Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-02-10 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2556 |
Rozdział pierwszy
„Antiqua, quae nunc sunt, furunt olim nova”
• To, co dziś stare, kiedyś było nowe.
W środku nocy, gdy zegar wybił trzecią trzydzieści uniosłam zaspane powieki, wzrok zatapiając w mroku. Przebudzona z dziwnego snu o przyszłości potrzebowałam chwili by uspokoić niespokojne serce. Moje ciało drżało, choć w pomieszczeniu było ciepło. Niemal czułam jak wiatr muska moją twarz, mimo iż okna były zamknięte. Wszystko to spowodowane było tym dziwnym snem, który był tak bardzo rzeczywisty, że miałam wrażenie, że to naprawdę się zdarzyło, a raczej zdarzy…
Cały pokój oblany był już mrokiem i jedynie niewyraźny blask księżyca rozświetlał, choć trochę jego wnętrze tworząc różnokształtne cienie. Były one jednak zbyt zdeformowane i kanciaste przypominające raczej bestie z innego świata niż odbicia przedmiotów. Nadawały one całej tej sytuacji mrocznej atmosfery, a grobowa cisza, która zakradła się do mojego pokoju sprawiła, że mój oddech już nie dostrzegalny przestał istnieć. Miałam wrażenie, że przestałam oddychać. Tak jakbym wpadła do czarnej dziury gdzie nie docierają żadne dźwięki.
Nieskalana niczym martwota budziła we mnie pewien lęk. Tak jak w czasie ciszy przed burzą, w napięciu czekałam na to, co nieuniknione. Jednak mimo upływu kilku chwil żaden dźwięk nie przerwał ciszy. Tak jakby wszystko zatrzymało się w miejscu, a czas przestał istnieć.
Granica między przeszłością, przyszłością, a teraźniejszością została rozmyta niczym zamek z piasku podczas odpływu. Moim oczom ukazywał się świat ze swoimi wszystkimi tajemnicami. Układając w głowie części zdarzeń tworzyłam jedną całość. Nakładające się na siebie obrazy były jak łamigłówka, stos puzzli tylko czekających aż ktoś złoży je w jeden spójny obraz.
Nadal, mimo iż serce przestało już łomotać jak oszalałe, nie mogłam się uspokoić.
Siadając przy moim biurku otworzyłam leżący na blacie zeszyt. Sprawnym, szybkim ruchem ręki zaczęłam pisać.
29 września 2011 rok
9 października 2011 rok
Było to chłodne niedzielne popołudnie. Dzień chyli się ku zachodowi, a przez gęstą pokrywę chmur przedzierało się słońce. Ostatnie promienie wydobywające się z pomiędzy niewielkich szczelin w szarym sklepieniu niczym Ręka Boża ogarniała świat pieszcząc swym ciepłem zmarznięte ciała przechodniów.
Wiatr niemiłosiernie wdzierał się pod moje ubranie wprawiając je w drżenie. Jesień zapowiadała się chłodna i mroźna. Różnokolorowe liście pokryły już świat ogołacając koronę drzew. Choć nagie, to nadal pełne dumy, klony równolegle ustawione, okazale prezentowały się na skraju ścieżki. Cały ten krajobraz napawał pewną nostalgią i zmuszał do chwili zastanowienia.
Ja zaś stojąc tu sama pośród dżungli sędziwych kamienic. Wśród blasku z wolna zapalających się świateł, niczym zaczarowanych krain budzących się po zmroku do swego tajemnego życia, czułam pustkę w sercu. Każde jedne okno kryło w swym wnętrzu szereg historii i osobowości. Choć pozornie ustawione blisko siebie tak naprawdę rozdzielone głębokim morzem. Rządzone swoistymi prawami i przekonaniami, oddzielnymi celami i pragnieniami. Zbiorowiska ludzi zamieszkujące wnętrza tych krain tworzyło własną historię i tradycje wypełniając kamienice życiem i radością. Tylko jedna z nich stojąca pośród okazałych piętrzących się ku niebu, masywnych budowli z dawnych czasów powodowała u mnie ścisk w sercu. Czułam, że ona cierpi. Wylewając ze swych okien czarne smugi łez żaliła się nad swym losem. Jej wyszczerbione końce i czerwone ściany, które z biegiem czasu poszarzał nadający jej ciemnej barwy sprawiły, że wydawała się mroczna i straszna. Miałam wrażenie ze nieme rzeźbione twarze na jej chropowatej powierzchni proszą mnie o pomoc jednocześnie każąc mi odejść. Tak wiele było w tej kamienicy sprzeczności. Wypełniona bólem i smutkiem szczelnie chowała w swym wnętrzu chwile szczęścia, które zapomniane odchodziły w niepamięć. Skrywana w jej wnętrzu mroczna tajemnica domagała się swych praw.
