Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-09-22 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2614 |
BODZIO WTAJEMNICZONY
Mieszkał w sąsiedniej kamienicy razem z matką. Miał prawie szesnaście lat, gdy matka nagle wyszła za mąż za owdowiałego inżyniera. Wszystkie sąsiadki patrzyły na to małżeństwo z zawiścią.
Po co mu taka stara baba i jeszcze z synem – łobuzem? Urwanie głowy będzie z nim i tyle. – mówiły.
Miały oczywiście na uwadze dobro inżyniera.
Ten, tym czasem ustawił sprawy jak należy – wyremontował mieszkanie, usunął stare graty – ich miejsce zajęły eleganckie przedwojenne meble, żona przestała pracować a Bodzio czyli jej syn posłany został do szkoły samochodowej, żeby zdobył jakiś fach. Był rok 1955 ale inżynier starał się układać swoje życie według tradycyjnego modelu – takiego, w jakim wyrósł. Udawało mu się zachować ten styl postępowania przez wiele lat, tak, jakby to co dzieje się na zewnątrz nie miało prawa naruszyć jego układów w domu.
Bodzio skończył szkołę i zaraz dostał powołanie do wojska. Zniknął na dwa lata. Nigdy nie przyjeżdżał na przepustki, nikt w mundurze nie widział go toteż zaczęły krążyć plotki, że Bodzio wcale nie jest w wojsku tylko siedzi w więzieniu. Za co Bodzia mieli by wsadzić, tego też nikt nie wiedział. Ogólnie uważany był za złego ducha okolicy, którego tylko inżynier był zdolny utrzymać w karbach pod warunkiem, że nie spuszczał z niego oka.
Odium otaczające Bodzia wydawało się nieuzasadnione, ponieważ cała okolica pełna była złych duchów. Jednak żaden z nich nie cieszył się tak paskudną opinią jak on.
Po dwóch latach Bodzio wrócił do domu z tatuażem na ręce. Inżynier załatwił mu jakąś pracę, więc na pół dnia schodził wszystkim z oczu. Pojawiał się po południu i zaczynał krążyć po okolicy szukając swoich koleżków, z którymi później przesiadywał do późnego wieczora.
Za dziewczynami nigdy nie uganiał się. Uważał, że to one powinny zabiegać o niego. W tej sytuacji, pomimo, że był przystojny poprzestał na jednej dziewczynie – tej, która o niego rzeczywiście zabiegała.
Problem Bodzia polegał na tym, że normalne życie nie interesowało go. Być może osoba ojczyma rozbudziła w nim ambicje. Chciał być kimś szczególnym – człowiekiem, który cieszy się autorytetem. Dlatego bez przerwy kombinował.
Grupa, którą wokół siebie zgromadził szwendała się po okolicy robiąc dokładny obchód, czasami stała przy bramie albo też zbierała się na ganku od strony podwórza i oddawała się jakimś rozważaniom.
Wyglądali na szajkę złodziei ale to nie było tak. Owszem – czasami lokatorom różne rzeczy ginęły. Oskarżali nawet o to Bodzia i jego koleżków. Za rękę jednak nikt ich nigdy nie złapał. Jeżeli coś wzięli to przy nadarzającej się okazji i na zasadzie: przyda się. Bodzio miał talent handlowy. Byle śmieć potrafił korzystnie sprzedać, toteż zabrany przedmiot szybko znikał z oczu.
Raz jeden Bodzio skompromitował się – widziano go jak sprzedawał to, co zginęło. Sprawa jednak nie nabrała rozgłosu. Załatwiono ją polubownie. Właściciel ukradzionej rzeczy co prawda nie odzyskał ale inżynier zapłacił za wyrządzoną szkodę. Tak więc wyszło na to, że Bodzio złodziejem nie jest a to, co się stało należy puścić w niepamięć.
Sam sprawca zamieszania czuł się głęboko urażony całą tą sprawą.
Trzeba być wyjątkową szują, żeby robić tyle hałasu o byle g... - stwierdził przechadzając się z kumplem po podwórzu pod otwartymi oknami.
Poniekąd miał rację ale tylko poniekąd... Inżynier w tej sytuacji musiał mu chyba wyjaśnić parę rzeczy, co Bodzia najpierw niebywale rozjątrzyło a później skłoniło do jakichś dziwnych poszukiwań.
