Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-02-25 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 5714 |
Kocfaj
Było jeszcze chłodne przedwiośnie. Na podwórku spotkałem go
zupełnie przypadkowo. Siedział koło stodoły wtulony w stertę słomy i drżał
z zimna. Zauważyłem błyszczące oczy wpatrujące się błagalnie we mnie.
Kiedy ruszyłem w jego stronę, nieśmiało wyszedł na spotkanie, lekko
utykając. Wziąłem go do rąk. Był wygłodzony i zziębnięty, a spomiędzy
pierza wyglądały jątrzące się rany. Postanowiłem zabrać go do domu, bo a
nuż Mruczkowi mogła nagle zasmakować świeża gołębina, a i piesek
Panek też może miałby ochotę urozmaicić swój jadłospis. Nie
zapominałem również o kunach, które zadomowiły się na poddaszu obory i
też chciałyby spróbować takiej atrakcji. Ewentualny atak jastrzębia
gołębiarza wykluczałem, gdyż te nigdy nie zapuszczały się na podwórko, a
jedynie na kilkadziesiąt metrów od ogrodzenia. I kiedy myślałem o tym
drapieżniku, nagle zaświtała mi myśl, że to chyba mój gołąbek umknął ze
szpon tej bestii i ukrył się w słomie.
Uradowany pobiegłem do domu ze swoją zdobyczą, wołając z daleka
do starszego brata, że mamy nowego gołębia pocztowego. Kazik wstał
ociężale, podszedł do mnie i popatrzył na wynędzniałego ptaka. - To ma
być gołąb pocztowy? - zapytał z sarkazmem. - Nie widzisz, że to tylko kok,
po prostu zwykły kocfaj. Porządnym gołębiarzem to ty nigdy nie będziesz.
Przecież to widać. Szkoda zachodu – zakończył złośliwie.
Po takiej ripoście wiedziałem doskonale, że nie ma co marzyć, by brat
pozwolił umieścić mojego gołębia na strychu domu w gołębniku
zrobionym ze starej, dębowej szafy. Tego zaszczytu mogły dostąpić
wyłącznie gołębie pocztowe i winerki, ewentualnie krymki, wiedyny lub
też tranzule i bocianki. Inne nie, a szczególnie te nierasowe, zwane
potocznie kokami lub pogardliwie kocfajami. Kazik jako wytrawny
gołębiarz miał swoje zasady i nigdy, ale to nigdy od nich nie odstępował.
W tej sytuacji uprosiłem mamusię, by pozwoliła przetrzymać gołębia
do następnego dnia w pokoju pod przetakiem. Przed południem zrobiłem
mu klatkę z wikliny, wyścieliłem dno starymi „Chłopskimi Drogami”, co
brat skwitował, że papier bardziej przydałby się do podcierania tyłka.
Potem wybłagałem przedłużenie terminu i zgodę na ustawienie klatki na
kredensie. Wstawiłem do niej słoik z mieszanką grochu, żyta, pszenicy,
prosa i kaszy oraz drugi słoik z wodą. Potem do klatki wpuściłem mojego
Kocfaja, bo tak go nazwałem.
Gołąb łapczywie obżerał się do granic możliwości, szybko przybierał
na wadze, rany błyskawicznie się goiły, a upierzenie nabierało połysku i
pięknych barw. Czasami wypuszczałem go z klatki, by próbował pofrunąć,
ale nie mógł nawet oderwać się od podłogi. Za którymś jednak razem udało
się. Przefrunął kilka metrów, potem coraz więcej, wreszcie udało mu się
kilka razy oblecieć pokój. Zawsze swoje próby kończył na moim ramieniu
lub głowie i wtedy swoją radość demonstrował trzepotaniem skrzydeł i
głośnym gruchaniem. A jeżeli kiedyś zapomniałem go wypuścić z klatki, to
w ten sam sposób dopominał się o swoje prawa. Polubiliśmy się nawzajem.
Któregoś dnia Kazik wyjął Kocfaja z klatki, z błyskiem w oczach
popatrzył na jego kształty i piękniejące upierzenie, zważył go w dłoniach i
zaproponował, by dać mu szansę spróbowania sił w pustej o tej porze
stodole. Bardzo bałem się, że ucieknie przez szczeliny między deskami, a
może nawet wpadnie w szpony napastliwego jastrzębia. Z drugiej zaś
strony uznałem, że kiedyś trzeba zaryzykować. W stodole gołąb zrobił
kilka okrążeń, szybując to w górę, to w dół, jakby cieszył się wolnością.
Potem wylądował na moim ramieniu, zatrzepotał skrzydłami i zagruchał.
Cieszyliśmy się całą trójką, to znaczy Kocfaj, Kazik i ja.
W tej sytuacji uległem namowie brata, by puścić gołębia na wolnym
powietrzu. Ten wbił się wysoko, zrobił kilka okrążeń wokół podwórka,
pofrunął w kierunku lasu, potem zaniepokojony wrócił i usiadł na dachu
stodoły, wciskając się w zmurszałą słomę. Nagle wystrzelił jak z katapulty
w przestworza i zniknął, a my po chwili dostrzegliśmy jastrzębia krążącego
nad podwórkiem. - Wiesz co – powiedział do mnie Kazik – to był
naprawdę piękny i mądry ptak. Na pewno kiedyś jeszcze do ciebie wróci,
widziałem to w jego oczach.
oceny: bezbłędne / bardzo dobre
Może szkoda, że nie odsłoniło go przed autorem i przed nami.
oceny: bezbłędne / znakomite