I wtedy ją zobaczyłam.
Tuż przed wejściem tej starej kamienicy, której czas nie oszczędził pojawiła się rudowłosa dziewczyna. Jej bujne loki rozwiane na wietrze połyskiwały rubinem w blasku zachodzącego słońca. Choć była młoda sprawiała wrażenie staruszki zmęczonej życiem. Tak jakby wracając wspomnieniami do przeszłości całkowicie odpłynęła do innej rzeczywistości, a ja wraz z nią.
Stojąc przed ogromną kamienicą, która w jednej chwili stała się moją własnością czułam strach. Bałam się obowiązków i czekających mnie trudności. Choć serce wypełnione było nadzieją, to rozum nauczony doświadczeniem podpowiadał mi, że ta nowa sytuacja przysporzy mi nie jednego problemu. Ja sierota pozbawiona rodziny i przyjaciół bez grosza przy duszy tak nagle i bez żadnego uprzedzenia stałam się bogatą dziedziczką. Nie mam pojęcia, co zrobić, jak rozporządzić moją fortuną...
Zaśmiałam się cicho pod nosem na sam dźwięk tego słowa. Odziedziczyłam zaledwie rozpadającą się kamienice i kilka tysięcy. Tylko tyle, a może aż tyle? Sama nie wiedziałam czy spotkało mnie ogromne szczęście czy wielki pech. Dotąd moje życie mijało, może nie wśród wielu radości, ale spokojnie. Pracując w sklepie zarabiałam tyle ile mi wystarczało na wynajem niewielkiego pokoiku i na opłacenie studiów. Na jedzenie mi nie brakło, choć odżywiałam się skromnie nie cierpiałam głodu. Dni mijały mi spokojnie, choć nie mogę powiedzieć bym była szczęśliwa, nie byłam również nieszczęśliwa. Mimo, iż nie spotkała mnie żadna tragedia i nie byłam poniewierana przez los nie czułam się spełniona. Moje życie mówiąc dość ogólnikowo było nudne, niewyobrażalnie nudne. Nie mając żadnych przyjaciół ani znajomych, nikogo, do kogo można by otworzyć usta i podzielić się swymi myślami byłam samotna.
Od zawsze miałam trudności z nawiązywaniem znajomości. Nigdy nie potrafiłam dotrzeć do drugiej osoby. Tak jakby pomiędzy mną, a innymi stał ogromny mur, którego nie potrafiłam przebić. Z biegiem czasu bariera stawała się coraz grubsza tak, że gdy osiągnęłam wiek 21 lat stała się tak twarda i mocna, że już chyba nic w świecie nie było jej w stanie przebić.
Ta bariera czy raczej mur to moje przekleństwo, bo wiedzę to, czego nikt nie powinien widzieć coś, co na zawsze powinno pozostać pogrzebane prze czas.
Zza rogu wyłoniła się niska, trochę zgarbiona postura. Choć wszyscy widzieli w nim jedynie sędziwego dziadygę, ja dostrzegłam to, co kiedyś było nim, a co czas tak brutalnie mu zabrał, młodość.
Obraz teraźniejszości ustępował przeszłości. Rysy jego twarzy łagodniały, skóra wygładzała się, a zmarszczki znikały. Jego ciało naprężyło się, postura stała się bardziej wyprostowana. Niemodne i stare ubranie przeobraziły się w schludny garnitur z minionego wieku.
- Dzień dobry panience. Jestem zarządcą tej kamienicy. - Teraz już nie widziałam starca, mym oczom ukazywał się jedynie młodzieniec o figlarnym uśmiechu gotowy do zalotów do urodziwej panienki.
Urodziwa panienka, zaśmiałam się pod nosem. Nigdy nie uznawałam się za piękność, choć czasem w swych myślach... Tam przecież wszystko było możliwe, nawet ja mogłam uchodzić za piękność.
Moje rozbawienie nie uszło uwadze starca. Mylnie odebrał mój uśmiech i naburmuszył się wściekle, co jeszcze bardziej pobudziło moja wyobraźnie.
Nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaką cienką linią jest czas. Postępując krok do przodu lub do tyłu możemy cofnąć się do chwil, które nie będąc teraźniejszością łączą się z nią. Stanowią nasze wspomnienia lub palny. Kiedyś były lub kiedyś będą naszą teraźniejszością, teraz jednak są jedynie obrazami i myślami w naszej głowie. Stanowią jeden rozdział z naszego życia, do którego obcy nie mają dostępu. Jednak, co się stanie, gdy to, co kiedyś było tylko nasze zabierze nam ktoś obcy?
- Proszę za mną. - Jego głos był twardy i jakby nieznający sprzeciwów. Tak, więc nie myśląc wiele ruszyłam za nim. Obraz dziadka i młodzieńca nakładał się na siebie tak za straciłam poczucie rzeczywistości. Nie wiedziałam już czy mam do czynienia ze starcem czy młodym mężczyzną, który zaledwie niedawno osiągnął pełnoletniość. Trzymając ogromny pęk kluczy postać przede mną dłuższą chwile mocowała się z zamkiem. Tak jakby kamienica nie chciała nas wpuścić do środka.
Kiedyś te drzwi zawsze stały otworem. Skąd to wiem? Tak wiele jest chwil, gdy linia czasu ugina się tuż przed moimi oczami. Różne daty, pory dnia i roku nakładają się na siebie zamazując obraz teraźniejszości. Choć to nie była rzeczywistość widziałam rozmaitych ludzi przekraczających próg tej kamienicy. Pędzącą w nieznane młodą szwaczkę z czepkiem z epoki i w wyszarzałej sukience, starszego mężczyznę z dzieckiem z czasów nam bliższych. Słyszałam również chłopczyka ubranego w krótkie szory, trzymającego w swych tłustych rączkach sporego lizaka i podśpiewującego sobie pod nosem dziecinną piosenkę. Gdzieś tam jeszcze z boku pędził dżentelmen trzymający najświeższe wydanie Dziennika Poznańskiego z 1861 roku. Wszyscy ci ludzie zebrani z rożnych czasów połączeni jednym miejscem teraz przedzierając się przez teraźniejszość ukazali się mym oczom. Przez chwile stałam jak zahipnotyzowana przyglądając się temu zbiorowisku, myślami odpływając w nieznane.
- Proszę panienki, czy panienka dobrze się czuje? - Głos zarządcy wyrwał mnie z przeszłości. Obraz zniknął, a ja znów wróciłam do rzeczywistości.
- Nie, nie, nic mi nie jest. - Mój głos był trochę ochrypnięty i raczej mało przekonywujący. Jednak na moje szczęście starzec nie miał zamiaru ciągnąc tego tematu.
- Proszę do środka, oprowadzę panienkę. - Przepuścił mnie przodem szczelnie zmykając za mną drzwi. Ledwie moje nogi dotknęły chropowatej powierzchni wnętrza kamienicy już moje myśli niczym niesforny rumak galopowały w nieznane.
Ciężkie kroki odbijały się echem po całej przestrzeni. Stare, spróchniałe deski sprzeciwiały się obecności niechcianych lokatorów. A ja w swej próżności chciałam zapełnić tą starą kamienice sprzeciwiając się jej woli. Przywrócić jej dawny blask i świetność. Sprawić, że na powrót wypełni się ona życiem.
Znów przeszłość zakradła się do mojej świadomości. Tapeta nabrała koloru, sufit pokrył się świeża farbą, a całe pomieszczenie wypełniło się przyjemną wonią świeżych wypieków. Na schodach słychać było śmiech dzieci, które pochłonięte zabawą nie zważały na karcący głos matki. Ścigając się na stromych, dopiero, co umytych schodach potrącały przechodniów. Ruch był spory, nowi lokatorzy oglądali puste mieszkania z dezaprobatą przyglądając się urwisom.
- Czy te dzieci...
- Panienko proszę tędy. - Moje rozmyślania znowu przerwał starzec otwartą dłonią wskazując mi drogę do pierwszego z mieszkań.
Nim ruszyłam postąpiłam krok to tyłu przepuszczając wybiegające na dwór dziecko. Choć tak naprawdę nie było tu żadnego dziecka przeszłość nadal nie chciała ustąpić.
- Panienko proszę za mną. - Ponaglał mnie zarządca, a ja jeszcze raz nieświadoma swych czynów odwróciłam się za siebie przyglądając się chłopczykowi wybiegającemu przez zamknięte drzwi na ulicę.
Na każdym z pięter mieściły się dwa lokale. Ich wnętrze strzeżone było przez ogromne mające więcej niż dwa metry ciężkie, drewniano-metalowe drzwi. Zamek każdego z mieszkań poruszał się z wielką trudnością. Za każdym razem, gdy zarządca przekręcał klucz słychać było głośne trzaski i pojękiwania leciwych zawiasów. Mimo iż drzwi opierały się jak tylko mogły za każdym razem przegrywały walkę w końcu ustępując i przepuszczając nas do wnętrza swych tajemnic.