Właściwie w tym momencie jego życie przeskoczyło na zupełnie inny tor. Poczuł się nagle w coś
wtajemniczony.
W co inżynier go wtajemniczył - nie wiadomo? W każdym razie Bodzio ujrzał otwierające się przed nim perspektywy i nabrał przekonania, że lada moment zapanuje nad sytuacją a później zacznie innym dyktować swoje warunki. Wystarczy tylko nakręcić chłopaków, żeby mu sprawdzili to i owo. Nie wykluczone, że sam inżynier nie miał nic przeciwko temu, żeby Bodzio z kumplami dyskretnie przyjrzał się paru rzeczom.
Skąd o tym wiem?... Po prostu - prowadzili ze sobą rozmowy pod oknami albo na klatce schodowej. Wcale nie trzeba było szczególnie nasłuchiwać, żeby ich słyszeć. Inna sprawa, że tak na prawdę o co chodzi nie dało się zrozumieć.? Przeważnie dowcipkowali i nie wiadomo było czy te dowcipy rzeczywiście ich bawią czy też przekazują sobie w ten sposób jakieś informacje.
Autorytet Bodzia w grupie zaczął rosnąć. Czasami kumple musieli go prosić, żeby poszedł z nimi wypić wino. Ociągał się, zastanawiał czy warto ale przeważnie szedł.
Kradzieży w okolicznych kamienicach było teraz jakby mniej a jeżeli nawet coś zginęło, to przeważnie dziwne przedmioty, których zniknięciem nikt się nie przejmował. Czasami co najwyżej głośno zastanawiano się na co to komu było potrzebne - jakieś stare buty nadające się na śmietnik, pogniecione blaszane pudełko, haczyk od drzwi przy piwnicy, obtłuczony talerz, stwardniały od farby pędzel czy połamane kredki woskowe?
Tak upłynęło dziesięć lat wypełnionych jakimiś kombinacjami. Bodzio majątku nie zdobył ale żyło mu się całkiem wygodnie w domu rodzinnym i w otoczeniu szanujących go kolegów. Przez ten czas nauczył się wydawać polecenia. Często można było usłyszeć jak mówi: jest do załatwienia sprawa; kto ma chęć może iść ze mną. Zawsze znajdowało się paru chętnych, którzy z nim szli.
I nagle stała się rzecz, której nikt nie przewidział. Było to jak grom z jasnego nieba. Okazało się, że Bodzio natychmiast ma opuścić rodzinny dom – bez żegnania się z kumplami, bez wyjaśniania czegokolwiek dziewczynie, z którą był przez tyle lat.
Wyjaśnieniami zajęła się jego matka.
No cóż, co się stało to się nie odstanie... Syn będzie miał dziecko. Musi się ożenić. Kobieta jest z innego miasta, posiada własne mieszkanie i przy niej jest teraz jego miejsce.
Powiedziała to kilku sąsiadkom a te natychmiast poszły z nowiną po okolicy.
Wszystkim sprawa wydała się nieco dziwna, bo Bodzio wcześniej nigdzie nie wyjeżdżał, chodził do roboty, spotykał się ze swoim towarzystwem więc niby kiedy i jak miał dorobić się potomka? Dodatkowych pytań nikt jednak już nie zadawał, bo raz, że nie wypadało, a po drugie – wiadomo, że szczegółowych wyjaśnień w takiej kwestii nie udziela się.
Po jego wyjeździe miejscowe układy zaczęły rozpadać się. Kumple kolejno znikali gdzieś – wyprowadzali się do innej dzielnicy albo w ogóle opuszczali miasto. Któryś z nich zaczął robić karierę i dopóki nie zginął w wypadku był nawet ogólnie znany ale później o nim też zapomniano. W pobliskich kamienicach parę osób zmarło, parę osób weszło w związki małżeńskie i urodziły im się dzieci – jedne zdrowe, inne nie. Życie toczyło się dalej.
Minęło pięć czy sześć lat. Matka Bodzia w końcu doczekała się wizyty wnuka. Przywiozła go synowa. Zostawiła na kilka tygodni dzieciaka u babci. Bodzio nie pokazał się.
Tym razem nikogo to nie zdziwiło, bo przecież zajmowanie się dziećmi to babska sprawa. Na dodatek było lato, wiec wiadomo, że dzieciak powinien w tym czasie gdzieś wyjechać – na kolonie albo do rodziny.
