Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2016-12-30
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1485

Ktoś musiał usunąć krew z wczoraj, bo pościel znów była śnieżnobiała. Tak samo jak ściany i sufit. I kraty w oknach. Jedynym, wyróżniającym się od reszty rzeczy kolorem, było moje ubranie. Chociaż i ono nie miało jaskrawej barwy. Było szaroniebieskie, trochę jak niebo przed wschodem słońca, zanim na dobre zacznie się kolejny dzień, pełen rutyny i obowiązków. 

Bolały mnie ręce, ale to może od drapania ścian. Nie chciałam, żeby zamykali mnie w tym pokoju. Było tu za cicho. Kraty w oknach wyglądały strasznie i przypominały mi słowa pani doktor, która odwiedziła mnie wczoraj. Jak to było? Że jestem uwięziona w klatce własnego umysłu i ona pomoże mi się z niej wydostać? 

Pokręciłam głową. Brednie.  

Postawiłam stopy na podłogę, starając się przyzwyczaić do chłodu panującego w tej ciasnej klitce. Wzdrygałam się raz za razem, co chwila zerkając na drzwi, też białe. Na białym talerzu leżała niedojedzona kromka chleba z kolacji, a na białych meblach nie było widać ani śladu kurzu. Kiedy spoglądałam przez kraty w oknie, też było biało. Przez noc spadło mnóstwo śniegu. 

Kiedy, już po ogólnych oględzinach, chciałam przywitać się z Leonem, zamek w drzwiach zazgrzytał i do pokoju weszła pani pielęgniarka z tacą ze śniadaniem. Spotkanie z moją tulpą musiałam odłożyć na później. Ludzie ze szpitala lubili mieć kontrolę nad wszystkim, nawet nad moimi myślami.

— Pani Marlena zaraz do ciebie przyjdzie, skarbie.

Tak powiedziała ta jasnowłosa pielęgniarka, kiedy kładła na stolę tacę z dwiema kromkami chleba z pasztetem i herbatą obok. Nie kłamała, bo nie zamyknęła drzwi.

Zajęłam się śniadaniem i przygotowaniem w mojej głowie monologu, który zamierzałam wygłosić przed Leonem i przeprosić za to, że znów nie rozmawiałam z nim przed pójściem spać. Nie mogłam jednak nic na to poradzić. Od kiedy zamieniono poprzednie leki na mocniejsze, ciężej było mi się skupić i wyobrażać sobie miejsce nasze stałych spotkań.

Akurat kończyłam przeżuwać ostatni kęs chleba, kiedy do pokoju weszła pani Marlena, razem z podkładką do notowania i długopisem w czarne gwiazdki. Przysunęła sobie krzesło stojące w rogu i westchnęła głośno.  

Byłam tutaj już od sześciu tygodni i nadal nie mogłam przyzwyczaić się do jej obecności. Przeszkadzało mi to, że ktoś oprócz Leona wie o moich sekretach. A wszystko przez to, że testy pani Marleny były zbyt trudne i zawsze wychodziło na jaw, kiedy kłamałam.

— Możesz się położyć, jeśli chcesz.

Zabrzmiało jak sugestia, ale tak naprawdę było poleceniem. Może i jasne włosy doktorki, owalna twarz i duże, migdałowe oczy były miłe dla oczu, ale jej słowa często kaleczyły serce. Już dawno zrozumiałam, że jeśli chcę zostać z Leonem, to muszę udawać, że mi się poprawia i robić wszystko, jak chcą.

Ułożyłam się wygodnie na łóżku i powstrzymałam chęć zamknięcia oczu i przeniesienia się do wonderlandu. Do Leona, który siedziałby ze mną pod drzewem i nie pytał o nic ważnego, po prostu będąc i udając, że wszystko jest tak, jak powinno być. Że jeszcze kiedyś będę normalna.

Kolejne westchnięcie pani Marleny i dźwięk ręki przesuwanej po kartce.

— Możemy zaczynać.

Nie musiała dodawać nic więcej. Codziennie przerabiałam z nią ten sam scenariusz, rozpoczynając moją opowieść w momencie wyprowadzki Julii, na moim obecnym stanie ją kończąc.