Gdy tylko pierwsze wrota zostały otwarte do mych uszu dobiegł przeraźliwy dźwięk. Ściany znów pokryły się świeżą farbą, a pomieszczenia wypełniły meble. We wnętrzu mieszkania panował półmrok. W najciemniejszym z kątów siedziała skulona tajemnicza istota. To z jej ust wydobywał się ten płacz. Choć ciekawość zżerała mnie od środka nie chciałam ujrzeć jej twarzy. Wiedziałam, że malowała się na niej tylko rozpacz.
- Nie! - Z mych ust wydobył się krzyk, gdy tylko starzec zapalił światło.
Obraz, jaki ukazał się naszym oczom był straszny. Sam widok przyprawiał mnie o dreszcze i mdłości. Choć wiedziała, że to przeszłość i nic się nie da zrobić nie mogłam pozbyć się smutku i żalu, który wypełnił teraz moje serce. W najdalszym kącie pokoju siedziała skulona kobieta trzymająca w swych dłoniach martwego chłopca. Jego ciało zmasakrowane było uderzeniem końskich kopyt. Jego czaszka rozpołowiła się niemal na pół, a nogi i klatka piersiowa zostały zgniecione. Cała jego postać skalana była strumieniem krwi.
Chciałam odwrócić wzrok by tego nie widzieć, chciałam zakryć uszy by nie słyszeć rozpaczliwego lamentu matki jednak obraz nie chciał zniknąć.
- To dziecko jest martwe. Proszę je zostawić. - Zawyrokował głos jakiegoś mężczyzny jednak kobieta nie chciała go słuchać.
- Panienko, czy panienka, aby na pewno się dobrze czuje? - Starzec z zaciekawieniem przyglądał się mojej twarzy. Nie był jednak zmartwiony ani zły jedynie lekko rozdrażniony. – Ach-ta dzisiejsza młodzież! Za dużo tych telewizji, panienka może Valeriu trochę? - Jego głos trochę mnie uspokoił, choć wizja nadal nie ustąpiła.
- Nie, nie, już mi lepiej, ja tylko... - Nie wiedziałam, co miałabym mu powiedzieć. Czemu zaczęła krzyczeć? Czemu moje ciało cały czas drży? Co tak bardzo mnie przestraszyło? Na moje szczęście starzec nie należał do osób ciekawskich. Już po chwili prowadził mnie do kolejnych pomieszczeń krótko o nich opowiadając i zarzucając jakimś żartem na rozluźnienie atmosfery. Ja jednak nie słuchałam go, mój wzrok cały czas wodził, za byłymi lokatorami kamienicy.
Gdy obejrzeliśmy już wszystkie zakamarki pierwszego mieszkania na powrót zostałam zaprowadzona do holu. Tu starzec zatrzymał się i przez chwile milcząc zastanawiał się nad czymś. Drugi lokal wydawał się bardziej zniszczony. Jego drzwi pokryte były sadza, a z jego wnętrza wydobywał się cichy płacz dziecka. Nieświadomie ruszyłam w stronę drugiego mieszkania w skupieniu nasłuchując. Ogromny język ognia wydobywał się z drzwi pochłaniając z każdą chwilą coraz większy obszar.
- Tam nie. - Zatrzymał mnie głos zarządcy. - Był tam pożar...
- Wszyscy spłonęli... - Mój głos był jakiś mroczny, jakby nienależący do mnie. Choć wydobywał się z mojego wnętrza wydał się mi jakiś obcy.
-, Co rzesz panienka mówi. Niewielki pożar. Został ugaszony na czas i nie przyniósł większych zniszczeń. - Zarzekał się starzec już kierując się w stronę schodów.
Bojąc się kolejnych wizji zwróciłam się w jego stronę pozostawiając tajemnice drugiego mieszkania nieodkrytą.
- Nie jest tak źle jak panience może się wydawać. - Uśmiechną się krzywo okazując całe wnętrze swych ust.
Wnętrze jego ust ukazało kilka wystających kikutów o ostrych kantach. Jego zęby bynajmniej nie były białe, niebyły jednak też ani czarne ani żółte. Te poszczerbione resztki uzębienia miały barwę szarą, całkowicie przesiąknięte dymem nikotynowym. Był on ogólnie dość groteskową postacią. Jego uszy pokryte niewielkimi siwymi włoskami odstawały niczym u leśnego skrzata, a łysa główka połyskiwała w blasku z wolna zapalających się świateł.