Przez parę następnych lat ta sytuacja powtarzała się – wnuczek spędzał wakacje u babci przywożony i odbierany przez matkę.
Ten utrwalony już układ przerwała nagła śmierć inżyniera. Zmarł niespodziewanie i wszyscy sądzili, że to zawał serca. Tylko jeden z sąsiadów temu zaprzeczył.
Ja tam nie chcę nic mówić. Nie lubię plotkować. Chłop był porządny. Szkoda go. Mógł jeszcze pożyć ale rak mu się nagle ujawnił... Trzeba było wcześniej coś z tym robić.
Bodzio musiał przyjechać na pogrzeb. Wyglądał tak jak dawniej – może tylko trochę postarzał się. U matki długo nie zabawił, jednak po paru miesiącach wrócił. Tym razem spędził w swoim rodzinnym domu trochę więcej czasu. Kiedy te powroty zaczęły regularnie powtarzać się sąsiedzi doszli do wniosku, że między Bodziem a inżynierem musiał wcześniej zaistnieć jakiś konflikt i to było prawdziwym powodem wyprowadzki z domu. W końcu narzeczonej z brzuchem nikt nie widział i nikt nie sprawdzał daty urodzin dziecka.
Ja pani mówię, że on musiał coś zrobić i inżynier wyrzucił go – snuła przypuszczenia najbardziej wścibska baba w okolicy. - Pewnie przemieszkał parę miesięcy w hotelu robotniczym, znalazł sobie dziewuchę i ożenił się. Jakby było inaczej to przecież po ślubie zajrzałby czasami do rodziny. Matka nakłamała, żeby nikt jej nie wypytywał.
Za którymś razem Bodzio przyjechał do matki i już został – nie wrócił do żony.
Z miejsca rozpoczął poszukiwania swojej dawnej grupy – chodził po okolicy, rozglądał się, zadawał pytania. Dziwne, że nie próbował szukać po mieście, bo może by kogoś odnalazł. W dzielnicy trafił jedynie na paru alkoholików, których znał w czasach, kiedy jeszcze nie byli alkoholikami.
Jak mówią: na bezrybiu i rak – ryba, więc puki co poprzestał na tych znajomościach. Spotykał się z nimi i popijał. Wiadomo było, że abstynentem Bodzio nie jest ale teraz pił znacznie więcej niż dawniej.
Matka widząc co się dzieje poruszyła niebo i ziemię, żeby zapewnić synowi jakieś zajęcie. Znalezienie przyzwoitej pracy nie przyszło łatwo – zabrakło inżyniera i jego znajomości w różnych kręgach. W końcu ktoś się nad kobietą zlitował i pomógł jej. Bodzio dostał wygodną posadkę właściwie biurową.
Nie był pewnie z tego powodu zbyt szczęśliwy ale pieniądze trzeba jakoś zarabiać, papiery można zabrać do domu i podrzucić matce, żeby uporządkowała je a popołudnia są wolne.
Pomimo takiego obrotu sprawy pozycja Bodzia w grupie towarzyskiej nie była zbyt wysoka. Na wspólny alkohol musiał teraz składać się tak jak inni. Ta sytuacja nie za bardzo odpowiadała mu. Postanowił odbudować swój autorytet poprzez stopniowe wtajemniczanie kumpli w pewne rzeczy.
Zaczęło się to chyba na wiosnę, bo na dworze było już ciepło i towarzystwo zebrało się na ławce w podwórzu.
Co będziemy tu tak siedzieć na widoku... Chodźcie na placyk. Przy piaskownicy o tej porze jest pusto.- zaproponował któryś z nich.
Mówiąc „placyk” miał na myśli pobliski plac zabaw dla dzieci.
Nie znoszę bachorów! - warknął Bodzio.
Ale mówię przecież, że przy piaskownicy... Tam nikogo nie ma... - upierał się kumpel.
Tam zawsze ktoś jest. Nawet w nocy przychodzą. Dwie dziewczynki, dzieciak z matką i chłopak... Na dodatek nie wiadomo czy oni są żywi? W tym starym budynku za placykiem był kiedyś szpital. Ja tam nawet w dzień wolę nie chodzić.
To co Bodzio powiedział wzbudziło zainteresowanie. Któryś szybko skoczył po wino do najbliższego sklepu. Wrócił, odkorkował butelkę i zażądał, żeby dokładnie opowiedzieć mu o wszystkim. No i Bodzio zaczął....