Zaczęło się od tego, że tata stracił pracę. To trochę mnie zmartwiło, bo już i tak mieszkaliśmy w ciasnym bloku i większa część skromnej wypłaty ekspedientki u mamy pokrywała czynsz. Dodatkowo moja młodsza siostra miała pójść do pierwszej klasy podstawówki, więc potrzebowała kompletnej wyprawki, jak to dziecko. Ja, jako gimnazjalistka, mogłam odpuścić sobie kredki, farby i inne niepotrzebne od razu rzeczy, które zawsze można było uzupełnić w środku roku szkolnego.

Po kilkunastu dniach rozpaczania i ogólnego przybicia tata zaczął szukać nowego zajęcia. Szło mu to opornie, bo po przepracowaniu piętnastu lat w jednej firmie ciężko było mu znaleźć coś odpowiedniego dla siebie. Zaczął jednak umawiać się na spotkania w sprawie pracy, dzwonił i pytał o dorywcze zajęcia. Po dwóch miesiącach coś znalazł, a ja w październiku dostałam nowy plecak i wyższe kieszonkowe. Wreszcie mogłam nosić markowe buty, opowiadać o tym, jak spędziłam weekend w górach i więcej nie czuć się gorszą tak, jak kiedyś. Nasze święta w tamtym roku były istną ucztą, a ja pod choinkę dostałam to, co chciałam, a nie to, na co było nas stać.

Coś w tym wszystkim jednak mi nie pasowało. Ojciec może i miał dobrze płatną pracę, ale często przychodził z niej nerwowy, coraz rzadziej się odzywał, w zamian rzucając niezadowolone spojrzenia. Wychodził wieczorami, ale czasami późno w nocy słyszałam, że wracał do domu, spokojnie, nikogo nie budząc. Wolałam nie pytać się, co jest nie tak. Otoczka szczęścia i namiastka bezpieczeństwa wydawały mi się być wtedy bardzo ważne i nie zamierzałam ich utracić z powodu głupiego wyskoku czy niewygodnego pytania.  

Bańka idealnego życia pękła, kiedy tata pierwszy raz uderzył mamę. Nie widziałam tego na własne oczy, ale słyszałam dobrze, jak wyzywał ją od najgorszych. Wtedy chciałam myśleć, że to zwykły przypadek. Tata miał po prostu zły dzień w pracy i musiał odreagować. Albo może to była wina mamy. Może zrobiła coś głupiego, bo tata nie miał dla niej czasu.

Ale z każdym dniem upewniałam się, że to tylko tłumaczenia dla ojca, który stał się zupełnym tyranem. Dopiero teraz zaczynałam czuć ten silny odór wódki, kiedy wchodził do domu. Starałam się unikać taty jak ognia, ale nie zawsze mi to wychodziło. Stresowałam się, że kiedy powiem coś nie tak, mnie też uderzy. Przez całe to napięcie w domu ja sama zaczęłam dziwnie się zachowywać. W szkole co chwila na kogoś warczałam, odsuwałam się od ludzi. Nowym koleżankom, które zdobyłam przez pokazanie się w nowych ubraniach, nie mogłam niczego powiedzieć. O sytuacji w domu wiedziała jedynie Julia, moja przyjaciółka od czasów przedszkola. Wychodziło na to, że tylko ona była zdolna trzymać język za zębami, jeśli chodziło o moje tajemnice.

W takim stanie wytrzymałam aż do Wielkanocy. Tata tego dnia był wyjątkowo miły, a mama chodziła zadowolona w nowej sukience, stawiając na stole świeżego mazurka z najlepszej cukierni w mieście. Po mszy miałam spotkać się z Julią, bo chciała powiedzieć mi coś ważnego. Czułam wyrzuty sumienia, bo tak bardzo skupiłam się na własnych problemach, że nie dostrzegłam wcześniej zmartwionej twarzy mojej przyjaciółki.

Siedziałyśmy właśnie na ławce przed moim blokiem, wygrzewając się w promieniach wiosennego słońca. Wtedy właśnie Julia oznajmiła mi, że jej tata podpisał kontrakt i musi wyjechać do Norwegii na dwa lata. W pierwszej chwili myślałam, że to jakiś spóźniony żart na prima aprilis. Julia była jednak zupełnie poważna. A ja, zamiast spędzić z nią jej ostatnie dni w Polsce, obraziłam się i nie odbierałam telefonów, ignorowałam ją w szkole i nie otwierałam drzwi, kiedy przez wizjer widziałam właśnie ją. Pogodziłyśmy się na dzień przed wyjazdem, chociaż było to raczej chłodne pożegnanie.