- Panienko, ja panience mówię tu naprawdę może być przyjemnie, trochę farby i kleju.
- Wiem - Choć moje słowa z pewnością wydały się nie szczere to rzeczywiście w to wierzyłam - Ale tej farby to trochę więcej niż się wydaje – Uśmiechnęłam się krzywo, choć nie chciałam by tak on wyglądał. Moje serce wypełnione było nadzieją, jednak rozum podpowiadał mi, że życie bywa okrutne i nie zawsze jest tak jak byśmy chcieli. I to właśnie on w tej chwili wypełniony szeregiem życiowych doświadczeń przemawiał teraz prze zemnie.
Zarządca uśmiechnął się szerzej jakby nie wierzył w mój entuzjazm. Choć widziałam go pierwszy raz maiłam wrażenie, że dobrze znam ten uśmiech. Szczery, bezwarunkowy dodający otuchy. Z każdą chwilom czułam, że ten starzec staje się mi coraz bliższy.
- A teraz pokażę panience pozostałe mieszkania i strych tam trochę więcej kurzu niż tu w holu, bo dawno nikt tam nie gościł. Ale proszę się nie obawiać mam w zanadrzu trochę kropli Valerianu jakby panienka znowu źle się poczuła.
Mówiąc sprawnie intonowała swoje wypowiedzi zarzucając to rubasznym żartem to wysoko lotnym morałem. Raz mówił cicho jakby chciał ukołysać do snu to znów podnosił wysoko głos podkreślając ważność wypowiadanych słów. Wyrażał się w dość staromodny sposób, co było uzasadnione jego już podeszłym wiekiem. Nie był jednak zrzędliwym starcem, barwa jego głosu była przyjemna i jakby kojąca. Intonował swoje wypowiedzi w dość specyficzny sposób, co sprawiało, że miałam wrażenie, że jestem na przedstawieniu i słucham monologu jednego z aktorów. To właśnie ten jego swoisty czar wypowiadania się sprawił, że od razu polubiłam go i jakby... Może podziwiałam. Miał w sobie tyle mądrości z przeszłości i cały bagaż życiowych doświadczeń. Mimo iż los nie szczędził mu zmartwień nadal był przyjaźnie nastawiony do świata.
Mówiąc już zaczął się kierować w stronę szerokich zawijanych w górę spróchniałych schodów. To na tych schodach jeszcze przed chwilą bawiły się dzieci. Teraz jednak było tu cicho i mrocznie. Nie słychać było już żadnych dźwięków oprócz odgłosu naszych kroków wtórujących głośnym skrzypieniem.
Serce kamienicy stanowiły długie piętrzące się jakby ku niebu drewniane stopnie. Ich chropowata płaska powierzchnia z powodu upływu lat nabrała szarej barwy. Niegdyś intensywny brązowy kolor farby starł się już prawie całkowicie i tylko jeszcze gdzieniegdzie widać było jej dawną barwę. Zabezpieczone po bokach metalowymi zdobieniami przypominającymi liście i łodygi schody wydawały się mocne i trwałe. Jednak pod wpływem ciężaru ciał z każdym krokiem coraz głośniej skrzypiały jakby buntując się przeciwko obecności obcych. Motyw roślinny przewijał się jeszcze wielokrotnie to przy tapecie ścian, która płatami odchodziła od ściany to przy innych metalowych wykończeniach.
Gdyby dodać trochę pajęczyn, porozkładać czaszki w oknach i podpalić świece było by tu naprawdę strasznie. Idealny budynek na imprezę Halloween, pomyślałam w chwili wisielczego humoru. Nadal nie mogłam dopuścić do siebie myśli ze teraz to wszystko moje. Ja uboga sierota panią rozpadającej się kamienicy zdatnej jedynie do straszenia.
Ale kogo ja bym miała zaprosić na taką imprezę?
Ten zarządca wydaje się całkiem sympatyczny. Nie pyta o wiele, sprawia wrażenie miłego. Trochę stary, ale cóż. To mój pierwszy gość i na tym chyba koniec. Nie mam nikogo innego, kogo mogłabym zaprosić.
Weszliśmy na drugie piętro, które niewiele różniło się od poprzedniego. Starszy pan, jak on właściwie się nazywał? Musze wypisać jakieś imię na zaproszeniu hm… chyba się nie przedstawił. No to jednego gościa mniej, pomyślałam ponuro.