Historia była o dzieciach, które pojawiają się w środku nocy na placu zabaw. Być może w dzień też tam są ale wśród innych trudno je rozpoznać. W nocy natomiast widać dokładnie co robią, bo nikogo innego nie ma. Najpierw przychodzi dziewczynka z chłopcem. Obydwoje w podobnym wieku. Dziewczynka siada na huśtawce, chłopiec staje obok na desce huśtawki i zaczynają bujać się. Metalowe gwinty skrzypią niemiłosiernie a oni bujają się co raz wyżej i wyżej. Na koniec chłopiec zeskakuje na ziemię i znika gdzieś. Wtedy od strony furtki nadchodzi druga dziewczynka. Siada obok pierwszej zwrócona do niej twarzą. Huśtawka znów skrzypi. Dziewczynki chichoczą i szepczą coś sobie do ucha.
Najgorszy jest ten najmniejszy bachor – ciągnął dalej Bodzio. - Ledwo trzyma się na nogach. Matka prowadza go za rękę. Czaruś, Czaruś woła... W końcu kazała tej dziewczynce, która przychodzi z chłopcem bawić się z nim. Pobaw się z Czarusiem w piłeczkę – mówi.- On już umie łapać... Jasna cholera, czegoś takiego w życiu nie widziałem... Rzucali do siebie piłkę a ona nagle zmieniła się w odciętą ludzką głowę. Dalej rzucali by ją do siebie ale bachor przewrócił się a głowa poturlała się w krzaki. Raz jeden to widziałem i starczyło mi...
Co ty?...A jeszcze coś było? - dopytywali się kumple.
Bodzio przez dłuższą chwilę zastanawiał się. Na koniec stwierdził, że owszem widział kiedyś dziewczynkę od chłopaka jak siedzi w dzień na huśtawce. To było jesienią, jak była szarówka na dworze i deszcz siąpił. Miała na głowie kaptur od kurtki, twarzy nie było widać ale wiadomo, że to ona, bo nikt inny w taką pogodę nie przyszedł by. Później widział ją jeszcze raz na metalowym łóżku w piżamie jak odbija od ściany tenisową piłeczkę.
Pewnie wsadzili ją w końcu za tę głowę, tylko nie wiem czy to było więzienie czy szpital? - podsumował swoją opowieść.
Zdaje się, że od tej pory raczył swoich koleżków historiami w podobnym stylu a oni za to częstowali go wódką albo winem. Znów zaczęły się jakieś poszukiwania i kombinacje tylko może nie tak intensywne jak dawniej, bo towarzystwo było za mocno pijące.
Historia opowiedziana przez Bodzia wydała mi się wtedy upiorna ale wiele lat później zmieniłam zdanie na ten temat. Powodem był wyjazd na południe Europy, gdzie rzeczą zwyczajną jest, że dzieci z rodzicami przychodzą na plac zabaw dopiero późnym wieczorem, kiedy jest już ciemno i chłodno. W tym wszystkim tylko głowa była czymś nie do przyjęcia.
Przed stanem wojennym Bodzio znowu zniknął.
Przemyślał sobie wszystko i wrócił do żony – oświadczyła matka na pytanie sąsiadki: a gdzież to syn się podział?
W późniejszym zamieszaniu nikt już nie zwracał uwagi na to, że matki Bodzia nie odwiedza ani syn, ani synowa, ani wnuk. Były ważniejsze sprawy. Na dodatek w trudnych warunkach starsza pani całkiem nieźle sobie radziła i odnowiła jakieś dawne przyjaźnie więc nie siedziała sama w domu.
Burzliwy okres wreszcie minął. Gdy tylko wszystko względnie ustabilizowało się Bodzio wrócił. Oczywiście, matka znalazła proste wyjaśnienie:
Starał się ale widocznie nie może mu się życie z żoną ułożyć. Małych dzieci nie mają, więc po co ma się mordować a u mnie zawsze znajdzie miejsce.
Bodzio dach nad głową znalazł ale nie miał pracy. Teraz już nikt nie chciał mu pomóc. W tej sytuacji postanowił żyć z jakichś dorywczych zajęć. Ponieważ zawsze potrafił wykonywać różne
naprawy i całkiem mu to nieźle szło zajęcie od czasu do czasu trafiało mu się. Kumpli znowu odszukał. Teraz byli już całkiem podupadli – tyle, że wypić z nimi można jeszcze było. Co prawda do towarzystwa dołączyli jacyś nowi, jednak nie poprawiło to sytuacji. Bodzio chyba czuł, że to wszystko jest poniżej jego poziomu.