Julia nie odezwała się ani razu przez wakacje, a ja zostałam całkiem sama z własnymi problemami. Mama już przestała ukrywać przede mną siniaki, zdając sobie sprawę, że jestem doskonale zorientowana w sytuacji. Z domu wychodziłam tak często, jak tylko mogłam, żeby włóczyć się sama po mieście. Bywały dni, kiedy w ogóle nie miałam do kogo się odezwać. W ten sposób zostałam sama ze sobą, aż do rozpoczęcia trzeciej klasy gimnazjum.

W nowej, galowej sukience wróciłam do domu i jedyne, co przychodziło mi do głowy, to przebrać się w codzienne rzeczy, wziąć telefon i wyjść z tej klatki, którą ktoś nazwał domem. Nie mogłam jednak tego zrobić, bo mama była w pracy, a moja młodsza siostra jeszcze nie przyszła. Klucze miałam tylko ja, więc Asia nie mogłaby wejść do środka. Pozostało mi sprawdzić wszystkie portale społecznościowe, jakie tylko przyszły mi do głowy.

Nie pamiętałam już, w jaki sposób trafiłam na artykuł o tulpach. Wymyśleni przyjaciele, których sam kreujesz, towarzysze, którym możesz powiedzieć wszystko, bez obaw o to, że twoje sekrety wyjdą na jaw. Kto nie chciałby mieć kogoś takiego? Kogoś, kto wysłuchałby ciebie niezależnie od okoliczności. Kogoś, kto byłby przy tobie już zawsze. Ktoś, komu mógłbyś zaufać. Zaczęłam coraz bardziej zagłębiać się w ten temat, ciągle przekonując się do tulp. Wyobrażanie jej sobie zaczęłam po pół roku od znalezienia pierwszej wzmianki o myśloformach. Moja wyobraźnia samoczynnie wykreowała w moim umyśle obdarzonego poczuciem humoru, wysokiego chłopaka o ciemnych włosach i miłym spojrzeniu błękitnych niczym niebo w środku lata oczu. Nazwałam go Leon, bo w imienniku przeczytałam, że właśnie to imię pochodzi od słowa lew, które kojarzyło się z odwagą. A ja potrzebowałam odwagi, aby stawić czoła moim problemom. Albo kogoś, kto obroni mnie przed rzeczywistością.

Na początku po prostu do niego mówiłam, nie oczekując odpowiedzi. W wielu poradnikach i artykułach było napisane, że zarówno host i tulpa potrzebowali czasu. Hostem nazywano osobę, która posiadała tulpę. Wonderlandem był wyobrażonym miejscem spotkań. Dla mnie została to plaża nad wielkim jeziorem, niedaleko lasu. Spokój i cisza. Często tam wracałam, żeby po prostu zapomnieć o tym, że jestem w nieposprzątanym pokoju, a tata niedługo ma wrócić. Widziałam Leona, mówiłam do niego, a on w zamian przekazywał mi swoje uczucia. Jak na razie nie mówił, ale paczki emocji, które od niego dostawałam, wyrażały wszystko.  

Któregoś razu zdjęłam buty i weszłam do wody. Leon obserwował mnie, siedząc przy drzewie i scyzorykiem rzeźbiąc coś w małym bloczku wiśniowego drewna. Woda w jeziorze była zimna, a ja przeziębiłam się w realnym świecie. Mimo to brodziłam w wodzie, dopóki Leon do mnie nie podszedł.

— Przed chwilą narzekałaś na katar, a teraz chodzisz boso. Magda, zdecyduj się w końcu — powiedział melodyjnym, głębokim głosem.

Pamiętam, że wtedy głośno się zaśmiałam, ciesząc się z tego, że wreszcie mam z kim rozmawiać. Odizolowałam się od świata, bo na co były mi fałszywe przyjaźnie i sztuczne uśmiechy prawdziwych ludzi? Miałam już wszystko, czego chciałam.

Nie obchodziła mnie rzeczywistość, dopóki któregoś dnia mama nie oznajmiła mi, że wyjeżdżamy do babci. To było pod koniec roku szkolnego, a ja musiałam poprawić kilka ocen. Na początku protestowałam, ale później zrozumiałam, jak krytyczna była sytuacja w naszym domu. Dlatego tydzień później, pod nieobecność ojca, spakowałyśmy się i pociągiem ruszyłyśmy do Gdańska. Tata wydzwaniał, ale po jakimś czasie dał nam spokój. Ja otrzymałam świadectwo i zaczęłam składać papiery do jednego z lepszych liceów. W sumie mieszkanie z babcią nie było takie złe.