Cały ten mój spadek zaczął mnie przytłaczać. Wszystko było takie stare i zniszczone. Remont pochłonie tysiące, a moje fundusze były niewielkie. Co ja mam robić? Mam zamieszkać w tej pełnej starych mieszkańców kamienicy? Już wymówiłam pokój. Nie spodziewałam się, że mój nowy dom będzie w tak złym stanie.
- Proszę nie sprzedawać kamienicy. - Głos starca ponownie sprowadził mnie na ziemie. Był to bystry i mądry człowiek w lot odgadywał moje myśli dobrym słowem dodając otuchy.
- Mieszka tu pan? - Moje pytanie było głupie, pojęłam to w tej samej chwili, w której słowa wypłynęły z mych ust.
- Nie. - Zarządca uśmiechną się do mnie pełen rozbawienia i jakiejś czułości. - Od dziewięćdziesiątego ósmego odkąd ostatni lokator wyprowadził się zamieszkałem dwie kamienice dalej.
-, Czyli od dziewięćdziesiątego ósmego nikt tu nie mieszka?
- Zgadza się.
-, Ale dlaczego?
- Panienki babcia, cóż... Odkąd wyjechała za granice przestała się interesować kamienicą, oczywiście sumiennie wypłacała mi moja skromną pensję, jednak przestała szukać lokatorów, a kamienica jakby to rzec zapuściła się.
Niechciana, zapomniana, porzucona, wylewająca morze łez ze swych leciwych okiennic czekała na kogoś, kto choć jeszcze ostatni raz okaże jej trochę czułości. Sprawi, że na powrót ożyję, a jej wnętrze znowu wypełni się śmiechem i radością. Wystarczy trochę farby i zainteresowania. Wydawało mi się, że właśnie to mówi do mnie kamienica. Zapewnia, że nie potrzebuje wiele by znowu gościć lokatorów i by znowu stać się kimś potrzebnym. Okaż trochę litości starej kamienicy i nie pozwól jej umrzeć.
- Nie sprzedam kamienicy. - To jedno zapewnienie wystarczyło by uśmiech na twarzy kamienicy powrócił. Aby potwierdzić mnie w tym, że dokonałam właściwego wyboru pokazała mi się ze swojej najlepszej strony pozwalając mi ujrzeć swoje szczęśliwe dni. Ściany na powrót ożyły barwnymi kolorami, a wyszczerbione końce wypełniły się. Moim oczom ukazała się młoda para. Kobieta ubrana była w długą białą suknie, a mężczyzna w długi frak. Ich twarze pokryte były uśmiechem, a łzy szczęścia nieprzerwanie płynęły z błękitnych oczu panny młodej.
- To nasz nowy dom kochanie. - Mówiąc to mężczyzna przytulił kobietę czule do piersi. Zaś chwile później ich usta spotkały się i połączyły namiętnym pocałunkiem. Emanowała od nich radość i szczęście, tak jakby gwiazdka z nieba spadła wprost w ich dłonie.
Na mojej twarzy również ukazał się uśmiech. Teraz poczułam, że ta stara kamienica może zostać i moim nowym domem. Tak jak mówił zarządca tylko trochę farby i kleju.
Z tą myślą starzec prowadził mnie już do kolejnego mieszkania. Zamek otworzył się bez większych trudności, a korytarz sprawiał wrażenie zadbanego. Trójka – przeczytałam widniejącą cyfrę nad drzwiami. Może to w tym mieszkaniu zamieszkam? Para młoda, jako współlokatorzy - ta myśl nie była odpychająca. W porównaniu z martwym dzieckiem stratowanym przez konie oraz zwęglonym, płaczącym noworodkiem ta możliwość wydała się bardzo kusząca. Mieszkanie nie wymagało tak wiele remontu. Było chyba w najlepszym stanie ze wszystkich.
Długi, wysoki na trzy metry korytarz posiadał cztery rozwidlenia. W pierwszym znajdowała się łazienka, była niewielka i skromna. W swych zaledwie ośmiu metrach zawierała starą żeliwną wannę, pożółkniętą pod wpływem upływu lat i z brązowym osadem po bokach. Czarna sadza okrywała wyłożone różową tapetą ściany, a umywalka i muszla klozetowa pozostawiała wiele do życzenia. Jednak mimo upływu lat i niezbyt przyjemnego widoku wydawała się nadal sprawna.
Kolejne rozwidlenie prowadziło do pierwszego z pokoi. Tuż naprzeciwko drzwi znajdowało się duże dwuskrzydłowe okno prowadzące na podwórze i mimo iż widok na zewnątrz nie należał do pięknych, urzekła mnie jasność i przestronność pokoju. Był on duży, mający czternaście metrów o kształcie prostokąta. Podłoga wyłożona była brązowymi, drewnianymi panelami pokrytymi grubą pokrywą kurzu.