W takim układzie zdecydował się poszukać kobiety, w której znajdzie partnera. Przez jakiś czas rozglądał się za kimś odpowiednim. Trzeba przyznać, że na koniec wybrał idealnie pod kątem swoich potrzeb.
Była to osoba znacznie młodsza od niego, rozwiedziona, utrzymująca się ze sprzedaży tanich ciuchów. Bodzio przylgnął do niej i do szmacianego interesu a ona nie miała nic przeciwko temu, żeby poświęcał tym dwóm sprawom swoją uwagę i swój wolny czas. Imponowało jej, że jest wygadany, potrafi różne rzeczy naprawić i wciskać klientom towar, którego ona nie mogła pozbyć się. Jego wygląd całkiem jeszcze przystojnego cwaniaka też zrobił swoje.. To, że pije nie przeszkadzało – byle nie za dużo i bez awantur. Bodzio przez jakiś czas zabiegał jak mógł o względy swojej wybranki aż wreszcie przyszedł czas na to, żeby role odwrócić. Zastosował prostą taktykę – najpierw przyzwyczaił ją do idealnego układu a później stopniowo zaczął odmawiać różnych rzeczy i sprawdzać co ona może zrobić dla podtrzymania związku.
Tym czasem wybranka zdążyła już zamienić mieszkanie, ponieważ chciała być bliżej Bodzia. Popołudniami, gdy zebrała swój kram przychodziła do nas na podwórze posiedzieć z Bodziem na ławce. Czasami robiła mu wyrzuty, że nie przyszedł albo nie wywiązał się z czegoś co obiecał. Kiedy tych pretensji trochę już nazbierało się Bodzio przeszedł do następnego etapu działania – zaczął wtajemniczać ją. Pewnie na wstępie naopowiadał jakichś dziwnych historii, które podziałały na jej wyobraźnię, bo tego dnia, kiedy wyciągnął z kieszeni dwa małe młoteczki i pomachał jej nimi przed nosem - ona patrzyła na niego jak urzeczona.
To są młotki kowalskie – powiedział Bodzio z tajemniczą miną.
Ja też zaczęłam przyglądać się, ponieważ wydało mi się, że gdzieś już takie narzędzia widziałam. Wreszcie przypomniałam sobie – miał je plastyk, który wynajmował na naszym podwórzu garaż. Czasami przed garażem przybijał nimi płótno do drewnianych ram. Bodzio musiał jakoś sprytnie zakręcić się koło niego i dwa młotki zmieniły właściciela. Zupełnie nie rozumiałam dlaczego miałyby to być młotki kowalskie.
Od tej rozmowy na temat młotków zaczęły się znów dziwne poszukiwania prowadzone teraz przez Bodzia i jego narzeczoną, bo tak o tej kobiecie wszyscy zaczęli mówić. Łazili po okolicy popołudniami, wieczorami a nieraz i w nocy. Szli nawet na placyk, gdzie wcześniej Bodzio nie chciał chodzić. Zabierali ze sobą wiaderko na śliwki, które zrywali z dziko rosnącego drzewa. Myślę, że tak naprawdę musieli robić coś zupełnie innego a śliwki były tylko pretekstem. Na dodatek wszyscy bardzo szybko przekonali się, że są przez nich obserwowani. Było to niebywale irytujące, bo z jakiej racji jakiś Bodzio miał wtykać nos w sprawy sąsiadów, którzy swoje prywatne życie zamykali w swoich czterech ścianach i nie obnosili się z nim na zewnątrz.
Po paru latach takiego funkcjonowania przypuszczano, że Bodzio postara się o rozwód i weźmie ślub ze swoją narzeczoną. Nic takiego jednak nie stało się. Najwyraźniej nie był zainteresowany dopełnianiem jakiś urzędowych formalności.
