby posądzić nas o romans. Ale skoro wolisz spacer, to chodź.

Dziewczyna oparła się na ramieniu rycerza i razem wymaszerowali za bramę w stronę Labiryntu Bluszczy jak miał w zwyczaju lord Trevedic nazywać swe ogromne ogrody. Nie musieli iść daleko, gdyż dla wygody pana fortu ogrodnicy zasadzili wszelakie rośliny tuż za murami zamku głównego. Kwitły tam kwiaty o każdej porze roku księżycowego, a dla uciechy dzieci, wypuszczano króliki, a czasem nawet młode sarny. Ścieżki wiły się stajami wzdłuż murów, jednak były tak rozplanowane, by w razie niepogody bądź zmęczenia, wrócić do zamku w zaledwie ćwiartkę griawery. Wchodzono wtedy na teren zamku głównego przez korytarze, znajdujące się w podziemiach. Tunele pod warownią były prawdziwym labiryntem, dla tych, którzy nie znali ich rozkładu.


- Powiedz, co u Scully`ego? - zagadnęła Shan, gdy spacerowali po ulubionej trasie lorda Trevedica, biegnącej tuż przy wartkim strumieniu. - Czy dalej rozpacza po ucieczce Cullodeny?

- Niestety tak - westchnął Finbar. - Wszyscy uważają, ze jest niegodna jego łez, ale zakochanemu nic nie przemówi do rozsądku. Prócz tego, że przybrał żałobny strój, miewa się bardzo dobrze. Gdy przebywałem w gościnie na Hucie Grzmotów, przyjechał również twój wuj - sir Callan. Posiwiał, stracił zęby i zdaje się być bardzo przygnębiony. Raczej  

nie martwi go starość, lecz syn. Niektórzy nawet zaczęli nazywać Hutę, Posiadłością Błaznów. Scully miewa humory niczym ciężarna kobieta, a w dodatku nie zamierza, jak na razie, żenić się po raz drugi. Rozumiem obawy sir Callana, gdyż twój kuzyn nie doczekał się potomstwa z pierwszego małżeństwa. A jeśli nie spłodzi dziedzica, ród Bytherów wymrze. W dodatku sprowadza hańbę na ich rodzinę.

- Gardzę Cullodeną, za to, co uczyniła i żal mi kuzyna, jednak mimo tego, Scully powinien się otrząsnąć. W końcu… jest moim kuzynem - rzuciła surowo Shanley. Szła przed Finbarem, zbierając opadłe owoce, podśpiewując tylko sobie znaną smutną melodię. Nagle jakby tknięta przeczuciem stanęła, wpatrując się daleko w horyzont. - Idzie zima.

Zamilkli. Oboje szli dalej przez pewien czas w milczeniu, słuchając tylko szumu wody i wdychając słodki zapach kwiatów. Unosiły się tam przeróżne znane i obce wonie roślin sprowadzonych nawet z Wysp Cynamonowych za Srebrnym Morzem. Jednak Shan nigdy nie widziała w ogrodzie drzewa oliwkowego, które było herbem Altów z Dalekiego Wschodu – rodu słynącego z miękkich kobiet i gładkich mężczyzn. Ciemnoskórzy potomkowie Gajdena Sługi – jednego z przywódców podczas Wielkiej Wojny – prowadzili odwieczne walki z Armoradami, ludem, słynącym z okrucieństwa i rządzy zysku poprzez handel niewolnikami, a altowe niewolnice zdobywały niewyobrażalnie wysokie ceny.


- Niestety uważam Scully`ego za tchórza. Zamknął się w zamku i trzęsie się ze strachu jak mały dzieciak. Czyżby stracił rozum? Ma pod sobą paręnaście setek albo nawet kilka tysięcy poddanych. Nie strzegąc granic, naraża nas na niebezpieczeństwo zza Przedwiecznego Boru. Potrzebuje silnego bodźca, żeby wyjść z tej swojej skorupy. - Umilkła na moment, biorąc kilka głębokich wdechów i uważnie spoglądając na Finbara. W jej oczach czaił się wzrok wodza, który wiedzie swych ludzi na wojnę. Finbar znał go – był to wzrok jej ojca, lorda Sedrica. - Podobno znów coś się dzieje na południu.

Mężczyzna nie odpowiedział, więc Shanley podeszła parę kroków w jego stronę. Zauważyła, że oblicze przyjaciela zmieniło się radykalnie - smutek przebijał przez jego wzrok, powaga ogarnęła postawę, zgarbił się i jakby zniedołężniał w kilka sekund. Wydawał się Shan o dziesięć lat księżycowych starszy. Rycerz stał nieruchomo z dłonią na mieczu i smutno wpatrywał się w dziewczynę. Nie musiał nic mówić. Wiedziała, co to znaczy. Shanley poczuła jak ściska ją w gardle, a potem jeszcze uścisk w brzuchu. Ze ściśniętymi ustami pokiwała niemrawo głową.

- Kiedyś musiało to nastąpić. Powinniśmy się tego spodziewać - szepnęła. Oderwała wzrok od przyjaciela i spojrzała w dal - ponad teren Wietrznego Fortu i Sunących Wydm, gdzie mordowano ludność, gwałcono kobiety, katowano dzieci i starców. Wydawało się jej, że słyszy ich błagalne krzyki i agonalne jęki. Zamknęła oczy.

Dalsze rozmyślania przerwał długi, donośny głos rogu, zapowiadającego kolację.

- Oby to nie było to, o czym myślę.

Spojrzeli po sobie, wiedząc, że nie chodziło jej o ucztę. Finbar skinął na dziewczynę, po czym oboje znikli w zimnych podziemiach warowni.

 

[1] griawera = roślina, która codziennie zakwita i gubi płatki, co 45 minut; według niej liczy się czas w powieści.

[2] Dziecko Bohatera = dosłowne tłumaczenie imienia Shanley.

  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
To nie moja bajka, ale czyta się to całkiem, całkiem. Czegoś tu jednak nie zrozumiałem. Przyszły kastrat i impotent Dolan ma wzięcie wśród wielu kobiet? No ale to w końcu fantasy/SF, więc wszystko jest tutaj możliwe.
© 2010-2016 by Creative Media
×