Wydawała się taka radosna i szczęśliwa. Wypełniona nadzieją optymistycznie spoglądając na przyszłość wydawała się mi taka głupia i małostkowa. Jej horyzont kończył się tuż przy czubku jej nosa. Miała ogromny dar, którego nie potrafiła wykorzystać. Z jednej strony było mi jej żal z drugiej zaś byłam o nią zazdrosna i wściekła na nią, sama nie wiedząc, dlaczego. Może przyczyną było to, że ja już to wszystko widziałam, to, co ona za chwile zobaczy.
Zarządca pokazał mi kuchnie. Stanęłam jak wryta. Z mych oczu spływały duże krople łez niczym groch. Choć mieszkanie było zadbane i nie wymagało wielkiego remontu. Choć mogłabym się do niego wprowadzić choćby zaraz. Choć było z pewnością w najlepszym stanie, nie mogłam w nim zamieszkać. Odwracając się na pięcie po prostu wyszłam z mieszkania i opierając się o ścianę w korytarzu przykucnęłam. Łzy cały czas spływały po moich polikach mocząc przy tym moją najlepszą zieloną bluzkę.
-, Co się z panienką dzieje? Panienka chora? Może zakończymy oglądanie? – Zarządca wydawał się zmartwiony. Miałam wrażenie, że jego zmarszczki pogłębiły się, a cienie pod oczami były większe niż zwykle.
- Ile jeszcze mieszkań mamy obejrzeć? – Choć łzy nadal spływały po mych polikach, w moim głosie nie słychać było żadnych załamań.
- Jeszcze trzy mieszkania i strych, ale jeśli panienka nie czuje się na siłach…
- Nie, nie, możemy kontynuować – Przerwałam mu już podnosząc się z ziemi. Byłam rozbita. Nigdy dotąd nie zdarzyło mi się widzieć tyle strasznych obrazów w tak krótkim czasie. Czy ta kamienica była przeklęta? Z każdym z mieszkań wiązała się jakaś tragedia, każdego z poprzednich lokatorów spotkało nieszczęście, a ja mogąc widzieć przeszłość odkrywałam ich tajemnice, przeżywając to razem z nimi. To był mój dar, dar od Boga, a raczej moje przekleństwo. To przez nie, nie miałam przyjaciół, to przez nie straciłam jedyną bliską mi osobę i moja jedyną miłość. Myślałam, że jakoś nauczę się z tym żyć, że z czasem będzie łatwiej. Jednak z każdym kolejnym dniem jest tylko gorzej.
Nie cierpię głodu, nie spotkała mnie żadna tragedia tak jak wiele osób. Można, więc powiedzieć, że powinnam się cieszyć, powinnam być szczęśliwa. Nie mam przyjaciół, więc nie ma mnie, kto zdradzić, prawda?
Szłam za zarządcą pogrążona we własnych myślach, próbowałam nie zwracać uwagi na obrazy z przeszłości. Jednak one nieproszone wdzierały się do mojej świadomości niepozwalająca się ignorować.
Bądź silna jestem z tobą.
Już nie jesteś sama.
Obejrzeliśmy kolejne trzy mieszkania i kolejne trzy tragedie. Było wśród nich również mieszkanie zarządcy. Opieka nad chora, wyczekiwanie i w końcu śmierć. Żona zarządcy miała krwiaka śródmózgowego. Do dziś nad miejscem, w którym znajdowało się jej łóżko widnieje duża plama krwi. Zmarła na wylew. Zarządca nie wszedł do jej pokoju, wydawał się opanowany i spokojny jednak i nad jego okiem zakręciła się łezka.
W końcu dotarliśmy na strych. Nikt tu nigdy nie mieszkał, choć pomieszczenie spokojnie mogło spełniać funkcje mieszkalną. Była tu nawet łazienka, niewielki pokoik i kuchnia.
- Pani babci szykowała tu kolejne mieszkanie, lecz nim się skończył remont, pani babcia…- Nagle zamilkł jakby słowa, które miał wypowiedzieć były nie odpowiednie i w zamian za nie potrafił odnaleźć innych. - Remont nie został skończony, ale w przyszłości może tu ktoś mieszkać. – Zapewniał mnie zarządca dokładnie przyglądając się mojej twarzy jakby wyczekując na coś. Wyczekując na moją reakcje.