Matka Bodzia nie wtrącała się w te układy. Była już za stara na trzymanie wszystkiego pod kontrolą. Na dodatek jej zdrowie pogorszyło się – sama teraz potrzebowała opieki i Bodzio w miarę swoich możliwości zajmował się nią. Narzeczona pomagała mu ale tak na dystans, bez wchodzenia do ich mieszkania – zrobiła czasem zakupy, przyniosła wyprane rzeczy, poradziła kiedy zawołać lekarza. Taka sytuacja trwała dłuższy czas. Wiadomo było, że jeśli matka Bodzia umrze jego położenie będzie marne – skończy się stały dochód. Matka nie mogła jednak żyć wiecznie. Miała wtedy osiemdziesiąt lat i z miesiąca na miesiąc słabła.
Któregoś dnia odeszła i Bodzio został sam. Pogrzebem zajęła się narzeczona. Wtedy chyba po raz pierwszy weszła do ich mieszkania. Żona Bodzia i jego syn nie przyjechali. Możliwe, że Bodzio nie chciał ich oglądać i po prostu o niczym nie zawiadomił. Rzeczywiście sprawiał wrażenie kogoś kto nagle stracił grunt pod nogami, całkowicie pogubił się, opuściło go zainteresowanie życiem i pogrążył się w jakimś otępieniu. Snuł się co prawda po okolicy tak jak dawniej ale teraz widać było, że bez żadnego celu. Wypił czasami coś ze swoim starym towarzystwem, jednak w tym stanie ducha alkohol zaczął wywoływać w nim agresję co prowadziło do ostrej wymiany zdań, która przykrym akcentem kończyła nie jedno spotkanie. Narzeczona próbowała wyrwać go z tej depresji.
Zaproponowała wreszcie żeby przeniósł się do niej a swoje mieszkanie po matce komuś wynajął . Bodzio posłuchał jej rady.
Miał teraz skromny, regularny dochód. To jednak nie cieszyło go. Chodził skwaszony i wygłaszał złośliwe uwagi pod adresem nawet nieznajomych osób. Na tych, których znał suchej nitki nie zostawił – obgadywał jednych przed drugimi wyciągając na światło dzienne jakieś stare, dawno zapomniane historie. Jeśli wzbudził zainteresowanie, nastrój nieco poprawiał mu się – uśmiechał się krzywo i zerkał porozumiewawczo spod oka na swojego rozmówcę. Zdaje się, że przestał też szukać dorywczych zajęć, bo zbt często widać go było na podwórzu i na ulicy.
Po roku takiego życia postanowił wrócić do siebie.
Teraz narzeczona wprowadziła się do niego – chyba na dobre, bo swoje mieszkanie sprzedała a pieniądze pewnie odłożyła gdzieś na czarną godzinę.
Bodzio nie miał już żadnych dochodów ale głodny nie chodził i wszystkie opłaty były uregulowane.
W końcu uruchomił swój talent handlowy i zaczął pozbywać się rzeczy, które zostawiła matka. W pierwszej kolejności poszły na sprzedaż eleganckie stare meble. Musiał dostać za nie całkiem sporo, bo starczyło mu na tanie sprzęty i jeszcze jakaś reszta została. Korzystał z tej reszty przez wiele miesięcy aż do wyczerpania jej.
Później zaczęły się w domu awantury. Narzeczona biegała po sąsiadach z pytaniem czy Bodzio nie sprzedał im czajnika elektrycznego, żelazka, nowych filiżanek do kawy i tym podobnych rzeczy? Przeważnie ginęło to wszystko bez śladu i było już nie do odzyskania pomimo jej starań. Po jakimś czasie te przykre incydenty szły w niepamięć. Dalej jakoś razem funkcjonowali.
Prawdziwe nieszczęścia zaczęły się od momentu, gdy do kamienicy wprowadził się nowy lokator..
Był to człowiek przedsiębiorczy, nastawiony na prowadzenie różnych interesów, które miały zapewnić mu przyzwoity dochód.
Bodzio natychmiast zakręcił się koło niego. Najpierw posiedzieli razem na ławce, pogadali, wypili piwo a w końcu Bodzio zaczął bywać w domu nowego sąsiada.
Myślę, że w czasie tych domowych posiedzeń zaczęło się wtajemniczanie, bo nie upłynęło wiele czasu, jak Bodzio razem z sąsiadem zaczął znowu penetrować okolicę - widać było, że coś razem kombinują. Trudno powiedzieć do czego zmierzali? W każdym razie Bodzio odzyskał swoją dawną werwę i ogarnęła ich obu jakaś niewytłumaczalna pasja.