Czasami, kiedy nie mogłam znaleźć się w wonderlandzie, rozmawiałam z Leonem na głos. Nie wiem, w jaki sposób mama mnie przyłapała, ale kilka dni później miałam wizytę u psychologa. Mimo wszystkich moich tłumaczeń nie ustąpiła i zawiozła mnie do najbliższej poradni.

Może były to nerwy, a może po prostu chciałam, żeby ktoś wreszcie mnie zrozumiał. Powiedziałam wszystko: o sytuacji w domu, o tym, że czułam się samotna. Opisałam, jak w moim umyśle pojawił się Leon. Pani psycholog była bardzo miła, wysłuchała wszystkiego, nie patrząc na mnie krzywo, raz na jakiś czas zadając pytania. Obiecała, że zachowa moją historię w tajemnicy.

Tak naprawdę wszystko powiedziała mamie. A ona, przerażona, zawiozła mnie do prywatnego szpitala psychiatrycznego. Najzwyczajniej w świecie po prostu się mnie pozbyła. Jakbym była zepsutą zabawką, którą rozkapryszone dziecko wyrzuca na śmietnik. A to jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że ludzie w prawdziwym świecie są nic nie warci. Oszukują, kłamią w żywe oczy. Ufając im, tylko stracisz. Wbiją ci nóż w plecy, kiedy niczego się nie spodziewasz. Ile cierpienia jest warte coś takiego?

Na początku mojego pobytu w szpitalu Leon mówił mi, żebym udawała, że o nim zapominam. Ale ja nie chciałam go słuchać. Zbyt wiele dla mnie zrobił, żebym teraz się go wyparła. Tulpa i jej właściciel to jedność. Kim byłabym, gdyby nie on?


Skończyłam moją wypowiedź głośnym westchnięciem. Pani Marlena pokiwała głową i skończyła notować. Później będę miała zajęcia grupowe dla ludzi, którzy rzeczywiście są chorzy na schizofrenię i dwubiegunówkę, gdzie omówimy mój problem.

Kiedyś znajdę sposób na to, aby się uwolnić i pozostać z Leonem. Uda mi się, a wtedy będę mogła żyć w spokoju. Pójść do szkoły, zajmować się tym wszystkim, co inni. Widmo ojca już nigdy do mnie nie wróci.

Kiedyś kraty znikną. A ja podniosę się, uniosę głowę wysoko i znów będę wolna.


  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Wzruszyło mnie wyznanie bohaterki i jednocześnie uświadomiło, jak łatwo można skrzywdzić człowieka, uważając jednocześnie, że robimy wszystko dla jego dobra.
Obniżyłam ocenę za poprawność językową za kilka potknięć stylistycznych i interpunkcyjnych typu:...większa część wypłaty ekspedientki u mamy pokrywała czynsz....niczym niebo w środku lata oczu.
Pozdrawiam
avatar
Wzruszająca opowieść napisana z wielkim znawstwem problemów psychiatrii i psychologii. Barwny i bogaty język.
Trochę za bardzo szarżujesz przecinkami. Zbędne są przed: pełen, razem, jak kiedyś, spokojnie, aż do, niedaleko lasu. Potwierdzam, że zwrot "większa część wypłaty ekspedientki u mamy" jest niewłaściwie skonstruowany. Podobnie nie podoba mi się zbędny podział jednego zdania na dwa: "Jak to było? Że jestem uwięziona...". Powinno to być jedno zdanie.
avatar
Jestem zbyt pragmatyczny na przeżywanie rozedrganych emocji nastolatki, ale przeczytałem z zainteresowaniem. Chociażby dlatego, że z różnymi zachowaniami młodzieży mam do czynienia.

Są drobne niedociągnięcia, na które już poprzednicy zwrócili uwagę. W kilku innych miejscach też zmieniłbym zapis, aby pozbawić dwuznaczności lub poprawić styl przykładowo:
"*Dla mnie została to plaża - dla mnie stała się nim plaża",
"* bo na co były mi fałszywe przyjaźnie - bo co mi dawały fałszywe przyjaźnie"
ale całe opowiadanie jest dobre.
© 2010-2016 by Creative Media
×