Starzec był bystra i mądrą osobą, nie potrzebował wiele by zrozumieć, że nie jestem zwykłą osobą. Widziałam coś, choć nie wiedział dokładnie, co to było, zdawał sobie sprawę, że te obrazy wywierają na mnie ogromny wpływ. Możliwe, że podejrzewał, że widzę przeszłość. Jednak z pewnością nie był tego pewien, dlatego z takim zainteresowaniem przyglądał się mi czekając na moją reakcje.
- Całkiem tu przytulnie – Przerwałam milczenie. A teraz już nie przeszłość tylko przyszłość przedzierając się przez pancerz teraźniejszości, łamała linie obronną.
Czasem w mojej głowie pojawiały się dziwne myśli. Nie były one jednak moje. Więc, do kogo należały? Kto siedział w mojej głowie? Kim była osoba, która pokazywała mi to, co nie jest przeszłością ani teraźniejszością? Czego ode mnie chciała? A może tam nikogo nie było?
Odprowadzając zarządcę do wyjścia przyglądałam się jego twarzy. Zaszła w nim ogromna zmiana, choć nie byłam pewna, co tak naprawdę się w niej zmieniło odczuwałam przypływ trwogi, a na jego skórze jakby przybyło kilka zmarszczek. Choć nie dawał po sobie tego poznać przyjście do tego domu wymagało od niego dużego poświęcenia. Pogrzebane w jego wnętrzu wspomnienia ożywały w jego głowie wydostając się na zewnątrz, a ja nie mogąc pozbyć się ciekawości przyglądałam się im.
Starzec jeszcze raz pokazał mi jak otwiera się drzwi, podał telefon kontaktowy i skinieniem głowy pożegnał się. Wodząc za oddalającą się sylwetką starca zauważyłam stojącą po drugiej stronie ulicy dziewczynę. Miała długie blond włosy i czarną skórzaną kurtkę. Cały czas spoglądała w moja stronę, ale nie patrzyła na mnie tylko jakby jeszcze dalej w głąb mej duszy. Miałam wrażenie, że jestem dla niej jak otwarta księga. W skupienie czytała ze mnie z uśmiechem pełnym otuchy. Kim ona była?
Paląc papierosa opierała się o niewielki murek przy kamienicy, a siwy dym zakrywał jej twarz. Chciałam zajrzeć w jej przeszłość, dowiedzieć się, kim jest i co tu robi. Jednak patrząc na nią widziałam jedynie siebie. Wszystko to, co przed chwilą się zdarzyło stanowiło jej przeszłość, tak jakbym to ja stała po drugiej stronie.
Byłam oszołomiona i zdezorientowana. Przeszła mi nawet przez głowę myśl, że jej tam wcale nie ma, że to tylko moja wyobraźnia. Stałam tak jeszcze dłuższą chwile wzrok zatapiając w niej i jeszcze raz przeżywając to wszystko, co spotkało mnie w kamienicy.
Co mam teraz zrobić?
Jak byś nie postąpiła, twój los związany jest z tą kamienicą. I pamiętaj to, co dziś stare, kiedyś było nowe.
Kto to powiedział? Kiedy ta myśl pojawiła się w mojej głowie miałam wrażenie, że te słowa należą do obcej blondynki. Jednak była ona zbyt daleko bym mogła ją usłyszeć, a jej usta nawet nie drgnęły. Chciałam podejść do niej i zadać tak wiele pytań. Kim jest? Co tu robi? I czemu jej przeszłość to moja przeszłość? Lecz nim zdobyłam się na odwagę ona odwróciła się do mnie plecami i odeszła w swoją stronę pozostawiając po sobie jedynie pustkę.
Kim jesteś? Krzyczałam w myślach mając nadzieje, że mnie usłyszy.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Jej wyobraźnia była tak bujna lub.... Czy to było możliwe by mogła widzieć przeszłość? Bo skoro ja widziałam przyszłość to, czemu ona miałaby nie wiedzieć przeszłość? Cóż to był za niezwykły dar, przedzierając się przez czas docierać do tajemnic innych.
Gdy odłożyłam już długopis i zamknęłam zeszyt świat zaczął budzić się do życia. Przez moje duże dwu skrzydłowe okno wpadały pierwsze promienie słońca rozświetlając wnętrze mojego pokoju. Ciemne cienie nocnych koszmarów odeszły już w niepamięć, a w sypialni zagościł ranek. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że moje powieki same opadają w dół, a dłoń odmawia posłuszeństwa. Nie czułam się jednak zmęczona, raczej spełniona i szczęśliwa.
Szkoda :(