O tych wzajemnych układach wiem nie wiele. Swoje sprawy załatwiali dyskretnie, bez afiszowania się. Wyraźnie jednak na coś liczyli. Wtedy właśnie doszłam do wniosku, że rzeczywiście Bodzio jest złym duchem okolicy i musi obiecywać ludziom gruszki na wierzbie, w które oni wierzą. Możliwe, że była to wina inżyniera – pewnie wyjaśnił coś swojemu wychowankowi ale nie do końca. Dla świętego spokoju stworzył mu złudne nadzieje i nie przewidział, że Bodzio będzie konsekwentnie przy nich trwał.
Minęło parę lat. Sprawy przybrały zły obrót. Bodzio nie wiele zyskał, sąsiad natomiast zaczął tracić dochody. Jego interesy szły co raz gorzej. Obaj leczyli nerwy i rozczarowania dużą ilością alkoholu.. Z tego powodu narzeczona miała co raz więcej kłopotów z Bodziem. Kiedy sprzedał komplet mebli kuchennych, które były jej własnością zabrała resztę swoich rzeczy i wyprowadziła się do wynajętego mieszkania. Zrobiła to w porywie gniewu. Tak na prawdę pewnie liczyła, że Bodzio uderzy w pokorę, zacznie prosić, żeby wróciła a wtedy ona postawi swoje warunki.
Bodzio tego nie zrobił. Doszedł do wniosku, że nie będzie ta - to będzie inna.
O tę inną nie było jednak tak łatwo, jak początkowo wydawało mu się, toteż postanowił odwołać się do uczuć i wrócić do swojej pierwszej miłości, tej którą zostawił bez jakichkolwiek wyjaśnień.
W tym momencie była to już starsza, nie zamężna kobieta rozczarowana życiem. Rozwiodła się czy też owdowiała, miała dzieci, które nie poświęcały jej uwagi, toteż powrót dawnego narzeczonego dodał jej życiu blasku.
Z przyjemnością zajęła miejsce swojej poprzedniczki. Otoczyła Bodzia opieką ale nie zrezygnowała z własnego mieszkania ani też nie wprowadziła się do Bodzia.
Taki rozwój wypadków doprowadził do utarczki słownej między nią a narzeczoną Bodzia.
Sam Bodzio był z tego najwyraźniej zadowolony i nie próbował rozstrzygać, która z nich ma do niego większe prawa – w końcu zawsze uważał, że kobiety powinny zabiegać o jego względy.
Ostatecznie został przy starej miłości, co wydawało się znacznie prostsze niż powrót do układu z narzeczoną.
Idylla trwała rok czy dwa. W pewnym wieku jednak kobieta nie ma już tyle sił, żeby tyrać za dwoje – stara miłość po prostu rozchorowała się i teraz ona wymagała opieki a Bodzio nie miał pieniędzy na życie. Znów zaczął wyprzedawać wszystko co dało się sprzedać. Na wiele mu to jednak nie starczyło – bardziej wartościowe przedmioty zostały dawno sprzedane.
Ostatecznym fatalnym posunięciem było przehandlowanie zadłużonego mieszkania. Liczył pewnie, że któraś z pań weźmie go pod swój dach. Stało się jednak inaczej. Obie jego wybranki same miały poważne problemy finansowe i nie było je stać na dalsze holowanie Bodzia. Mimo wszystko ten uparcie trzymał się swojego terenu. Najwyraźniej był przekonany, że tutaj nie zginie. Widać go było w towarzystwie miejscowych alkoholików, którzy jakimś cudem mieli jeszcze dach nad głową. Mówiono, że pomieszkuje u nich albo nocuje w piwnicach. Czepiał się różnych osób domagając się pieniędzy na piwo i papierosy. Próbował uzyskać coś od przedsiębiorczego sąsiada pomimo, że ten popadł w długi i sam ledwo ciągnął. Po paru latach przestałam widywać go. Co działo się z nim później – nie wiem... Prawdę mówiąc - Albert Einstein, niemiecki fizyk żydowskiego pochodzenia, największy z fizyków-teoretyków XX wieku, twórca teorii względności, współtwórca korpuskularno-falowej teorii światła, odkrywca emisji wymuszonej, laureat Nagrody Nobla za wyjaśnienie efektu fotoelektrycznego też musiał opuścić Europę i wyjechać do Ameryki, więc co tam Bodzio...
Pozdrawiam.